Rozdział 5.
Zamiast obudzić się w kanałach, Harriet ujrzała kraty, o które była oparta, i które niemiłosiernie wbijały jej się w plecy i brzuch. Od razu wiedziała, co się stało. Kto by się nie domyślił? Moriarty walnął ją w głowę, a gdy zemdlała, znalazła ją policja.
Proste i logiczne.
Na wspomnienie uderzenia, dotknęła opuszkami palców miejsca z tyłu głowy, w którym powstał mały guz, i w którym było lekkie rozcięcie, gdzie zaschnięta krew osadzała się na palcach. Kobieta wykrzywiła usta w geście niezadowolenia, po czym przeciągnęła się solidnie, czemu towarzyszył cichy trzask kości.
Cela, w której się znajdowała była tą, do której lepiej nie trafiać. Nie przetrzymywano w nich "zwyczajnych" bandziorów, zostawiali je właśnie na takie okazje. Pozornie normalna cela miała w każdym rogu kamerę ustawioną wprost na kobietę. Nie było tu pryczy, krzesła, stolika, a nawet i kibelka. Puste pomieszczenie... Okno było strasznie wysoko, i w dodatku zasłonięte było ciemną roletą, która nie przepuszczała zbyt wiele światła. Kraty zaś dwa razy grubsze od zwyczajnych, ograniczały jej pomysły na wydostanie się na zewnątrz.
Jasnowłosa wyciągnęła prawą rękę przed siebie, aby wystawić w kierunku jednej z kamer, środkowego palca. Czekała na jakiś postęp. Nie zamierzała siedzieć tu bezczynnie, tym bardziej, że Moriarty się jej dosyć szybko pozbył. Jeśli go nie wyda, skończy na dnie jakiegoś jeziorka, albo rzeki... Ale po co miałaby im pomagać, skoro ją tak źle potraktowano? Chyba lepiej jest milczeć w tej sytuacji, by nie narazić się na śmierć z ręki Jima. Ona byłaby o wiele gorsza od kąpieli...
- Jak mogłaś?! - usłyszała żałosny krzyk swego brata, po czym odskoczyła jak poparzona od krat, kiedy mężczyzna zaczął je szarpać - Harriet, do cholery! Mary miała rację co do ciebie!
Harry uniosła brew do góry, śmiejąc się z własnej bezradności. Nie wiedziała o co chodzi, dlatego postanowiła przemilczeć jego nagły wybuch.
Pomasowała ostrożnie miejsce, w które dostała, po czym starała się przypomnieć co zdarzyło się przed tym uderzeniem. Pamiętała strzały, a także jakąś postać, która upadła... Wspomnienia strasznie się zmieszały, w dodatku, od intensywnego myślenia, zaczęła boleć ją głowa, a obraz stawał się niewyraźny.
- Zamknij się chociaż na moment! - wrzasnęła na Johna, kiedy z jego ust wciąż wypływały obelgi skierowane w jej stronę - Daj mi pomyśleć, kurwa...
Złapała się jeszcze mocniej za głowę, obracając się wokół własnej osi. W pomieszczeniu zapanowała cisza, którą przerwały głośne kroki, i stukanie czarną parasolką.
Watson otworzyła oczy, po czym zmierzyła wzrokiem przybysza, stojącego obok doktora, od góry do dołu. Garnitur, wpadający w odcień granitu, opinał ciało mężczyzny, i pokazywał lekko zaniedbany brzuszek, nad którym mógłby popracować. Idealnie ogolony, patrzący się na nią bezwzględnie, z dozą wyższości i obrzydzenia.
Widziała to, nie musiała mieć szczególnych zdolności, aby dostrzec takie zachowanie.
Jasne oczy wbijały się wprost w jej ciemne tęczówki. Przewiercające na wylot spojrzenie, którym starał się wyciągnąć z niej każdą potrzebną mu informację.
Otrząsnęła się.
Dla niej ten pojedynek wzrokowy trwał wieczność, a tak naprawdę nie minęło nawet 5 sekund, odkąd pojawił się tutaj Holmes. Nie raz widywała go w gazetach, a Moriarty powiesił sobie jego zdjęcie naprzeciwko fotela, by móc w niego strzelać z pistoletu, gdy mu się nudziło.
Najważniejszy...
- Co takiego sprowadziło Rząd Brytyjski przed mój pokoik? - spytała zadziornie, a jej usta wykrzywiły się w szerokim uśmiechu - Przerwał mi pan we wspominkach, panie Holmes.
Mycroft milczał, co irytowało dziewczynę. Myślała, że ma jakiś szczególny powód do tych odwiedzin...
- Nie jestem eksponatem w jakimś muzeum, żebyś się tak gapił - syknęła, podchodząc bliżej, aby lepiej mu się przyjrzeć.
- Z mordki jesteś całkiem znośny, ale nie myślałeś o zgubieniu paru kilogramów? - przycisnęła policzek do chłodnego metalu, patrząc się z udawanym smutkiem na dwójkę mężczyzn.
- Dlaczego to zrobiłaś, Harry?
Pytanie Johna nieco ją zdziwiło. Co niby znowu takiego zrobiła? Niczego szczególnego nie umiała sobie przypomnieć, a to strasznie ją denerwowało.
- A co zrobiłam, braciszku? - nie kryła ciekawości, która ujawiła się nawet w jej głosie.
- Jak mogłaś ją zabić? - zaszlochał blondyn, który mocniej ścisnął kratę.
Brat Sherlocka skinął na nią głową, a następnie cofnął się do tyłu, gdy dwóch, ubranych na czarno, ochroniarzy wyciągało ją, siłą, z pomieszczenia.
- Kogo niby zabiłam? - wyszeptała, gdy bysior ciągnął ją wzdłuż korytarza - Nic nie zrobiłam! - dodała głośniej, by Watson ją usłyszał.
***
Sherlock stał przed lustrem weneckim, by w spokoju przyjrzeć się przestępczyni. Zainteresowała go chusteczka w jej dłoni, która już dawno zmieniła swoją barwę na czerwoną. Mógł wszystko wydedukować, ale chciał wysłuchać odpowiedzi na pytania z jej ust. Chciał poznać każdy szczegół, ponieważ chodziło o Jima.
Powoli wszedł do środka, ignorując policjanta, notorycznie odwiedzającego nielegalne kasyna. Usiadł na krześle, które znajdowało się po przeciwnej stronie. Teraz mógł przyjrzeć się dokładniej zakutej siostrze swego przyjaciela.
- Co ci się stało? - spytał, unosząc jedną brew do góry, po czym dłonią wskazał jej krwawiący nos.
- Wywróciłam się, i przez przypadek zachaczyłam o pięść ochroniarza twojego braciszka - zaśmiała się gorzko - Ale to szczegół... Mam u ciebie dług wdzięczności, więc możesz zadać mi jedno pytanie.
Jedno? Tylko jedno? Nie wystarczy... Muszę wiedzieć wszystko.
- Na więcej nie odpowiem - położyła ręce na stoliku, pozwalając by bordowa ciecz skapywała na jej ubranie.
- Będziesz musiała powiedzieć wszystko, bo inaczej...
- Zginę? - prychnęła głośno - Niedoczekanie wasze... Prędzej wykończy mnie cyjanek potasu, niż kąpiel.
Nie musi zadawać pytań związanych ze śmiercią Mary. To i tak nie pomoże blondynce w uratowaniu życia, a on straci niepowtarzalną szansę.
- Gdzie on jest? Gdzie Moriarty? - łokcie oparł o blat, łącząc ze sobą czubki palców.
- Lepiej byłoby gdybyś zadał pytanie; gdzie nie ma teraz Jima? - szyderczy uśmiech rozpromienił jej twarzyczkę, która - mimo wielu siniaków - wciąż wyglądała słodko - To pasożyt... Znajdziesz go tam, gdzie najmniej spodziewasz się go zobaczyć.
- Nie pomogłaś mi zbytnio - zmarszczył brwi - Nie powiedziałaś mi czegoś, czego bym nie wiedział.
- A jest coś czego nie wiesz? - wydęła wargi, rozbawiona własnymi spostrzeżeniami - Najzwyczajniej w świecie nie zauważasz tych wszystkich znaków, znajdujących się tuż pod twoim nosem.
Ona ma rację. Nie widzę oczywistości, dlatego jestem zawsze w tyle... Muszę wiedzieć więcej!
- Co on planuję? Czego chce?
Harriet zacmokała, kręcąc powoli głową. Miała limit, który już wyczerpał. Dług spłacony.
- Jeśli cię stąd wyciągnę, pomożesz mi powstrzymać Jima?
Kobieta milczała. Wyliczała wszystkie za i przeciw. Miała ochotę na pizzę... Ogromną ochotę, na ogromną pizzę. Tu i tak czekała na nią tylko nuda i śmierć.
- Okey - zachichotała - Odłączyłeś im sprzęt? Inaczej nie proponowałbyś mi czegoś takiego...
- Sama odpowiadasz na swoje pytania, Harry - rzekł z dezaprobatą.
Czuł, że pożałuje tego już niedługo. Niestety chęć schwytania odwiecznego wroga odebrała mu racjonalne myślenie. Szkoda... Wielka szkoda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top