Rozdział 15
Rok później
- Uciekaj! - Krzyknąłem w stronę smoka, kiedy rozciąłem sieć, która sprawiała, że lecieliśmy w dół. Widziałem, jak próbował, powiedzieć mi, żebym tego nie robił. Zeskoczyłem z niego, przez kilka sekund spadałem, do czasu aż nie wpadłem do wody z dużą prędkością. Przez kilka sekund, widziałem rozmazany obraz przez wodę. Zaraz po tym mrugnąłem i nie mogłem otworzyć oczu.
Dwa lata później
Ryu PoV
Od siedmiuset trzydziestu dni dzień w dzień, przychodzi ktoś tutaj i mnie torturuje, przez dwa miesiące bawili się z moją zbroją. Kiedy udało im się znaleźć zabezpieczenia, od razu ją zdjęli. Już wtedy dostałem batem sto razy. Wtedy ryczałem z bólu codziennie przez cały czas, plecy nigdy nie przestawały boleć. A ja codziennie życzyłem sobie śmierci. Z każdym dniem zacząłem akceptować swój los, później płacz zamienił się w kilka łez, a jeszcze później w rutynę. Cały czas widziałem swoją zbroję na wyciągnięcie ręki, ale nie miałem nawet siły wstać. Nie oszczędzali mnie, byłym przywiązany rękami do ogromnych skał, po jednej na każdą rękę. Wielkie było moje zdziwienie, jak pewno dnia nikt nie przyszedł przez cały dzień chyba... Nie wiedziałem słońca, nawet ilości dni pewny nie byłem. Kreski robiłem, gdy ktoś mnie torturował, jeżeli zdarzyło się tak, że dostałem dwa razy w jeden dzień, liczyłem to jako dwa dni. Ten jeden dzień, dał mi się zregenerować, gdy słyszałem, jak ktoś szedł w moją stronę, przygotowałem się do ucieczki. Otworzył moją celę, po czym poszedł za mnie, słysząc przecinanie powietrza. Z całej siły pociągnąłem swoją prawą rękę za plecy, tym samym wykręcając. Czułem, jak moje plecy strzelały, podczas zmiany pozycji, w której znajdowałem się od dwóch lat. Bat owinął się dookoła łańcucha, opuściłem rękę, przez strażnik upadł na podłogę. Stanąłem mu na szyję, odbierając mu możliwość oddychania. Na początku się wierzgał, ile mógł, ale z każdą sekundą, jego ruchy słabły, gdy już przestał stawiać opór, musiałem tylko sięgnąć po klucze. Ponownie zebrałem w sobie siły, podniosłem głaz i końcówką pazura w mojej prawej ręce, zgarnąłem stos kluczy. Jeszcze znaleźć odpowiedni. Przekładałem je pomiędzy palcami, aż znalazłem jedyny w swoim rodzaju.
- No dobra jeszcze jeden ruch i w końcu wolność. - Powiedziałem sam do siebie, przerzuciłem klucze do drugiej ręki. Kajdanki miały specjalne zabezpieczenie, nie dało się uwolnić jednej ręki. Klucz był dwustronny, musiałem zetknąć obie ręce ze sobą, aby mechanizm puścił bardzo inteligentne. Zrobiłem ostatni ruch, wydając przy tym ryk. Sekundę później łańcuchy leżały na podłodze. Wstałem, równocześnie się przeciągając, czemu towarzyszyło mnóstwo strzałów z kości. Czułem, jak całe moje ciało budzi się do życia, sprawiając lekki ból. Podszedłem do mojej zbroi, do której z tyłu była przy montowana półtorametrowa katana. Po pięciu minutach ubrałem się, po czym po cichu wyszedłem ze swojej celi. Mam nadzieje, że Night jeszcze żyje, jeżeli tak zrobię wszystko, żeby go znaleźć. Ruszałem się bezszelestnie, do czasu aż nie trafiłem na klatkę schodową. Pokonywałem krótki skokami, dzięki temu w dwie minuty, wyszedłem z podziemi. Była teraz noc. Idealnie.
- Ty słyszałem ponoć, że w podziemiach nasz wódz trzyma pół smoka, do tego nie byle jakiego. Ostatnią żywą nocną furię, pomyśl, ile za niego dostanie. - Czyli Night nie żyje?! Lub się dobrze schował, nie miałem zamiaru się martwić na zapas. Teraz musiałem się skupić na sobie. Cicho podszedłem do krzaków, rozglądając się gorączkowo dookoła. Nie znam w ogóle terenu, trzeba było improwizować. Powoli poruszałem się w zaroślach, szukając jakieś zamkniętej przestrzeni. Gdy wysoka trawa się skończyła, zauważyłem las, rozglądając się dookoła, sprawdziłem, czy nie ma nikogo dookoła. Gdy byłem już tego pewny, udałem się sprintem do lasu. Przez następne dwie godziny, przeczesywałem las, szukając drogi ucieczki z wyspy. Gdy już powoli zaczęło świtać, stres robił się coraz większy. W nocy byłem prawie niezauważalny, ale jak będzie jasno, bez lasu nie mam żadnego ukrycia. Do moich uszu doszedł jakiś skrzek, około kilometra ode mnie. Udałem się szybkim tempem w jego stronę. Po dwóch minutach byłem obok smoka. Samiec z gatunku śmiertnika.
- A ty co tutaj robisz? Jak ktoś cię znajdzie, to cie zabiją. - Powoli podszedłem powoli do smoka z podniesionymi rękami. Smok kilka razy powiedział coś w swoim języku, po czym mnie polizał po twarzy. Może dwa lata temu by mnie to irytowało, ale teraz mi tego brakowało. Uśmiechnąłem się lekko, po czym pogłaskałem go za szyją. Wsiadłem na niego, po czym kazałem mu się wzbić w powietrze. Gdy już byliśmy wysoko, wyciągnąłem moją mapę całego archipelagu. Ostatni raz spojrzałem na wyspę z góry, zapamiętałem jej kształt. Porównywałem ją z każdą inną na mapie. Żadna nie pasowała. Nie chce mi się wierzyć, że tak daleko zostałem wywieziony...
2 tygodnie później
- Proszę ląd jakikolwiek... - Powiedziałem szeptem płaczliwym głosem. Ostatni ląd był osiem godzin temu, nie miałem pojęcia, że tak bardzo się to przeciągnie... Teraz przeze mnie smok cierpi, od czterech godzin lecę na własnych skrzydłach. Może nie jestem tak szybki, jak Night, ale zmęczonego śmiertnika nie mam problemu dogonić. Gdy już ledwo dychałem, a mój lot zamienił się w torturę, do tego słońce prażyło, zobaczyłem ziemię.
- Patrz mały ziemia! - Krzyknąłem na głos, gdy śmiertnik to usłyszał, dostał zastrzyk energii. Przyspieszył, zgarniając mnie po drodze. Gdy byliśmy już przy ziemi, byłem ledwo przytomny. Stoczyłem się ze smoka, spadając na piasek, od razu odpłynąłem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top