#3 Nie jestem już dzieckiem
Miała już szczerze dość tego, jak ojciec względem niej był nadopiekuńczny. Rozumiała to w pewien sposób, ale on wiecznie nie będzie mógł przecież przy niej być. Zdawała sobie sprawę, że musi znaleźć swoje drugie ja, rozpocząć dorosłe życie, gdzie to właśnie ona będzie mogła podejmować wszystkie decyzyjne związane z nią. A nie jej tato.
Kochała go z całego serca, ale tego dnia musiała ten jedyny raz się mu sprzeciwić.
Nie mogła nie iść, na taką atrakcje.
Namówiły ją do tego jej najbliższe przyjaciółki, stwierdzając, że to idealne miejsce aby kogoś poznać.
Pragnęła tego z całego serca. W domu chodź było jej dobrze, czasami marzyła o życiu towarzyskim. Wsłuchując się w opowieści tutejszych panienek z sąsiedztwa, miała wrażenie jakby wszystko co najlepsze trzmychało jej sprzed nosa.
Podjęła jedyną i służną decyzję. Domyślała się, że będzie jej żałować później przez długi czas. Wiedziała o tym doskonale, w końcu ojciec poświęcał jej swoją całą uwagę kiedy wracał padnięty ze swojej firmy. Niestety, tym razem musiała postawić wszytko na jedną kartę.
Wiedząc, że tatko chodzi wcześniej spać wymknęła się przez okno.
Nigdy niczego tak podłego jak teraz nie zrobiła i chodź było jej bardzo głupio nie zamierzała zmieniać zdania.
Za bardzo pragnęła poznać smak ukochanej wolności.
Pozatym aby być pewną swojego, dosypała mu do herbaty tabletkę nasenną. Mimzy tak jej doradziła, mówiąc, że tak robi swojemu ojcu kiedy ten jej nie pozwala gdzieś iść.
†††
Założyła na tą okazję różową sukienkę z czarnym paseczkiem, podkreślającym jej talę i lekko podkręciła swoje krótkie blond włosy.
Spoglądając w lustro, nieskromnie stwierdziła, że wygląda pięknie.
Kiedy wybiła ustalona godzina, położyła pod kołdrą poduszkę aby wyglądało to jakby spała. Wolała dmuchać na zimne. Dlatego, pomimo to, iż wiedziała, że ojciec śpi w pokoju na końcu korytarza, wolała wyjść przez okno aby niepotrzebnie nie robić hałasu.
Dziewczyny czekały na nią przed domem. Rosie i Mimzy, obie panienki piękne i powabne, pochodziły z dobrego domu. Mimo tak wielu rzeczy, która ich łączyła miały odmienne charaktery. Mimzy uwielbiała śpiewać i dosyć często bujała w obłokach. Marzyła o karierze na samym szczycie, to znaczy, że uda jej się wystąpić na Broadwayu i zdobędzie światową sławę jako szanowana piosenkarka.
Rosie była na ogół najpoważniejsza z nas wszystkich, miała paskudny charakter do dzieci i osób z ciemną karnacją, co było dość dziwne, no mieszkała w mieście stworzonym specjalnie dla osób ciemnoskórych. Zachowywała się, jakby kolor skóry od razu wyznaczał do jakiej klasy społecznej należałaś. Czego szczerze nie pojmowała.
Uważała, ze jej myślenie było błędne. Tak czy siak była jej dobrą przyjaciółką. Dodatkowo, ich ojcowie prowadzili wspólny biznes, więc jakby tak czy siak była i jest skazana na jej towarzystwo. w
Skazana w pozytywny sposób rzecz jasna.
Uśmiechnęła się w ich stronę serdecznie. Po czym, poszła cichym krokiem do nich.
- A więc dziewczęta zapowiada się udany wieczór - powiedziała wesoło i w ich towarzystwie skierowała się do miejsca gdzie planowały spędzić wieczór.
†††
Wszystko jednak poszło nie tak. Przynajmniej tak, jak planowała.
Kiedy tylko były na miejscu każda poszła w swoją stronę, dodając tylko;
- O dwudziestej widzimy się w tym miejscu.
Szczerze? Była przerażona, nie miała pojęcia dokąd iść i z kim. Nigdy nie była na tego typu zabawach mimo, iż atmosfera w wesołym miasteczku podobała jej się. Czuła się niesamowicie zagubiona i przytłoczona innymi ludźmi.
Postanowiła iść przed siebie. Miała cichą nadzieję, że małymi kroczkami otworzy się na nowe możliwości.
Było dużo różnych atrakcji, rzucanie do celu, wróżenie z rąk, karuzele, śpiew, czy taniec ulicznych grajków. Na dodatek sprzedawali tam dużo waty cukrowej i popcornu.
W tamtej chwili wyparował starych i lęk przed nieznanym, pozwoliła aby uczucie szczęścia ogarnęło jej ciało.
Oczarowana pięknem tego miejsca beztrosko dała się porwać w rytm muzyki, przystojny młodzieniec porwał ją do tańca.
Nie protestowała w żaden sposób. Wszystko wydawało się takie piękne.
Do czasu, kiedy ktoś mocno szarpnął ją za ramię. Była zdezorientowana nie wiedziała co się stało, do póki nie ujrzała twarzy rozmówcy.
To był jej ojciec.
Był wściekły.
Nie rozumiała, tego jak to się stało. Przecież dała mu dosyć sporą dawkę, przez którą miał obudził się dopiero rano.
Wszystko poszło nie tak jak chciała.
Uśmiech zniknął z jej twarzy. Bała się.
Kiedy wszyscy inni wpatrywali się w tą scenę, ona musiała wysłuchać wszytkich żalów i krzyków ojca jak bardzo nieodpowiedzialna była.
- Charlotte wracamy już do domu. - warknął cicho przez zaciśnięte zęby.
Dziewczyna tylko kręciła głową przecząco po czym wyrwała swoją drobną dłoń.
- Nie możesz mnie wiecznie ograniczać, nie jestem już dzieckiem!
- powiedziała to stanowczo, a w jej oczach były widoczne łzy.
Żałowała swoich słów, bo nigdy wcześniej taka nie była. Rosie i Mimzy jak na zawołanie pojawiły się nieopodal, przysłuchując całemu zajściu. Śmiały się i wytykały palcami.
Ich zdaniem to było żałosne. Nadopiekuńczy ojciec robi scenę przy wszystkich. Porażka.
Bolało ją to jeszcze bardziej, bo to w końcu z ich powodu tego dokonała. Chciała się im przypodobać od zawsze.
Uciekła, a ludzie jak na zawołanie odstąpili jej drogę. Miała tego wszystkiego dość.
Jeszcze nigdy tak się nie czuła upokorzona i skrzywdzona na sercu jak tego dnia.
Przecież wszystko miało być takie ... piękne i beztroskie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top