VII
Szybkie podsumowanie:
1. Przebywałam w Chatham niecały tydzień, a odnosiłam wrażenie, że mój limit tolerancji na dziwne zdarzenia zdążył się wyczerpać.
Ad 1. Jakkolwiek kusząca by nie była perspektywa nazwania się „czarownicą", czy czymś pokrewnie absurdalnym, nie zamierzałam tego robić. Musiało istnieć jakieś racjonalne wytłumaczenie, które pozwoliłoby mi zrozumieć wydarzenia ostatnich kilku dni i zachować resztki zdrowego rozsądku.
2. Zupełnie nie wiedziałam, w co się ubrać na moją „niby randkę" z Christianem. W świetle ostatnich wydarzeń pomysł wyjścia dokądkolwiek z chłopakiem wydawał mi się niedorzeczny, infantylny i nie na miejscu. A jednak się zgodziłam, przepełniona tęsknotą za normalnością.
Czyż bycie nastolatką nie obfituje w dylematy?
Stałam przed swoją szafą i sceptycznie analizowałam jej zawartość, poskrzypując wieszakami. Mama, która miała mi służyć rodzicielskim wsparciem, postanowiła zagrzebać się w mojej pościeli z kieliszkiem wina i książką Michelle Obamy. Nasz kocur, Schrödinger, ocierał się z ekstazą o pudełko na biżuterię, które położyłam na łóżku.
— Jesteś przekonana co do spodni? — zapytałam z niepokojem, patrząc na wielbłądzią skórę, przylegającą ściśle do moich ud i pośladków.
— Odczep się od spodni, dobrze w nich wyglądasz... — rzuciła mama, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od książki.
— Wciąż nie wiem, co zrobić z górą — ciągnęłam, skanując wzrokiem pasiasty sweter na wieszaku. — Czy na sweter nie jest za ciepło?
— Planujesz wziąć jakąś kurtkę?
— Ramoneskę.
— Tę różową? Jest chłodno, cienki sweter by się przydał — gdy rozbrzmiał dzwonek u drzwi, mama podniosła się z łóżka, rzuciwszy książkę na parapet. — Chłopak jest zaskakująco punktualny. Idę go ratować, zanim dopadnie go babcia i zacznie faszerować babką ziemniaczaną.
Mama zniknęła w korytarzu, a ja w panice wcisnęłam na siebie kremowy golf, wyperfumowałam się i przeczesałam włosy szczotką. Skontrolowałam zawartość torebki, podrapałam kota za uchem i zeszłam na dół — szczęśliwa, że Christian nie czeka na mnie długo.
Zgodnie z przewidywaniami, znalazłam go przy stole w kuchni, pojonego lemoniadą przez babcię. Mama opierała się o ścianę, również ze szklanką w dłoni, kontrolując sytuację. Christian miał na sobie skórzaną kurtkę i buty z wysokimi cholewami, a jego włosy były lekko zmierzwione. Gawędził swobodnie z babcią Deb, jak gdyby byli starymi znajomymi.
— Hej — rzuciłam nieśmiało w wejściu.
Jak na zawołanie, Christian podniósł się z krzesła, dziękując babci za picie.
— Och, drobiazg, kwiatuszku — babcia rozpromieniła się. — Penelope, napijesz się przed wyjściem?
Przyjęłam z wdzięcznością szklankę z barwionego szkła.
— Och, całkiem zapomniałam...! Christian, może zechcielibyście z Penelope zostać na kolacji, dzisiaj mamy pieczeń cielęcą i babkę ziemniaczaną...
— Poppy i Christian mają plany, mamo — rzuciła mama spod ściany, podejrzanie aksamitnym tonem.
— Obawiam się, że to prawda — Christian uśmiechnął się do wyraźnie rozczarowanej babci. — Ale dziękuję za propozycję, pani McFetridge.
— Ależ mów mi po imieniu, kwiatuszku. — babcia momentalnie się rozchmurzyła. — Deborah wystarczy. W takim wypadku... zapraszam któregoś dnia na lemoniadę i placek z gruszkami, specjalność domu, według przepisu mojej mamy.
— Brzmi wspaniale, pani... babciu — Christian wydawał się szczerze ubawiony moim skrępowaniem, a ja kompletnie nie wiedziałam, jak się zachować.
— No, nie zatrzymujemy was! — babcia najwyraźniej złapała ostrzegawczy wzrok mamy. — Bawcie się dobrze, kochani! I nie wracajcie za późno...!
Gdy wyszliśmy na dwór, odetchnęłam z ulgą. Christian dalej się uśmiechał, wręczając mi kask.
— Przepraszam... jeśli czułeś się nieswojo.
— Dlaczego miałbym się czuć nieswojo...? Twoja rodzina jest rozkoszna — stwierdził pogodnie, przygotowując motor. — Babcia Deborah nie wyglądała na zachwyconą, gdy zobaczyła mnie na motorze, ale chyba się dogadaliśmy.
— Nie ma zbyt wielu wnucząt, a miłością mogłaby obdarować pół świata. Dlatego musisz mnie odwieźć w jednym kawałku, inaczej starsza pani rozszarpie cię żywcem.
Christian sprawdził, czy dobrze założyłam kask, a moje serce nagle zwiększyło obroty, prawie wyskakując mi z piersi. Następnie wgramoliłam się z właściwą sobie gracją na siedzenie ducati, objęłam chłopaka w pasie i ruszyliśmy w dół ulicą, w stronę wybrzeża. Jechaliśmy na północ, a potem odbiliśmy w prawo, omijając centrum od zachodu.
Plażę od miasta odgradzał wyślizgany deptak z reprezentacyjnymi ławeczkami i żeliwnymi latarniami. Od północy promenadę ograniczało wychodzące w ocean molo, a za nim w ląd wtulało się nadbrzeżne wesołe miasteczko. Nad wszystkim górowała krzywizna diabelskiego młyna; serpentyna kolejki górskiej błyszczała w zachodzącym słońcu.
Stanęliśmy pod ciemnym budynkiem z pustaków, jaskrawy neon „Lady Bay's Arcade" pulsował nad wejściem. Już myślałam, że Christian chce mnie zabrać na bilard, ale odetchnęłam z ulgą, gdy poprowadził mnie dalej. Zatrzymaliśmy się przed torem wrotkarskim, powietrze było ciężkie od zapachu gorącej prażonej kukurydzy i smażonego na tłuszczu jedzenia.
— Co o tym myślisz? — zapytał Christian, uśmiechając się do mnie porozumiewawczo.
Po upchnięciu naszych kasków w szafkach, założyliśmy wrotki i wtoczyliśmy się na tor, skąpany w kolorowym dyskotekowym świetle. Na początku myślałam, że powybijam sobie wszystkie zęby, ale z pomocą Christiana udało mi się objechać cały tor. Potem okrążyliśmy go drugi raz i kolejny, aż w końcu całkiem się rozluźniłam i zaczęło mi iść znacznie lepiej.
Z głośników sączyła się muzyka z lat osiemdziesiątych, poleciała Kim Carnes, Bette Davis Eyes. Uwielbiałam tę piosenkę, kojarzyła mi się z dzieciństwem w Toronto i weekendowymi piknikami w parku. Czułam się fantastycznie, jak gdyby wszystkie moje troski uleciały w niebyt. Bawiłam się doskonale.
Kontynuowaliśmy z Christianem obchód wesołego miasteczka. Postanowił wygrać dla mnie pluszowego jednorożca, ale mu się nie powiodło, więc na pocieszenie kupił nam ogromną watę cukrową. Spałaszowaliśmy ją, a następnie pobiegliśmy na autodrom, gdzie przez dobrą minutę kręciłam się w swoim samochodziku wokół własnej osi, nie ogarniając sterowania. Christian zataczał kółka wokół mnie, zaśmiewając się do łez. Gdy skończyliśmy, zdecydowałam się sama zawalczyć o jednorożca — i wygrałam.
— Ma panienka parę w rękach, to pewne — orzekł rubaszny brodacz w typie harleyowca, wręczając mi wygraną. — I celne oko. Niech kawaler będzie grzeczny, bo jak panience zachce się zasadzić mu kopa w tyłek, wceluje bez problemu — wyszczerzył się do Christiana, który nawet nie próbował zachować powagi.
Po posiłku złożonym z cheeseburgerów i frytek, Christian zabrał mnie na spacer po plaży. Księżyc świecił jasno, oświetlając skorupy soli i muszle, kwitnące na niszczejących filarach mola.
Kupiliśmy sobie po puszcze Fanty w automacie i otworzyliśmy je, siedząc na piasku. Mewy krążyły nad wodą, pojedyncze pasma włosów fruwały wokół mojej twarzy, fale pieniły się przy brzegu.. Gdy Christian upijał łyk Fanty, poczułam, jak jedno pytanie świerzbi mnie niemożebnie.
— Chciałam cię przeprosić... — nie wiedziałam, jak zacząć. — Początek naszej znajomości chyba nie był najbardziej udany... Rozryczałam się w ramię obcemu facetowi... — Christian roześmiał się; miło było znowu usłyszeć jego śmiech.
— Nie miałem nic przeciwko — uśmiechnął się do mnie, połowa jego twarzy skryła się w cieniu. — Ale przeprosiny przyjęte. Ja też nie wykazałem się taktem, wyciągając na siłę, co się stało...
— Jesteśmy zatem kwita. Doskonale się dzisiaj bawiłam... I nie chciałabym psuć atmosfery... Ale jest coś, o co muszę cię spytać... — wdech, wydech. — Skąd to zainteresowanie mną?
— Pytasz, jak gdyby dziwiło cię, że możesz kogoś interesować...
— To nie tak — roześmiałam się. — Naraziłam się pewnie kilku osobom, pozwalając, żebyś postawił mi lunch... I wychodząc z tobą dzisiaj.
„...Campbell ma takie śliczne oczy..."
— Obronię cię... w razie konieczności — zażartował chłopak, zakładając pasmo włosów za moje ucho; jego dotyk aż palił. — Odnośnie lunchu... jestem dżentelmenem. Nie mogłem pozwolić ci głodować. A co do dzisiaj... chyba zrozumiałem, że wysiłek jest całkowicie uzasadniony... i nie chcę żadnej taryfy ulgowej.
— Christian, pytam serio...
Christiana nagle bardzo zajęło oglądanie etykiety na puszce.
— Dlaczego odnoszę wrażenie, że nie o to chciałaś mnie zapytać? — znowu skupił na mnie wzrok.
— Bo... to prawda — zaczerpnęłam powietrza, nie wiedząc, jak dalej pociągnąć rozmowę. — Dziś po szkole zaczepiła mnie dziewczyna imieniem Heidi... Kojarzysz ją? Wydawała się całkiem... zdeterminowana, żeby wybić mi z głowy jakiekolwiek pomysły dotyczące ciebie...
— Masz jakieś pomysły dotyczące mnie...? Nie powinnaś się nią przejmować, Pop. Dziewczyna ma problemy ze sobą... — zawyrokował Christian. — ... i nic nas nie łączy.
— Jesteś pewien? Brzmiała na przekonaną.
— A ja nie brzmię na przekonanego...? — Christian uśmiechnął się smutno. — Heidi... to moja była.
Auć. Żadna niespodzianka. Mogłam się tego spodziewać.
— Byliśmy ze sobą zaledwie kilka miesięcy. Rozstaliśmy się pod koniec lata, przed twoim przyjazdem.
— O... — bąknęłam. — Okej... Rzuciła cię...?
— To ja z nią zerwałem. Ludzie tacy jak Heidi nie troszczą się o nikogo, jedynie o siebie samych... Zatruwają ci życie, eksploatują póki się da, a potem pozbywają, kiedy coś przestanie być im na rękę.
— To właśnie cię spotkało?
— Nie do końca... ale kto wie, co by się stało, gdybym tego nie przerwał... Na sam koniec nienawidziłem siebie tak bardzo, że aż wstyd przyznać.
Zamilkliśmy oboje. Nie wiedziałam, co powiedzieć, dotknęłam więc jego dłoni. Ucieszyłam się, kiedy jej nie zabrał, tylko splótł swoje palce z moimi. Potem podniósł wzrok i spojrzał mi w oczy.
— Jesteś fascynująca, Poppy — Christian przekręcił się, żeby siedzieć do mnie przodem. — Naprawdę cię lubię. Zazwyczaj rozgryzam dziewczyny w kilka minut, a ty... — ujął w swoje dłonie moje palce. — ...ty jesteś... Zupełnie inna niż reszta dziewczyn.
— Jestem jeszcze większym wrakiem emocjonalnym? — roześmiałam się.
— Widać pasujemy do siebie — powiedział przez śmiech, głaszcząc mój policzek wierzchem palca; jego oddech pachniał Fantą.
Dotknęłam jego twarzy, przeciągając dłonią po brodzie. Okazała się sztywna, ale zaskakująco miła w dotyku. Jego rzęsy były niewyobrażalnie gęste, miał też najładniejszy profil i najpiękniej wykrojone usta, jakie kiedykolwiek widziałam u chłopaka...
— W to wierzę — zachichotałam.
Potem się pocałowaliśmy i to był najbardziej niesamowity pocałunek, jaki można sobie wyobrazić... Czułam pęczniejące w mnie pożądanie, kiedy badałam dłońmi jego ciało, a on przycisnął mnie do siebie, wplatając palce w moje włosy. Potem odgarnął je i odsłonił szyję, przenosząc na nią swoje wargi. Jego dłoń błądziła po moich piersiach, moje uda obejmowały jego tors. Nikt mnie tak nigdy nie całował. Nie w taki sposób...
I wtedy spadł deszcz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top