#4 Proszę, Pana
Uciekła. Dawno zgubiła ojca w tłumie ludzi. Bała się odpowiedzialności za swój czyn.
Czuła w tamtej chwili ogromny wstyd, który przyniosła ojcu.
Było jej głupio, naprawdę głupio. Wiedziała, że nie mogła się mu pokazać na oczy. Nie w tej chwili.
A może nawet nie w tym życiu?
†††
Biegnąc w półmroku, wąskimi uliczkami Nowego Orlean'u, zapomiała całkowicie o zagrożeniu. Jakie oferuje miasto względem takich panienek jak ona.
W każdej chwili, ktoś przecież mógł zrobić jej krzywdę.
Młoda, ładna niewinna.
Idealny zakąsek tutejszych łachudrów.
Zimno doskwierało jej na każdym kroku, nie miała przy sobie sweterka aby zakryć zimne ręce.
Jej nieumyślność nie znała granic.
Gdyby nie uciekła pewnie była by teraz w domu z ojcem. Mimo iż dostała by szlaban czy inną karę, myśl o bezpiecznym i przytulnym łóżku gdzie mogła by się wypłakać robi wrażenie.
Zatrzymała się jednak przy ciemniej uliczce, padała z sił. Oddychając ciężko, rozglądała się dookoła.
Pierwszy raz, była w tej części miasta. Czuła że popełniła największy błąd zatrzymując się tutaj.
Gdyż ciche szelesty, dochodzące na przeciwko niej, przestraszyły ją do tego stopnia że krzyknęła na cały głos.
Kocie ślepia wpatrywały się w nią z zaciekawieniem, podchodząc do niej bliżej, zrozumiała że to tylko kot spowodował taki hałas.
Skarciła się w myślach, za to jak bardzo bogobojna była.
Niestety nic co dobre nie trwa wiecznie. Gdyż tuż za jej plecami usłyszała głośny śmiech.
– Oj biedulka czy panienka się zgubiła? Noc taka ciemna a Pani tutaj. Mam pewne obawy co do panienki bezpieczeństwa. - powiedział melodyjny głos za nią.
Wszystkie włosy stanęły jej na dęba. Kot ukrył się już dawno w ciemnościach. A ją zostawił na pastwę nieznajomego.
Odwróciła się za siebie.
Ujrzała znajome rysy twarzy, więc delikatnie uśmiechnęła się do niego.
To ten chłopak z wesołego miasteczka, który z którym miała przyjemność zatańczyć.
Mimo mroku widziała go dosyć dobrze. Mężczyzna był wysokim, szczupłym brunetem. Ubrany w czarne spodnie, białą koszulę i czerwoną kamizelkę. Na ramionach nosił marynarkę.
Na oko mógł mieć 20 lat.
Uśmiechnięty na jej widok od ucha do ucha.
– J..ja .. tutaj niedaleko mieszkam i ... -Nie umiała kłamać, to było pewne.
Chłopak tylko coraz bardziej wpatrywał się w dziewczynę z zaciekawieniem. Zrobił duży gwałtowny krok w jej stronę, przez co ta odruchowo pisnęła. Znowu.
– Boisz się? Panienko nie sądzę abyś była tutejsza, cóż -wskazał palcem na załułek w którym aktualnie staliśmy.
– Tutaj moja droga, mieszkają wszelakie Panie lekkich obyczajów. - na jego twarzy przywdział się złośliwy uśmieszek.
Zrobiła się strasznie czerwona na jego słowa. Przechytrzył ją tak czy siak, dalsze kłamstwa były by bezsensowne.
Dziewczyna zamierzała jak najszybciej uciec stamtąd.
Bała się.
Było ciemno, nieznajomy z tańca ją zaczepiał.
Jedynym rozsądnym rozwiązaniem była ucieczka. Niestety robiąc gwałtowny skok w bok w przeciwnym kierunku. Jego reakcja była na tyle szybka, że zatarasował rękę jej drogę.
– Panienko -powiedział nachylając się nad nią.
Połknęła głośno ślinę. Jego aura była niepokojąca. Czuła od niego coś, do czego nawet nie powinna się mieszać. Niestety będąc tak blisko niego, jej policzki nabrały rumianych kolorów ze wstydu.
– Już tak szybko mnie opuszczasz ? A co z tańcem, twój ojciec przerwał nam go dosyć nieładnie nie uważasz ? - zapytał jak gdyby nigdy nic.
Odnosił się do niej jakby byli dobrymi znajomymi z przed lat, a nie przypadkową parą z nie dokończonego tańca.
– P..P...Proszę Pana, ja naprawdę muszę już iść. - wyjąkała. Gdyby tak stali jeszcze dłużej na pewno by się rozpłakała przez tą niewygodną sytuacje.
Jego brązowe oczy wpatrywały się w jej. To może był ułamek sekundy może dwie, do puki im ktoś nie przerwał.
– Il mio amore !
(Możecie mnie zabić cokowiek wiem wiem wiem nie mam żadnego usprawiedliwienia. Po prostu jestem leniwa. Poza tym błędy są nie poprawione nwm kiedy to zrobię. )
Il mio amore – Moja miłość.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top