Rozdział 1

Wyraj - w mitologii słowiańskiej, to nazwa dla świata, który według wierzeń powstał po wykluciu się z kosmicznego jaja. W tej historii mówi się, że na początku wszechświata był pusty ocean i w jego wodach pływało olbrzymie jajo. W pewnym momencie jajo się rozbiło, a z niego wyszło wszystko, co istnieje - ziemia, niebo, słońce, księżyc, gwiazdy oraz wszelkie istoty żywe.

Kurza Łapka była jedną z tych spelun, które przyciągały odwiedzających swoim zapachem historii. Na pierwszy rzut oka miejsce to wyglądało jak relikt minionej epoki. Wnętrze, które lata świetności miało za sobą, było przesiąknięte dymem papierosowym i starym alkoholem wątpliwej legalności. Na środku sali stał bar, zrobiony z ciemnego drewna, nad którym wisiały rzędy półek pełnych butelek różnych trunków. Blat baru był wyślizgany od niezliczonych łokci, które opierały się o niego przez lata. W kilku jego miejscach można było dostrzec wypalone ślady po papierosach. Przytłumione oświetlenie zmatowiałych żarówek, ledwie dawało radę przebijać się przez półmrok. Wszystko to sprawiało wrażenie gęstej atmosfery, ale takiej, która nie jest nieprzyjazna. Była raczej jak stary koc, który mimo swojego zapachu i plam, nadal oferował poczucie komfortu. Goście Kurzej Łapki byli równie niezwykli, jak samo miejsce. Przy jednym ze stolików siedział strzygoń, niewysoki i krępy, z dużymi, owłosionymi dłońmi, które mocno ściskały kufel piwa. Jego oczy, ukryte pod krzaczastymi brwiami, uważnie obserwowały otoczenie. Obok niego przycupnęła wilkołaczka. Była w ludzkiej postaci choć jej błyszczące oczy zdradzały bestię czającą się tuż pod powierzchnią. Dalej w rogu sali, w cieniu, siedziały trzy rusałki. Ich piękne, ale niepokojąco zimne twarze, skupione były na grze w karty. Śmiały się cicho, a ich śmiech przypominał szmer strumienia. Za ladą stała właścicielka przybytku. Raz po raz rzucała ostrzegawcze spojrzenia w stronę kłótliwych gości. Jej dłonie choć pomarszczone jak kora starego drzewa, sprawnie nalewały kolejne trunki. W pewnym momencie, przy pojedynczym stoliku pod ścianą, rozległ się dźwięk telefonu. Zaskakująco głośny, wbił się w atmosferę baru, przyciągając spojrzenia gości.

- Dębski. – powiedział zachrypnięty głos - Tak. Gdzie? – zapytał a oczy jego właściciela zmrużyły się - Wiem, gdzie to. Będę w ciągu godziny. – nacisnął czerwoną słuchawkę odkładając telefon z powrotem do kieszeni płaszcza po czym rzucił na blat zwitek banknotów i energicznym krokiem ruszył do wyjścia.

***

Na peronie stacji Warszawa Służewiec stał lekko przygarbiony mężczyzna. Jego sylwetka wtapiała się w zapadające powoli ciemności. Znoszony kaszkiet, naciągnięty mocno na stalowe oczy, skrywał w cieniu twarz naznaczoną głębokimi zmarszczkami. Wystające spod czapki, siwiejące włosy oraz pełna broda dodawały mu namiastkę elegancji. Nie zmieniały tego ani luźno wywiązany krawat ani skrywany pod płaszczem stary garnitur. Lech Dębski wyglądał trochę jak bezdomny po wizycie u dobrego fryzjera. Stylowo, ale twarz nadal nosiła ślady przeżytych lat i życiowych konfrontacji.

Mężczyzna śledził wzrokiem smugi świateł rzucane przez reflektory nadjeżdżającego pociągu Kolei Mazowieckich. W zamyśleniu obracał na małym palcu pierścień z zatartym przez czas symbolem. Czekał, aż drzwi ostatniego wagonu, zatrzymają się dokładnie tam, gdzie stał. Zmęczonym spojrzeniem stalowych oczu, obserwował potok podróżnych wylewających się ze środka na betonową posadzkę peronu. Wszyscy zdawali się go nie zauważać, jakby był dla nich niewidoczny. Otaczający go szmer ludzkich rozmów przerwał nagle konduktor przeciągłym gwizdnięciem zwiastujący odjazd. Dębski wskoczył do środka w ostatniej chwili, tuż przed tym jak drzwi zamknęły się z sykiem za jego plecami.

W wagonie usiadł sam, jak najdalej od podróżujących z nim ludzi. Spod przymkniętych powiek obserwował przewijające się za oknem krajobrazy. Pociąg Kolei Mazowieckich sunął leniwie po torach wydając swoje charakterystyczne dźwięki. Miarowy stukot kół, rytmiczny jak bicie mechanicznego serca, działał na Dębskiego kojąco. Potrzebował tego. Pozwalało mu to zebrać myśli. Mężczyzna na zewnątrz wyglądał na oazę spokoju. Czuł jednak jak pod powierzchnią buzują w nim emocje. Od dawna już nie został wezwany do morderstwa.

Spokój jego podróży został gwałtownie przerwany przez rozkapryszone dziecko. Malec, który wsiadł razem z matką na kolejnej stacji musiał być niezadowolony z czekającej go podróży. Wyglądało na to, że postawił sobie za punkt honoru unieszczęśliwienie zarówno matki jak i wszystkich pasażerów. Wrzaski i nieokiełznane zachowanie malca skaczącego po całym przedziale przyciągnęły uwagę Dębskiego. Spojrzenia malca i mężczyzny spotkały się. W tej krótkiej chwili, w refleksie światła odbitym na szybie, Dębski ukazał swoje prawdziwe oblicze. Oczy chłopca rozszerzyły się w niemym przerażeniu po czym uciekł wtulić się w matkę, co mężczyzna skwitował lekkim uśmiechem.

W miarę zbliżania się do stacji Nowa Iwiczna pociąg zaczynał zwalniać. Gwizd hamulców odbijał się echem od otaczających stację budynków. Drzwi wagonu otworzyły się wpuszczając do środka odgłosy dobiegające ze stacji. Nowa Iwiczna przywitała Dębskiego symfonią dźwięków typowych dla takich podwarszawskich miejscowości. Gwar rozmów podróżnych przerywany gwizdkiem konduktora, mieszał się z warkotem silników sznura samochodów czekających na otwarcie przejazdu. Mężczyzna przystanął na uboczu skrywając dłonie w kieszeniach przeszukując ich zakamarki. Namacał palcami nóż sprężynowy, notes, w którym lubił zapisywać kłębiące mu się w głowie myśli, małą długopisową latarkę i to czego szukał. Stary odtwarzacz mp3. Jeden z pierwszych modeli. Taki na którym każdą z ulubionych piosenek należało wpierw pieczołowicie zapisać, aby móc zobaczyć tytuł i wykonującego utwór artystę. Z wprawą kogoś kto przeżył erę analogowych dźwięków, Dębski rozplątał długi przewód słuchawek i wetknął je sobie do uszu. Ekran urządzenia rozświetlił się na krótką ukazując napis: „perfect_objazdowe_nieme_kino". Mężczyzna nachylił się nad starym urządzeniem wciskając przycisk play. W słuchawkach rozbrzmiały pierwsze dźwięki rockowego klasyka.

- Nie pytaj mnie, – wychrypiał cicho pod nosem, nucąc razem z wokalistą - wiem tyle co i Ty. - Jego głos współbrzmiał z dźwiękami gitary. – Poganiam dzień i nie śni mi się nic – kontynuowali wspólnie.

Nogi prowadziły go przed siebie, przez zatłoczony peron. Tłum podróżnych rozchodził się we wszystkie strony, zatopiony całkowicie w codziennych sprawach. Dębski po wyjściu ze stacji skierował się w prawo. Szedł w dół, wzdłuż ulicy Krasickiego. Wieczorne światło lampy ulicznej rzucało jego długi cień na nowo wyremontowaną ścieżkę z brudno niebieskiej kostki brukowej. Wysypany na nią piach, chrzęścił z każdym krokiem pod ciężarem jego butów. Dźwięk podobny do tłuczonego szkła, wibrował pomiędzy kamieniami. Sznur samochodów ciągnący się po jego lewej stronie ruszył leniwie razem z unoszoną zaporą przejazdu. Światła ich reflektorów rozbłyskiwały na powierzchni ulicy wilgotnej od padającego deszczu. W miarę jak Dębski oddalał się stacji, zbliżał się do urbanistycznego eksperymentu. Kiedy skręcił w prawo w jedną z bocznych uliczek z daleka zobaczył osiedle domków jednorodzinnych.

Od razu rozpoznał ten do którego zmierzał. Wywieszony baner z napisem: „Nigdy więcej nie kupiłbym tego domu", sugerujący niekompetencje dewelopera, nie pozostawiał złudzeń. Budynek znajdował się na końcu zwartej, szeregowej zabudowy. Fasada, utrzymana w jasnych choć sztucznych odcieniach kremu, zdawała się zlewać z sąsiednimi budynkami, tworząc wrażenie jednolitego masywu. Zakrzywiona alejka prowadziła do wejścia, gdzie uwagę przykuwały wąskie okna, sugerujące subtelnie, że może to być miejsce o specyficznych proporcjach. Niezdarnie ustawione latarnie uliczne rzucające wątłe światło na mokrą kostkę brukową czy wspólny parking, gdzie zaparkowane samochody stały zaledwie parę centymetrów od siebie podkreślały celową efektywność przy planowaniu osiedlowej przestrzeni. Zamiast urokliwych zielonych zakątków widoczne były tylko płytkie betonowe kwietniki. Świat, w którym oszczędności na kosztach, szybkość budowy i brak estetyki wyznaczały współczesne standardy piękna. Na ten widok Dębskiego zawsze otaczała aura gorzkich myśli. W jego pamięci przewijały się obrazy minionych czasów. Pamiętał jak wielcy bogowie słowiańscy przechadzali się po świecie. Gdzie Mokosz, bogini płodności opiekowała się ziemią, a Perun bóg piorunów napełniał wojowników swą mocą. Po lasach i na polanach tańczyły Rusałki, niegdyś tak bliskie jego sercu. Obrazy te pełne kolorów i życia, zmieniły się w mroczne wspomnienia. Dębski czuł się uwięziony w nowoczesnym świecie. Miejsca kultu, święte gaje, gdzie dawniej czczono bogów, zamieniły się w betonowe ulice i wszechobecną szarugę. Był niemym świadkiem jak prastare lasy ustępują miejsca współczesnym miastom a potężne rzeki są ujarzmiane przez betonowe tamy. Obecność na świecie bogów była wciąż niezaprzeczalna, lecz ledwie wyczuwalna. Nie miała już tej samej mocy.

- „Ja pierdolę, kurwa" – zaklął w duchu rozglądając się po okolicy. W swoich myślach dziwił się zwykłym ludziom. – „Przecież to było tętniące życiem i nieokiełznane miejsce. Wiem, że my siłą rzeczy musimy się ukrywać wśród ludzi w takich miejscach jak to. W końcu pod latarnią jest najciemniej, ale jakim cudem oni dali zamknąć się w tych klatkach. Kiedyś jak patrzyłeś przez okno to widziałeś świat. Teraz widzisz tylko okno sąsiada." – Jego myśli tonęły w narastającym deszczu, kiedy szybkim ruchem wyciągnął rękę, żeby zadzwonić dzwonkiem.

Drzwi otworzył właściciel domu, postać równie mocno archaiczna co Dębski, aczkolwiek nosząca się w bardziej zachowawczym stylu. Lata spędzone na ziemi sprawiły, że umiał doskonale wtapiać się w otoczenie. Przed Dębskim stał teraz niemal stereotypowy Polak. Miał lekko przydługi nos, bladą skórę przypominającą kawę ze zbyt dużą ilością mleka i lekko siwiejące włosy gładko zaczesane do tyłu. Dokładnie ogolona twarz dodawała mu trochę klasy o ile można tak powiedzieć o kimś kto nosi flanelową koszulę w kratę wpuszczoną w ciemne jeansy. Na nogach miał puchate kapcie co nabierało trochę niezdarnego charakteru, ale sprawiało, że emanował prostotą i skromnością. Wyróżniały go na pewno bladoniebieskie oczy, które patrzyły na świat z jakąś dziwną ciekawością, równocześnie ukrywając coś głęboko w swoich zaułkach. Na palcach dłoni spoczywającej na klamce drzwi, które zamykał za swoim gościem mignął pierścień z wyrytym na nim symbolem przypominającym coś na kształt kła. Chociaż lata świetności miał już pewnie za sobą wąpierz nadal emanował pewnym wampirycznym magnetyzmem.

- Witam Pana Leszego – powiedział gospodarz obdarzając gościa ciepłym uśmiechem – to ja zgłaszałem na Centralę. Radowój Zawisławski – dodał wyciągając dłoń na przywitanie.

- Leszek wystarczy – odparł Dębski odwzajemniając uścisk.

- Oczywiście, rozgość się Leszku, proszę – odparł wąpierz rozkładając szeroko ręce – ale nie zdejmuj butów, naprawdę, nie trzeba. Tu i tak brudno, z resztą zaraz się przemopuje jak będzie trzeba, żaden kłopot. Może wezmę płaszcz i nakrycie głowy? – zapytał

Dębski wręczył mu bez słowa kaszkiet pozostając w rozpiętym płaszczu. Jego wzrok odruchowo lustrował wnętrze. Było takie współczesne. Dookoła białe ściany zdające się krzyczeć o odrobinę charakteru. Schludnie ustawione meble wyglądały jak gotowe do sesji zdjęciowej do najnowszego numeru kolorowego magazynu. Kanapa przypominająca bardziej sztukę współczesną niż coś do siedzenia. Biel ścian kontrastowała z czarnymi dodatkami, gdzie wszystkie przedmioty wyglądały jakby były świeżo wyjęte z pudełka. Wystrój był perfekcyjny i zupełnie zdehumanizowany.

- Nie wiem Leszku czy pamiętasz – ciągnął Radowój – ale my już się kiedyś spotkaliśmy. W Łomży. Pomogłeś wtedy wyjaśnić pewne nieporozumienie.

- Faktycznie – Dębski przyjrzał się gospodarzowi dokładniej – to było w 1830 czy 31? Niebezpieczne czasy. O mało a skończyłbyś na stryczku. Dla podejrzanych o szpiegowanie na rzecz Rosji nie było innej drogi. No ale było minęło. – powiedział mierząc wzrokiem gospodarza - Widzę, że dobrze się trzymasz. Nie postarzałeś się nawet o rok.

- Dieta. – wąpierz uśmiechnął się pogodnie

- To, gdzie jest ta nasza gwiazda wieczoru? – rzucił Leszy rozglądając się po mieszkaniu

- W piwnicy. Tędy – gospodarz podążył przodem wskazując gościowi drogę – te drzwi w końcu korytarza, po lewej.

- Nie spodziewałem się piwnic na takim nowym osiedlu. - Dębski ruszył do drzwi i pociągnął za klamkę. Drzwi uchyliły się lekko i mężczyzna skrzywił się nieznacznie, gdy do jego nozdrzy dobiegł wyraźny zapach wilgoci i stęchlizny - Zalewa je, że tak pachnie? – powiedział Dębski zerkając do środka.

- Aj kurczę daj spokój. Na zamówienie specjalnie robiłem. Dopłaciłem jak za żyto. My wąpierze lubimy takie pomieszczenia – tłumaczył gospodarz – Pytałem, upewniałem się czy na pewno będzie dobrze wyizolowana. Czy sucho będzie pytałem. Tak, oczywiście zapewniał mnie deweloper i o. – kontynuował na jednym wdechu - Od pierwszego dnia się woda zbiera. Taka wilgoć, że po tygodniu mi się rusałki zalęgły. – westchnął ciężko – Przepraszam, że narzekam ale momentalnie się zapalam. To nadal drażliwy temat.

- Rozumiem – mruknął Dębski próbując jeden po drugim kolejne włączniki światła.

- Do rusałek to się nawet przyzwyczaiłem. – ciągnął dalej gospodarz - Zawsze to raźniej. Jest do kogo buzię otworzyć, porozmawiać. Pracujemy i tak w różnych porach to głównie się mijamy. No a teraz to. – wąpierz zawiesił głos.

- Gdzie tu się włącza światło? – wtrącił Leszy z lekką irytacją.

- Żarówka jest wykręcona. Chyba przez tą wilgoć ciągle jakieś spięcia były, przepalało je. – wąpierz tłumaczył się lekko zakłopotany.

- Nieważne – westchnął Dębski sięgając do kieszeni płaszcza po latarkę

Leszy zaczął wolno schodzić krętymi dębowymi schodami prowadzącymi w dół. Deski pod stopami skrzypiały z każdym krokiem. Nikłym światłem latarki oświetlał sobie drogę. Wzrokiem błądził po pokrytych grzybem betonowych ścianach oraz stalowych, delikatnie zardzewiałych, rurach. Gdy schody się skończyły Dębski stanął mocno nogami na ziemi i wyprostował się z ulgą. Jego oczom, przyzwyczajającym się powoli do panujących wkoło ciemności, ukazało się miejsce zbrodni. Leszy skupił światło trzymanej w ręku latarki na bladym ciele rusałki. Jej porcelanowa skóra kontrastowała z ciemnością otoczenia. Jej blond loki rozrzucone bezładnie wokół głowy stworzyły coś na kształt aureoli. Martwe ciało leżało na zimnej podłodze w kałuży brunatnej posoki. Lech pochylił się nad ciałem z namysłem wchłaniając każdy szczegół. Na ciele ofiary, malowały się zakrwawione ślady niedawnej przemocy. Jego dłonie drżały nieznacznie, gdy delikatnie eksplorował kontur obrażeń.

- Musiała zostać uderzona. czymś ciężkim lub z naprawdę dużą siłą. – powiedział sam do siebie

Pojedyncza rana z tyłu głowy wskazywała na szybką i gwałtowną śmierć. Dębski skanował wzrokiem całe jej ciało. Była boso, ubrana jedynie w kusą koszulę do spania. Nic jednak nie zdradzało, żadnej przed czy pośmiertnej aktywności seksualnej. Obejrzał jej dłonie, szczególnie wnikliwie obserwując palce, ale pod paznokciami nie znalazł nic co nosiłoby ślady walki.

- Znałaś tego co to zrobił co? – bardziej stwierdził niż zapytał.

Wtedy jego uwagę zwrócił pewien szczegół. Rusałka miała na serdecznym palcu prawej dłoni pierścień. Nie byłoby w tym nic dziwnego, wszyscy noszą takie ozdoby, żeby móc się łatwiej rozpoznać w świecie ludzi. Jednak pierścień, który nosiła miał wygrawerowany symbol kła, a nie typową dla rusałek kroplę rosy. Dziewczyna musiała umrzeć kilka dobrych godzin wcześniej. Dębski miał teraz przez to problem ze ściągnięciem go z jej ręki. Stękając, siłował się dłuższą chwilę z napuchniętą, sztywniejącą dłonią zanim udało mu się wyrwać pierścień.

- Mój sskarb – wyszeptał chowając go do swojej kieszeni.

Leszy wyprostował się i zaczął rozglądać dalej po piwnicy. Błądził światłem latarki po podłogach i ścianach szukając jakichkolwiek poszlak.

- Kurwa! – zdziwienie wymieszane ze przestrachem mimowolnie wyrwało mu się z gardła, gdy ciszę przerwał niespodziewany dźwięk.

W przeciwległym kącie siedziała druga rusałka. Skulona, tuląca kolana pod brodą, siedziała nieruchomo jak kamień. Jej skóra, równie porcelanowa jak u ofiary, emanowała kobiecą delikatnością. Długie, ciemne włosy opadały falami na nagie ramiona. Policzki naznaczone miała śladem samotnych łez, spływających z szeroko otwartych oczu. W oczach dziewczyny widniała mieszanka złości i smutku. Obcisłą sukienkę, którą miała na sobie zdobiły wiosenne kwiaty. Tak kontrastujące z ponurym wnętrzem piwnicy. Młoda rusałka miała w sobie jakieś melancholijne piękno. Jej zielone oczy, muszące w świetle dnia wyglądać jak tafla spokojnego jeziora, spotkały się z oczami Dębskiego. Przez chwilę mężczyzna nie mógł oderwać od niej spojrzenia. Wpatrywał się w milczeniu mając wrażenie jakby już kiedyś się spotkali. Ciszę przerwał w końcu jej ledwie słyszalny oddech, splatając się z ciężkim oddechem leszego.

- Kim jesteś? – zapytał, kiedy w końcu wyrwał się z krótkotrwałego letargu.

- Rusałką – wyszeptała dziewczyna unosząc dłoń, pokazując zdobiący ją pierścień ze zdobiącą go kroplą.

- Tyle to widzę – powiedział Dębski, starając się odzyskać kontrolę nad sytuacją – Rozumiem, że się znałyście? – dodał świecąc jej w twarz

- Jara jest moją siostrą. To znaczy była – poprawiła się rusałka

- Ty ją znalazłaś? - zapytał

- Yhym. – mruknęła kiwnąwszy głową a kolejna łza spłynęła jej po policzku.

- Już dobrze. – powiedział bardziej przyjaznym tonem, podchodząc do niej i obejmując ramieniem – wyjdźmy stąd.

Wiedział, że teraz niczego więcej się od niej nie dowie. Zwłaszcza tutaj. Stanie nad zwłokami siostry w najmniejszym stopniu nie zachęcało do rozmów. Chwycił ją delikatnie za dłoń i poprowadził w kierunku schodów oświetlając drogę. Puścił ją przodem. Patrzył, jak wspina się po stopniach a każdy jej ruch był jak tańczące fale. Przepełnione gracją i niezamierzoną zmysłowością.

- Ja jeszcze rzucę ostatni raz okiem na piwnicę. – odchrząknął, karcąc się w duchu za bieg jego myśli.

Na dole wrócił jeszcze raz obejrzeć miejsce zbrodni. Obszedł je dokładnie obserwując zakamarki w poszukiwaniu czegoś co mogło mu umknąć. Poza gołymi, pokrytymi grzybem ścianami i podłogą, na której spoczywało ciało nie było tam nic wartego uwagi. Dębski zdjął swój płaszcz i z namaszczeniem nakrył nim zwłoki młodej rusałki.

Drzwi od piwnicy otworzyły się niemalże bez oporu, jakby mieszkanie chciało go przywitać z otwartymi ramionami. Gospodarz czekał na nich dokładnie w tym samym miejscu, zupełnie jakby przez ten czas nie poruszył się nawet o centymetr.

- I jak? – zapytał wąpierz z zatroskaniem – Co myślisz Leszku? Niczego nie ruszaliśmy przed Twoim przybyciem.

- Myślę, że mogłeś powiedzieć, że ktoś czeka na dole – Dębski ruchem głowy wskazał na młodą rusałkę.

- Przepraszam najmocniej, z tego wszystkiego sam nie wiem, gdzie mam głowę. To Ludmiła, siostra Jaromiły. Ona ją znalazła, biedactwo – powiedział wąpierz patrząc ze współczuciem na dziewczynę. – Idź kochana do kuchni. Zrobię Ci ciepłej czekolady. Rozgrzejesz się trochę, co? – dodał rozmasowując jej plecy – Przemarzłaś na pewno tam na dole. Od rana tam siedzisz.

- Wiesz coś o tych dwóch? - zapytał Dębski ściszonym głosem, odprowadzając wzrokiem rusałkę, która bez słowa ruszyła w kierunku kuchni.

- Niezbyt dużo niestety. Mieszkają ze mną od niedawna. Siostry a różne jak ogień i woda. Ludmiła to dobre dziecko, zawsze uśmiechnięta, pracowita. Tutaj zaraz niedaleko w Żabce dorabia, nawet zakupy sama czasem zrobi. Pierwsza zapyta, jak noc minęła. A Jara no cóż. Ją mało widywałem.

- Tamta z piwnicy spotykała się z kimś, ktoś do niej przychodził? – dopytywał leszy

- Jak mówiłem, ja nocami wychodziłem to nawet nie wiem czy wtedy ktoś je odwiedzał. – tłumaczył Radowój

- Świetnie – odparł Dębski z przekąsem – Dokąd właściwie wychodzisz? – zapytał – w centrali mówili, że wykładasz. Kulturoznawstwo?

- Slawistykę – doprecyzował wąpierz – ale to wiesz, wieczorowo. – wąpierz machnął ręką lekceważąco

- Pan profesor – pokiwał głową leszy – przynajmniej wiadomości masz z pierwszej ręki. Pieniądze pewnie tylko nie te. Z tego co pamiętam kiedyś żyłeś jak Pan.

- Co zrobić. Każdy żyje jak może – wąpierz uśmiechnął się lekko – bogowie zadbają – dodał skłaniając głowę.

- Z pewnością. – przytaknął Dębski sucho – Spójrz na to. – dodał wręczając pierścień rozmówcy

- Powiedziałbym, że kobiecy chociaż może unisex. – analizował wąpierz – musiał należeć do strzygi.

- Masz oko do biżuterii – wtrącił leszy

- Do mężczyzn, którzy ją noszą – Radowój spojrzał leszemu w oczy z dziwnym błyskiem

- Co do strzyg. Odwiedzają was jakieś? – zapytał leszy nie spuszczając wzroku

- Na pewno nie mnie. – gospodarz zaperzył się – Ja, Radowój Zawisławski jestem wampirem wyższym. Nie zniżyłbym się. A poza tym co to ma do rzeczy? – zainteresował się

- Trupa w piwnicy to ma do rzeczy – odparł obcesowo Dębski – Denatka nosiła to zamiast swojego. Zakładam, że nie znalazła go u Ciebie i nie nosiła dla kaprysu. To jakaś moda teraz u młodszych, wymieniać się pierścieniami? Coś na kształt zaręczyn?

- Oj tego to nie wiem, to by trzeba Ludę zapytać. Młodzi mają swoje różne mody – odparł wąpierz – Ja tam, się na zaręczynach nie wyznaję. Nigdy nie byłem typem monogamisty.

- To jedyny ślad jaki znalazłem – leszy zawiesił głos – Nie widzę śladów walki ani włamania. Tylko wasza trójka miała dostęp do mieszkania?

- Naturalnie – potwierdził wąpierz – dorobiłem im klucze, żeby czuły się swobodnie.

– Dobra, idź do dziewczyny a ja wydzwonię zaraz kogoś, żeby sprzątnąć ten bałagan.

Dębski wiedział, że takie wypadki niestety zdarzały się co jakiś czas. W ich świecie były nieporównywalnie rzadsze niż u ludzi jednak wciąż co jakiś czas ktoś ginął. Sam od lat nie był zaangażowany w sprawę jak ta. Wiedział, że najczęściej mordercą bywał mąż lub żona.

- Ale tutaj? – zastanawiał się sięgając po telefon do kieszeni spodni. - Może faktycznie jakaś sprzeczka kochanków. Może nie. Trzeba będzie rozpytać o lokalne strzygi i to nawet wiem kogo – uśmiechnął się kątem ust. - O ile nadal mieszkał w okolicy.

Najpierw jednak musiał wykonać telefon. Popatrzył na starą zabytkową Nokię z antenką i wystukał numer na klawiaturze.

- Dębski – rzucił krótko, kiedy po drugiej stronie odezwał się operator – mam tu ciało do zabrania. Tak, jedno z naszych. Przyślijcie kogoś na adres zamieszkania wąpierza. Radowój. Zawisławski. Tak, to tutaj. Czekam. – rzucił sucho po czym nacisnął na czerwoną słuchawkę.

Koegzystowanie, wręcz przenikanie się ze światem ludzi wymagało wypracowania pewnych rozwiązań. Najważniejszym z nich było zapewnienie sobie obecności we wszystkich newralgicznych obszarach życia ludzi. Nie zawsze można było od tak zatrudnić się gdzieś w Żabce jako rusałka, wąpierz czy inna zmora. Dlatego dla strategicznych obszarów jak policja, prokuratura, szpitale czy nawet sejm wykorzystano mamuny. A właściwie ich stary jak świat jak świat zwyczaj podmieniania dzieci po narodzinach. Ludzkie trafiały do adopcji czy domów dziecka a małe mamuniątka chowały się zdrowo wśród społeczeństwa. Dębski czasem się dziwił, że to tak gładko przechodziło. Nie ukrywajmy, dzieci mamun obok ładnych nawet w kołysce nie leżały. Sam na pierwszy rzut oka umiał rozpoznać swoich. Nawet teraz jak tu szedł, mijał na osiedlu bawiącą się grupkę dzieci, gdzie co najmniej dwoje z nich to były małe mamuny. Na szczęście żaden rodzic nigdy nie jest w stanie powiedzieć czy jego dziecko jest brzydkie czy nie. Tym sposobem rosło sobie stadko brzydactw roznoszonych przez mamuny, a jak któreś okazywało potencjał, trafiało na odpowiednie studia i stanowiska. Wtedy odwiedzali je leszy tacy jak Dębski. Jak Morfeusz z dwiema tabletkami przebudzali je odkrywając woal tajemnicy, kim tak naprawdę są. Z tym, że nie okazywali się być małymi czarodziejami a mamunami, reliktami starzejącej się pradawnej społeczności rodem ze słowiańskiego folkloru. Część z nich od zawsze czuła się inna i przyjmowała tę wieść z radością inni cóż, ci w najgorszym wypadku kończyli w Tworkach. Sam system jednak przy wszystkich swoich wadach i zaletach działał zaskakująco sprawnie.

- Chciałbym Cię zapytać o kilka rzeczy – powiedział Dębski dosiadając się do kuchennego stołu.

Siedząca obok rusałka grzała dłonie na wielkim odpustowym kubku z napisem: „Piję kawę, bo nie mogę ssać krwi non-stop". Wypita czekolada i pianki musiały podziałać na nią kojąco, bo kolory zaczęły jej wracać. Każdy łyk krzepiącego napoju zdawał się wlewać w nią kolejne dawki energii.

- Nic nie wiem – powiedziała przez zaciśnięte zęby – gdybym wiedziała nie siedziałabym tutaj z założonymi rękami

- Tak? I co byś zrobiła? – zapytał retorycznie Dębski - Byłyście siostrami, coś musisz wiedzieć.

- Naprawdę nic nie wiem – odparła Luda

- Zastanów się. – leszy kontynuował niewzruszony - Czy Twoja siostra spotykała się z kimś?

- Była wolnym duchem – odparła Ludmiła patrząc na parujący przed nią napój – nie wierzyła w przynależność do jednej osoby. To byłoby dla niej więzieniem.

- Albo powodem tego co się stało – rzucił sucho leszy – jakiś odtrącony kochanek lub kochanka? Nikt nie przychodzi Ci do głowy? Nie wymieniała się z nikim na pierścienie?

- Co? Nie. Czemu miałaby to robić? – zdziwiła się

- Jak bym wiedział nie dźwigałbym teraz tej rozmowy. – powiedział Dębski z rosnącą irytacją opierając masywną dłoń o blat stołu. – Jeszcze raz – dodał już spokojniej. – Czy zauważyłaś coś dziwnego. Może w jej zachowaniu? Ktoś was obserwował? Śledził w drodze z przystanku? Cokolwiek?

- No nie... - pokręciła głową

- Znalazłaś ją. – ciągnął leszy – W jakich okolicznościach, jeśli mogłabyś rozwinąć?

- Tak. – powiedziała spokojnie – Pracowałam do 23. Wróciłam od razu po zamknięciu sklepu. To blisko musiałam być w domu w ciągu pół godziny. Drzwi były otwarte co mnie zdziwiło. Radowoja nie było, ale to normalne o tej porze. Nie mogłam nigdzie znaleźć Jary. W końcu sprawdziłam piwnicę. I leżała tam – wyjaśniła, jej głos pod koniec zaczął się łamać

- Rozumiem. Dlaczego nie zadzwoniłaś na Centralę od razu? – zapytał Dębski – Wezwanie przyjęto następnego dnia nad ranem.

- Nie wiem – wzruszyła ramionami – nie wiedziałam co robić. Czekałam na Radka.

- To ja złożyłem zawiadomienie – dodał wąpierz, który do tej pory w ciszy obserwował ich wymianę zdań – zaraz jak tylko wróciłem i Luda mi wszystko opowiedziała

- A ty? – zapytał patrząc na wąpierza – Nikt raczej nie wszedł tu prosto z ulicy. Zabójca musiał wiedzieć, kiedy będzie sama. Śladów włamania też nie widziałem. Albo to był ktoś kogo znała albo ktoś kto dobrze poznał was i wasze zwyczaje.

- Też nie pomogę – odpowiedział wąpierz – z resztą wiesz, jak to jest. Dniami głównie śpię, nocami wychodzę do pracy. Może drzwi były zostawione otwarte? – powiedział drapiąc się po głowie, kiedy nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi. – Już idę – rzucił wąpierz w kierunku drzwi.

Kiedy gospodarz je otworzył w progu stanął młody mężczyzna noszący strój ratownika medycznego. Na pierwszy rzut oka przypominał nieśmiałą postać wyjętą z zakątka biblioteki. Z długimi, chudymi ramionami i owalną twarzą daleko było mu do męskiego standardu piękna. Trochę za duża, łysiejąca głowa z resztką rudych kępek włosów nadawała mu karykaturalny charakter. Strój ratownika medycznego dalece odstający od delikatnej budowy ciała dodatkowo podkreślał jego nieco niezdarny sposób chodzenia.

- Łukasz – powiedział mężczyzna wyciągając dłoń na przywitanie w kierunku wąpierza – przysłano mnie z centrali.

- Nie rozumiem, jak można nie zauważyć różnicy – pomyślał w duchu Dębski patrząc na syna mamuny podmienionego w dzieciństwie – My musimy się zbierać – dodał już na głos pokazując ruchem głowy na Ludmiłę

- Jak to my? – zdziwiła się rusałka

- Nie możesz tu zostać. Przynajmniej przez jakiś czas. No i lepiej żebyś nie oglądała, jak kolega pakuje Twoją siostrę do worka. – wyjaśnił – Idź spakuj najpotrzebniejsze rzeczy i przenocujesz u mojego znajomego. Ja pomogę na dole.

Zeszli do piwnicy we dwójkę razem z Łukaszem. Tym razem droga na dół wydawała się krótsza. Straciła wszystko ze swojej wyjątkowości. Dębski czuł się jakby schodził do piwnicy po ogórki do obiadu a nie po to by pomóc zapakować zwłoki do foliowego worka. Może dlatego, że tym razem było ich dwóch. Postać Łukasza może nie dodawała otuchy sama w sobie jednak jego strój ratownika medycznego sprawiał, że schodzenie do piwnicy po trupa wydawało się niemal naturalną czynnością.

- Szkoda jej – zagadał Łukasz, kiedy Dębski zabrał swój płaszcz – taka ładna i młoda dziewczyna – powiedział wyciągając przygotowany wcześniej worek.

- No, brzydkich tak nie żal – odparł z ironią leszy

- Nie, no chodziło mi po prostu, że młoda. Tyle jeszcze miała życia przed sobą – tłumaczył się chłopak

- Żartowałem. – odpowiedział Dębski – Przerzućmy ją. Ja wezmę za nogi, ty za ręce. Na trzy. Raz, dwa i hop.

Łukasz rozpoczął operację chowania zwłok z niezwykłą precyzją i skupieniem. Dźwięk zamykającego się suwaka przerwał panującą ciszę. Słyszalny szelest materiału, gdy ciało zsuwało się do wnętrza worka, przyprawiał o mrowienie na plecach. Dębski spod przymkniętych powiek nasłuchiwał jak pogłębiający się dźwięk worka zaciskającego się wokół ciała, osiągnął swój kulminacyjny punkt.

- No i gotowe – powiedział Łukasz prostując się, zadowolony z efektu – Wiem, że to może nie najlepszy moment, ale muszę zapytać. Bo ja myślę, że mógłbym robić coś więcej niż pracować w szpitalu i jeździć na karetce. Wiem, że to też ważna praca. Każdy ma swoją rolę do wykonania. No ale pomyślałem, że może mógłbym pracować z Panem. Szybko się uczę. Jestem silniejszy niż wyglądam. O ten worek to ja go sam wyniosę. Mógłbym się przydać. – wyrzucił z siebie na jednym oddechu

- Pracuję sam. – uciął krótko Dębski

- Nie musi Pan od razu odpowiadać. Niech się Pan jeszcze zastanowi. – Łukasz nie dawał za wygraną – W filmach stary glina zawsze ma młodego partnera, którego uczy wszystkiego o robocie i o życiu. Jest wiele kultowych duetów. Na przykład taki Holmes i Watson albo Batman i Robin. – kontynuował niewzruszony – O albo z polskiego podwórka. Nawet taki Franz i Młody. Świetnie się uzupełniali. Byłby Pan dla mnie takim Bogusławem Lindą, z zasadami.

- Nie chce mi się z Tobą gadać. – powiedział leszy kończąc rozmowę i kierując do wyjścia.

Na górze Ludmiła czekała na nich gotowa do drogi. Ubrana w płaszcz z walizką na kółkach w ręku przypatrywała się obojgu mężczyznom. Mimowolnie odwróciła wzrok, kiedy młodszy z mężczyzn złożył na ziemi worek z ciałem jej siostry.

- Pójdę do samochodu po wózek i walizki po jej rzeczy – rzucił Łukasz znikając za drzwiami.

- My też idziemy – powiedział Dębski wyciągając do gospodarza rękę na pożegnanie

- Trzymajcie się – wąpierz odwzajemnił uścisk dłoni leszego – Pamiętaj, że dla ciebie zawsze znajdzie się tutaj miejsce – powiedział do Ludmiły obejmując ją na pożegnanie

- Dziękuję – dziewczyna uśmiechnęła się lekko odwzajemniając uścisk.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top