Rozdział 20
Ryu PoV
Budzę się, dookoła widzę ciemność, chciałem wstać, ale coś mnie blokowało. Ręce również miałem skrępowane, czułem na sobie zbroję.
- Hmm... no chuj... - Podsumowałem swoją sytuację. Wsłuchałem się w ciszę, słyszałem, jak moje serce powoli bije. W dali usłyszałem kroki, jakieś lekkiej osoby, a za nią szło kilku innych, już nie takich lekkich. Po chwili dźwięk otwierania zamka doszedł do mnie. Dwóch ludzi do mnie podeszło, jeden z nich zdjął mi worek z głowy. Przede mną stała Astrid, z pochodnią w ręce.
- Szybko się obudziłeś. - Powiedziała zadowolona.
- Tym razem masz obstawę, ale i tak to nic nie zmieni. Żałosna jesteś... - Powiedziałem wyzywająco, mój głos został lekko zniekształcony przez hełm, który cały czas miałem na głowie. Astrid wzięła topór do ręki i uderzyła mnie nim w głowę. Hełm odbił ostrze, wydając przy tym brzęk.
- Może postaraj się, chociaż zarysować farbę. - Zaśmiałem się głośno, na co blondynka się zagotowała. Ponownie wzięła zamach, gdy już jej topór miał uderzyć w zbroje, złapałem go ogonem. Wyrwałem go Astrid, po czym zniszczyłem nim łańcuch. Moja smocza dłoń była wolna, teraz z górki.
- Mogłaś się bardziej postarać. - Warknąłem, uwalniając drugą rękę, przerzuciłem topór z ogona do ręki, obezwładniłem strażników. Astrid uciekła, zamykając przy tym pancerne drzwi na klucz. Pstryknąłem smoczą dłonią, pojawiła się nad nią ognista kula, którą moja ręka wchłonęła. Pazury święciły się na czerwono, wbiłem je w drzwi, przebiły bez oporu. Kopnięciem wyważyłem resztę stali i ruszyłem w stronę wyjścia. Słyszałem bieg Astrid, która krzyczała o pomoc. Po pierwszym, zakręcie, zobaczyłem tę samą kobietę, która była przy mnie jak się obudziłem. Szybkim tempem przebiegłem obok niej, lekko ją popychając. Za kolejnym zakrętem była klatka schodowa w górę, było wystarczająco miejsca, więc rozłożyłem skrzydła i poleciałem na samą górę. Tym samym wyprzedzając Astrid, był środek dnia. Poczekałem kilka sekund, a obok mnie stała zdyszana blondynka. Gdy mnie zobaczyła, przeraziła się, a ja postanowiłem się zabawić. Złapałem ją za szmaty i trzymałem ją nad klatką schodową, jeżeli ją puszczę poleci na sam dół, czego na 90% nie przeżyje. Uśmiechnąłem się.
- Role się odwróciły co? Pięć lat temu, to ja byłem w podobnej sytuacji. - Z każdą sekundą odpuszczałem jeden palec, gdy została tylko na wskazującym, zrzuciłem ją na ziemię. - Ale ja nie jestem wami... - Warknąłem, rozglądając się dookoła.
- Synu, usłyszałem głos za sobą, a była tam ta sama kobieta, która była na dole.
- Co kurwa? - Zdziwiłem się, szukałem wzrokiem Stoika.
- Jestem twoją matką Czkawka... - Zobaczyłem łzy w jej oczach, to chyba jakiś żart.
- No dobry żart każdy się pośmiał, czas na mnie. - Odsunąłem ochronę na usta, po czym gwizdnąłem na palcach, po chwili nocna furia była obok mnie.
- Dlaczego od nas uciekasz? - Tym razem przemówił wódz Berk.
- Thorze... Bo za dwa jebane tygodnie tu będzie atak, nie wiem kogo, ale wiem, że na pewno tego sami nie wygracie, a ja potrzebuję ludzi, którzy coś potrafią. A wy mi tylko przeszkadzacie! Wrócę tu tak szybko, jak będę mógł... A teraz oddajcie mi moją katanę! - Ryknąłem zirytowany, postawą mojej byłej rodziny, nie mówiąc o tym, że moja mama żyje. A ja miałem przejebane dzieciństwo, bo ona nawet nie wiem co robiła.
A taki dodatek do poprzedniego rozdziału :)
Wgl wszedł wysoki ranking #4 w jws dnia 23.05.2020
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top