#2. Proszę, wysłuchaj mnie
O godzinie dwunastej po obiedzie, postanowili udać się na obiecany spacer.
Pogoda, oczywiście jak zawsze, im dopisywała.
Bezchmurnie niebo, słońce, które delikatnie ogrzewało akurat tego dnia, sprawiało, że przechadzka była czystą przyjemnością. W parku natomiast można było usłyszeć cichy śpiew ptaków. Wszystko zapowiadało się idealnie.
Charlotte jak zwykle bujała gdzieś w obłokach. Mimo jej dojrzałego wieku, mentalnie wciąż była dzieckiem.
Fakt ten niezmiernie cieszył jej opiekuna, bo widząc jak inne panienki funkcjonują nie chciał nawet myśleć o rzeczach, które mogła by robić Charlie. Dobrze, że jeszcze żadnego chłopca nie przyprowadziła do domu.
Niestety, wciąż jednak wyróżniała się na tle innych. Zawsze była pogodna, szukająca tylko i wyłącznie dobrych cech u ludzi.
Kiedy większość rówieśników w jej wieku, chciało jak najszybciej dorosnąć i zająć się dorosłymi sprawami, to ona wręcz przeciwnie, zamierzała jak najdłużej zostać dzieckiem.
Michaelowi się to ogromnie w niej podobało. Pozwalało mu to, mimo jej biologicznego pochodzenia, dostrzec w niej, ludzkie cechy.
W głębi duszy wiedział jednak, że ta sielanka wiecznie trwać nie będzie. Czasy w których dane im było żyć, opierały się na posiadającym duże luki prawie stworzonym przez zepsute społeczeństwo.
Charlotte była już w takim wieku, że mimo szczerych chęci, należało zacząć traktować ją jak kobietę, a nie małą dziewczynkę, którą niezmiennie była w oczach archanioła.
Mentalnie nie był na to gotowy i wolał trzymać ją pod kloszem. Tak było by przecież łatwiej. Mimo wszystko doskonale zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później do tego dojdzie.
Dziewczyna była niewątpliwie piękną panienką. Jej włosy, jak kłosy zboża, sięgały do ramion, jak z resztą na tamtejszą modę przystało. Szczupła sylwetka i nie duża postura powodowały, iż wyglądała pięknie pod każdym względem. Mimo jej nienaturalnie bladej cery i dużych czarnych oczy w których można byłoby utonąć, mogła niewątpliwie być uznana niemal za ideał kobiety.
Powodowało to, iż coraz częściej młodzieńcy na ulicy się za nią oglądali. Niezmiernie go ten fakt irytował. Nie mógł nic na to jednak poradzić.
Z zamyślania wyrwał go delikatny głos dziewczyny.
– Tato, nie sądzisz że czas leci nie ubłaganie za szybko? - zapytała, nagle.
To pytanie należało do najtrudniejszych. Dla nas aniołów nie ma czegoś takiego jak czas, jest tylko nieskończona wieczność.
Na jej pytanie lekko się uśmiechając opowiedział:
– Taka jest kolej rzeczy, cóż nawet gdybym chciał, to nie mogę go zatrzymać skarbie.
Przytakneła na słowa opiekuna, po czym kontynuowała w ciszy spacer u jego boku, tak samo jak on zatapiając się w rzece myśli.
†††
– Tato, nie bądź taki. Mimzy wraz z Rosie idą do wesołego miasteczka. Czemu więc, nie mogę udać się z nimi?! – zapytała z lekkim żalem w głosie.
Westchnął głęboko. Tutaj jak zawsze zaczynały się schodki.
– Bo Judy i Melody nie dbają o swoje bezpieczeństwo a co jeśli komuś coś się stanie? Moja droga, to zaczyna się o 17:30 a kończy się o 22. Nie chce aby pal licho coś was tam porwało. Dużo dziwaków krąży po okolicy. Plus ten seryjny morderca. Tylko idiota otwiera wesołe miasteczko w takiej okoliczności, kategorycznie się nie zgadzam. - powiedział poważnie chcąc brzmieć pewnie.
Dziewczyna słysząc to, skrzywiła się i już miała podać kolejne dwadzieścia powodów dla którego powinna iść.
Spojrzał na nią surowo, jak każdy ojciec patrzy na swoją pociechę, kiedy robi coś złego.
Ta widząc to od razu się wycofała. Zrozumiała, że skończyły się jej argumenty.
Po chwili słychać było tylko głośne tszaśnięcie drzwiami.
Michael nie chciał sprawić jej przykrości. Powtarzał sobie, że chodziło o dobro wyższe.
Świat ten nie był stworzony dla niej.
Była inna, nigdzie nie mogła pasować w niebie, piekle czy na ziemi.
Należała do ewenementu.
Wpatrując się w zamknięte drzwi stwierdził po prostu.
– Mam złe przeczucia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top