9. Narcissus
Delia, wciąż pogrążona w myślach po spotkaniu z Mojrami, gdzie odkryła prawdę o swoim pochodzeniu i o tym, że jej matką była Kora, zdecydowała się wrócić do swojej komnaty. W sercu miała chaos, który narastał z każdą chwilą, a kroki, choć szybkie, były ciche – jakby jej ciało i umysł nie mogły się jeszcze zjednoczyć po tej prawdzie. Przemierzając ogrody, w których kwiaty zdawały się tańczyć w rytm cichego wiatru, przypadkiem natknęła się na postać, której nigdy wcześniej nie widziała.
Stał tam, w cieniu cyprysów, mężczyzna o niesamowitym wyglądzie. Jego białe włosy, przeplatane niebieskimi pasemkami, opadały lekko na ramiona, a broda nadawała mu poważny, ale nie surowy wyraz twarzy. Był ubrany w turkusowo-białe szaty, które zdobiły złote akcenty, przypominające łuski, błyszczące w migoczącym świetle. Delia poczuła dziwne napięcie, gdy spojrzała w jego srebrne oczy – błyszczały zimno, a jednocześnie miały w sobie coś niewypowiedzianie głębokiego, jakby skrywały tajemnice morskich głębin.
Nie musiała długo zgadywać, kim był. W jego obecności powietrze pachniało solą, a ziemia zdawała się lekko wibrować pod jej stopami, jakby reagowała na moc, którą emanował. To był Posejdon — władca mórz, bóg oceanów. Jego spojrzenie było badawcze, ale nie wrogie, jakby dostrzegał w niej coś więcej niż zwykłą śmiertelniczkę.
— Noc dziś niespokojna — powiedział nagle, a jego głos był głęboki, jak grzmot nad dalekim morzem. — Nie możesz zmrużyć oczu czy planujesz wymknąć się cicho z Olimpu?
Delia zatrzymała się w pół kroku, zaskoczona niespodziewanym spotkaniem. Gdy jego głęboki głos rozbrzmiał w ciszy, poczuła lekkie drżenie, jakby sam dźwięk wywołał falę napięcia wokół nich. Posejdon. Znała go z mitów, jak wszyscy śmiertelnicy, ale w rzeczywistości jego obecność była o wiele bardziej przytłaczająca, niemal namacalna. Jego srebrne oczy zdawały się przewiercać ją na wylot, przenikając przez warstwy jej myśli i uczuć, jakby widział coś więcej, coś, czego ona sama jeszcze nie odkryła.
— Nie sądzę, żebym mogła spać tej nocy, nawet gdybym próbowała — odpowiedziała, próbując utrzymać spokój w głosie, choć jej serce biło szybciej niż zwykle. — Zbyt wiele się wydarzyło.
Posejdon uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się ledwie zauważalny uśmiech, jakby jej odpowiedź go nie zdziwiła.
— Tak, z pewnością. Mojry nie są łatwymi rozmówczyniami — powiedział, zerkając w stronę, z której Delia przyszła. — Ich prawda potrafi być... przytłaczająca.
— To delikatnie powiedziane. — Delia nie mogła powstrzymać gorzkiego śmiechu. — Dowiedziałam się, że całe moje życie było splecione z losami bogów, a ja nie miałam o tym pojęcia.
Posejdon przesunął dłonią po swojej brodzie, jakby ważył coś w myślach. Zbliżył się o krok, a jego obecność stała się jeszcze bardziej intensywna. Był jak uosobienie mocy natury — nieprzewidywalny, ale również fascynujący.
— Bogowie od wieków splatają losy śmiertelników z naszymi własnymi, często nie zważając na konsekwencje. — Jego głos miał w sobie nutę zrozumienia, jakby znał ciężar, który Delia teraz nosiła.
— Powinnam być chyba wdzięczna za to mojej matce, Korze, czyż nie? — sapnęła, a Posejdon uniósł wysoko brwi, nie spodziewając się tego imienia z ust kobiety.
Na Olimpie panowała niepisana zasada, którą Zeus uczynił niemal świętym prawem — nigdy nie wyjawiać Asphodelii, że jej matką była Kora. Zeus ogłosił to jako tabu, czyżby Mojry wykorzystały fakt, że nie podlegają bóstwom i zdradziły ten sekret kobiecie? Nie... Posejdon od razu odrzucił tę myśl — to nie mojry wyjawiły tę prawdę Delii. Widział to po jej twarzy, nie wydawała się wstrząśnięta.
Posejdon, władca mórz, niegdyś podzielał to przekonanie — wierzył, że nikt na Olimpie nie ośmieli się złamać boskiego zakazu. Jednak teraz, stojąc naprzeciw Delii, jego pewność zaczęła chwiać się w posadach. Mimo wszystko... to nie Mojry wyjawiły jej tę prawdę. Cokolwiek odkryła Delia, nie pochodziło z ust trzech bogiń przeznaczenia, które tkały nici losu. Patrzył na nią uważnie, starając się dostrzec jakikolwiek znak, że ta rozmowa wywołała w niej szok lub zaskoczenie. Ale nic takiego nie dostrzegł. Nie wydawała się wstrząśnięta ani przerażona tym, co usłyszała wcześniej, jakby prawda o jej pochodzeniu była jej już znana od dawna. W jej oczach czaiła się determinacja, coś o wiele głębszego niż chwilowy wstrząs, jaki mogłaby wywołać niespodziewana wiadomość.
,,Kto ci to powiedział?" — chciał zapytać Posejdon, ale nie zrobił tego. Zamiast tego, jego srebrne oczy nadal ją obserwowały, analizując każdy jej ruch, każdą emocję. Delia nie była tą naiwną, zagubioną śmiertelniczką, za jaką Zeus mógł ją uważać. Była córką bogini, nosiła w sobie krew Kory, a jej miejsce na Olimpie było nieprzypadkowe.
— Nie wyglądasz na kogoś, kto właśnie odkrył prawdę o swoim pochodzeniu, — odezwał się Posejdon, z nutą zastanowienia w głosie. — Mojry przekazały ci tę wiedzę w sposób delikatny?
Posejdon spojrzał na nią z jeszcze większym zainteresowaniem, jego srebrne oczy błyszczały w półmroku jak fale na morzu w noc księżycową. Delia była bardziej bystra, niż przypuszczał, a jej umysł szybko łączył fakty.
— Nie jesteście zbyt dyskretni — powtórzyła. W jej głosie słychać było nutę wyzwania, ale i pewności siebie, która nie była jej obca. Posejdon odpowiedział lekkim, niemalże rozbawionym uśmiechem, ale jego oczy pozostały poważne. — Mojry nic nie powiedziały, — kontynuowała Delia. — Sama doszłam do prawdy. Połączyłam fakty: moja matka była boginią na Olimpie, ale odeszła dla mojego bezpieczeństwa. Podobnie jak Kora, zniknęła i jej nie ma. Każdy unikał jej prawdziwego imienia jak ognia.
— Jesteś bystra jak twoja matka.
— Jestem tylko ciekawa... czemu to tak istotne, żeby ukrywać, że moją matką była właśnie Kora? — Jej głos, choć spokojny, krył w sobie nacisk na odpowiedź, której pragnęła. — Tyle chyba już można zdradzić, co? — dodała, unosząc brew w oczekiwaniu.
Posejdon westchnął cicho, jakby ważył w myślach, czy zdradzić tajemnicę, którą tak skrupulatnie skrywano przed Delią przez całe jej życie. Władca mórz wiedział, że niektóre sekrety były zbyt głębokie i skomplikowane, by je tak po prostu ujawniać, ale czuł, że Delia ma prawo znać przynajmniej część odpowiedzi.
— Tajemnice Olimpu rzadko mają jedno oblicze, Asphodelio — zaczął powoli, a jego głos przypominał falujące morze, które ukrywało pod sobą niezmierzone głębiny. — Ale to po prostu była wola twojej matki, abyś nigdy nie dowiedziała się o Olimpie i swoim pochodzeniu... — zamilkł na chwilę, by zebrać myśli. — To ja cię tu sprowadziłem. — Delia spojrzała na boga mórz i oceanów z zainteresowaniem. — Gdy wpadłaś do wody, ranna, wyczułem twoją krew, nie mogłem pozwolić ci umrzeć, jedynym miejscem, do którego mogłem cię sprowadzić był właśnie Olimp.
— W takim razie chyba powinnam ci podziękować?
Posejdon uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach nadal tkwiło to głębokie, trudne do zrozumienia napięcie.
— Podziękować? — powtórzył z nutą zastanowienia. — Zbędna uprzejmość. Stworzenia, które cię zaatakowały to były erynie.
Delia wciągnęła gwałtownie powietrze, słysząc to słowo. Erynie – mityczne uosobienie zemsty, strażniczki porządku i wykonawczynie kar na tych, którzy złamali święte prawa.
— Erynie? — powtórzyła z niedowierzaniem, przypominając sobie chaotyczny atak na wzgórzu, moment, gdy omal nie zginęła. Ale zginął Alexios. — Dlaczego one miałyby mnie zaatakować?
Posejdon spojrzał na nią uważnie, jakby w jego srebrnych oczach kryła się odpowiedź, którą niechętnie miał ujawnić.
— Erynie nie działają przypadkowo. Są wezwane, by wymierzyć sprawiedliwość tym, którzy złamali święte prawa lub zakłócili równowagę między światem śmiertelników a bogami — jego głos brzmiał głęboko, ale łagodnie. — Nie wydaje mi się, aby jednak tobie należałoby wymierzyć sprawiedliwość. Ich motyw pozostaje nam nieznany, próbujemy się tego dowiedzieć. Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie, czy planujesz ucieczkę z Olimpu?
Kobieta spojrzała na Posejdona, czując, jak pytanie zawisa w powietrzu. Czy rzeczywiście rozważała ucieczkę? Chaos w jej sercu po spotkaniu z Mojrami, odkrycie prawdy o swoim pochodzeniu, atak erynii – wszystko to zdawało się tworzyć burzę, z której nie mogła znaleźć wyjścia. Ucieczka była kusząca, ale wiedziała, że nie rozwiąże to jej problemów.
— Nie jestem pewna, co powinnam zrobić, — odpowiedziała w końcu, mierząc się ze spojrzeniem Posejdona. — Czy uciec, czy zostać. Mam wrażenie, że każda decyzja, jaką podejmę, i tak doprowadzi mnie do tego samego miejsca.
Posejdon milczał przez chwilę, jakby rozważał jej słowa, a może zastanawiał się nad odpowiedzią, która nie zdradziłaby zbyt wiele.
— Rzadko kiedy śmiertelnicy mają całkowitą kontrolę nad swoim losem, zwłaszcza gdy bogowie mają w tym swój udział, — rzekł z nutą powagi w głosie. — Ale jednego jestem pewien: ucieczka nie jest rozwiązaniem. Twój los już cię dogonił, Asphodelio. A Olimp to jedyne miejsce, gdzie możesz się dowiedzieć prawdy o sobie i o tym, co jeszcze cię czeka.
— Co mnie czeka? Poza Olimpem nikt nawet nie wie, że ja istnieję, w dodatku Hades poluje na mnie, traktując jak jakąś pieprzona nagrodę. Mojry i wy napisaliście już całą moją historię, a ja po prostu muszę ją przeżyć, czyż nie?
Nad głowami Posejdona i Delii rozciągało się niebo, które zdawało się być wciąż w ruchu, pełne subtelnych, lecz niespokojnych zmian. Granatowo-fioletowe chmury powoli sunęły po jego powierzchni, jakby niosły ze sobą oddech burzy, która jeszcze się nie narodziła, lecz już była wyczuwalna w powietrzu. Tu i ówdzie rozbłyskiwały blade, srebrzyste smugi, jakby skrawki światła księżyca przecinały horyzont, rzucając delikatny blask na Olimpu. Niebo było głębokie, niemal niekończące się, jak spojrzenie Posejdona — niosło w sobie tajemnice i nieodgadnione moce, jakby w każdej chwili mogło się przeobrazić, zdominować krajobraz wokół nich. Cisza nad nimi miała w sobie coś magnetycznego, a delikatny szum wiatru zdawał się szeptać zagadki ukryte w chmurach. Było to niebo, które przypominało, że nawet boskie istoty muszą mierzyć się z nieprzewidywalnością losu.
Posejdon uniósł wzrok ku niebu, jakby rozważając słowa Delii, a jego twarz pozostała nieprzenikniona. W jego srebrnych oczach połyskiwała jednak iskra czegoś, czego Delia nie potrafiła jeszcze odczytać — może troski, a może dumy.
— Rób to, co uważasz za słuszne — powiedział Posejdon spokojnie, na co Delia mimowolnie parsknęła śmiechem. Jego czoło natychmiast się zmarszczyło, a w srebrnych oczach pojawiła się iskra niezadowolenia.
— Czy rozbawiłem cię? — zapytał chłodno.
— Nie, nie, przepraszam — odparła Delia, unosząc ręce w geście obronnym. — Po prostu... to zabrzmiało ironicznie, gdy mówi to ktoś taki jak ty. "Rób to, co uważasz za słuszne"? Według mitów byłeś raczej surową, nieprzejednaną postacią. Sprowadziłeś na Odyseusza sztorm i niemal go zabiłeś... z czystej zemsty.
Posejdon nie od razu odpowiedział. Przez chwilę w jego spojrzeniu było coś nieuchwytnego — gniewu już nie było, tylko głęboka, nieprzenikniona powaga.
— Rodzic jest gotowy na największe okrucieństwo, gdy jego dziecko zostaje skrzywdzone — rzekł w końcu, a jego głos stał się głębszy, jak grzmot nad morzem. — Może to cię bawi, ale pamiętaj, że Odyseusz nie sprowadził mojego gniewu bez powodu. Okaleczył mojego syna, Polifema.
— Był ludożercą — wtrąciła Delia bez namysłu, starając się nie brzmieć zbyt osądzająco, choć wiedziała, że to mogło go tylko rozdrażnić.
— Tak, dlatego żył na tamtej wyspie, z dala od ludzi, razem z innymi cyklopami — odpowiedział Posejdon, a w jego głosie dało się wyczuć nutę bólu, może nawet żalu. — Moje dzieci, Asphodelio, nie zawsze są takie, jakimi bym chciał, żeby były, ale to nie zmienia faktu, że są moje.
Delia spuściła wzrok, czując ciężar słów Posejdona. Jego głos, choć głęboki i potężny, zdradzał coś, czego nie spodziewała się usłyszeć od władcy mórz — ból i żal, jakie mógł odczuwać tylko rodzic, niezależnie od tego, jaką siłę posiadał.
— Ja... przepraszam, nie chciałam być nieuprzejma — odezwała się cicho, zmieszana. — Po prostu... wrócę do siebie. Dobrej nocy.
Posejdon skinął lekko głową, ale jego srebrne oczy, które jeszcze przed chwilą błyszczały chłodną mądrością, teraz były jak spokojna tafla morza przed burzą — głębokie i nieprzeniknione.
— Oby taka była — odpowiedział, jego głos zabrzmiał jak odległe echo fal rozbijających się o brzeg.
Delia poczuła, jak jego słowa pozostawiają za sobą dziwną pustkę, której nie potrafiła do końca zrozumieć. Odeszła powoli, starając się zebrać myśli, choć w jej wnętrzu wciąż kłębiły się pytania.
🏵️🏵️🏵️
N
astępnego dnia wszystko na Olimpie wydawało się toczyć swoim zwykłym rytmem. Nikt, poza Posejdonem, nie wiedział o nocnej wycieczce Delii do Mojr. Nikt też nie zauważył, że wymknęła się z pokoju. Delia miała wrażenie, jakby cała tajemnica została zamknięta gdzieś między nią a władcą mórz, w mrokach poprzedniej nocy. Teraz, gdy słońce łagodnie oświetlało wzgórza Olimpu, jej kroki prowadziły ją z powrotem do ogrodu Kory — miejsca, które teraz wydawało się tak bliskie, jak nigdy wcześniej.
Ogród był bujny i pełen życia. Każdy kwiat, każdy krzew zdawał się tętnić energią, jakby wypełniała go moc przynależna bogini wiosny, której duch wciąż unosił się nad tym miejscem. Delia, pochylona nad roślinami, z każdym dotykiem liści i łodyg czuła, jak więź między nią a Korą staje się głębsza.
To nie był już tylko ogród, w którym pracowała, pielęgnując rośliny z oddaniem. Teraz był to ogród jej matki — prawdziwy ogród Kory, z każdym jego zakątkiem ożywionym przez wspomnienia, których Delia jeszcze nie znała, ale które czuła w głębi siebie.
Brighette Hadwyn — imię, które nosiła jej matka na ziemi, stanęło nagle przed jej oczami z całą swoją prostotą. Była boginią, ale jednocześnie kobietą, śmiertelniczką, która żyła w świecie ludzi. Delia poczuła, że każda cząstka tego ogrodu była także cząstką jej matki, jej życia, jej ucieczki. Brighette zasadziła tu więcej niż tylko rośliny — zasadziła wspomnienia, uczucia i miłość, której Delia do tej pory nie mogła w pełni pojąć.
Gdy Delia dotknęła jednego z delikatnych, kwitnących kwiatów, poczuła nagłą falę spokoju, jakby sama Kora była gdzieś blisko, obserwując ją. Przez chwilę wydawało jej się, że ogród przemawia do niej, szeptem niesionym przez lekki wiatr. Był to głos, który Delia pragnęła zrozumieć. Delia poczuła lekki, nagły chłód, który nie miał nic wspólnego z pogodą. Uniosła głowę i zobaczyła, że nie jest sama. Ktoś stanął tuż za nią — kobieta o surowej, lecz pięknej twarzy, której rysy nosiły w sobie dumną stanowczość i skrywaną urazę. W jej zielonych, niczym żywy mech, oczach, tlił się gniew, a sposób, w jaki spoglądała na Delię, mówił więcej niż jakiekolwiek słowa.
— Jak śmiesz dotykać tego, co nie należy do ciebie? — syknęła bogini, a w jej głosie brzmiała kpina i obraza. — Przyszłaś tutaj z brudnymi dłońmi śmiertelniczki i myślisz, że masz prawo do tego ogrodu? Do tego miejsca?
Jasnobrązowe włosy związane w warkocz dookoła jej głowy przypominały koronę ze złotymi liśćmi wplecionymi w nie. Biała, elegancka suknia ze złotymi akcentami, przypominała płatki kwiatów, przez ciemnozielone zakończenie. Złota bransoleta pięła się wzdłuż jej ramienia, niczym bluszcz. Biła od niej wrodzona elegancja i dominacja. To nie była osoba, z którą Delia chciałaby się teraz bić. Czuła do niej większy respekt niż do Hery. A może to była kwestia tego, że pierwszy raz stała przed kimś, kto był jej rodziną. Całe życie wierzyła, że poza matką nie ma nikogo, a stojąca przed nią bogini, walcząca o to miejsce musiała być Demeter, czyli babcią Delii.
Delia odruchowo cofnęła rękę, którą przed chwilą dotykała kwitnącego kwiatu. Serce zaczęło bić jej szybciej, lecz nie z powodu strachu — raczej z nagłego przypływu złości i poczucia niesprawiedliwości. Oto stała przed nią bogini, która od początku nie wiedziała o jej istnieniu, a teraz wypełniała przestrzeń gniewem, jakby Delia była intruzem w miejscu, które należało do niej od zawsze.
— Nie chciałam niczego sobie przywłaszczać — powiedziała Delia, starając się zachować spokój, choć jej głos drżał od emocji. — Hermes pokazał mi to miejsce, twierdząc, że jest idealne dla mnie.
Demeter zmrużyła oczy, a na jej twarzy pojawił się zimny, kpiący uśmiech.
— Dla ciebie? — zadrwiła. — Na Olimpie nic nie jest dla ciebie. Fakt, że Posejdon cię tu sprowadził, a Zeus otoczył opieką może uchodzić za nadludzkie szczęście, a może i przeznaczenie, ale zdaj sobie sprawę, śmiertelniczko, że nic nie daje ci prawa rozgrzebywać rzeczy nie należących do ciebie — syknęła jadowicie Demeter, wymijając Delię, a potem uniosła dłoń, pod którą wyrósł z ziemi kolejny nowy kwiat o szmaragdowych liściach. — To arogancja, próżność czy śmiertelny egoizm?
Delia zacisnęła dłonie, starając się opanować emocje, które narastały w niej z każdą chwilą. Słowa Demeter, pełne pogardy i jadu, były jak ostrza, które miały ją zranić, zmiażdżyć jej ducha. Ale nie mogła się poddać. Nie teraz, gdy dowiedziała się prawdy o swoim pochodzeniu. Spojrzała na boginię, która teraz z zadowoleniem spoglądała na wyrastający z ziemi kwiat, jakby manifestacja jej mocy miała przyćmić Delię.
— Ani arogancja, ani próżność, ani egoizm — odpowiedziała w końcu Delia, próbując, choć z trudem, utrzymać głos równy i spokojny. — To próba odnalezienia miejsca w świecie, który przez całe życie był dla mnie zagadką. Nie chciałam nikogo urazić ani zająć miejsca, które do mnie nie należy.
Demeter spojrzała na nią kątem oka, wyraźnie niezadowolona z odpowiedzi. Jej twarz nadal wyrażała mieszankę kpiny i zimnej niechęci.
— Doszukujesz się u mnie współczucia? Próżny trud — powiedziała bogini. — Bezcześcisz ogród mojej córki, odejdź albo sprowadzisz na siebie mój gniew, przed którym nie ocali cię nawet Zeus.
— Nigdy nie zbeszcześciłabym czyjejś pamięci! — krzyknęła Delia, a kącik ust Demeter drgnął. — Skoro tak ukochałaś Korę, dlaczego pozwoliłaś umrzeć temu miejscu? — Wskazała dłonią na krajobraz rozciągający się wokół nich. — To próżność czy egoizm?
Dłoń Demeter poruszyła się niespokojnie, ale bogini zacisnęła palce na materiale sukni, patrząc na Delię z jeszcze większą nienawiścią. I tym razem Delia rozumiała tę wrogość. W oczach Demeter, jej ukochana córka, Kora, odeszła, dla jakiegoś bękarta, bachora. Delii zawsze było szkoda Demeter z mitów, straciła córkę, a potem musiała czekać pół roku, aby znów ją zobaczyć. Była nieszczęśliwą matką. I choć mit o Persefonie i Hadesie tak naprawdę nie istniał, Demeter i tak straciła córkę. Demeter wpatrywała się w Delię z lodowatą niechęcią, a jej dłoń, zaciskająca materiał sukni, delikatnie zadrżała. Nie odpowiedziała od razu, jakby walcząc z burzą, która szalała w jej wnętrzu.
Wzrok Delii śledził każdy jej ruch, dostrzegając nie tylko gniew, ale także coś głębszego — coś, co wykraczało poza zwykłą wrogość.
— Myślisz, że wiesz wszystko? — odezwała się Demeter cicho, choć w jej głosie wyraźnie słychać było groźbę. — Myślisz, że możesz mnie osądzać? Śmiertelniczka, która ledwie zna losy tego świata? Nie masz pojęcia, co znaczy stracić dziecko. — Jej oczy błyszczały, pełne uśpionego bólu, który wciąż tlił się głęboko w niej, choć próbowała go ukryć pod maską władczej pogardy. — Nie masz pojęcia, jak to jest patrzeć, jak coś, co kochasz, zostaje ci brutalnie odebrane. I pozostał mi tylko ten ogród. Jest tak samo martwy jak moja córka!
Delia poczuła ciężar tych słów. Przez chwilę miała ochotę się cofnąć, przyznać, że może faktycznie nie rozumiała tej bólu, że może jej osąd był niesprawiedliwy. Ale to uczucie szybko minęło. Pamiętała teraz, jak często w mitach i legendach losy dzieci były poświęcane ambicjom lub gniewom bogów. Zrozumiała, że to cierpienie, choć prawdziwe, było również bronią w rękach Demeter.
— Nie zrozum mnie źle — zaczęła Delia spokojniej, próbując złagodzić napięcie. — Nie próbuję osądzać twojego bólu, Demeter. Wiem, że straciłaś coś, co kochałaś, i to musiało być straszne. Ale ja też coś straciłam. Matkę. Bridgette Hadwyn, twoją Korę. Obie opłakujemy tę samą osobę.
Oczy Demeter błysnęły złowrogo, ze starannie ukrytym bólem. Bogini obeszła Delię dookoła, oglądając ją jak dzieło sztuki. Nie uśmiechała się, jej twarz pozostawała kamienna.
— Zatem dopuszczono cię do pewnych sekretów — prychnęła z ironią. — I cóż zrobisz z tą wiedzą? Zaczniesz się panoszyć jako córka Kory? Sądzisz, że uznam cię za wnuczkę?
Delia zadrżała, ale nie poddała się.
— Moja matka odeszła, by mnie ocalić— odpowiedziała, spoglądając prosto w oczy bogini. — Od jej śmierci żyłam na świecie sama, bez świadomości, że mogłabym mieć jeszcze jakąś rodzinę. Nie potrzebuję innych członków rodziny, ani tak zgorzkniałej babki.
Bogini, wstrząśnięta, zadrżała z wściekłości. Jej usta zaciśnięte były w wąską linię, a w oczach zapłonął dziki ogień.
— Nazywasz mnie zgorzkniałą? — wykrzyknęła, a jej głos brzmiał jak grzmot burzy.
— Szkoda mi ciebie, po prostu — powiedziała Delia. — Dla mnie to zaledwie jedenaście lat, ile czasu minęło na Olimpie od jej odejścia? A ty wciąż tkwisz w przeszłości, widzisz we mnie powód do nienawiści, obwiniasz mnie, ale to nie ja zabiłam Korę.
Demeter, czując narastający gniew, przymknęła oczy, a gałęzie pobliskich drzew zaczęły się niepokojąco wykrzywiać, jakby same rośliny chciały odpowiedzieć na jej emocje. Ziemia pod nogami Deli zaczęła się trząść, a korzenie zaczęły się wyplątywać z gleby, dążąc do jej stóp, jakby miały ją unieruchomić.
Słowa Deli uderzyły Demeter jak cios, a gałęzie drzew zadrżały w rytm jej narastającej frustracji.
— Ty nie rozumiesz — syknęła, zaciągając powietrze, by zapanować nad emocjami. — Nie tylko straciłam Korę, ale także sens istnienia. Ten ogród to moje dziedzictwo, moje życie. A ty, śmiertelniczko, grasz w nim rolę intruza!
Ziemia pod nogami Deli drżała coraz mocniej, a korzenie zbliżały się, otaczając ją jak nieprzyjazne ramiona. Demeter, z zaciśniętymi pięściami, z trudem powstrzymywała swoją moc, a każdy kolejny dźwięk wydobywający się z jej ust przypominał grzmoty nadciągającej burzy.
— Wiesz, co się dzieje, gdy się ze mną zadziera? — zapytała Demeter, a w jej głosie pojawił się niepokój, a nie tylko gniew.
— Wiem — odpowiedziała Delia, stając wyprostowana. — Ale nie pozwolę, aby twoje straty i twoje lęki mnie zniszczyły.
Korzenie zatrzymały się o kilka cali od Delii, powoli się cofając z powrotem do ziemi. Z determinacją wpatrywała się w Demeter, czując, jak siła, którą w sobie nosiła, przekształca się w coś bardziej namacalnego. Bridgette nauczyła ją, jak stać twardo, niezależnie od przeciwności losu, a teraz, w obliczu bogini, mogła wykorzystać tę lekcję. Dumnie uniosła głowę, wpatrując się w Demeter z niezachwianą wiarą w siebie.
— Tym razem cię nie zmiażdżę, ale zejdź mi z oczu!
Delia zaczęła uciekać, serce bijąc jej w piersi jak szalone, ale w jednej chwili wpadła na kogoś, kto nagle pojawił się na jej drodze. Uderzyła w niego, potykając się, a na twarzy tej osoby pojawił się wyraz zaskoczenia.
Wyczuła nagle w powietrzu niezwykłą żądzę mordu. Osobę przed nią otaczał silny odór krwi. Rosły, umięśniony mężczyzna w czarnej zbroi, przypominającej tę noszoną przez starożytnych Spartan, popatrzył na nią z wyższością. Na jego surowej twarzy rysowała się stara, paskudna blizna przechodząca przez lewe oko i lewy kącik ust. Szkarłatne oczy ziały nienawiścią jeszcze większą niż zielone oczy Demeter.
Nieznany bóg skrzywił się na widok Delii, jakby napotkał coś niesamowicie obrzydliwego. Nawet nie starał się ukryć niesmaku.
— Tch, obrzydliwy mieszaniec — warknął, a jego głos przypominał warkot dzikiej bestii.
Ta aura, ta wrogość... Tylko jeden bóg według mitów mógł stać teraz przed Delią. Ten sam, który użył tego określenia podczas audiencji u Zeusa, nie obawiając się konsekwencji.
Ares.
* * * * *
Narcissus — narcyz; zazdrość, egoizm, żal
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top