Winny ród @Hon-Moon ❀ Julia_Care

Wiem, od momentu otwarcia kolejki w recenzowni minęło już (wow, toż to przecież siedem miesięcy!) trochę czasu, ale musicie mi wybaczyć ten poślizg — ciągle gubiłam się w różnych salonach, a jak już znajdowałam wyjście, wpadałam na Davida, Rafaela bądź Elenę, a oni ponownie wciągali mnie w swój świat. Czy to w drodze na uczelnię, w wolnej chwili, czy tuż przed snem, czytałam „Winny ród" od Hon-Moon. Jest to pozycja dość obszerna i trzeba trochę wysilić umysł, by w pełni zrozumieć jej sens. Momentami zdarzało się nawet, że po dłuższej lekturze przełączałam się na swoje poprzednie wcielenie i chciałam do wszystkich mówić: „Szanowny panie, szanowna pani", ale jednak żadnej takiej gafy nie popełniłam. Prawie, nieraz było blisko, ale w porę się powstrzymałam, a moje myśli powoli wybiegały o paręset lat w przód, do naszych czasów. Kiedy jednak tylko zabierałam się do ponownego czytania, wszystko się powtarzało.

Jak mogliście już wywnioskować z mojej wypowiedzi, akcja powieści nie dzieje się we współczesności, a to jeszcze nie wszystko — w jednej chwili znajdujemy się w Hiszpanii, najczęściej na salonach bogatych rodów, ewentualnie w winiarnii (ale to tylko wtedy, gdy jest się grzecznym) czy jeszcze gdzieś indziej. Jeśli się tak nad tym głębiej zastanowić, większość akcji dzieje się w tych samych albo bardzo do siebie podobnych miejscach. Gdyby nie wielkie gabaryty domostw, można by odczuć lekką klaustrofobię.

Istotne nie są jednak ani rozmiary pomieszczeń, ani tym bardziej one same — choć niewątpliwie przybliżają nam informacje o tym, jak żyje klasa wyższa, najważniejsze są postacie i to, co robią. Wychodzę z założenia, że nudna fabuła z dobrymi bohaterami się obroni, ale na wyrok wartkiej akcji z kreaturami zamiast postaci nie wpłynąłby nawet najlepszy adwokat. Całe szczęście, w „Winnym rodzie" występują barwni, różnoracy bohaterowie — ścieżka każdej postaci jest długa i poskręcana jak dobrze wyhodowana winorośl. Jednak to nie wszystko — akcja też jest całkiem zadowalająca (przez liczbę wątków nie mogę jednoznacznie określić jej jako wciągającej, bo zależnie od tego, którego bohatera śledziłam, jego historia podobała mi się bardziej bądź mniej). Przy tylu rozgałęzieniach nie jest to niczym zaskakującym — co bohater, to nowy wątek. Ważnym jest jednak, że każda ta ścieżka była dopracowana. Nie zdarzyła się taka, która byłaby zrobiona po to, by zapełnić jakąś lukę w postaci. Choć, przykładowo, trójkąt Rafaela, Enriquety i Any (to tylko słowo poglądowe, nie bierzcie go na poważnie!) mnie nudził, tak jednak widziałam, że całość jest zaplanowana. Pojawiały się sytuacje, które mnie urzekły, ale najczęściej nudziłam się przy czytaniu, co ci bohaterowie robili. Najpewniej to przez to, że wybrałam już sobie swoich faworytów — o których będzie za chwilę, ale nie mogę wyprzeć się wrażenia, że tej trójce zostało odebrane tak dokładne przybliżenie, jak miało to miejsce przy innych członkach rodziny (bądź też ludzi spoza). Kiedy z innych perspektyw ukazywała nam się fala myśli i emocji, tak Rafaela, Anę i Enriquetę poznawaliśmy wolniej. Mogłabym do tego dorzucić jeszcze Héctora, ale u niego działo się więcej — może nie był zbyt wylewny, jednak fajnie śledziło mi się jego losy.

Historia obfituje w wielu bohaterów — tych mniej lub bardziej istotnych dla fabuły, jednoznacznie dobrych, jednoznacznie złych, a już szczególnie takich skomplikowanych, których nie można sklasyfikować. Drzwi do domostwa winnego rodu otwiera nam (oczywiście tylko poglądowo, od tego jest przecież służba) głowa rodziny, Héctor Álvarez — człowiek rozsądny, uprzejmy, a jednak z pewnymi brudami za uszami. Obok niego stoi Josefina, jego żona — dostojna dama, jakich wiele w XIX-wiecznej Europie. Niedawno z podróży z Francji powrócił pierworodny syn Álvarezów, David (o którym więcej będzie za chwilę, bo to mój faworyt), słychać rozchodzące się brzmienia fortepianu (to Elena, ale nie spodziewajcie się po niej państwo pięknej gry), a gdzieś w kuchni przesiaduje Rafael, podczas gdy jego żona, Ana, zapewne znów coś maluje, a służąca, Enriqueta, wczytuje się w kolejny tomik wierszy zapożyczony od swojego pana.

Jak widać, w tym domu jest dość tłoczno, a mowa przecież o jednej rodzinie i służącej, podczas gdy na przestrzeni powieści tych bohaterów jedynie przybywa. Nie będę ukrywać, że kreacje większości postaci przypadły mi do gustu, podczas gdy kilka z nich wydała mi się nudna — bynajmniej nie dlatego, że wprowadzona została niekonsekwencja lub coś w tym rodzaju, a zwyczajnie brakowało bohaterom cech szczególnych. A jeśli już mowa o wyrazistych postaciach, na myśl od razu przychodzi mi Elena. Dziewczyna niemal w niczym nie przypomina damy ze szlachetnego rodu — to silna postać kobieca, która potrafi się odgryźć, gdy trzeba, i jednocześnie rozbawić przy tym czytelnika. Jak już jednak wyżej wspomniałam, nie ona jest moją faworytką, choć niewątpliwie znalazłoby się dla niej miejsce na podium.

David skradł moje serce... właściwie nie wiem, czym. Czy to swoją ciekawością, upartością czy czymkolwiek innym. Podoba mi się w nim to, że zdaje sobie sprawę z tego, jak wiele musi się jeszcze nauczyć — nie tylko na temat prowadzenia rodzinnego interesu czy podrywania pewnych sarkastycznych dam. Ta nieporadność, której bohater doskonale jest świadomy; jego wrodzona skromność, której jako dziedzic ogromnego przedsiębiorstwa nie powinien mieć ani trochę — to wszystko sprawia, że David jawi się w moich oczach jako najlepsza postać całej powieści (choć to tylko subiektywizm, to zapraszam do dyskusji, kogo wy lubicie najbardziej).

Teraz pora przejść do mniej przyjemnej części każdej recenzji — minusów. Obiecuję jednak, że nie będę zbyt wylewna, bo nie ma wielu rzeczy, do których mogłabym się przyczepić. A jeśli już, to prawdziwe błahostki.

Zacznę od rzeczy, moim zdaniem, istotniejszej — kropki bądź też ich brak w dialogu. Aby unaocznić to, co mam na myśli, przedstawię przykład z błędem:

— Bla, bla. — dodała.

Kropki na końcu zdania, te przed myślnikiem/pauzą, są łatwe do zweryfikowania. Wystarczy zapamiętać, że stawia się je wówczas, gdy wyrazy po myślniku określają cokolwiek, byle nie określenie mówienia — i analogicznie, stawia się je wtedy, gdy po dywizie pojawiają się takie słowa jak: dodała, powiedział, rzucił mimochodem, szepnęła. Konstrukcje takie jak: spojrzała, zaśmiał się, odwróciła muszą już zostać poprzedzone kropką. Po tym wyjaśnieniu pokażę więc, jak powinno to wyglądać (bo domyślam się, że mogłam to napisać dość dziwacznie):

— Bla, bla — dodała.

— Bla, bla. — Przewróciła oczami.

Kolejną sprawą są literówki. Niezbyt częste, bo nawet przy tak długich rozdziałach można je policzyć na palcach jednej ręki. Zwracam na to uwagę jednak ze względu na to, że czytelnicy zwykle wskazują te literówki w komentarzach, które — o zgrozo — przy rozdziałach z setkami komentarzy stają się jedynie kroplami w morzu. Nie mówię, abyś, droga autorko, natychmiast siadła do poprawek i przeczytałą wszystkie te komentarze, aby wyłapać literówki — nie, nie. Wystarczyłoby tylko, gdybyś zerkała na nie w trakcie poprawek, które mogą nastąpić zarówno zaraz po opublikowaniu tej recenzji, jak i wiele miesięcy później. Tak, przykładowo, przed nadesłaniem pracy do wydawnictw... Taka drobna sugestia.

Podsumowując, jak już pewnie wiele osób się domyśla, „Winny ród" zajął w moim sercu szczególne miejsce. Zdarzały się drobne wpadki, perspektywy, których nie lubiłam, ale całość wypada dobrze, i to naprawdę dobrze. Dla kogoś, kto uwielbia historię, będzie to lektura idealna, bo research aż domaga się peanów na cześć tego, jak dobrze został wykonany. Dawno nie miałam okazji usiąść do pracy, która przeniosłaby mnie w daleką przeszłość, jednocześnie czując tamtą epokę tak, jakbym sama się w niej urodziła. Przygody bohaterów, z których każdy ma swoją małą winę, na pewno wciągną jeszcze niejedną osobę. Serdecznie polecam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top