XI

Rano zmusiłam się, żeby wstać z łóżka. Prawie w ogóle nie spałam, czuwając w półśnie przy zapalonej lampce, powieki miałam jak z ołowiu. Gdy zaczęło świtać, zawlekłam się do łazienki i przez moment studiowałam swoje odbicie w lustrze — wyglądałam tak źle, jak tylko źle może wyglądać człowiek po nieprzespanej nocy.

Wykąpałam się i stoczyłam do opustoszałej kuchni. Kawa z mlekiem miała niezachęcający sraczkowaty kolor, wpatrywałam się tępo w kubek, opierając twarz na dłoni.

Mama zmaterializowała się w kuchni świeża jak wiosenny poranek. Jej cera aż promieniała. Zdziwiła się, widząc mnie tak wcześnie na nogach.

— Kiepska noc?

— Nawet nie pytaj — mruknęłam w odpowiedzi, nie odklejając twarzy od dłoni. — Dawno tak źle nie spałam.

Prawdę mówiąc, od przyjazdu do Chatham chodziłam permanentnie niedospana. Ale pewnych szczegółów chciałam mamie oszczędzić.

To wszystko zaczynało mnie już irytować. Byłam na wyspie krótko, a już zdołałam wciągnąć się w dramy, przy których intrygi z Beverly Hills 90210 wyglądały jak przekomarzanie się dzieci w piaskownicy. Banda szajbusek nazwała mnie czarownicą, a ja zaczynałam coraz bardziej w to wierzyć. A na pewno wierzyłam w to, że duch Leni kręci się przy mnie, poprzedniego wieczoru czułam jej obecność.

To ducha Leni widziałam tamtego wieczoru, który spędziłam z Christianem.

Leni chciała zaprzyjaźnić się z Judith i jej dworem. Podobał się jej Christian, chłopak Heidi... Heidi przyjaźniła się z Cecilią... Skąd w tej układance Gillian i bracia Uniacke — Adam i Damian?

Dlaczego Christian się nie odzywał? Dlaczego nie widziałam go w szkole?

— Poppy?

Podniosłam głowę i napotkałam pytający wzrok mamy.

— Nie obudziłaś się? Gdzie jesteś myślami?

— Zastanawiam się, czy zrobiłam na dzisiaj do szkoły wszystko, co powinnam...

— Zauważyłam, że od przyjazdu chodzisz rozkojarzona. Na początku myślałam, że to jet lag, ale teraz się zastanawiam, czy nie powinniśmy cię wysłać na jakieś badania krwi... Może czegoś ci brakuje... Magnezu? Potasu?

— Solidnego snu, to na pewno — przyznałam się. — od przyjazdu nie najlepiej sypiam.

— To na pewno nerwy. Nic, czemu odrobina valium i ciepłe mleko nie mogłyby pomóc... — mama odstawiła pusty kubek do zlewu. — Uciekam.

— Już? — zdziwiłam się. — Przecież otwierasz gabinet dopiero za godzinę.

— Muszę coś podrzucić... na policję.

— Dokumentację Leni Townsend? — mama popatrzyła na mnie zdziwiona, przerywając grzebanie w torebce. — Babcia mi powiedziała.

— Babcia ma szczęście, że jest moją matką, bo czasami mam ochotę ją oddać do domu opieki... Stanowczo za dużo gada.

Mama oparła się jedną ręką o blat kuchenny i przekrzywiła z rezygnacją głowę.

— Nie chciałam, żebyś o tym wiedziała. Temat Leni jest bardzo trudny... nawet dla policji. Detektyw Driscoll przyleciał z Kanady, mieliśmy się wczoraj spotkać, ale coś mu wypadło, więc zaproponowałam, że podrzucę tę dokumentację z rana... Nie chciałabym marnować na to kolejnego wieczoru, który mogłybyśmy spędzić wspólnie.

Mama podeszła do mnie i przytuliła się do moich pleców, przysuwając swoją twarz do mojego policzka.

— Mogłybyśmy zrobić sobie dzisiaj z babcią wieczór filmowy. Podłączyłam Internet do telewizora, mamy Netflixa, lody w zamrażalniku i butelkę wina truskawkowego. Co ty na to?

— Brzmi super — odparłam, po czym skrzywiłam się, gdy mama obdarowała mnie egzaltowanym buziakiem w policzek.

Kiedy na powrót zostałam sama, zaświtał mi pewien pomysł. Poszłam do salonu, wyciągnęłam z szuflady książkę telefoniczną Wyspy Zwiastowania Pańskiego i otworzyłam na literze „C". W Chatham był tylko jeden „Campbell, Duncan" i mieszkał on przy Russell Drive. Zamknęłam książkę z głuchym łupnięciem i odłożyłam ją na miejsce.

Russell Drive okazała się być zaciszną podmiejską uliczką, mniej więcej w połowie dystansu, który pokonywałam codziennie do szkoły. Odnalazłam dom Campbellów, sympatyczny, kremowy budynek z mansardowymi oknami i kwitnącą glicynią, wspartą na bielonej konstrukcji ganku. Trawnik przed budynkiem był równiutko przystrzyżony i soczyście zielony, jak na polu golfowym, w doniczkach z geranium tkwiły zatknięte kolorowe wiatraczki.

Na ganku Campbellów stał komplet tarasowych mebli z jasnego drewna, przy drzwiach wejściowych zawieszono ceramicznego żółwia słusznych rozmiarów. Gdy zadzwoniłam, otworzyła mi koruplentna kobieta łudząco podobna do disnejowskiej Urszuli, chociaż obdarzona znacznie sympatyczniejszą aparycją.

— Dzień dobry, pani Campbell?

— Zgadza się, dzień dobry.

— Nazywam się Poppy Ponsonby, chodzę do Chatham Regional. Jestem koleżanką Christiana, czy jest pani jego mamą?

— Tak, cukiereczku, to ja — twarz pani Campbell rozbłysła nagle, otworzyła szerzej drzwi, jej emaliowana biżuteria zamigotała w półcieniu. — przysyła cię szkoła? Dzwoniłam wczoraj do sekretariatu. Wejdź, śmiało!

Nie wiedziałam, co robić, więc weszłam do środka. Dom Campbellów był urządzony przytulnie, w kremowej bieli, różach i brązach. Od razu obskoczyły mnie dwa spaniele, piszcząc, szczekając i podskakując. Pani Campbell zapytała, czy chcę się czegoś napić, ale podziękowałam.

— Przepraszam za najście, chciałabym się tylko dowiedzieć, co słychać u Christiana...

— Chyba zatrucie pokarmowe, nic poważnego. Nafaszerowałam go pepto-bismolem i już jest lepiej. Zobaczę, czy już wstał, cukiereczku, powiem mu, że ma gościa... śliczna z ciebie dziewczyna, jak z obrazka, usiądź sobie tutaj... Jewel, Nero, spokój...! Już... zaraz wracam, cukiereczku...

Pani Campbell zniknęła na schodach z zadziwiającą lekkością, a podekscytowane moją wizytą spaniele ponowiły atak. Gdy ich właścicielka wróciła, jeden z nich próbował ujeżdżać moją łydkę.

— Jewel, fe pies! Christian już nie śpi, możesz do niego zajrzeć, cukiereczku... to będzie ostatni pokój po lewej... na górę i w lewo, jak to dobrze, że wczoraj odkurzyłam... Powiedz proszę Christianowi, że zaraz będzie śniadanie, może zjesz z nami? JEWEL, DO CHOLERY, USPOKÓJ SIĘ!

Podziękowałam ponownie i czmychnęłam na piętro. Przeszłam przez całą długość poddasza i zapukałam do uchylonych drzwi, które miały prowadzić do pokoju Christiana.

Drzwi otworzyły się szeroko i stanął w nich Christian, na twarzy miał odmalowane zmieszanie. Ubrany był w dresowe spodnie Nike i szary podkoszulek.

— Cześć, Poppy...

— Hej... — trochę nie wiedziałam, jak się zachować, jego wycofanie zbiło mnie z tropu. — Twoja mama powiedziała, że mam wejść na górę.

— Muszę zajrzeć do łazienki — Christian uśmiechnął się przepraszająco, po czym zapraszającym gestem wskazał na swój pokój. — możesz usiąść i poczekać?

— Jasne, nie ma problemu — wypaliłam z udawaną swobodą, po czym zajęłam miejsce na skórzanej pufie, rozglądając się po wnętrzu.

W pokoju Christiana nie było brudno, ale zdziwiła mnie ilość książek, poukładanych w najrozmaitszych miejscach. Oprócz sporych rozmiarów łóżka, biurka i szafy, w pomieszczeniu zainstalowany był drążek do ćwiczeń, worek bokserski i akwarium z różowobrzoskwiniowym stworzonkiem, które wyglądało jak mały, nieco włochaty kosmita.

To właśnie temu stworzonku intensywnie się przyglądałam, kiedy wrócił Christian.

— To aksolotl. Wabi się Marilyn.

— Nigdy nie widziałam takiego stworzenia...

— Pochodzą z Meksyku. Chciałaś ze mną porozmawiać?

Dziwna była ta jego obojętność, z którą się do mnie zwrócił. Stałam się jeszcze bardziej zakłopotana.

— Nie było cię wczoraj w szkole. Nie dałeś mi znać, chociaż pisałam do ciebie... chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku...

— Zwykłe rozwolnienie... chyba po tym mleku bez laktozy, które kupiła mama. Ale żyję, jak widać. Chyba to przetrwam. Coś jeszcze?

Wstałam i już chciałam coś odpowiedzieć, ale uświadomiłam sobie, że nie wiem, co chcę powiedzieć. Poczułam gulę w gardle, kiedy tak się mierzyliśmy wzrokiem, on z blond włosami potarganymi od spania, szwem od poduszki odciśniętym na policzku i z dłońmi w kieszeniach spodni.

Nie mogłam tego wytrzymać, zarzuciłam torbę na ramię i bez słowa wyminęłam Christiana w drzwiach, kierując swoje kroki na dół. Na parterze obskoczyły mnie spaniele, plączące się wokół moich kostek, czułam łzy, cisnące mi się do oczu.

Byłam idiotką. Skończoną idiotką. Łatwowierną kretynką.

Wyszłam z domu Campbellów i przechodziłam właśnie przez trawnik, kiedy usłyszałam, że drzwi wejściowe się otwierają. Spojrzałam przez ramię i zobaczyłam Christiana, który boso wyszedł na ganek.

— Czego ty właściwie ode mnie chcesz, Poppy? — zapytał bez cienia emocji, opierając się o kolumnę ganku.

Odwróciłam się i zmierzyłam go wzrokiem, czując, jak moje serce zwiększa obroty, niczym silnik w wyścigówce.

— Wiesz co? — syknęłam. — Absolutnie kurwa niczego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top