Rozdział drugi - Syrup und Sachertorte
"A to jest zrobione z najlepszej ciemnej szwajcarskiej czekolady, zmieszanej z wanilią i bardzo delikatną nutką chili, po czym doprowadzone do perfekcji z moim specjalnym choux spodem z dodatkiem cynamonu."
Oczy Matthew zamknęły się na krótką chwilę, kiedy próbował kolejnego delikatesu na jeden kęs, który wcześniej leżał na tacy przed nim. Śliczny księgowy siedział na wysokim stołku, naprzeciwko Francisa, przy ladzie, z rozwiązanym krawatem i aktówką dawno zapomnianą koło niego. Francis mógł jedynie uśmiechnąć się z zadowoleniem, niemal pozwalając małemu westchnieniu wydostać się spomiędzy swoich ust. Mógłby oglądać, jak Matthew próbuje jego delicji przez cały dzień. W sumie właśnie to próbował zrobić. Już od tygodnia Matthew każdego ranka przychodził do jego cukierni, rozjaśniając dzień Francisa na samym jego początku, dając mu coś na co mógł czekać każdej nocy. Na początku Francis pytał Matthew o jego pracę, ale ale szybko stało się oczywistym, że księgowy nie chciał o tym rozmawiać. Więc zamiast tego rozmawiali o swoich domach, o muzyce i sztuce, o jedzeniu, sporcie i podróżach. I im więcej Francis się dowiadywał, tym więcej chciał się jeszcze dowiedzieć. Oczywiście, Matthew niedorzecznie mu się podobał. Jak mógłby nie być - był przepiękny, a jego włosy były cudowne. Ale Francis chciał też z nim rozmawiać, usłyszeć, co u niego, usłyszeć, co myślał... nie chciał jedynie się z nim przespać. Znaczy, to, oczywiście, też chciał zrobić, tak bardzo, że aż niemal bolało. Co naprawdę zastanawiało go, czemu nawet nie przymierzył się jeszcze do tego tematu. W końcu minął już tydzień - z kimkolwiek innym Francis już dawno przespałby się i zdążył o tym zapomnieć. Szokowało Francisa, że był to najdłuższy związek, w jakim był - a to nawet nie był związek.
Teraz było piątkowe popołudnie i, ku wielkiemu zadowoleniu Francisa, Matthew wstąpił do niego po drodze do domu, kiedy skończył pracę. Zapach pieczenia chleba płynął z kuchni, głos niesamowitej Pani Piaf z głośników, a to złote popołudnie zdawało się rozciągać wiecznie. Kilku klientów weszło i wyszło, ale cała uwaga Francisa była skupiona na czarującym mężczyźnie przed nim.
"Oh," powiedział Matthew przełykając czekoladowy deserek. Zaśmiał się lekko, kręcąc głową w zdumieniu. "Jak ty to robisz, Francisie? Zawsze, kiedy stwierdzam, ze spróbowałem właśnie najpyszniejszego, co kiedykolwiek zostało stworzone, ty prezentujesz mi coś lepszego!"
Francis wiedział, że był najlepszym cukiernikiem, który kiedykolwiek wyszedł z Paryża, ale słyszenie tych komplementów od Matthew, w jakiś sposób znaczyło więcej, niż tysiąc zasłyszanych wcześniej. Skromnie wzruszył ramionami i rzucił Matthew mały, drażniący uśmiech. "Mój drogi, zaskakiwanie cię jest teraz celem mojego życia."
Matthew uśmiechnął się chytrze i spojrzał spod przymrużonych rzęs. "Celem, z którego osiągnięciem - jestem pewien - nie będziesz mieć problemu.
Francis poczuł, jak jego serce kilka razy zabiło ciężej i szybciej w jego piersi. Nigdy nie był do końca pewien, czy Matthew starał się być uwodzicielski, kiedy tak mówił, kiedy tak na niego patrzył; ale ta tajemnica sprawiała, że był jeszcze bardziej pociągający. Francis nie miał takiej radości z flirtowania od lat. "Pochlebiasz mi swoją wiarą we mnie."
"Cóż, szczerze, Francisie," mówił dalej Matthew, prostując się trochę i lekko otrzepując cukier z dłoni. "Jesteś magikiem!"
Francis przyłożył dłoń do piersi i delikatnie się ukłonił. "A ty jesteś zbyt czarująco dobry."
"Co tak naprawdę chcę wiedzieć, to jak możesz nie być wielkości całego domu!" Matthew spojrzał na siebie krytycznie. "Tydzień wizyt w twojej cukierni i jestem pewien, że przytyłem z pięć kilogramów."
Francis prychnął. Ten człowiek mógłby sprzedawać karty członkowskie na siłownię. Szerokie ramiona, wąska talia, szczupły, wydawało się, że ma dokładnie idealną ilość mięśni pod tym garniturem... Francis pozwolił swoim oczom się błąkać. "Nonsens, jesteś bez skazy. A sekretem jest umiar, czyż nie? Poza tym, lubię mężczyzn z taką... miękkością."
Matthew zrobił się czerwony, ale w tym samym czasie zaśmiał się. "Cóż, um, przypuszczam, że to coś dobrego. Jeszcze trochę, a sam stanę się dużym deserem."
Francis uśmiechnął się z zadowoleniem. "Wtedy musiałbym cię zjeść, kochany." Mathew czasem naprawdę zapędzał się w takie rozmowy. "A jestem pewien, że byłbyś pyszny." Matthew kpiąco przewrócił oczami, ale jego policzki wciąż były w tym pysznym odcieniu czerwieni. Gorące, dzikie trzepotanie pulsowało w żyłach Francisa. Czas sprawdzić, jak daleko może się posunąć. "Pracowałem dziś nad czymś specjalnym." Francis powiedział figlarnie, przechylając się bardziej nad ladą.
"Oh?" zapytał Matthew z zainteresowaniem, jego niebieskie oczy były jasne i zaintrygowane, chowając się za czarującymi drucianymi okularami.
"One," Francis wykonał gest nad rzędem miniaturowych naleśniczków leżących przed nim na tacy, "Zrobione zostały przy użyciu bardzo specjalnego tajnego składnika."
Matthew spojrzał na nie, lekko przymrużając oczy i rozchylając usta. "Proszę powiedzieć mi więcej, monsieur."
Francis przechylił się bliżej do Matthew i obniżył głos. "Dobry kucharz nigdy nie zdradza swoich sekretów."
Matthew też się przybliżył, aż ich nosy niemal się dotykały i Francis mógł poczuć zapach jego włosów. "Co, jeśli przyrzeknę, że nigdy nie puszczę pary z ust?" wyszeptał.
Francis musiał powstrzymać jęk pożądania. Był przyzwyczajony do uczucia zaintrygowania i zauroczenia. Ale nie mógł powiedzieć tego o tym przytłaczającym kołysaniu w klatce piersiowej, kiedy Matthew się uśmiechał, tej intensywnej fali gorąca, która rozlewała się w nim, kiedy Matthew mrugał tak powoli. Francis zacisnął dłoń, czując, jak wbijają mu się w nią paznokcie. "Cóż," powiedział, zmuszając się do gładkiego uśmiechu. "Jeśli to obietnica..."
Matthew uniósł dłoń w geście składania przysięgi. "Na harcerski honor."
Francis odsunął się gwałtownie i wziął ostry oddech pełen przerażenia. "Proszę, powiedz mi, że nie byłeś harcerzem, kochany."
Matthew odwzajemniał jego spojrzenie ze spokojem, niewzruszenie i poważnie. "Oczywiście, że byłem. To tak zdobyłem moją robiącą wrażenie wiedzę o wiązaniu supłów. I nauczyłem się, żeby nie brać słodyczy od nieznajomych."
Francis podstępnie uniósł brew. "Supły, hmm? I..." Spojrzał znacząco na tacę z deserkami. "Słodycze?"
Kąciki ust Matthew bardzo subtelnie uniosły się do góry. "Nigdy nie powiedziałem, że byłem dobrym harcerzem."
Francisowi nagle zrobiło się za gorąco, ja na ten zimny jesienny dzień - natychmiast poczuł, że przydałby mu się wachlarz. Francis wydał dźwięk będący czymś między pomrukiem, a krótkim śmiechem "Cóż, teraz naprawdę nie wiem, czy mogę powierzyć ci moje sekrety"
Matthew machnął dłonią. "Przyrzekam, zabiorę je ze sobą do trumny. Twoje małe, brudne sekreciki są ze mną bezpieczne, Francisie." Potem puścił mu oko, a Francis niemalże przegryzł swój język wpół. Oh, to było zbyt wiele. Sposób, w jaki Matthew rumienił się lekko, kiedy Francis flirtował z nim odważnie, ale nigdy nie wycofywał się, nie odwracał wzroku. Sposób, w jaki zawsze wiedział, co powiedzieć, żeby cały czas był zaintrygowany, żeby trzymać go w niepewności. Matthew miał w sobie jakąś oczywistą niewinność, ale nie był lękliwym uległym. Dla Francisa ta unikalna mieszanka słodkości i kąśliwości była odurzająca.
Francis westchnął dramatycznie i rozłożył ramiona w geście przegranej. "Dobrze więc, wygrałeś." Powoli sięgnął w dół, podniósł jeden z miniaturowych zwiniętych naleśników i podniósł go delikatnie. Oczy Matthew nieustannie podążały za jego palcami, Francis uśmiechnął się chytrze. "Syrop klonowy, mój kochany."
Usta Matthew otworzyły się, a jego rozszerzone niebieskie oczy odniosły się na spotkanie ze spojrzeniem Francisa. "Oh," odetchnął, jego ramiona zesztywniały, przygryzł wargę. Jego klatka piersiowa podniosłą się ciężko, kiedy wziął kolejny głęboki oddech; jego oczy pociemniały, wracając z powrotem do deserku. Francis poczuł, jak żyły płoną pod jego skórą. "Oh," powiedział znowu Matthew, z policzkami wciąż zarumienionymi czerwienią. "Syrop klonowy?"
Francis poczuł, jak jego uśmiech staje się niecny. Ale, boże, kiedy Matthew oddychał, wzdychał i rumienił się w ten sposób, jak mógł się kontrolować? "Twój ulubiony, czyż nie?"
"Tak." Matthew odpowiedział zbyt szybko. Francis widział, jak jego stopa drgnęła pod szklaną ladą.
Francis złożył sobie nieme gratulacje. Właśnie odnalazł sekretny składnik, który mógł sprawić, że wydarzenia odwrócą swój bieg na jego korzyść. "Czy chciałbyś..." pozwolił swojemu zdaniu rozpłynąć się w pełnej oczekiwania ciszy.
Matthew zaczerpnął gwałtowny oddech, delikatny i pełen oczekiwania. "Tak! Pozwól mi spróbować, proszę..."
Sposób, w jaki Matthew powiedział 'proszę' posłał dreszcz do szczególnych części ciała Francisa, gorący, niepohamowany i pełen pożądania. Tydzień nagle zdawał się być bardzo, bardzo długim czasem. "Cóż, oczywiście, że możesz spróbować." Wykonał ruch, jakby chcąc podać naleśniczka Matthew, który pochylił się do przodu z oczekiwaniem, aż Francis nagle zatrzymał się i cofnął dłoń. Jedynie uśmiechnął się z zadowoleniem, kiedy Matthew zmarszczył brwi. "Powiedz mi, Mathieu. Co planujesz robić ze sobą w ten weekend?"
Matthew spojrzał z pożądaniem na naleśniczka trzymanego przez Francisa, ale potem spojrzał w jego patrzące na niego drażniąco oczy ze spokojem. Jego oczy natychmiast się zwęziły. "Nic szczególnego. Wciąż mam kilka nierozpakowanych pudełek."
Francis musiał dać Matthew zaufanie. Jego oddech wciąż był lekko przyspieszony, ale kiedy załapał już zasady gry Francisa, wydawał się być zdeterminowany, żeby z niej nie wypaść. "Nie, nie, nie, mój drogi," Francis puścił mu oczko. "Mam lepszy pomysł. Co sądzisz o... oh, ale co ja wyrabiam. Proszę. Najpierw spróbuj tego." Francis podniósł naleśniczka do ust Matthew. Matthew przyjrzał się mu uważnie, pomimo swojego wcześniejszego zachowania.
"Czemu?"
Francis ledwo powstrzymał śmiech zadowolenia. "Bo wtedy nie będziesz potrafił mi odmówić!"
Matthew uniósł brwi. "Cóż. Muszę to sprawdzić."
Usta Matthew były takie miękkie, takie ciepłe przy palcach Francisa. Francis zacisnął drugą dłoń i przygryzł wargę, żeby powstrzymać jęk. Przez najkrótszą chwilę poczuł język Matthew na swoich palcach i przeszedł przez niego dreszcz przypominający impuls elektryczny. Oczy Matthew zamknęły się z trzepotaniem, po czym otworzyły powoli, napotykając na spojrzenie Francisa swoimi pociemniałymi, płonącymi intensywnością oczami.
Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał wesoło i sklepie rozbrzmiał donośny głos. "Gdzie moje ciasto?"
Matthew wystrzelił do tyłu i szybko zakrył usta rękami. Francis stęknął wewnętrznie. Dlaczego, dlaczego, dlaczego? e wszystkich możliwości... Przedstawianie Matthew jego nazbyt pewnemu siebie, nieznośnie głośnemu i uparcie samolubnemu niemieckiemu najlepszemu przyjacielowi nie było częścią planu Francisa na uwiedzenie go.
"Gilbert!" krzyknął Francis z sarkastycznym zadowoleniem i szczerą frustracją. "Jak zwykle idealny timing."
Gilbert przeszedł jak burza przez sklep, po drodze łapiąc babeczkę, "Tak, tak, jestem tu po cisto na moją imprezę i niech lepiej będzie niesamowite."
"Myślałem, że ta impreza to niespodzianka." Francis skierował te słowa bardziej do Rodericha*, który ze zrezygnowaniem szedł za praktycznie skaczącym Niemcem.
"Wiesz jaki jest." Roderich wyrwał babeczkę z ręki Gilberta, patrząc na niego ostrzegawczo.
Francis dokładnie wiedział. Wystarczyło najmniejsze wspomnienie o tym, że ktoś robi coś na jego urodziny, a Gilbert naciskał, gmerał, bałamucił i jęczał, dopóki nie wyciągnął każdego jednego szczególiku. Gilbert uśmiechnął się, widocznie zadowolony z siebie. "Nie możecie nic przede mną ukryć, żółtodzioby."
"Antonio mu powiedział," powiedział po prostu Roderich.
Francis przewrócił oczami. Oczywiście, że Antonio mu powiedział. "Dlaczego nie jestem zaskoczony. Bez względu na to, Gilbercie, jesteś za wcześnie, mon ami."
"O czym ty gadasz? Lepiej, żeby moje sachertorte** było gotowe, albo..." Gilbert urwał, gapiąc się na Matthew, jakby dopiero go zauważył. Wyraz jego twarzy na chwilę stał się całkowicie pusty, zanim jego usta rozciągnęły się w pełnym zadowolenia, nikczemnym uśmiechu. "Niech zgadnę. Wybrałeś eklera."
Matthew zrobił się czerwony. Francis zgrzytnął zębami. Roderich dał Gilbertowi kuksańca w ramię.
"Ał! Co? To jest znęcanie się nad współmałżonkiem, mógłbym wnieść pozew do sądu..."
"Muszę przeprosić," powiedział Roderich, uśmiechając się do Matthew, uprzejmy i dostojny, jak zawsze. "Społeczna inteligencja Gilberta nigdy przekroczyła poziomu czwartoklasisty."
"Roderichu, Gilbercie!" powiedział głośno Francis, przerywając, zanim Gilbert mógł wypalić coś niestosownie wulgarnego. "To jest Matthew, mój przyjaciel. Byliśmy zajęci." Francis wypluł te słowa w kierunku Gilberta, który jedynie poruszył brwiami.
"Miło mi was poznać," powiedział cicho Matthew. Serce Francisa zakołysało się trochę, a jego kręgosłup zamrowił, kiedy patrzył, jak Matthew podnosi się z wahaniem. Ta nieśmiałość pokazująca się okazjonalnie była czarująca. A pomyśleć tylko, że zaledwie kilka sekund temu te lekko uśmiechające się usta były przy palcach Francisa...
Roderich ujął dłoń Matthew w uprzejmym uścisku. "Wzajemnie." Maniery Rodericha były, jak zwykle, bez zarzutu. Francis nigdy nie był do końca pewien, co ten wyrafinowany Austriak widział w Gilbercie, który aktualnie opierał się o ladę i przyglądał Matthew od stóp do głów.
"Więc, Matt, powiedz mi. Jak długo zajęło to mon ami Francisowi?"
Matthew wydawał się być zakłopotany. "Jak długo?"
"Tsa, no wiesz." Gilbert pokazał na niesławne eklerki leżące pod szklaną ladą. "Żeby dostać się z jednym z tych z twoich ust, do..."
Francis złapał Gilberta za kołnierz, pociągnął go do przodu i syknął mu do ucha. "Jeszcze jedno słowo, a powiem Roderichowi o tym striptizie w Nowym Jorku w zeszłym miesiącu."
Gilbert zmrużył oczy. "Dobrze rozegrane, proszę pana." Kiedy Francis go puścił, Gilbert przeczyścił gardło i poprawił kołnierzyk. "Dawaj mi moje cholerne ciasto."
Francis uśmiechnął się triumfalnie. "Momencik, dobry panie." Francis wyszedł na tył sklepu, słysząc za sobą Rodericha.
"O co chodziło, Gilbercie?"
"Nic! Czyż nie jest tu gorąco? Więc, Matt, co robisz? Niech zgadnę, bankier inwestycyjny. Hej, czy to są naleśniczki z syropem klonowym?"
Francis odnalazł swoje doskonałe sachertorte, po czym wrócił do lady i zobaczył, Gilberta częstującego się naleśniczkami i Rodericha uprzejmie pytającego Matthew o jego pracę. Francis miał właśnie uratować Matthew od tematu, którego księgowy nienawidził, ale Gilbert sięgnął i pociągnął do w dół nad ladą. "Co tu się, do cholery, dzieje?" syknął Gilbert. "Czy ty w ogóle spytałeś Pana Uwodzicielskiego Księgowego, czy będzie z tobą chodził?"
Francis nie chciał tego teraz wyjaśniać, nie w ten sposób. Wiedział, że jego przyjaciele nie zrozumieliby i pomyśleliby, że jego pociąg do niego jest taki sam, jak do innych. "Spójrz, znam go dopiero kilka dni."
Gilbert spojrzał pusto na Francisa. "Żartujesz sobie? Kilka dni? W zeszłym tygodniu złowiłeś kogoś w męskiej."
Francis rzucił zaniepokojone spojrzenie na Matthew. "Sza, mów ciszej!"
"Mieliśmy obejrzeć film!" Gilbert mówił zdecydowanie za głośno. "A wtedy ty idziesz do łazienki na dwie minuty, a następna rzecz, o jakiej się dowiedziałem, to to, że zabierasz jakiegoś gościa do domu!"
"Spójrz, to nie było dokładnie tak, jak..."
"Musiałem oglądać sam! Wiesz jak to podejrzanie wyglądało, dorosły mężczyzna oglądający 'Kota w butach' samemu? Myślałem, że ktoś zadzwoni na policję!"
"Merde, Gilbercie, czy możesz..."
"Człowieku, po prostu mówię, że jeśli potrafisz złowić kogoś w czasie, jaki zajmuje wysikanie się, to kilka dni wydaje się być już poważnym związkiem."
Francis patrzył na niego intensywnie. Gilbert odwzajemniał spojrzenie. "Skończyłeś już?" zapytał wreszcie Francis. "Wiesz, że jesteś niewiarygodnie tępy, czyż nie, mój drogi?"
"Psz, brzmisz jak Roderich. Z mojego punktu widzenia są tu tylko trzy możliwe wyjaśnienia." Gilbert strzyknął palcami. "Pierwsze; nie lubisz go. Drugie; on nie lubi ciebie. Trzecie..." Gilbert uśmiechnął się szeroko. Merde, potrafił być taki nieznośny z tym swoim wyszczerzem. "Ty naprawdę go lubisz."
Więc może jednak jego przyjaciele mogli zrozumieć. Francis wzruszył ramionami, próbując udawać nonszalancję. "A co jeśli tak?"
Oczy Gilberta zapłonęły w ten znajomy, martwiąco zły sposób. "Ohhhhh. Proszę, proszę." Znów uśmiechnął się szeroko, po czym pobiegł z powrotem na drugi koniec lady. Zsunął się na miejsce obok Matthew i pochylił się zdecydowanie za blisko. "Matt, mój przyjacielu. Nie jestem pewien, czy Francis ci już powiedział, chociaż nie wiem, czemu miałby tego nie zrobić, ale jest super impreza zaplanowana na jutrzejszy wieczór, żeby świętować doniosłą i zmieniającą świat okazję mojego przyjścia na świat dwadzieścia osiem lat temu. Ty, oczywiście, będziesz obecny."
Matthew wyglądał na trochę oszołomionego. "Będę?"
"Będziesz. Wielkie imprezy w domu Beilschmidt'ów potrafią być dość dzikie, więc przynieś sobie spodnie na zmianę." Francis uderzył się otwartą dłonią w czoło, a gilbert mówił dalej. "A co do prezentów, mam upodobanie do jedwabnych spodni, rzeźbionych fajek z szesnastego wieku i wyjątkowych kucyków My Little Pony..."
"Proszę, nie przynoś nic," przerwał Roderich.
"Aw, nie, przynajmniej daj mi jakieś skarpetki czy coś..."
"Nie krępuj się go ignorować, wszyscy tak robią." Roderich kopnął Gilberta w piszczel, wciąż wyglądając bardzo elegancko. "Ale Francis musiał cię zaprosić. Zobaczymy się tam, oczywiście?"
"Cóż, um," Matthew spojrzał na Francisca na bardzo krótką chwilę. "To brzmi świetnie, ale... właściwie, to Francis mnie nie zaprosił."
Francis głośno przełknął ślinę, kiedy obaj Roderich i Gilbert utkwili w nim wzrok. Gilbert potrząsnął głową z niesmakiem. "Ty nietaktowny francuski draniu."
"JA nietaktowny? Mój drogi, z twoich ust, te słowa są bardziej niedorzeczne, niż pięknie zrobione jest twoje sachertorte. Poza tym, przeszkodziłeś mi, zanim miałem okazję."
"Koniec z tymi wymówkami. Wstydzę się za ciebie, Francisie. Myślałem, że jesteś dobry w tego rodzaju sprawach, miałeś już wystarczająco dużo praktyki..." werbalny atak Gilberta zmienił się w nieartykułowany krzyk, kiedy Roderich znów kopnął go w piszczel. "Cholera, człowieku, skończysz już dzisiaj mnie bić!"
Roderich płynnie i z gracją zabrał pudełko tortem z lady, po czym usilnie poprowadził Gilberta do drzwi. "Musimy iść. Dziękujemy za ciasto, Francisie. Miło było się poznać, Matthew i mam nadzieję, że zobaczymy się jutro wieczorem."
Gilbert wlepiał intensywne spojrzenie swoich rozszerzonych oczu we Francisa, nawet, kiedy Roderich ciągnął go za kołnierz. Pokazał dwoma palcami na Matthew, potem na Francisa. "Bądź mężczyzną, bro."
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, a Francis odetchnął głęboko. Matthew wydawał się być lekko przytłoczony.
"Przepraszam," powiedział Francis, zdenerwowany z powodu przerywania, ale rzucając czarujący uśmiech. "Najlepiej jest poznawać Gilberta powoli. Albo w ogóle."
Matthew potrząsnął głową i niezręcznie poprawił krawat. "Nie, to ja powinienem przeprosić. Kiedy powiedziałem, że mnie nie zaprosiłeś, nie chciałem, żeby to zabrzmiało, jakbym... jakbym tego oczekiwał, albo..."
"Nie oczekiwałeś?"
Matthew przez chwilę wydawał się być zbity z tropu, a;e ukrył to pod pustym wyrazem twarzy. "Przepraszam, nie chciałem stawiać cię w takiej sytuacji." Francis mentalnie się kopnął - Matthew musiał źle to zrozumieć. "Myślałem..." Matthew mówił dalej, "To znaczy, oni musieli pomyśleć, ze pomiędzy nami coś jest. Oh, a tak poza tym, to ten naleśniczek był cudowny."
Francis powstrzymał chichot. "Wiem."
"O cokolwiek chciałeś zapytać mnie, zanim nam przeszkodzono, odpowiedź brzmiałaby tak."
A teraz Matthew znów był całkowicie uroczy. Francis poczuł, jak jego serce podskoczyło i wiedział, że nie mógł już tego unikać i ignorować tę sprawę. "Czyżby? Dobrze to słyszeć, bo obawiam się, że stajemy teraz przed dylematem."
Oczy Matthew rozjaśniły się z nadzieją, ale wyraz jego twarzy pozostał niepewny. "Tak?"
Francis oparł ramiona o blat i lekko spuścił głowę, jego oczy przymrużyły się, a usta ułożyły w znajomy, uwodzicielski sposób. "Nie ma mowy, żebym pozwolił, żeby naszą pierwszą randką była impreza urodzinowa mojego nieznośnego przyjaciela."
Pełne nadziei oczy Matthew rozszerzyły się i z ciekawością przekrzywił głowę. "Randka?"
"Tak, mój drogi, przez co pozostaje nam tylko jedna noc, by sprostować sytuację i tylko jedna możliwość. Pójdź ze mną na obiad. Dziś wieczorem."
Matthew kilka razy zamrugał w ciszy, zanim na jego twarzy powoli rozciągnął się nieśmiały uśmiech. Jeśli były jakiekolwiek wątpliwości, czy Matthew był zainteresowany postawieniem kolejnego kroku w tę znajomość, zostały doszczętnie zniszczone. "Cudownie, kochany! I znam idealne miejsce. Powiedz mi... lubisz włoskie jedzenie?"
x-x-x-x-x
* Nie chciałam się wpieprzać w tekst, ale oMG MÓJ RODDY!
** sachertorte - tort czekoladowy z nadzieniem z dżemu morelowego i polewą czekoladową.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top