Rozdział 9: Konsekwencje


– Nie wymienili z imienia, ale wszyscy wiedzą, że chodziło o ciebie.

Było już dosyć późno. Wszystkie dzieciaki już spały, albo udawały, że śpią, licząc, że nie zostaną przyłapane na podsłuchiwaniu. Natomiast Starsi szeptem naradzali się w sprawie ostatnich wydarzeń.

Przedwczoraj do Soroczewa przybyło kilkunastu królewskich strażników, pod wodzą jednego ze znanych rycerzy. Zażądali noclegu i informacji na temat blondwłosej dziewczyny noszącej płaszcz jakby pożyczony od starszego brata. Gdy tego drugiego nie otrzymali, „zniżyli się" do wypytywania zwykłych mieszkańców, często w niezbyt przyjemny sposób. Roze wróciła do domu, gdy tylko to usłyszała, a wtedy Tom przyjął na siebie zadanie ustalenia pewnych faktów. Najlepiej ze wszystkich potrafił pozostać niezauważony. Ta dwójka obgadała już sprawę między sobą, a teraz przyszedł czas, by podzielić się tym z resztą zainteresowanych.

– Masz pomysł, czego od ciebie chcą? – Tom zwrócił się bezpośrednio do Katriny, a ta nerwowo splotła dłonie.

– Tak, mam – przyznała niechętnie. – Właściwie to... Cóż, mam tylko nadzieję, że jeśli mnie znajdą, na tym się skończy i nic wam się z mojej winy nie stanie – westchnęła. – Zrobiłam coś raczej głupiego.

– "Raczej głupiego"?

– No dobra, bardzo głupiego. Okradłam kogoś, kogo nie powinnam. Ale dam radę. Nie złapią mnie przecież.

– Katrina...

– Pokręcą się tu najwyżej kilka dni. Mogę na ten czas przeprowadzić się do lasu, nie trafią do was. I przydałoby się wiedzieć, z kim mam do czynienia, ale blondynek jest u nas mnóstwo, więc o to nie trzeba się martwić.

– Katrina...

– Nie ma mowy, że pójdziesz z nimi rozmawiać!

– Powinnam. Chyba, że ktoś chce mi pomóc, choć wolałabym was nie narażać, tak na wszelki wypadek...

– Katrina, co ty zrobiłaś?

Dziewczyna przewała swój nerwowy monolog i wreszcie rozejrzała się po towarzyszach. Wpatrywało się w nią sześć par zmartwionych oczu, a ze strony schodów na piętro było widać sylwetki kilku innych osób. Kręcenie nie miało już sensu, wydało się, spełniły się jej obawy. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała nawet żadnej wymówki na swoje usprawiedliwienie, bo sama nie wiedziała, co nią kierowało, kiedy robiła, jak się teraz okazuje, swój największy, życiowy błąd. Dominik i tak już wiedział, reszta też zasługiwała, żeby powiedzieć im prawdę.

***

Faktycznie tu byli. Piętnastu ludzi w drogich mundurach, z wyszytymi obok godła królestwa herbami rodowymi. W większości patrzyli na mijających ich mieszczan i wieśniaków z wzgardą lub politowaniem. A jednak przemogli uczucie upokorzenia powierzonym im zadaniem i dosłownie zaczepiali przypadkowych przechodniów, pytając o Katrinę. Przynajmniej dla dziewczyny tak to wyglądało. Ta przyglądała im się z bezpiecznej odległości, nie zwracając na siebie uwagi, jako zwykła wieśniaczka, sprzedająca jagody. Z początku chciała iść w przebraniu mężczyzny, ale skoro taką ją znają, bezpieczniej będzie wyglądać dziewczęco. I to z jakiegoś powodu działało. Jeden z rycerzy podszedł do niej, zachowując się sztucznie uprzejmie, choć z pewną wyższością. Pytał, porozmawiał chwilę, ale wyglądało na to, że niczego nie podejrzewał. Katrina po cichu śmiała się z niego, starając się nie zachowywać zbyt zuchwale. Nie mogła się jednak powstrzymać od kilku zakamuflowanych docinek, gdy mężczyzna starał się tłumaczyć jej coś jak głupiej. Czy szlachta naprawdę myśli, że prości ludzie to nierozumne istoty?

Dziewczyna czuła, że na starcie nie ma możliwości tego przegrać, że właściwie już zwyciężyła. Nie wzięła jednak pod uwagę pewnej rzeczy. Wtedy, podczas gdy jak zahipnotyzowana przedzierała się przez tłum otaczający królową, na chwilę kaptur zsunął się jej z głowy i każdy, kto tylko zwróciłby na nią uwagę, mógł zobaczyć jej twarz. Ktoś taki mógłby ją rozpoznać, gdyby tu był. Ale kto patrzył na nią w tamtym momencie, gdy nie wszczęto żadnego alarmu, a wszyscy byli zaabsorbowani obecnością władczyni? Tylko, że na jej nieszczęście, jedna osoba zwróciła na nią uwagę i teraz, gdy dziewczyna faktycznie zajęta była sprzedażą jagód, ten ktoś wlepiał w nią niebieskie oczy, będąc pewnym, że nie pomylił się w ocenie.

– Dzień dobry, panienko!

Podniosła głowę znad koszyka, już sięgając po łopatkę, którą przekładała jagody do kubeczków, jednak tym razem to nie był klient. Przekrzywiła głowę, z delikatną ciekawością patrząc na pochylającego się nad nią strażnika. Jakoś nie uśmiechało się jej odpowiadać kolejny raz na te same pytania. Chociaż z drugiej strony była to lepsza opcja. Jeśli mężczyzna podszedł, żeby próbować z nią flirtować, zarówno on będzie musiał odejść zawiedziony i jej zepsuje się humor na resztę dnia. Widziała już kilka razy jak tego typu ludzie zachowują się wobec wiejskich dziewczyn i wolałaby jednakowoż tego uniknąć.

– Tak właśnie myślałem. Te oczy jednak ciężko pomylić z innymi.

Aha, czyli flirt. Bo zawsze jak jest wybór, padnie na ten gorszy.

– Nie sądzę, żebyśmy już się spotkali, proszę pana – odparła starając się za bardzo nie okazywać złości. Nienawidziła takich typów.

– Dokładnie dwadzieścia trzy dni temu królowa Magnolia zatrzymała się w tym miasteczku. Czy mądrze zrobiła, nie mnie oceniać, ale tego dnia została okradziona przez jasnowłosą dziewczynę. Wtedy jeszcze tego nie skojarzyłem, ale miałem chwilę, by przyjrzeć się twarzy złodziejki i powiem, że panienki wyraz twarzy jest teraz dokładnie taki sam, jak w tamtej chwili.

– Nie rozumiem...

Dobra... Nie tego Katrina się spodziewała, jednak już włączył się jej instynkt, jakim kierowała się na polowaniach, dlatego nie zamierzała panikować. Grała na czas, w każdej chwili gotowa do ucieczki. Jak jej się poszczęści, to jeszcze zdąży. Jeszcze ma jakąś szansę.

***

W domu Hordy panował gwar jak w zaatakowanym ulu. To porównanie było o tyle trafne, że i tu sprawa dotyczyła bezpieczeństwa królowej. Przywódcy. Jak zwał, tak zwał, stanowisko się zgadza.

Mniejsze dzieci już kompletnie przestały rozumieć, co tu się dzieje i z tego całego nerwowego hałasu, zaczęły jedno po drugim płakać. Maria wtedy zebrała je i zaniosła do łóżek, ale i tak będzie trzeba im to wszystko później wytłumaczyć. Tymczasem Dominik, którego wezwali z pracy, wszedł do domu od razu zdenerwowany tymi strzępkami informacji, jakie usłyszał po drodze. Stanął w drzwiach, rozejrzał się w poszukiwaniu kogoś, kto mógłby mu wyjaśnić sytuację, ale znalazł tylko grupkę dzieciaków, które na wyścigi przerzucały się coraz to gorszymi wizjami wydarzeń.

– Może mi ktoś powiedzieć, co się tu dzieje?! – zawołał, zwracając na siebie całą uwagę.

Wszystkie głosy zamilkły, a przed nim stanął Gabriel, trzymający za rękę zapłakaną Alice, młodszą siostrę Roze. Dziewczynka splotła przed sobą rączki jak zawsze, gdy została przyłapana na zrabianiu i zagryzła wargi, chyba jeszcze mając nadzieję, że nie będzie musiała tego mówić. Ale cisza przedłużała się, aż w końcu Alice wzięła głęboki oddech i spojrzała na Dominika pełnymi strachu oczami.

– Ja... ja widziałam, jak strażnicy zabierali ze sobą Katrinę – powiedziała w końcu. – Była spokojna, ale smutna. Nie trzymali jej za ręce, ale prowadzili tak, żeby nie mogła uciec. Od razu pojechali, chyba do stolicy. Ale to nie był powóz dla więźniów, tylko karoca, jak dla księżniczki – powiedziała, odpowiadając po kolei na wszystkie pytania, jakie zadawała jaj każda następna osoba, z którą dziś rozmawiała.

Dominik zbladł. Patrzył na nią z niedowierzaniem, potem powiódł wzrokiem po pozostałych.

– To nie jest zabawne – powiedział w końcu.

– Bo nie ma być. To prawda. Katrina była zbyt pewna siebie i teraz za to płaci. Straciliśmy ją – oznajmił bezlitośnie Tom.

Tom też nie był szczęśliwy w tej sytuacji i martwił się o Katrinę. W końcu w pewnym sensie można było ich nazwać przyjaciółmi. Ale przede wszystkim był na nią zły, że zachowała się tak lekkomyślnie, w dodatku nie mówiąc o tym nikomu, kto w razie potrzeby mógłby wyciągnąć ją z kłopotów. Może i mógł przekazać te informacje nieco łagodniej, ale według niego dziewczyna sama się o to prosiła, a oni za bardzo na niej polegali. Wszyscy wiedzieli, że Katrina kiedyś odejdzie, ale pewnie nawet ona nie wyobrażała sobie tego, co będzie dalej. Cóż, teraz będą musieli się o tym przekonać. I to szybciej niż mogliby się spodziewać.

– Straciliśmy Katrinę... – powtórzył głucho Dominik.

Nie było co się dziwić, że trwał w takim szoku. W końcu kochał ją jak swoją wybrankę. Z resztą ze wzajemnością. Planował podarować jej kwiat paproci, podczas następnej Błękitnej Pełni i był pewien, że ona się zgodzi. A to „straciliśmy" było dla niego porównywalne do informacji o śmierci Katriny. Wiedział, że nawet jeśli dziewczyna jakoś sobie poradzi, nie wróci do Soroczewa. Pójdzie dalej, a on jej już nigdy nie zobaczy. I zniknęła, zostawiając mu zgraję dzieciaków na głowie, bo choć Starszych Hordy było więcej, to ta dwójka zachowywała się właśnie jak rodzice. Teraz powinien tylko wrócić do rzeczywistości, ale później będzie musiał ogarnąć o wiele więcej rzeczy. Jak niby miał... mieli sobie z tym tak nagle poradzić?

***

Jechali przez wiele godzin, z naprawdę krótką przerwą, zarządzoną tylko po to, by konie mogły trochę odpocząć. Strażnicy ani na chwilę nie spuszczali Katriny z oka, co uniemożliwiało dziewczynie ucieczkę. Dlatego po pewnym czasie, zamiast bez przerwy odrzucać kolejne niemożliwe do wykonania pomysły, zaczęła się martwić o to, czy jej dzieciom aby nie stała się jakaś krzywda. Wolała o to nie pytać, bo jeśli Horda nie została powiązana ze kradzieżą spinki, to tylko niepotrzebnie by ich naraziła.

Przez całą noc dziewczyna nie zmrużyła oka, niepokojąc się również o własną przyszłość. Nie zamierzała jeszcze umierać, ani reszty życia spędzić za kratami. Zastanawiała się nad zachowaniem strażników, którzy traktowali ją z wręcz niemożliwym szacunkiem zważywszy na sytuację. Wieźli ją bogatą karocą, usługiwali... USŁUGIWALI JEJ, a tego najbardziej nie mogła zrozumieć. Traktowali ją nie jak przestępcę, ale jak niezwykle cenną kruchą wazę, której nie mogą uszkodzić w trakcie podróży, choćby sama tego chciała. To było zbyt dziwne. Tak dziwne, że zaczęło ją interesować. Miała nadzieje, że zdąży jeszcze dowiedzieć się co jest grane, nim wpadnie na jakiś genialny plan ucieczki. Bo uciec zamierzała przy pierwszej okazji, nie da się przecież zamknąć!

Kiedy o świcie po dniu i nocy spędzonych w podróży, dotarli do zamku, została natychmiast zaprowadzona do sali tronowej przed oblicze królowej i towarzyszącego jej młodzieńca. Najprawdopodobniej następcy tronu, bo na doradcę był troszeczkę zbyt młody. Król był nieobecny, z pewnością miał wiele ważniejszych spraw na głowie. Dziewczynę naprawdę to zaskoczyło, spodziewała się raczej więzienia, albo sądu, a nie audiencji. Choć może kradzież, której się dopuściła była na tyle ciężką zbrodnią, by rodzina królewska zajęła się nią osobiście? Nie, to nie miało sensu. Musiało kryć się w tym coś jeszcze.

Dziewczyna skłoniła się jak umiała, po czym podniosła głowę, by napotkać pełne wyższości i niedowierzania spojrzenie młodzieńca. Drażniło ją to. Wtedy królowa postanowiła wreszcie odezwać się i nieco rozjaśnić sytuację.

– Więc wreszcie jesteś tu, moje dziecko – powiedziała łagodnie, z matczyną mocą. Tonem, który wprowadzał poczucie bezpieczeństwa i wzbudzał chęć przytulenia się do tej kobiety. – Czy podróż ci się nie dłużyła? Moi ludzie traktowali cię odpowiednio? – spytała.

Mężczyzna poruszył się niespokojnie i zwinął dłonie w pięści z miną, jakby z całych sił starał się nie prychnąć pogardliwie. Nic dziwnego, skoro takie słowa zostały skierowane do zwykłej złodziejki. Katrina nie potrafiła jednak, mimo powagi sytuacji, powstrzymać uśmiechu na widok wyrazu jego twarzy. Skoro i tak nie miała nic do stracenia, pomyślała, że miło by było potem móc pomyśleć „niczego nie żałuję".

– To zależy, co znaczy „odpowiednio", wasza wysokość – odparła. – Na pewno lepiej niż się spodziewałam.

– W taki sposób odpowiadasz królowej? – syknął rozeźlony mężczyzna. Katrinę naprawdę to rozbawiło.

– O ile dobrze rozumiem sytuację, to i tak niczego nie zmieni. A skoro nie mam nic do stracenia, po co miałabym uważać? Nie zgodzi się pan ze mną? – splotła dłonie za plecami, uśmiechając się promiennie.

– Wiesz w ogóle z kim rozmawiasz?!

– Przykro mi, ale nie. Jej wysokość każdy rozpoznałby od razu – skłoniła się w stronę kobiety, – ale dla takiej prostej sieroty ze wsi, pana imię pozostaje tajemnicą – bawiła się, nie przejmując się już niczym. Czuła się jak na scenie, kiedy opowiadała baśnie przed tłumem. Musiała tylko przekonać do siebie publiczność. Cóż, w takim razie nie zaczęła najlepiej...

Mężczyzna chciał już coś odpowiedzieć, ale uprzedziła go królowa, która również wyglądala na odrobinę rozbawioną.

– Rafael, proszę o spokój.

– Tak, matko...

Ach, więc jednak królewicz.

– Jesteś sierotą, panienko? – zainteresowała się. Katrina nie wiedziała, jakie to może mieć znaczenie, ale na wszelki wypadek postanowiła być ostrożna.

– Nie znam swoich prawdziwych rodziców – odpowiedziała. – Co nie znaczy, że wychowywałam się na ulicy. To coś ważnego? – spytała. O dziwno młodzieniec przestał się irytować i dokładniej przyjrzał się dziewczynie. To naprawdę cokolwiek zmieniało?

– Wiesz, dlaczego tu jesteś?

Odruchowo poprawiła włosy. Chwyciła warkocz i z powrotem przerzuciła go na plecy. Oczywiście, że wiedziała. Co więcej, od tamtej kradzieży wciąż nosiła spinkę przy sobie, więc i teraz ją miała. Nie chciała zostawiać jej w domu, by dzieci nie znalazły, sprzedać nie mogła, bo była zbyt rozpoznawalną ozdobą, by ktoś zaryzykował kupienie jej, a wyrzucić nie potrafiła.

– Tak, wiem – westchnęła. – To było bardzo głupie z mojej strony. Nie myślałam wtedy co robię. W ogóle nie chciałam tego robić. Nie jestem z tych, co kradną błyskotki dla samego posiadania błyskotek, a to przecież oczywiste, że nie mogłabym jej sprzedać. Nawet nie próbowałam, nikt by nie chciał mieć problemów przez kupienie tego – plącząc się trochę w wyjaśnieniach sięgnęła do kieszeni, po czym zbliżyła się do podwyższenia z tronem i wyciągnęła przed siebie dłoń z leżącą na niej złotą spinką. – Sama nie wiem, czemu ją wzięłam. Nie jestem złodziejką, jeśli nie muszę być. Znaczy, jeśli jest inne wyjście, to nie kradnę.

– Inne wyjście? – warknął następca tronu. Katrina wiedziała, że nie zrozumie. Od pierwszego dnia życia, a nawet wcześniej, miał zapewnioną najlepszą opiekę, posiłki, medyków, wychowanie. Wszystko, co można kupić za pieniądze jego rodziców. O rzeczach takich jak głód, bieda, nędza i utrata wszystkiego wiedział co najwyżej z raportów przekazywanych jego ojcu i książek, których z pewnością miał więcej, niż ona przez całe życie widziała na oczy.

– Czasami go nie ma, kiedy dziecko, które nazywasz młodszą siostrą umiera ci na rękach – wyjaśniła zła. – Czasem są rzeczy ważniejsze niż fałszywa moralność.

Wiedziała, że jeśli nie za kradzież, to za takie pyskowanie już jest martwa, ale nie przejmowała się tym. Znów zapaliła się w niej chęć zwycięstwa i plany ucieczki z tego miejsca same układały się w głowie. Królowa wstała ze swojego tronu i dystyngowanym krokiem podeszła do niej.

– Co się stało z tą dziewczynką? – zapytała. Katrinę to zdezorientowało, bo kolejny raz nie tego się spodziewała, ale zdążyła opanować się na tyle, by odpowiedzieć.

– Kiedy ostatni raz ją widziałam, była już całkiem zdrowa. Długo za mną biegła, kiedy opuszczałam dom.

– Dlaczego go opuściłaś?

Wzruszyła ramionami.

– Chyba... Po prostu ciągnęło mnie w świat. Czułam, że muszę iść. Nie potrafię tego inaczej wyjaśnić.

– Matko!

Królowa uciszyła syna uniesieniem ręki i zatrzymała się tuż przed Katriną. Dziewczyna musiała przyznać, że jej to zaimponowało. Taka władza.

– A spinkę dlaczego ukradłaś?

Dziewczyna obróciła błyskotkę w dłoni, myśląc, co odpowiedzieć. Nie rozumiała czemu, ale naprawdę chciała wyznać prawdę. Tak też zrobiła, wiedząc, że bardzo szybko tego pożałuje.

– Miałam taką, kiedy ojciec znalazł mnie w lesie. Miałam wtedy może cztery błękitne księżyce. Nie wiem czy to pamiątka po prawdziwej rodzinie, czy przypadek, ale ją miałam. A kiedy zobaczyłam je tamtego dnia... Naprawdę nie myślałam, co robię. I mimo wszystko... Mimo wszystko cieszę się, że mam okazję ją oddać – znów wyciągnęła rękę w stronę kobiety, by ta wreszcie zabrała spinkę i zakończyła całą historię. Królowa rzeczywiście wzięła ozdobę, ale zamiast się odsunąć i wydać służbie jakiś rozkaz, chwyciła Katrinę pod ramię i poprowadziła do wyjścia z sali tronowej. Oczywiście jej syn i kilku gwardzistów podążyło za nimi.

– Myślę, że powinnam opowiedzieć ci pewną historię, panienko – powiedziała królowa. – Żebyś zrozumiała. Jednakże pozwól, że przespacerujemy się po ogrodach, to dłuższa opowieść.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top