Rozdział czwarty - Beer und Pretzels

Macie w mediach podkład muzyczny do urodzin Gilberta - Rammstein chyba pasuje najlepiej
x-x-x-x-x

Po długim, leniwym śniadaniu, idealnym trzydaniowym lunchu i po prostu boskiej popołudniowej herbatce, składającej się z werbenowych babeczek, cytrynowej herbaty i crème brulée, Matthew zaczął rozważać kilka rzeczy. Pierwszą było niejedzenie nigdy więcej. Drugą zapisanie się na siłownię. Trzecią, pochylenie się nad cukiernianą ladą, złapanie Francisa za kołnierz i pocałowanie tego kuszącego, wspaniałego, pysznego piekarza mocniej, niż kiedykolwiek całował się z kimkolwiek. Matthew odgarnął włosy ze swojego rozgrzanego czoła, nieco zarumieniony przez taką myśl. Cały dzień walczył z nieprzyzwoitymi, wywołującymi rumieniec obrazami pojawiającymi się w jego głowie - cały dzień z nimi przegrywał. Od czasu tamtego intensywnego, zmiękczającego kolana, otwarcie pożądliwego pocałunku poprzedniego wieczora, Matthew nie był w stanie przestać myśleć o Francisie w jeszcze bardziej kreatywny sposób, niż wcześniej. Ten jeden pocałunek obiecywał dużo więcej. Cała ta idealna sobota obiecywała dużo więcej. Spojrzenia, dotyki, bardzo krótkie całusy przez ladę; głos Francisa gładki i drażniący, jego oczy jasne i roziskrzone, jego palce pozostające delikatnie chwilę dłużej na ustach Matthew...

"Powinieneś niedługo iść do domu, mój drogi."

Matthew zamrugał gwałtownie, przestraszony nagłym wtargnięciem w jego coraz mocniej płomieniste myśli. "Hm? Do domu?"

Francis od niechcenia oparł się o ladę, jego usta ułożyły się w malutki, ale chytry uśmiech. Pod jego okiem była mała smuga mąki - Matthew stwierdził, że wygląda to zbyt uroczo, by ją wycierać. "Tak, ale na krótko. Żeby przebrać się na imprezę Gilberta. Chyba, że chcesz iść tak, jak jesteś, cały w mące i czekoladzie..." Francis puścił mu oczko. "Tak czy siak, kochany, będziesz wyglądał cudownie."

Matthew spuścił wzrok na brud pokrywający jego koszulę - wynik nieudanej próby piekarniczej, która skończyła się małą bitwą na jedzenie - i poczuł, jak jego ramiona opadają. Oczywiście, ta przeklęta impreza. Powstrzymał jęk rozczarowania, starając się do niego przed sobą nie przyznawać. Matthew nie chciał dziś wychodzić i dzielić się Francisem. Nie chciał obracać się między ludźmi, których nie znał i którzy prawdopodobnie zapomną, jak się nazywa w pięć minut. Nie, Matthew chciał zostać tu, w tej ciepłej, magicznej cukierni, chciał uśmiechać się i puszczać oczka, i ocierać dłońmi; chciał dotykać Francisa i całować go, i przyciskać do niego, a może nawet...

"Mathieu? Mon cher?"

Matthew podniósł swoje błądzące oczy na rozbawione i wymowne spojrzenie Francisa. Natychmiast przeczyścił gardło i schylił głowę. "Um, tak. Oczywiście, racja."

Francis ze zmartwieniem zmarszczył brwi. "Nie wydajesz się być za bardzo podekscytowany."

Matthew lekko wzruszył ramionami. "Szczerze mówiąc, trochę się stresuję."

Wyraz twarzy Francisa stał się zdezorientowany. "Czym możesz się stresować? Poznałeś już połowę osób, które tam będą."

Matthew zatrzymał się. Racja, spotkał już najbliższych przyjaciół Francisa - to jednak sprawiało, że tylko bardziej się niepokoił. Byli mili, jasne, ale też głośni i trochę butni, a Matthew niezbyt dobrze radził sobie z ludźmi, a co dopiero z ich uwagą skierowaną na niego, a... "Cóż... co, jeśli oni mnie nie lubią?"

Skonfundowany wyraz twarzy Francisa stał się bardzo niedowierzający. "Co za całkowity bezsens, będą cię ubóstwiać - jak mogłoby być inaczej? Teraz przestań myśleć o takich niedorzecznościach, ubierz się w coś stosownie ciasnego i wspaniałego i po prostu bądź uroczym, czarującym, cudownym sobą."

Matthew nie mógł powstrzymać krótkiego wybuchu samokrytycznego śmiechu. Jak udało mu się znaleźć tę jedyną osobę na świecie, która myślała, że jest czarujący i cudowny? I czemu, kiedy Francis to powiedział, Matthew niemalże mu uwierzył? "W porządku, kochany." Matthew sarkastycznie zarzucił włosami. "Skieruję się do domu, zrobię na bóstwo i będę oczekiwać twojej karocy."

Francis zaśmiał się wesoło i sięgnął po dłoń Matthew, splatając ich palce nad ladą. "Gdybym tylko miał karocę dla mon prince. Może być taksówka?"

Matthew próbował westchnął w udawanym rozdrażnieniu. Ale dotyk dłoni Francisa posłał mrowiący dreszcz po jego skórze i zmartwił się, że dźwięk zabrzmiał bardziej jak jęk. Zanim mógł zażenować samego siebie jeszcze bardziej, Matthew zabrał dłoń, wstał i skierował się do drzwi. "Dobrze więc, będę oczekiwał twojej taksówki. A mawiają, że prawdziwych romantyków już nie ma..."

Jasny śmiech Francisa poniósł się za Matthew przez drzwi i w ciepłe wieczorne powietrze. Oh, gdyby tylko mogli kontynuować ten idealny dzień w samotności i zobaczyć, gdzie poprowadzi... Matthew westchnął do siebie i w myślach przeklął Gilberta za najgorszą możliwą datę urodzin w historii.

.

Dom Gilberta i Rodericha był wielki, otwarty i spektakularny. Matthew rozejrzał się, przyswajając ten widok, oszołomiony i pod wrażeniem. Centralny pokój wypełniali goście: mieszali się na ogromnej, wypolerowanej podłodze, rozpraszali przy ciemnych, eleganckich meblach, grali na wielkim, oświetlonym lampami stole do bilardu. Długi drewniany bar biegł przy ścianie, przykryty miliardem szklanek i butelek w żywych kolorach, podczas gdy z niewidzialnych głośników grzmiał jakiś nieznośny niemiecki heavy metal. Po jednej stronie pomieszczenia pięknie zawinięte schody prowadziły na wyższe piętro, a po drugiej wielkie szklane drzwi prowadziły na trawiastą przestrzeń rozrywkową na dworze. To miejsce wyglądało bardziej jak z magazynu o architekturze, ale miało także najbardziej elektryzujący styl dekoracji, jaki Matthew kiedykolwiek widział. Dziwaczna rzeźba butelki piwa stała przy lśniącym pianinie w kącie; oprawione skomplikowaną ramką średniowieczne nuty wisiały obok plakatu Berta i Erniego*.

"Łał," powiedział cicho Matthew, przyciskając się bliżej do Francisa, kiedy inni goście obracali się wokół nich, w szerokim zakresie różnych stylów ubrania i stanów upojenia. "Jeszcze raz, czym zajmują się Gilbert i Roderich?"

Francis pochylił się bliżej, żeby można było dobrze usłyszeć go przez huczącą muzykę. "Gilbert rozwala, a Roderich jest pianistą koncertowym."

Matthew spojrzał z zaciekawieniem na Francisa. "Rozwala?"

"Rozbiórki. Roderich jest bardzo sukcesywnym kompozytorem, tak, jak wykonawcą i on, um..." Francis wykonał gest nad oszałamiającym pomieszczeniem. "...trzyma Gilberta w stylu życia, do jakiego od zawsze był przyzwyczajony."

Matthew uniósł brew. Pracownik rozbiórek i kompozytor... "Więc jeden utrzymuje się z tworzenia, a drugi z niszczenia."

"Jak poetycko, kochany!" Francis uśmiechnął się jasno, sprawiając, że serce Matthew zatrzepotało. "To właściwie opisuje, jak się poznali. Gilbert był w trakcie projektu rozbiórki starej, zabytkowej hali koncertowej; Roderich był w trakcie kampanii mającej na celu uratowanie jej. Jestem pewien, że potrafisz to sobie wyobrazić, przy pierwszym spotkaniu nie za bardzo się dogadywali."

Matthew natychmiast poczuł się zafascynowany. "Rany! W takim razie, jak się zeszli? Co stało się z halą? I jak..." Gwałtownie przerwano Matthew, kiedy mała grupka osób przepchnęła się, po drodze mocno uderzając w niego i Francisa. Francis sięgnął, żeby go ustabilizować, a Matthew niemal bez przemyślenia ścisnął jego dłoń. Nagle poczuł się całkowicie nie na miejscu i uśmiechnął się przepraszająco. "Przepraszam. Nie jestem zbyt dobry w kontakcie z tłumami."

Francis ścisnął dłoń Matthew. "Jesteś idealny, kochany."

Matthew poczuł, jak na te słowa i od dotyku Francisa ciepło rozlewa się po jego szyli i policzkach. Zaśmiał się nerwowo. "Przepraszam, um... o co pytałem? A, no tak... o Gilberta i Rodericha..."

Francisa machnął ręką. "To jest historia na kiedy indziej. Teraz wydaje mi się, że potrzebujemy drinka."

Matthew musiał się zgodzić - robiło się tu zdecydowanie za gorąco. Francis poprowadził go do baru, wcisnął mu w dłoń jakieś niemieckie piwo o nazwie nie do wymówienia, a Matthew natychmiast zaczął je pić, zdecydowanie za szybko. Francis zaczął nalewać sobie kieliszek wina, tylko po to, by niespodziewanie zostać potrąconym przez białowłosą smugę. Czerwone wino rozlało się na bar, a Francis obrócił się szybko. "Mon Dieu, Gilbert, nie mów, że już jesteś pijany!"

"Pijany?" Gilbert uśmiechnął się arogancko. Ściskał butelkę piwa, na głowę wciśniętą miał czerwoną czapeczkę urodzinową i nosił jaskrawo różową koszulkę z napisem 'Daj Mi Klapsa, Mam Urodziny.' "Nie bądź głupi, ja nigdy się nie upijam. Matthew! Co mi przyniosłeś?"

Matthew zrobił się czerwony. Spędzając większość dwóch poprzednich dni rozproszony przez jedzenie i Francisa, nie myślał nawet o kupowaniu Gilbertowi prezentu. A nawet, gdyby pamiętał, skąd w tych czasach miał wziąć jedwabne spodnie albo rzeźbioną fajkę z siedemnastego wieku... "Ja... um..."

Na szczęście Francis przyciągnął uwagę Gilberta wyciągając małą, owiniętą kolorowym papierem paczuszkę z kieszeni. "Bon anniversaire, mon ami. To od naszej dwójki."

Gilbert capnął prezent i zaczął się do niego dobierać. "Co to jest? Nie kupiłeś mi skarpet, prawda? Francis, jeśli to ją jakieś dziwne skórzane stringi jak w zeszłym roku, to już ci mówiłem, one nie są wystarczająco duże, żeby pomieścić moje wielkie..."

"...ego," dokończył płynnie Roderich, z raczej zrezygnowanym uśmiechem na ustach, kiedy podszedł do Gilberta i mocno ścisnął jego ramię.

Gilbert przerwał odpakowywanie i kątem oka spojrzał na Rodericha ze złością. "Miałem powiedzieć..."

"Wszyscy jesteśmy doskonale świadomi, co chciałeś powiedzieć, Gilbercie, nie ma potrzeby być wulgarnym." Roderich uśmiechnął się uprzejmie. "Dobry wieczór, Matthew; Francisie. Jestem pewien, że Gilbert jest kulturalnym gospodarzem?"

Francis prychnął głośno i wziął łyk wina, ale Gilbert powiedział tylko, "Hell yeah, jestem świetnym imprezowiczem." Podniósł z baru miskę, oferując jej zawartość Matthew, z szerokim uśmiechem. "Precla?"

Matthew uśmiechnął się uprzejmie i potrząsnął głową. "Nie, dziękuję. Ale wszystkiego najlepszego. I dobry wieczór, Roderichu. Wasz dom jest wspaniały. Bardzo podoba mi się, um..." Matthew umilkł na chwilę. "...plakat z Bertem i Ernim."

Francis parsknął cicho, ale Roderich tylko westchnął i przewrócił oczami. "To jedna z bardziej gustownych decyzji o dekoracjach, które podjął Gilbert."

Gilbert wzruszył ramionami i rzucił miskę z preclami z powrotem na bar. "Hej, jest lepszy, niż ta mała głupiutka akwarela** w korytarzu."

Wyraz twarzy Rodericha był po równo pełen akceptacji i pogardy. "Masz na myśli Moneta."

"Jakkolwiek to się nazywa." Gilbert wrócił do odpakowywania prezentu, mamrocząc pod nosem. "Malowałem lepsze obrazki, kiedy miałem pięć lat." Właśnie, kiedy wyciągnął z kolorowego papieru małe, płaskie pudełeczko, ktoś przeszkodził mu skacząc na jego plecy i zarzucając ramiona na szyję.

"Feliz cumpleaños, mi amigo! Haha, jesteś taki staaaryyy! Teraz jesteś bardzo zazdrosny, wiem to, bo jestem młodszy i piękniejszy, niż ty kiedykolwiek będziesz! Przyznaj to, amigo! Przyznaj!"

Gilbert desperacko drapał ramiona skrzyżowane na jego karku. "Nie mogę... oddychać..." Roześmiany Hiszpan zeskoczył na podłogę, a Gilbert łapał dech. "Jezu Chryste, Antonio..."

Antonio gwałtownie wciągnął powietrze i przycisnął dłonie do uszu wyglądającego na znudzonego młodego mężczyzny stojącego koło niego. "Nie bluźnij tak w obecności mojego małego Loviego!"

Lovino odepchnął Hiszpana z irytacją. "Możesz się odwalić, draniu? Chryste, jesteś taki denerwujący!" Włoch machnął pobieżnie ręką do zgromadzonej grupy, zanim powiedział, "Roderichu, jest coś, o czym muszę z tobą porozmawiać. Antonio, na miłość boską, przestań mnie macać!"

Roderich z ulgą pokiwał głową, wziął z baru butelkę wina i dwa kieliszki, po czym wskazał gestem, żeby Lovino za nim poszedł. "Dziwne, że o tym wspominasz, Lovino, gdyż jest pewna rzecz, której temat także chciałem z tobą poruszyć..."

W chwili, kiedy Roderich i Lovino odeszli, Antonio sięgnął po ramię Francisa. "Kuzynie Francisie, ja też muszę z tobą pogadać. Na osobności. Proszę, nie obraź się Matthew, ale to jest coś tak strasznie nudnego..."

Matthew natychmiast zaczynał panikować na myśl o zostaniu samemu w tej nieznajomej sytuacji. "Oh, okej..." Patrzył rozszerzonymi oczami na Francisa, który nieskutecznie próbował uwolnić się od uścisku Antonia.

"Atonio, kochany," Francis mówił udawanie radosnym tonem, z fałszywym uśmiechem na twarzy, przez zaciśnięte zęby. "Na prawdę myślę, że to może poczekać..."

"Nie, nie." Gilbert schował nieotwarty prezent do kieszeni, po czym złapał drugie ramię Francisa, przy okazji zabierając z jego dłoni wino. "Obawiam się, że muszę się zgodzić. Są pewne problemy, które nie mogą pozostać nieprzedyskutowane. Przepraszam, Matt, to nie zajmie długo. Baw się dobrze, rozmawiaj, częstuj sie preclami. Rusz się, Francisie."

Francis rzucił Matthew ostatnie desperackie spojrzenie, po czym został wywleczony z pomieszczenia. I wtedy Matthew został całkiem sam. Jego serce się ścisnęło, w gardle zaczęła podnosić panika i musiał wziąć bardzo długi łyk piwa, żeby się uspokoić. Rozejrzał się po zatłoczonym pokoju, zagubiony i niepewny, i wycofał powoli pod ścianę. Matthew próbował powiedzieć sobie, że nie było czym się martwić. W końcu wszyscy i tak zdawali się nie zauważać go w takich sytuacjach. Ale to naprawdę wydawało się niezwykłe, jak mocno nagle to w niego uderzyło: jak dziwnie pusto czuł się bez Francisa u boku.

.

Kuchnia była pusta, niemal cicha i pachniała pysznie. Przytłumiona muzyka huczała przez ściany, a każdą możliwą powierzchnię w ogromnym pokoju pokrywały talerze z jedzeniem. Francis niemal warknął z irytacją, kiedy Gilbert i Antonio praktycznie rzucili nim o marmurowy blat wyspy kuchennej. "Co wy sobie myślicie, że wyrabiacie?"

Antonio otworzył gwałtownie lodówkę, złapał trzy piwa, jedno wręczając Francisowi, który wyrwał mu je ze znużeniem. "Tylko przeprowadzamy przyjazną konwersację, amigo," powiedział rzucając drugie piwo Gilbertowi.

Gilbert zręcznie złapał butelkę, otworzył ją i wziął łyk. Potem stanął przed Francisem z przymrużonymi oczami i ręką na biodrze. Byłby uosobieniem autorytetu, gdyby nie czerwona czapeczka urodzinowa i krzykliwie różowa koszulka. "Pieprzyłeś się z nim już?"

Na to pytanie krew zagotowała się we Francisie, jego ramiona wyprostowały się z oburzeniem. "Przepraszam bardzo?"

Gilbert przewrócił oczami z niecierpliwością. "Sformułuję to inaczej. Czy wszedłeś z nim już we współżycie seksualne?"

Francis poczuł, jak jego oczy się rozszerzają, a ręka zaciska wokół nieotwartej butelki piwa. "Co?" niemalże krzyknął.

"Matthew," wyjaśnił Antonio, przechylając się przez pobliską ławę i sięgając do miski z preclami pomiędzy łykami piwa. "Ten seksi księgowy."

Francis ledwo powstrzymał się przed uderzeniem samego siebie w czoło. "Wiem o kim on mówi, Antonio."

"Jest na górze czy na dole?" zapytał z zapałem Gilbert.

Francis spojrzał na niego nieprzyjaźnie. "Co to ma do rzeczy?"

Gilbert wyglądał niedowierzająco. "To ma wszystko do rzeczy!"

Francis westchnął z frustracją. "Gilbercie, nie wszyscy wpisują się w ramy, w które ty próbujesz ich wpychać."

"Zgaduję, że to prawiczek." Antonio parsknął. "Hej, Francis, hej, co, jeśli on jest prawiczkiem?"

Francis naprawdę się tym martwił. Nie chciał o tym myśleć. "Prawiczki nie są taką super zabawą, jak może ci sie wydawać, mój drogi."

Antonio sapnął w geście zgody. "Chłopie, nie musisz mi mówić."

"O czym wy do cholery mówicie, mój prawiczek był świetną zabawą." Gilbert zatrzymał się, kiedy pozostali zaczęli się na niego gapić, po czym kontynuował prędko. "Tak czy siak, Francisie, zastanawiam się, jak daleko zaszedłeś z tym biedakiem, skoro Feli powiedział mi, że zabrałeś go do Casa Vargas." Gilbert z rozczarowaniem potrząsnął głową. "Człowieku, zły ruch."

Francis powtarzał sobie, żeby oddychać głęboko. Gilbert i Antonio zawsze mówili takie rzeczy. Ale tym razem, kiedy chodziło o Matthew, Francis poczuł, jak robi się irracjonalnie wściekły. Starał się odpowiedzieć spokojnie. "Tak, Casa Vargas było złą decyzją, jestem tego doskonale świadom. To dlatego wyszliśmy wcześniej."

Oczy Gilberta rozbłysły. "Niech zgadnę. Zmacałeś go w toalecie."

"Ooh, ooh," mówił Antonio z ustami pełnymi precli. "W uliczce za restauracją."

"Wziąłeś go w taksówce?"

"Pieprzyłeś w progu!"

Francis poczuł, jak w jego gardle podnosi się warknięcie. Teraz na prawdę to zachodziło już za daleko... "To NIE wasz interes!"

Gilbert rzucił Francisowi spojrzenie pełne niedowierzania. "Od kiedy twoje życie seksualne nie jest naszym interesem?"

"Od czasu Matthew!" Słowa wymsknęły mu się, zanim zdołał je powstrzymać.

Gilbert i Antonio zamilkli, unieśli brwi i spojrzeli po sobie porozumiewawczo. "Mówiłem ci, że akurat tego polubił."

"Wiedziałem," zgodził się Gilbert.

Francis westchnął, kiedy zdał sobie sprawę, co robili jego przyjaciele. Z rezygnacją przyjmując swój los, otworzył trzymaną przez siebie butelkę i wziął długi łyk. Nawet nie lubił piwa. "Mogliście mnie po prostu zapytać, mes amis."

"Skłamałbyś," powiedział Gilbert, uśmiechając sie triumfalnie i opierając plecami o zlew. "Więc, jak minął wieczór?"

"W najmniejszym stopniu nie tak brudno, jak wy sobie z pewnością myślicie. Nie, po prostu jedliśmy makaron i piliśmy wino przy rzece." Jednak, kiedy Francis mówił o tym i przypominał to sobie, nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Matthew był taki słodki, taki inteligentny, taki wspaniale wyzywający. "Po czym odprowadził mnie do cukierni. I wtedy..."

Obaj Antonio i Gilbert pochylili się do przodu. "I wtedy?"

Francis próbował ukryć swój uśmiech za piwem. To było niedorzeczne. Częstował swoich przyjaciół najmroczniejszymi, najbrudniejszymi opowieściami o swoich eskapadach seksualnych, a teraz czuł się jak głupi nastolatek. "I wtedy się pocałowaliśmy."

Antonio naprawdę pisnął, efektywnie potwierdzając teorię Francisa o głupich nastolatkach. Gilbert rzucił kapslem w głowę Antonia, po czym zapytał, "Dobrze całuje?"

"Cudownie, kochany. Ale tu jest haczyk." Francis szybko wziął kolejny łyk ohydnego niemieckiego piwa. "Nie zaprosiłem go do środka."

Brwi Gilberta podniosły się. "Dlaczego?"

Francis nie odpowiedział od razu, zerkając od zaciekawionej twarzy Gilberta do jasnego i pełnego oczekiwania spojrzenia Antonia. Dlaczego poprzedniej nocy nie zaprosił Matthew do środka? Dlaczego nie zrobił wszystkiego, co w jego mocy, by dostać tego wspaniałego mężczyznę do swojego domu, do swojego łóżka? Francis pragnął Matthew. Pragnął go bardziej, niż kiedykolwiek pragnął kogokolwiek. Więc co go powstrzymało? Dlaczego nie przespał się z jedynym mężczyzną, z którym odnosił wrażenie, że się zakochuje? Czy to było dlatego... "Dlatego, że tak robię ze wszystkimi. A Matthew nie jest jak wszyscy. Jest mądry, zabawny, inteligentny i zaskakujący, i seksowny, i..." Francis mówił, powoli zaczynając rozumieć. "I chcę, żeby wszystko, co z nim robię było tak wyjątkowe i unikalne, jak on sam."

Cisza.

"Oh," powiedział wreszcie Antonio, głośno pociągając nosem i z dumą kładąc rękę na piersi. "Oh, Gil, spójrz. Nasz mały chłopiec dorasta."

"Nie rozklejaj się, człowieku," powiedział szorstko Gilbert. "To słabo. Co my mamy zrobić, skoro ty stajesz się monogamiczny, Francisie? Twoje życie seksualne jest naszą najlepszą rozrywką, od kiedy my jesteśmy mężaci."

"Mężaci?" Antonio gwałtownie opuścił rękę i zamrugał, odganiając swój głupawy wyraz twarzy. "Mów za siebie, panie Edelstein."

Gilbert uśmiechnął się sarkastycznie. "Kwestia czasu, przyszły panie Vargas. Ja sam NIE MOGĘ się doczekać, aż zobaczę cię w ślicznej białej sukni!"

Antonio zachichotał i puścił oczko. "Czekaj tylko, aż zobaczysz różowe kiecki druhen, które przygotowałem dla waszej dwójki."

Francis oparł się o ławę, czując się spokojniej, czując ulgę, że jego dwaj idiotyczni przyjaciele zajęli się swoim własnym sarkazmem. Francis zaczynał widzieć swoją przyszłość z Matthew, coś, czego nigdy wcześniej nie widział z nikim innym. A potrzebna była mu jedynie stosunkowo krótka i bezbolesna rozmowa z dwoma okazjonalnie użytecznymi idiotami, żeby zdać sobie z tego sprawę. Walnął swoim piwem o ławę, zamiast tego sięgając po pobliską butelkę merlota i nalał sobie kieliszek. Czas zaaranżować ucieczkę. Może i Francis był wdzięczny, ale nie chciał spędzić całego wieczora w kuchni - miał cudownego Kanadyjczyka, do którego musiał wrócić. "To nie jest mój problem, że wy dwaj musicie żyć moim życiem seksualnym, bo nie macie swojego."

Gilbert ostrzegawczo uniósł palec. "Hej! Ja w tej kwestii nie mam problemu, powiem ci - Roderich dałby się dla mnie zakneblować."

Antonio wyglądał na przerażonego. "O mój boże, ty go kneblujesz?"

"Co? Nie! Cóż, czasami. Spójrz, nie o to chodzi. Chodzi o ciebie, Francisie, i o fakt, że pierwszy raz w życiu lubisz kogoś wystarczająco, żeby zabrać go na obiad, przedstawić go swoim przyjaciołom i czekać dłużej, niż czternaście minut, żeby uprawiać z nim seks."

Na szczęście Antonio wtrącił się, zanim temat wrócił do Francisa. "Czemu miałbyś go kneblować? Przecież Roderich nie gada aż tyle."

"Jak twój mózg w ogóle..." Gilbert potrząsnął głową. "To nie jest bezpodstawne. Widziałeś porno mojego brata."

"Porno?" Oczy Antonia rozszerzyły się w niepokoju. "Mierda Santa! Ty nie... no wiesz..." przechylił się przez ławę i syknął. "...związujesz go, ani nic, nie?"

Francis nie potrafił nie zastanawiać się nad niemalże bolesną niewinnością dwudziestosiedmioletniego przyjaciela. Gilbert jednak wydawał się być zadowolony. Jego oczy iskrzyły, kiedy odpowiadał. "Tylko, kiedy jest bardzo niegrzeczny."

Zaniepokojony wyraz twarzy Antonia stał się całkowicie przerażony. "Ty chory draniu."

"Hej, przynajmniej nie pieprzę własnego kuzyna," odgryzł się Gilbert.

Antonio uniósł ręce obronnym gestem. "Trzeciego stopnia! Po raz setny, Lovino jest dla mnie kuzynem trzeciego stopnia! To jakby usunąć spokrewnienie!

Dla Gilberta było to zawsze zbyt zabawne, żeby nadal drażnić się z Antoniem. "Usunąć? Co żeś usunął?"

Francis nie mógł się powstrzymać. "Genetycznie usunięty. To znaczy, że jest też złodziejem kołysek."

"Nie!" krzyknął Antonio tupiąc nogą. "To znaczy, Gil, że ja i Lovino nie jesteśmy ze sobą bardziej spokrewnieni, niż ty i jakikolwiek przypadkowy Niemiec, z którym mijasz się na ulicach Berlina!"

"Człowieku, wszystko jedno. Obrzydza mnie, jak wy, ludzie z krajów śródziemnomorskich, się krzyżujecie."

"Ja? Obrzydliwy?"

"Bierzesz ŚLUB z własnym KUZYNEM!"

"Przynajmniej go nie KNEBLUJĘ!"

"Może powinieneś." Francis przerwał, od niechcenia przyglądając się swoim paznokciom. "Nie wiem, o czym rozmawiają Lovino i Roderich w tej chwili, ale mam najmniejsze podejrzenie, że może to mieć do czynienia z pewnym striptizem w pewnym amerykańskim mieście..."

Gilbert i Antonio zastygli. Gapili się na Francisa, potem na siebie nawzajem, potem odwrócili się i wyparowali z pomieszczenia. Francis przeciągle westchnął z ulgą. Tego wieczora miał ważniejsze rzeczy do zrobienia, niż bezustanne odpytywanki jego przyjaciół - na to będzie jeszcze dużo czasu później. Francis zarzucił włosami, wziął uspokajający łyk całkiem wyśmienitego merlota i skierował się z powrotem do Matthew.

.

Matthew już niemal skończył swoje drugie piwo. Nie był zbyt przyzwyczajony do picia, ale znów, nie był też przyzwyczajony do stania całkiem samotnie i niezręcznie na imprezach u nieznajomych. Przynajmniej dzięki piwu miał co zrobić z rękami, razem z miską precli stojącą na stole przed nim. Właśnie włożył kolejnego do buzi, w myślach błagając Francisa, żeby już wrócił, kiedy jakiś nieznany mu głos z lekkim akcentem odezwał się za nim.

"Witaj, nieznajomy. Całkiem sam, czyż nie?"

Matthew odwrócił się, z pełnymi ustami i piwem w dłoni, by zobaczyć młodą kobietę, przyglądającą mu się uważnie. Ubrana była w oszałamiającą zieloną sukienkę, a jej brązowe, falowane włosy otaczały jej śliczną twarz z porozumiewawczo patrzącymi oczami i małym uśmiechem. Matthew zakrył dłonią usta, przełknął i wyjąkał odpowiedź. "Um, hej. Nie, jestem z kimś, on po prostu..."

Młoda kobieta wskazała na Matthew swoim kieliszkiem szampana. "Jesteś z Francisem, tak?"

Matthew niepewnie pokiwał głową. "Tak. Jestem..."

"Matthew." Kobieta mrugnęła jednym jasnym, zielonym okiem. "Jesteś jeszcze bardziej uroczy, niż Roderich mówił." Wyciągnęła rękę, a Matthew ujął ją w krótkim uścisku. "Jestem znana pod zbyt wieloma imionami, ale możesz nazywać mnie Eliza, jeśli chcesz."

"Pod zbyt wieloma imionami?" Matthew nie mógł powstrzymać swoich ust od ułożenia się w krzywy uśmiech. "Co, jesteś międzynarodową przestępczynią?"

Eliza pochyliła się do przodu i znów puściła mu oczko. "Nie mów nikomu." Matthew zaśmiał się, a Eliza machnęła ręką. "Nie, jestem po prostu węgierską projektantką, z widocznie trudnym do zapamiętania węgierskim nazwiskiem i grupą przyjaciół reprezentującą praktycznie wszystkie Zjednoczone Narody."

"Zauważyłem. Czuję się, jakbym był jedynym Kanadyjczykiem w tym pokoju."

"Obawiam się, że prawdopodobnie tak jest." Eliza wzięła łyk szampana i z ciekawością przekrzywiła głowę. "Więc powiedz mi, Matthew, jak poznałeś Francisa?"

"Wszedłem do jego cukierni w poniedziałkowy poranek uciekając przed deszczem i..." Matthew wzruszył ramionami, nie wiedząc, jak wyjaśnić przyciąganie, które zmuszało go do powrotu do cukierni Francisa przez cały tydzień. Fascynacja, ciepło, szczęście... "Po prostu od razu go polubiłem. Nie przypomina nikogo, kogo do tej pry poznałem. I... cóż, definitywnie nie jest nieśmiały."

Eliza zaśmiała się wysokim, jasnym głosem. "Nie, Nieśmiały to on nie jest."

Matthew niepewnie odwzajemnił uśmiech i wziął łyk piwa. Wciąż czuł się trochę nerwowo, jak zawsze, kiedy był przy ludziach, których nie znał, ale to, że ma kogoś, z kim może porozmawiać, zamiast stać samotnie było dla niego ulgą. A poza tym, Eliza wydawała się być miła. "A jak ty poznałaś Francisa?"

"W koledżu umawiałam się z Roderichem przez bardzo krótki czas. Wiesz, zanim przestaliśmy udawać."

Przestali udawać? Matthew powstrzymywał się od pełnego niedowierzania śmiechu. Dobry boże, czy w tym mieście w ogóle byli jacyś hetero? "Masz na myśli, że jesteś..."

Eliza uśmiechnęła się z pewnością siebie. "Saficznych przekonań, tak. Albo, jak uroczo lubi nazywać mnie Gilbert, nurkującą w muffinach lesbą."

Oczy Matthew się rozszerzyły. "O jejku. To jest... um. Więc przyjaźnisz się też z Gilbertem?"

Eliza uniosła brew. "Tak wnioskujesz ze zdania, które właśnie usłyszałeś?" Matthew przepraszająco wzruszył ramionami, ale Eliza tylko się zaśmiała. "Z Roderichem w pakiecie jest Gilbert... niestety. Potem za Gilbertem idzie Antonio i twój cudowny Francis - który przypadkowo jest także kuzynem mojej przyjaciółki, Charlotte." Eliza wskazała na wysoką, oszałamiającą blondynkę w czerwieni, która stała obok nastolatki z długimi blond warkoczami. Obydwie dziewczyny odmachały wesoło i natychmiast zaczęły kierować się w ich kierunku.

"Przyjaciółka?" zapytał ciekawsko Matthew, spoglądając na Elizę kątem oka.

Eliza wydawała się przestraszona tym, że dziewczęta się zbliżają. "To skomplikowane."

Matthew pokiwał głową ze zrozumieniem. "Czyż nie zawsze tak jest?"

"Teraz, Matthew." Eliza mówiła zakrywając usta kieliszkiem. "Proszę, nie przejmuj się tym, co mówi Charlotte. Ona i jej kuzyn są do siebie zdecydowanie zbyt podobni, żeby dobrze się dogadywać."

Matthew przez chwilę zmartwił się, co to znaczy, ale powiedział po prostu, "W porządku. A ta, um, mała?"

Eliza westchnęła miękko. "Lili. Kochana, słodka Lili. Znów, to skomplikowane - jej brat nie za bardzo mnie lubi. W zeszłym tygodniu wpakował w lodówkę pocisk." Matthew został zbawiony od odpowiadania na to niezręczne zdanie, kiedy Charlotte i Lili do nich dołączyły. Eliza uśmiechnęła się czarująco i opuściła kieliszek. "Charlotte, Lili - to jest ten słynny Matthew."

Matthew niemalże przyzwyczajał się już do tych dziwnych przedmów. "Miło mi was poznać," powiedział uprzejmie. Lili pomachała nieśmiało, a Charlotte uśmiechnęła się dość przebiegle, oglądając Matthew od góry do dołu.

"Witaj, Matthew. Proszę, proszę. Jak do tej pory, jesteś najbardziej uroczym z chłopców Francisa."

"Char!" Eliza powiedziała ostrzegawczo przez zaciśnięte zęby.

Charlotte zignorowała ją i jedynie uśmiechnęła się do Matthew. Jej lśniące zielone oczy tańczyły w taki sam sposób, jak te Francisa i miała takie same blond falowane włosy, przytrzymywane przez czerwoną opaskę. "Nie czuj się urażony, kochany, to jest komplement. Gdzie złapał cię nasz François?"

Matthew gładko odwzajemnił uśmiech, chociaż jego żołądek ścisnął się niepewnie. "Skąd wiesz, że to nie ja złapałem jego?"

Charlotte uniosła brew, widocznie pod wrażeniem odpowiedzi Matthew. "Możliwe, kochany, ale..." Spojrzała na Matthew od góry do dołu, po czym lekko wzruszyła ramionami. "Mało prawdopodobne. Niech zgadnę, jak to było naprawdę. Spotkaliście się w cukierni, gdzie Francis zrobił na tobie test eklera i bezy."

Matthew zamrugał w zaskoczeniu, po czym próbował przełknąć supeł zmartwienia, który zawiązał się w jego gardle. "Um..."

"Wybrałeś eklera," zachichotała Lili, po czym wymamrotała do swojej butelki piwa, "Sorki."

Charlotte zdawała się bawić zdecydowanie zbyt dobrze, kiedy mówiła dalej. "A kiedy spróbowałeś eklera, mój drogi kuzyn poinformował cię, że koniecznie musi znów cię zobaczyć i nalegał, żebyś wrócił następnego dnia."

Matthew poczuł mdłości, zimny ból ścisnął jego skręcający się żołądek. Czy Francis naprawdę robił tak ze wszystkimi? Myślał, że to było coś specjalnego. Matthew wziął drżący oddech, starając się ukryć swoje rozczarowanie. "Coś takiego," wymamrotał.

Eliza spojrzała z dezaprobatą na Charlotte, po czym z powrotem uśmiechnęła się do Matthew. "Więc widywałeś się z Francisem już cały tydzień!"

"Niemal. Czy to długo?"

"Jak na Francisa, to tak!" Lili natychmiast przygryzła wargę i spuściła wzrok. "Sorki."

"W porządku, chyba połapałem się już, że on..." Matthew znów poczuł lekki nudności. "Trochę randkuje."

Charlotte zaśmiała się beztrosko. "Czy można nazwać to randkowaniem, jeśli sypialnia to najdalej, gdzie się dostaniesz?"

Teraz Matthew poczuł się trochę wkurzony. "Nigdy nie widząc jego sypialni - nie domyśliłbym się."

Wszystkie trzy kobiety znieruchomiały, gapiąc się na Matthew, po czym przekrzywiły głowy. Eliza pochyliła się do przodu. "Czy ty mówisz, że wy nie..."

Matthew przyciągnął swoje piwo bliżej do klatki piersiowej. Czy to było normalne, żeby rozmawiać o tak osobistych sprawach z kimś, kogo dopiero się spotkało? "Cóż... nie."

Okazało się to być oszałamiającą rewelacją***. Eliza i Charlotte rzuciły sobie nawzajem niedowierzające spojrzenia szeroko otwartych oczu, a Lili naprawdę pisnęła. "Widzicie! Wiedziałam, że Francis naprawdę, naprawdę go polubił i nie był mu potrzebny tylko do s..." Lili urwała gwałtownie i głośno przełknęła ślinę, znów spuszczając wzrok i przesuwając stopę na ziemi. "Sorki."

"Cóż, a to akurat jest intrygujące," powiedziała Charlotte przyglądając się Matthew uważnie. "Ciekawe, w jaką gierkę pogrywa tym razem."

Eliza wpatrzyła się na kieliszek wina w jej dłoni. "Char, kochana, chardonnay'ów już wypiłaś?"

Charlotte przewróciła oczami. "Nie bądź arogancka, ma chérie."

Matthew zdał sobie sprawę, że czuł się oszołomiony. To było niemalże niesamowite, jak bardzo Charlotte podobna była do Francisa w sposobie bycia i wyglądzie. Ale gdzie Matthew zdawał się potrafić odpowiedzieć Francisowi, nie wiedział, co robić, jak się zachować przy pięknej, tajemniczej kuzynce Francisa. Cichy, pełen napięcia moment przerwany przez krzyk donośnego głos z Australijskim akcentem, gwałtownie rozbrzmiewający z drugiego końca baru.

"Co to za cholerne niemieckie gówno? Wy nazywacie to piwem? Gdzie jest VB?"

Charlotte stęknęła. "Czyli Bruce tu jest." Wzięła długi łyk wina i westchnęła. "Cóż, jeśli ten chory chłopak mojego brata tu jest, to Lars nie może pozostawać w tyle. Wybaczcie mi, lepiej będzie, jeśli upewnię się, że ich specjalne ciastka są schowane w kuchni, z daleka od niewinnych Włochów. Matthew, kochany..." Odchodząc, Charlotte rzuciła Matthew znaczące spojrzenie. "Pomówimy później."

Matthew niemalże odetchnął z ulgą. Eliza i Lili wyglądały trochę, jakby chciały go przeprosić, więc, żeby zmienić temat, Matthew zapytał, "Czy, um, Lars też jest piekarzem?" Przypomniał sobie, że Francis wspominał, że w cała jego rodzina ma talent kulinarny.

"Oh, tak," powiedziała wesoło Lili. "Jego ciastka są niesamowite. Dają intensywnego, długotrwałego haja, ale wciąż nie mogą się równać ze specjalnymi grzybkami Bruce'a." Matthew zamrugał, słysząc, co mówi młoda dziewczyna, zbity z tropu. Ale ona wyglądała tak niewinnie! Lili tylko zachichotała. "Przyjęcia obiadowe u nich są nie do wiary."

Eliza delikatnie pociągnęła jeden warkocz Lili. "Nie strasz chłopaka, słodzinko. I Matthew, proszę, nie przejmuj się Charlotte. Jest... cóż, właściwie, prawdopodobnie jest po prostu zazdrosna."

A to było dezorientujące. "Zazdrosna o kogo?"

Pytanie Matthew zostało przerwane, kiedy Antonio nagle wyparował z kuchni, przebiegając przez pomieszczenie i krzycząc w chaotycznej mieszance Hiszpańskiego i Włoskiego. Zaraz za nim pędził Gilbert, z czapeczką urodzinową niebezpiecznie przekrzywioną na głowie i butelką piwa w dłoni, wrzeszcząc, "Nie wież im, Roddy, baby, to wszystko kłamstwa!"

Matthew z lekkim rozbawieniem patrzył jak go mijają i zastanawiał się, czemu nikt z gości nie wydawał się być ani trochę zaskoczony, widząc dwóch mężczyzn biegnących dziko przez pokój. "Co do..."

Eliza dokończyła swojego szampana i przemówiła rzeczowo. "Gil i Toni nawalili się schnappsem i sangriną w jakimś kowbojskim barze w Nowym Jorku w zeszłym miesiącu. Toni chciał zrobić Gilowi striptiz. Nie zdają sobie sprawy, że Roderich i Lovino już wiedzą - wideo jest na youtube od tygodni."

"I ma więcej wyświetleń, niż tamten filmik ze zhackowanej kamerki z laptopa, kiedy Feli znalazł folder z porno Ludwiga." Matthew odwrócił się szybko, kiedy usłyszał znajomy francuski akcent, piękny dźwięk głosu Francisa, niosącego ulgę.

Eliza i Lili parsknęły śmiechem. "Możesz uwierzyć, że Gilbert zatrzymał nagrywanie właśnie w momencie, kiedy Ludwig wszedł do pokoju," zachichotała Eliza.

Francis dramatycznie westchnął z rozczarowaniem. "Wydaje się, że kiedy chodzi o jego młodszego brata, ten człowiek ma jakieś morale..."

...niestety," Eliza i Lili dokończyły chórem.

Matthew poczuł, jak ciepłe ramię wsuwa się dookoła jego talii i oparł się o Francisa. "Oh, dzięki bogu," wyszeptał. Natychmiast wszystkie zmartwienia uleciały z jego głowy, był zbyt wdzięczny i czuł za dużą ulgę płynącą z obecności Francisa. Francis uśmiechnął się jasno i czarująco, zapierając mu dech w piersiach.

"Mathieu, widzę, że poznałeś panienkę Érz i uroczą Lili. Mojej cudownej belgijskiej kuzynki tu nie ma, czyż nie?"

Eliza uśmiechnęła się chytrze. "Obawiam się, że się wyminęliście."

Francis wyglądał, jakby mu ulżyło. "Oh, jaka szkoda." Puścił oczko do Matthew i ujął go pod ramię. "Szybko, musimy uciec stąd, zanim nas znajdzie. Znajdźmy sobie jakieś siedzenie, kochany."

.

Gilbert opadł ciężko na kanapę pomiędzy Elizą a Lili, z pełnym piwem w dłoni i czerwoną czapeczką urodzinową wciąż na głowie. Ujął dłoń Elizy i ucałował ją z szerokim uśmiechem. "Érzbet, mein Schatz. Zazdrosna o cudownego solenizanta?"

"Oh, tak, Gil." Eliza uśmiechnęła się sarkastycznie. "Mogę tylko mieć nadzieję, żeby w twoim wieku być tak niepomarszczona, jak ty. Chociaż to nie tak, że muszę się o to martwić jeszcze przez bardzo, bardzo długi czas."

"Nie tak długi, jak nasz mały kwiatuszek." Gilbert pogłaskał Lili po głowie i odezwał się dziecinnym głosem. "Możesz już w ogóle legalnie pić, Fräulein?"

Lili znieruchomiała ze swoim piwem w połowie drogi do ust. "Um..."

"Nie martw się, nie powiem Braciszkowi Najdroższemu. Tak w ogóle, to co u tego psychicznego dziwaka? Ten drań jest mi winien nową lodówkę."

"On nie zastrzeliłby cię naprawdę, Gil, szczerze," powiedziała Lili z zapałem.

"Tylko dlatego, że celował we mnie," wymamrotała Eliza.

Matthew ledwo zwrócił uwagę na tę dziwną rozmowę. Powoli zaczynał się do tego przyzwyczaić. Muzyka wciąż płynęła przez wielkie, zatłoczone pomieszczenie i tańczyła między kolorowymi balonami, które zdawały się pojawić znikąd. Matthew i Francis dzielili razem pojedynczy wielki fotel, jeden z koła siedzeń i kanap stojących dookoła centralnego stołu zastawionego butelkami i pustymi kieliszkami. Matthew by tak mocno przyciśnięty do Francisa, że niemal siedział mu na kolanach. Inni ich otaczali, rozłożeni na siedzeniach i po podłodze, ale Matthew ledwo zwracał uwagę na kogokolwiek z nich. Był zbyt świadomy czarującego ciepła Francisa tuż obok siebie, zbyt rozproszony silną dłonią Francisa rysującą niebezpiecznie pobudzające kółka na jego biodrze. Czuł, jakby w pomieszczeniu nie było nikogo innego, jakby nikt nie istniał, jakby Matthew i Francis byli jedynymi ludźmi na świecie... Cóż, oczywiście poza przyjaciółmi i szeroko pojętą rodziną Francisa, którzy cały czas przybywali.

Był holenderski kuzyn Francisa, Lars, i jego australijski chłopak, Bruce, a obaj wydawali się być zdecydowanie za bardzo nawaleni jak na tak wczesny wieczór. Był grecki kuzyn Francisa, Herakles i jego nieśmiały, mały japoński chłopak Kiku, którzy natychmiast zniknęli w sąsiednim foyer, żeby grać w gry wideo; szybko dołączył do nich Feliciano i jego wielki, poważny chłopak, Ludwig, po niezręcznym przedstawieniu się, podczas którego Francis szepnął, "Le cochon de sexe" a Matthew nie mógł przestać parskać śmiechem.

"Twoi znajomi bardzo dobrze dogadują się ze sobą nawzajem," powiedział Matthew, patrząc jednocześnie z rozbawieniem i dezorientacją, jak Gilbert i Antonio próbują zbudować wierzę z pustych butelek po piwie i precli. "Są mili."

Francis zaśmiał się, kiedy Lovino dmuchnął na niestabilną wierzę, a ta rozwaliła się na stole. "Czasami."

Matthew spuścił wzrok, nagle czując się nerwowo. "Zaczynam wątpić, że się tu wpasuję."

"Kochany, pasujesz do mnie," powiedział Francis, delikatnie ściskając bok Matthew. "Pasujesz idealnie. Nigdy wcześniej nie spotkałem nikogo, kto pasowałby tak perfekcyjnie." Matthew spojrzał w oczy Francisa i tak łatwo było uwierzyć, że naprawdę tak myśli. To było takie komfortowe, siedzenia z ręką Francisa wokół jego talii i nogami Matthew przerzuconymi nad jego. Wydawało się nie mieć znaczenia, czy są sami, w cichej cukierni, czy otoczeni krzyczącym tłumem na wrzaskliwej imprezie mającej miejsce dookoła nich - zawsze wydawało się być tak samo. Spokojnie, ekscytująco i tak, jak powinno być.

"Co będziesz robić jutro?" zapytał Matthew, część jego już obawiała się momentu, w którym wieczór się skończy, a on będzie musiał sam iść do swojego mieszkania.

Oczy Francisa zaiskrzyły jasno. "Spędzam mój wolny dzień z tobą!"

Matthew uśmiechnął się, szczęście wypełniło jego klatkę piersiową. "Co będziemy robić?"

"Zjemy śniadanie, kochany, a potem..." Wyraz twarzy Francisa stał się niebezpiecznie figlarny. "Idźmy pojeździć na łyżwach."

Matthew niemalże zakrztusił się swoim piwem. "Mówisz poważnie?"

"Ależ oczywiście!" powiedział Francis radośnie. "Chcę zobaczyć, jak robisz to, co kochasz, mon cher. Chcę zobaczyć, jak twoje oczy rozświetlają się radością."

Matthew zaśmiał sie nerwowo. Łyżwy brzmiały świetnie - ale prawdopodobnie zrobi z siebie głupca. "Minęło tyle czasu."

Francis przybliżył swoją twarz do Matthew, patrząc na niego czule. "Będziesz pamiętał."

Oddech Matthew uwiązł mu w gardle, podstawa jego kręgosłupa zamrowiła. "A po łyżwach?"

"Obiad." Sposób, w jaki jego usta się ułożyły był czysto pełen pożądania. "U mnie."

Oczy Matthew się rozszerzyły. Nie mógł się powstrzymać od pomyślenia o tych pełnych, uśmiechających się, pożądliwych ustach na sobie. "Oh." Jego serce niemalże wyrywało mu się z piersi. "A, um... potem?"

"Cóż, oczywiście deser..." Francis przycisnął się do Matthew jeszcze bliżej w ciasnej przestrzeni fotela, nacisk jego uda przepalał się przez ubrania Matthew i na jego skórę. "...w łóżku."

Matthew wypuścił drżący oddech. Rozumiał. "To brzmi... idealnie."

Włosy Francisa połaskotały Matthew w policzek, te roztańczone, płonące niebieskie oczy wpatrywały się w jego. Tuż przed tym, jak ich usta się spotkały, pulsująca muzyka przycichła, światła przygasły, a w pomieszczeniu rozbrzmiały głośne wiwaty. Matthew z oszołomieniem podniósł wzrok i zobaczył, jak Roderich przejeżdża lśniąco srebrnym wózkiem na zakupy przez tłum, oświetlony migoczącymi świeczkami wbitymi w największy tort, jaki Matthew kiedykolwiek widział. Wszyscy w pomieszczeniu wstali, chociaż Matthew i Francis potrzebowali chwili, żeby móc się podnieść.

Roderich zatrzymał się o kilka stóp od okręgu siedzeń. Ciasto nie było podobne do niczego, co kiedykolwiek widział Matthew. Było oniemiającym majstersztykiem o pięciu czarno-białych piętrach, z jadalnymi dekoracjami, takimi jak kucyki, młoty, butelki piwa i wielki żelazny krzyż. 'Ciasto urodzinowe', sachertorte Gilberta z poprzedniego dnia, stanowiło jedynie środkowe piętro całej kreacji Francisa. To było bardziej arcydzieło, niż kawałek jedzenia. Matthew potrząsnął głową z zachwytem, pod wrażeniem tego, jak bardzo nie do wiary utalentowany był Francis. Był także zaskoczony falą dumy, jaka zalała go, kiedy pomyślał o tym, że stoi u boku Francisa, że dookoła jego talii zawinięte jest jego ramię. Roderich wskazał na niego w geście uznania, a Francis przyłożył do klatki piersiowej dłoń, kłaniając się lekko, kiedy rozbrzmiał głośny aplauz i westchnienia podziwu. Matthew powiedział mu cicho do ucha, "Jest niesamowite, Francisie."

Francis uśmiechnął się, po czym pocałował go na oczach wszystkich obecnych w pomieszczeniu. Matthew nie potrafił powstrzymać swojego głupiego uśmiechu.

Gilbert wspiął się radośnie na stolik kawowy, strącając przy tym resztki wierzy z butelek piwa, chcąc wykrzyczeć swoją przemowę do zgromadzonych. "Moi przyjaciele. Nie jestem, jak wiecie, typem człowieka, który wychwalałby się nadmiernie." Zdanie skomentowane zostało niedowierzającym śmiechem i pełnymi wątpliwości drwinami. "Zamknąć się. I wiem, że wszyscy spodziewacie się krótkiej, eleganckiej przemowy z okazji moich dwudziestych ósmych urodzin."

Więcej sceptycznego śmiechu i głośnych prychnięć, razem z wrzaskiem "Pokaż nam swoją różową uzdę!"

"Zamknij się, Bruce. WIĘC, jak mówiłem, oczekujecie wszyscy krótkiej przemowy. Więc proszę bardzo: jedzcie ciasto, pijcie piwo, a jeśli naprawdę chcecie mieć niezłą fazę, to polecam ciastka z kuchni. Dobrego wieczoru!"

Zgromadzeni wydawali się bardzo niedowierzać. Gilbert zeskoczył ze stołu wśród śmiechu i aplauzu, złapał Rodericha w talii i pocałował go entuzjastycznie, po czym przeszedł między ściśniętymi gośćmi, by pokroić ciasto. Roderichowi udało się uciec spomiędzy przepychającym się tłumem i otrzepał się, kiedy dołączył do malej grupki Matthew i Francisa. "Muszę przyznać, że jestem zaskoczony," powiedział z rumieńcem na twarzy, kiedy wziął kieliszek wina od Lovino. "Spodziewałem się, że Gilbert wygłosi pięćdziesięciominutowy monolog, jak w zeszłym roku."

Antonio zachichotał i trącił Rodericha w ramię. "Hej, Roddy, hej. Myślałem, że będzie gadać tak długo, że będziemy musieli go związać i zakneblować."

Roderich zrobił się biały jak ściana.

.

Noc robiła się późna, piwo wciąż lało się nieustannie, a Matthew był całkiem pewien, że lekko się upił. Był też całkiem pewien tego, że nie miało to znaczenia, bo to po prostu była okazja, żeby przycisnąć się bardziej do Francisa; żeby śmiać się z każdego jego słowa; żeby poczuć, po raz pierwszy w całym jego życiu, jakby był centrum czyjegoś wszechświata. Pomimo całego szaleństwa, ogłuszającej muzyki i obłąkańczych rozmów, przez cały wieczór, Francis był skupiony na Matthew. Tu było jakoś inaczej, niż w cukierni: tu, gdzie otaczała ich setka ludzi, a Francis wciąż wolał poświęcać całą swoją uwagę Matthew. Teraz jednak niespodziewana kłótnia przyciągnęła spojrzenia ich obu.

"Co ty gadasz, ty tępy, zakłamany Niemcu!"

"Hej, nie sraj się tak, kiedy ktoś wytyka ci prawdę, may Lovi."

"Nie nazywaj mnie tak, bastardo! I to nie jest prawda, to twoja głupia i wyraźnie fałszywa opinia!"

"Moja opinia jest właściwa!"

"A jedynym powodem, dla którego myślisz, że Rainbow Dash jest najlepsza jest to, że oboje jesteście tacy głupi i aroganccy!"

"A jedyny powód, który sprawia, że myślisz, że Twilight jest najlepsza, to to, że oboje jesteście pretensjonalnymi, aspołecznymi gówniarzami!"

"Nie. Waż. Się. Mówić o boskiej pannie Sparkle w ten sposób!"

Matthew ścisnął swoje piwo, przekrzywił głowę i poczuł, jak jego czoło marszczy się w dezorientacji. "Niech się upewnię," powiedział cicho, opierając się o Francisa siedzącego obok niego na kanapie. "Oni kłócą się o... kucyki?"

Francis pokiwał głową, biorąc łyk wina. "To nic, kochany. W zeszłym tygodniu Lovino wbił w przednią szybę Gilberta kij golfowy, bo powiedział, że woli FlutterJack od FlutterMac."

Matthew wątpił, żeby potrafił zrozumieć to zdanie. Zamiast tego, zapytał po prostu, "Kij golfowy?"

Francis znów pokiwał głową. "Antonio gra we wtorki."

"A."

Gilbert i Lovino stali twarzą w twarz, między siedzeniami stojącymi w okręgu. Antonio przyglądał się temu zachłannie, Roderich zdawał się być przyzwyczajony, a Eliza i Lili były zbyt zaabsorbowane swoją własną szeptaną rozmową. Pięści Gilberta ścisnęły się, a oczy Lovino zwęziły. Matthew zaczynał się niepokoić.

"Jest tylko jeden sposób, by to rozwikłać," warknął Gilbert.

Usta Lovino się wykrzywiły. "Zgadzam się."

Gilbert uniósł podbródek, Lovino wyprostował ramiona i wtedy - ku całkowitej, kompletnej dezorientacji Matthew - dwaj mężczyźni przytulili się ciepło.

"Toleruję i szanuję twoje prawo do własnej opinii, Gilbercie."

"Lovino, nigdy nie zapominajmy mocy przyjaźni."

Antonio nagle podskoczył do nich, wcisnął głowę między chłopaków i uśmiechnął się maniakalnie. "Ja lubię Pinkie Pie!"

Lovino prychnął na niego. "Spierdalaj, pozerze."

Gilbert potrząsnął głową, wyglądając na zdegustowanego. "Szczerze, Antonio, czasem naprawdę się błaźnisz."

Lovino i Gilbert odeszli, mamrocząc coś między sobą, zostawiając Antonia stojącego samotnie z rozłożonymi ramionami. "Co?"

"Um," powiedział Matthew, całkowicie oszołomiony. "Dobra. Myślałem, że 'My Little Pony' to bajka dla małych dziewczynek..."

Francis rzucił Matthew mocne, ostrzegawcze spojrzenie. "Nie mów tego żadnemu z nich, kochany. Nigdy. Mówię z doświadczenia."

Gilbert i Lovino nie zdążyli za bardzo oddalić się od grupy, zanim Ludwig wparował do pokoju, złapał Gilberta za kołnierz i syknął ze złością. "Kto przyniósł te ciastka?"

Zaniepokojony wyraz twarzy Gilberta stał się trochę wyczekujący, jego oczy rozbłysły. "Bruce i Lars."

Oczy Ludwiga się rozszerzyły. "Bruce australijski ćpun i Lars holenderski aprowizator rozmaitych nielegalnych substancji?"

"Właściwie," powiedział Francis, puszczając oczko do Matthew. "Lars woli tytuł 'Piekarz specjalnościowy'."

"Nie obchodzi mnie, co on woli!" krzyknął Ludwig, jego twarz stała się czerwona. "Feliciano zjadł takie trzy!"

Cała grupa zamilkła, po czym wybuchła głośnym śmiechem. Matthew mógł tylko zastanawiać się, czy na pewno powinno się z tego śmiać - chociażby dlatego, że Ludwig wyglądał naprawdę strasznie, kiedy się złościł.

"Co robi?" zapytał Lovino łapiąc się za brzuch.

Ludwig wyglądał na wściekłego. "Obecnie ogląda, jak Kiku i Herakles grają w Mario Kart, jakby miało przeważyć to o losie wszechświata."

"O kurde, muszę to zobaczyć!" Lovino pobiegł natychmiast, a zaraz za nim Gilbert i Antonio, który po drodze zwlókł Francisa z kanapy i pociągnął ze sobą. Ludwig i Roderich poszli ze zmartwieniem za nimi i, zanim się zorientował, Matthew został sam.

Matthew przez kilka chwil siedział bez ruchu, starając się przetworzyć, co właśnie zaszło. Gapił się na piwo w swojej dłoni, wzruszył ramionami i dokończył je, po czym wstał i ruszył za grupą. Niespodziewanie przeszkodził mu w tym głos, który usłyszał za sobą.

"Bonsoir, kochany. Dobrze się bawisz?"

Matthew obrócił się i poczuł, jak jego żołądek się ściska. Próbował się uśmiechnąć. "Charlotte. Cześć. Ja, um...." szybko rozejrzał się dookoła. "Wydaje się, że zgubiłem gdzieś Francisa, chociaż..."

"Poświęcisz mi minutkę, kochanie?" Charlotte nie dała Matthew czasu na odpowiedź: po prostu wzięła go za ramię i odsunęła od przepychającego się tłumu, stając przy ścianie. W jej dłoni był niemalże pusty kieliszek po winie. "Matthew, cieszę się, że mogę porozmawiać z tobą na osobności."

"Dobrze..." Ich zapomniana wcześniejsza rozmowa nieprzyjemnie zalała pamięć Matthew.

Charlotte spuściła wzrok na swój kieliszek, jej zielone oczy były dziwnie smutne. "Może nie do końca lubię Francisa - ale go rozumiem. Prawdopodobnie dlatego, że jestem do niego dużo bardziej podobna, niż chciałabym to przyznać."

Matthew chciał zapytać, dlaczego Charlotte mu to mówi; chciał powiedzieć jej, że go to nie interesuje; chciał zignorować ją i odejść. Jednakże nie mógł zaprzeczyć, że chciał też wiedzieć, co ma do powiedzenia. Gapił się w ciszy i czekał.

Charlotte westchnęła głęboko i mówiła dalej. "Francis lubi seks. I pogrywa w gierki. Nie ustatkuje się przy jednej osobie, bo nie potrafi. Może chcieć - może myśleć, że potrafi - ale w końcu, on..." Charlotte rzuciła szybkie spojrzenie na Elizę i Lili siedzące razem i śmiejące się na pobliskiej kanapie. "On zawiedzie," dokończyła cicho Charlotte. Matthew przez bardzo krótką chwilę zastanawiał się, o kim ona tak naprawdę mówi.

"Słyszałaś wcześniej, ja..." Matthew zaczynał czuć się otumaniony, chociaż próbował pobyć się tego uczucia. "Ja widuję się z Francisem od tygodnia..."

Charlotte wzruszyła ramionami, wyraz jej oczu był niezmienny. "Godzina, dzień, tydzień. Kiedy Francis już się z kimś prześpi, to tyle. Koniec. Tylko to go obchodzi - tylko tego chce. Uknuje najbardziej wyszukane intrygi, żeby dostać się do czyjegoś łóżka, a kiedy już tam będzie, straci całe zainteresowanie." Słowa Charlotte sprawiały, że Matthew miał nudności, a jednak, co było dość dziwne, brzmiała, jakby próbowała przekonać samą siebie.

"Doceniam twoje zmartwienie. Ale ja...." Ale ja co? Matthew na pewno powinien potrafić odpowiedzieć jakoś stanowczo tej dziewczynie. Pomieszczenie zaczynało się kręcić, a Matthew nie potrafił skupić się na kończeniu swojego zdania.

Charlotte delikatnie położyła dłoń na ramieniu Matthew, ciepły zapach jej perfum mieszał się z zapachem alkoholu. "Matthew, spójrz. Jesteś słodki, ale naiwny. Mogę brzmieć, jakbym byłą suką****, ale szczerze, po prostu naprawdę nie chcę patrzeć, jak taki fajny koleś jak ty zostaje skrzywdzony. A jeśli zostaniesz z Francisem, właśnie to się stanie."

I wtedy zniknęła. Przez kilka minut Matthew stał w bezruchu, z niepokojem podnoszącym się w jego klatce piersiowej, kiedy pomieszczenie kręciło się dookoła, a obcy ludzie przez niego przepychali. Metal płynący z głośników był ogłuszający, dudnił w jego uszach i pod skórą. Matthew skierował się z powrotem w tłum - między ludźmi, którzy pili i śmiali się, tańczyli dziko, wskakiwali na bar - i kiedy spuścił wzrok na butelkę w swojej dłoni, próbował przypomnieć sobie ile wypił. A tak w ogóle, jak mocne było to niemieckie piwo?

Matthew był zagubiony. Zagubiony w morzu ludzi, którzy go nie widzieli, którzy byli zabawniejsi, bardziej interesujący i lepiej ubrani, niż on. Nikt w całym tym zimnym, obszernym, wirującym pokoju nie zdawał się go zauważać i znów czuł się pominięty i ignorowany. Ależ oczywiście, że był ignorowany; oczywiście, że Francis porzucił go w chwili, kiedy tylko mógł. Ostatnie słowa Charlotte wirowały w jego głowie, razem ze wszystkimi niepokojącymi stwierdzeniami, które usłyszał z ust przyjaciół Francisa... "Więc, Matt, powiedz mi. Jak długo zajęło to mon ami Francisowi? Żeby dostać się z jednym z tych z twoich ust, do..." ... "Cóż, mówię o chłopakach, ale wszyscy wiedzą, że Francisowi potrzebni są tylko do s..." ... "Nie zapominaj, że mam na ciebie dużo więcej brudów, niż ty kiedykolwiek będziesz miał na mnie, amigo..."

Matthew starał się myśleć jasno, pospiesznie mijając grupkę ludzi zgromadzoną przy barze. Nie mógł poradzić nic na to, że przypadkiem usłyszał ich rozmowę.

"Widziałeś chłopaka, którego dzisiaj przyprowadził ze sobą Francis?"

Nieprzyjemny śmiech. "Pięćdziesiąt baksów, że to tylko eskorta."

"Nah, człowieku, Francis nie musi płacić. Ja stawiam, że złapał go na stacji benzynowej po drodze tutaj."

Matthew walczył z nagłą potrzebą zwymiotowania. Czy to naprawdę było wszystko, czego chciał od niego Francis? Tylko seks? Czy to wszystko było grą, w którą Matthew nawet nie wiedział, że gra? Ale nagle to wszystko miało sens. Matthew był szary i nudny. Miał nieinteresującą pracę, nieciekawe życie: z goła nie było w nim nic nadzwyczajnego. Co Francis mógł widzieć w Matthew, kiedy mógł mieć każdego?

Wszystko wciąż się kręciło, uderzało w jego głowie, a Matthew ledwo czuł, że stoi jeszcze w ogóle na ziemi. Musiał znaleźć Francisa. Musiał spytać, musiał zrozumieć, musiał wiedzieć. Matthew próbował iść mnie więcej w kierunku, w którym wcześniej odszedł Francis, potykając się na progu korytarza, kiedy usłyszał znajome głosy.

"Szczerze, mes amis, wystarczy. Już wcześniej o tym rozmawialiśmy."

"Którą przerwałeś swoimi rażąco złośliwymi insynuacjami. Mały Lovi i Roddy nie rozmawiali nawet o S-T-R-I-P-T-I-Z-I-E, rozmawiali o aranżacjach kwiatowych. Ludwig, Bruder, kontroluj swojego chłopaka, człowieku!"

"Nie NAZYWAJ MNIE MAŁYM LOVIM!"

"Gilbercie, w całym swoim życiu nie rozmawiałem ani razu o aranżacjach kwiatowych. I umiem literować, Dummkopf."

"Feliciano, mein gott, złaź z tego regału! Chodź oglądać, jak Kiku gra w Mario Kart! Verdammt, co było w tych ciastkach..."

"Ve, Ludwigu! Ale ja muszę znaleźć banana, żeby zwolnić żółwie! Grzyby cay czas mnie gonią! Czemu te krowy nie chcą się ruszyć?"

"Hej, Ludwigu, hej, Roddy, hej, może możemy go związać i zakneblować..."

"TO JUŻ NIE JEST ŚMIESZNE, ANTONIO!"

"Ça suffit****! jeśli już wszyscy skończyliście..."

"Nie, gościu, nawet nie odniosłeś się do sprawy. Nie mogę uwierzyć, że opublikowałeś tamto wideo z Nowego Yorku! Myślałem, że zdjąłeś wszystkie te chore rzeczy..."

"Si, amigo, jak ten klasyczny filmik z tobą z tym basenowym, dostawcą pizzy i złotą rączką...."

"Haha, to niesamowicie wizjonerskie arcydzieło twojej orgii z piętnastoma marynarzami."

"W końcu nie chcesz, żeby Matthew wiedział, że jesteś tylko brudnym staruchem, którego interesuje tylko jedno..."

"I że porzucisz go, kiedy tylko dobierzesz się do jego rozporka..."

"Prawdopodobnie z filmikiem, jako dowodem rzeczowym! Oh... mierda."

Nagła cisza była ogłuszająca. Kiedy Matthew dotarł do drzwi, wszyscy zgromadzeni spojrzeli na niego i znieruchomieli. Roderich jedynie zasłonił dłonią usta, Antonio zamknął oczy, a Gilbert obrócił się i kopnął ścianę. "Scheisse!"

Matthew nie wiedział, jak zareagować. Był oszołomiony, zdezorientowany, obrzydzony - a jednak wciąż mógł powiedzieć jedynie, "Z piętnastoma?"

Francis stał jak słup soli. Jego twarz była biała, jego oczy szeroko otwarte i pełne strachu. Odpowiedział dopiero po kilku powłóczących się, cichych momentach. "Um... to było bardzo dawno temu."

Matthew opuścił wzrok i cofnął się. Charlotte miała rację. Oni wszyscy mieli rację. Nagle czuł się mały, ośmieszony, jakby cała ta grupa przyjaciół i rodziny Francisa wyśmiewała go. Czuł się, jakby był jedyną osobą, która nie rozumie jakiegoś żartu, który wszyscy oprócz niego znali od początku. Matthew chciał się schować, chciał stać się niewidzialny, chciał zniknąć. Zrobił najlepsze, co w tamtym momencie mógł zrobić. Odwrócił się i pobiegł.

.

Chłodne powietrze na zewnątrz było jak policzek w twarz, po tym gorącym, przytłaczającym, ogłuszającym szaleństwie w środku. Matthew walczył ze łzami, potykając się w dół ulicy, desperacko chcąc oddalić się od tej przerażającej, upokarzającej sytuacji najbardziej, jak może. Jak mógł być taki głupi? Jak mógł pomyśleć, że ktoś tak popularny i przystojny, i czarujący jak Francis naprawdę będzie nim zainteresowany? Jak mógł pozwolić sobie w to uwierzyć?

"Matthew, czekaj!" Matthew zatrzymał się, zacisnął zęby i zmusił się, żeby się odwrócić. Twarz Francisa zakrywała maska zmartwienia, ocieniona w przyćmionym świetle na zewnątrz. "Proszę, posłuchaj..."

"Odchodzę, Francisie." Matthew starał się mówić spokojnie, nawet, kiedy serce łamało mu się w piersi. "Wybacz."

"Czekaj!" Francis podszedł o krok i odezwał się z niepokojem. "Spójrz, oni mówią takie rzeczy, bo zawsze tak mówią. My tak rozmawiamy, to tylko żart..."

Matthew zaśmiał się niedowierzająco i odsunął o krok. Jasne światła z domu rzucały cienie na szeroki, zielony trawnik. "A co z innymi randkami, o których cały czas wszyscy wspominają? Eklery, o których wszyscy wiedzą? Masz rację, Francisie. To żart. To wszystko to jeden wielki żart, a ja dałem się na niego nabrać!"

Francis histerycznie potrząsnął głową. "Nie..."

"Więc co to jest?" Matthew niemalże krzyknął, nagle czując się rozwścieczony. Francis wydawał się być oszołomiony tym nagłym wybuchem i nie odpowiedział. "No?" Matthew mówił dalej ze złością. "Dlaczego mnie tu przyprowadziłeś? Udało ci się tylko zrobić ze mnie głupca!"

"Matthew..."

Matthew nie chciał pozwolić Francisowi mówić. "Wiesz, nie chodzi o to, że pieprzysz się z wieloma gośćmi, bo najwidoczniej..." Matthew wyrzucił ręce w górę i wybuchnął pełnym wściekłości śmiechem. "...to właśnie robią niektórzy ludzie. I nie chodzi o to, że najwidoczniej spałeś z polową populacji Kanady, bo nawet jeśli dla mnie to jest niesmaczne, to twoja sprawa. Chodzi o to, że ten jeden raz... ten jeden raz w całym moim życiu..." Głos Matthew załamał się lekko, kiedy starał się powstrzymać łzy. "Myślałem, że ktoś widział we mnie coś wyjątkowego. We mnie. A teraz dowiaduję się, że to twoja rutynowa gierka. Robisz tak z każdym!"

Twarz Francisa wykrzywiła się w bólu. "Matthew. To nie jest prawda..."

Matthew prychnął i odwrócił wzrok. "Twoi właśni przyjaciele tak powiedzieli, Francisie. Twoi właśni kuzyni."

Francis wypuścił oddech zrozumienia. "Charlotte."

"Nie tylko Charlotte. Gilbert, Feliciano, Antonio... oni wszyscy mówili tak, od kiedy cię poznałem, a ja bylem zbyt ślepy, żeby zobaczyć to, co jest oczywiste." Matthew zaśmiał się z siebie, zdegustowany własną głupotą. "Nie chciałem zobaczyć tego, co oczywiste."

Francis zrobił kolejny krok naprzód, aż był tak blisko, że Matthew mógł wyciągnąć rękę i go dotknąć. Zimny powiew wiatru zarzucił blond włosami otaczającymi jego twarz; światło księżyca zalśniło w jego smutnych, niebieskich oczach. Matthew poczuł tak bolesną tęsknotę w klatce piersiowej, że niemal rzucił się naprzód. Chciał się mylić; chciał, żeby to było prawdziwe. Pragnął Francisa tak bardzo, że zapierało mu to dech w piersiach. Francis odetchnął głęboko i zapytał, jakby bał się odpowiedzi. "Tego, co oczywiste? Co jest oczywiste, kochanie?"

To znajome, czułe słowo posłało bolesny dreszcz po skórze Matthew. Ale nie mógł zignorować tego, co usłyszał od przyjaciół Francisa. Cała fałszywa zuchwałość Matthew, jego zręczne odpowiedzi, jego sztuczna pewność siebie zniknęły, zostawiając go po prostu zagubionego i niepewnego. Matthew przytulił do siebie swoje ramiona, chroniąc się przed wiatrem i odpowiedział szeptem, "Że tak naprawdę nie mogłeś się we mnie zakochać."

Francis wyglądał na dziwnie rozstrojonego i oszołomionego. Jego szczęki się zacisnęły, spojrzenie zmiękło i westchnął delikatnie, bardzo cicho. "Oh, Matthew. To jest tak bardzo nieprawdziwe."

Matthew zatrzymał się tylko na chwilę. Nie, to była tylko część gry Francisa. Część jego kłamstwa, rozrywki, tego głupiego żartu. "Przykro mi, że myślałem, że było to coś więcej, niż było w rzeczywistości. Dziękuję, że sprawiłeś, że poczułem się ważny - nawet, jeśli tylko przez krótką chwilę. I nawet, jeśli się myliłem."

Kiedy wreszcie się odezwał, słowa Francisca były pełne desperacji. "Matthew, proszę, tylko mnie posłuchaj..."

Ale Matthew miał dość słuchania. Miał dość czucia się jak głupiec; dość czucia się małym i wyśmianym. Dość czucia się ważnym i pięknym, dość czucia się adorowanym i wyjątkowym. Matthew odwrócił się od Francisa i odszedł w noc. Nadszedł czas zapomnieć, że ten cudowny tydzień w ogóle miał miejsce. Czas wrócić do jego nieciekawej, szarej egzystencji; do jego nieciekawego, szarego życia.

x-x-x-x-x

* no wiecie, Bert i Ernie to te potwory z ulicy sezamkowej

** Gilbert jest niedouczonym gburem. Znaczy kocham go, ale jest głupi, bo powinien wiedzieć, że impresjoniści, szczególnie (mój ukochany) Monet, nie malowali akwarelami, tylko głównie farbami olejnymi. Swoją drogą, ciekawe jaki obraz tam mają...

*** rewelacja w znaczeniu szokującej wiadomości, nie czegoś świetnego, po prostu lubię używać tego słowa w tym znaczeniu.

**** jesteś pewna, że tylko tak brzmisz? bo ja myślę, że naprawdę nią jesteś!

***** Ça suffit - wystarczy/ dość już tego

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top