4. Leucanthemum
Spacer rozpoczął się w ciszy, choć atmosfera między nimi nie była niekomfortowa. Delia szła obok Alexiosa, spoglądając na otaczające ich krajobrazy – wzgórza porośnięte suchą roślinnością, a gdzieniegdzie wyłaniające się z ziemi masywne skały, które wyglądały, jakby były tam od wieków, skrywając tajemnice dawnych cywilizacji. Powietrze pachniało mieszanką słońca, soli morskiej i rozgrzanej ziemi. Spacerując, słyszała jedynie szelest swoich kroków i cichy, kojący szum fal w oddali.
— Wiesz, że to miejsce ma swoje własne legendy? — zaczął nagle Alexios, przerywając milczenie. Delia spojrzała na niego zaciekawiona.
— Legendy? Nie znam żadnych związanych z tą okolicą — odpowiedziała, unosząc lekko brew.
Alexios uśmiechnął się łobuzersko, jakby właśnie miał opowiedzieć coś, co od zawsze uwielbiał dzielić się z innymi. Z lekkością, która sprawiała, że wyglądał jak urodzony gawędziarz, rozpoczął opowieść:
— To historia, którą opowiadali mi moi dziadkowie. Pewnie słyszałaś o Odyseuszu, prawda?
— Oczywiście, każdy zna historię Odyseusza — odparła Delia, uśmiechając się pod nosem. — Bohater, który wracał do domu przez dziesięć lat, walcząc z potworami, bogami i własnymi demonami.
— Dokładnie — potwierdził Alexios, a jego oczy zabłysły. — Ale wiesz, że po drodze do Itaki, podobno zatrzymał się właśnie tutaj, w tej okolicy? Na tej samej wyspie, na której teraz spacerujemy.
Delia uniosła brew, a jej zainteresowanie wzrosło. Odyseusz na Kos? To nie było w żadnej z wersji, które znała.
— A co robił w tej okolicy? — zapytała, wciągnięta w historię.
— Według jednej z mniej znanych legend — kontynuował Alexios, gestykulując rękami, jakby snuł opowieść przy ognisku — Odyseusz i jego załoga zatrzymali się tutaj na odpoczynek, szukając schronienia przed burzą. Zamiast jednak znaleźć spokój, natknęli się na potężną czarownicę, która mieszkała na tych wzgórzach. Była piękna, jak wszyscy czarodzieje w opowieściach, ale śmiertelnie niebezpieczna.
— I co się stało? — Delia poczuła, jak jej ciekawość wzrasta z każdą chwilą.
— Odyseusz, jak to on, nie był łatwy do oszukania, więc oparł się jej urokowi. Jednak jego załoga miała mniej szczęścia. Czarownica zaczarowała ich, zamieniając w zwierzęta – psy, koty, a nawet... kozy! — Alexios zaśmiał się lekko, widząc jej zaskoczoną minę. — Odyseusz musiał stoczyć z nią walkę, nie tylko na miecze, ale i na spryt. Ostatecznie oczywiście wygrał i uwolnił swoich ludzi, a czarownica zniknęła w tajemniczych okolicznościach, jak to bywa w takich opowieściach.
— Psy, koty i kozy? — zaśmiała się Delia, kręcąc głową. — To brzmi jak legenda, która mogła wyjść od kogoś po kilku kieliszkach wina.
— Może i tak — odparł Alexios z rozbawieniem. — Ale jak każdy mit, zawiera ziarno prawdy. Może ta czarownica wciąż gdzieś tu jest, zamieniając zagubionych turystów w... hmm... coś ciekawego? Może w owcę? — Uśmiechnął się szeroko, patrząc na nią z błyskiem w oku.
— Jeśli zamienisz mnie w owcę, będziesz musiał się mną opiekować — zażartowała Delia, czując, jak napięcie z początku spaceru ulatuje, ustępując miejsca rozluźnieniu i przyjemnej atmosferze.
Alexios roześmiał się dźwięcznie, a jego śmiech był zaraźliwy.
— Nie ma sprawy. Owca to jedno z łatwiejszych zwierząt do opieki, prawda? A poza tym... może nawet polubisz życie w stadzie.
Przez resztę spaceru rozmawiali o legendach, Grecji, o tym, jak Alexios dorastał w Atenach, żartując z tego, jak często zdarzało mu się słyszeć opowieści o bohaterach i bogach. Okazał się zabawny i czarujący, a przy tym szarmancki, co Delia doceniła. Każde jego słowo brzmiało tak, jakby naprawdę żył tymi mitami, jakby były częścią jego tożsamości. W końcu im oczom zaczął wyłaniać się niewielki pagórek porośnięty ciemną trawą, jakby została przypalona, a mimo to dalej rosła. Drzewa wokół dziwnie się wykręcały, pozbawione zielonych liści. Ten fragment krajobrazu w żaden sposób nie przypominał bajkowej Grecji. Czy to stąd niby dało się dostrzec Olimp? Miejsce, które wyglądało jakby sami bogowie je porzucili? Delia mimowolnie zacisnęła palce na ramieniu Alexiosa.
Delia podeszła ostrożnie bliżej, czując, jak lekki wiatr rozwiewa jej włosy i niesie słony zapach morza. Z ich perspektywy wzniesienie wydawało się małym pagórkiem, ot, zwykłym punktem widokowym, który można znaleźć w każdym turystycznym przewodniku. Jednak kiedy stanęła na szczycie i spojrzała przed siebie, jej serce zabiło mocniej.
Rozciągająca się przed nią przepaść zaparła jej dech w piersiach. Nieskończona przestrzeń, która zdawała się pochłaniać wszystko – od górzystych linii brzegowych po rozbijające się o skały fale, które błyszczały w świetle popołudniowego słońca. Niebo, choć bezchmurne, wydawało się ogromne, jakby przepaść oddzielała je od ziemi. W dolinie pod nimi widziała rozrzucone w oddali małe, białe domki, które wyglądały jak miniatury w makiecie. Daleko na horyzoncie błyszczało spokojne, ciemne morze, zlewające się niemal w jedno z niebem.
— Nie spodziewałaś się tego, co? — odezwał się Alexios, jego głos brzmiał teraz niżej, poważniej, a jednocześnie spokojnie, jakby widok ten uspokajał jego duszę.
Delia odwróciła się, by spojrzeć na niego, a potem ponownie na krajobraz, nie mogąc powstrzymać się od odpowiedzi.
— Nie. To... zapiera dech. — Jej słowa były niemal szeptem. Czuła, jak emocje w niej narastają, jakby ta przepaść, ten widok, były czymś więcej niż tylko piękną scenerią. Kryło się w tym coś głębszego, coś, czego jeszcze nie potrafiła zrozumieć.
— Legendy to jedno, ale czasem wystarczy stanąć tutaj i poczuć, jak mały człowiek jest wobec świata. — Alexios spojrzał na nią z półuśmiechem, jakby z przyjemnością obserwował jej reakcję na widok.
Alexios przysiadł na krawędzi, zapraszając ruchem dłoni kobietę, aby również przysiadła. Ona uśmiechnęła się lekko, prosząc go o chwilę. Wykorzystała moment, aby zadzwonić do Damiena. Nie odpowiedział na żaden z jej SMS-ów ani telefonów. Spróbowała kolejny raz.
Tym razem odebrał.
Serce Delii zabiło mocniej, obawiając się reakcji Damiena. Spodziewała się, że zachowa się jak duży dzieciak, ale głos po drugiej stronie słuchawki wydawał się bardziej zdezorientowany.
— Halo?
— Hej, to ja — burknęła, odczuwając narastające uczucie złości. Nie odzywał się cały dzień, a teraz zaczynał rozmowę od zwykłego ,,halo''?! — Nie odpisywałeś na moje wiadomości i nie odbierałeś telefonów, naprawdę się obraziłeś, że nie mogłeś pojechać ze mną? — Cisza w słuchawce była jej jedyną odpowiedzią. Niezrażona kontynuowała: — W każdym razie, dotarłam bezpiecznie i już zwiedziłam cudowną plażę. U was wszytko tam dobrze?
Damien nie odpowiedział od razu.
— To chyba... dobrze? — Gdyby to było możliwe, Delia zdzieliłaby go przez głowę na dystans, zachowywał się jak buc. — A z kim rozmawiam?
— Bardzo zabawne. Przestań pierdolić. — Delia zmarszczyła brwi, czując jak frustracja wzbiera w niej jeszcze bardziej. Damien był znany z ciętych żartów, ale teraz nie był to moment, w którym miała ochotę na zabawy słowne. — Przestań, Damien. Nie mam teraz czasu na twoje wygłupy — powiedziała ostro, zerkając kątem oka na Alexiosa, który siedział obok, oparty o dłonie, czekając cierpliwie, aż skończy rozmowę.
Po drugiej stronie słuchawki rozbrzmiało westchnienie, ale to, co Damien powiedział dalej, wprowadziło Delii zimny dreszcz na karku.
— Ja naprawdę nie wiem, kim jesteś. Przepraszam, ale to jakaś pomyłka. — Jego głos był teraz cichy, poważny i wyraźnie zaniepokojony.
— Jesteś Damien Hatt, czy nie?
— Tak się nazywam, aczkolwiek musiałaś mnie z kimś pomylić.
Serce Delii przyspieszyło. Jej umysł próbował przetrawić te słowa, a w uszach zaczęło jej szumieć.
— Damien, co ty wygadujesz? Przecież to ja, Delia — jej głos złagodniał, gdy zdezorientowana i nieco przerażona próbowała zrozumieć, co się dzieje. — Dzwoniłam do ciebie tysiące razy, teraz się wygłupiasz?
— Nie znam żadnej Delii... Skąd w ogóle masz ten numer?
Delia milczała, czując, jak ziemia zaczyna osuwać się spod jej stóp. To był przecież numer Damiena, prawda? Znała go na pamięć, używała go setki razy. A jednak coś w jego głosie było dziwnie szczere, jakby mówił prawdę.
— Przepraszam, nie mam czasu na takie żarty. Do widzenia.
I rozłączył się. Delia przez dłuższą chwilę trwała w miejscu, z telefonem przy uchu, jakby nie potrafiła oderwać się od tego dziwnego, niepokojącego momentu. Morze przed nią wydawało się teraz nieskończone, ale nie przynosiło spokoju, jak wcześniej. Niebo pociemniało, a delikatny, nadmorski wiatr przybrał na sile, zwiastując nadciągającą burzę.
Alexios, który dotychczas siedział spokojnie na skraju wzniesienia, podniósł wzrok i zaniepokojony wpatrywał się w Delii, której twarz była teraz wyraźnie blada. Nie była już tą samą pewną siebie kobietą, która zgodziła się na spacer. Coś się zmieniło, coś w tej rozmowie wytrąciło ją z równowagi.
— Wszystko w porządku? — zapytał ostrożnie, wstając i podchodząc do niej bliżej.
Ale Delia nie odpowiedziała. Dlaczego Damien udawał, że jej nie zna? I dlaczego, do cholery, wydawał się w tym taki szczery? Hatt może i miewał głupie pomysły do żartów, ale nigdy nie udałby, że nie zna Delii. Kobieta opuściła rękę wzdłuż ciała — o cokolwiek chodziło jej przyjacielowi, nie pozwoli, by to zrujnowało jej wyjazd. Zwłaszcza w tak świetnym towarzystwie jak Alexios. Poczuła jego dużą, ciepłą dłoń na odkrytym ramieniu. Znali się raptem kilka godzin, ale okazał jej dość wsparcia w tej chwili. Uśmiechnęła się do niego wdzięcznie, po czym odetchnęła z wymuszoną ulgą.
Jest na wakacjach! Zignorowała tę niedorzeczną sytuację, aby skupić się na głównym powodzie ich spaceru na to wzgórze. Rozejrzała się po bezkresnym morzu, krzywiąc się na widok zbliżającej burzy. Liczyła, że niedługo znów pojawi się słońce, a ona będzie mogła cieszyć się wyjazdem. Alexios stanął tuż przy niej, wskazując na coś palcem.
— O tam — powiedział, nachylając się bliżej jej ucha. Ciałem kobiety wstrząsnął przyjemny dreszcz. Dawno nie miała żadnego mężczyzny tak blisko. — Między ciemnymi chmurami dostrzeż jaskrawe linie? — Oczywiście Delia ich nie widziała, ale skinęła głową, czekając do czego zmierza. — Pną się one od morza coraz wyżej i wyżej, to ponoć obrys Olimpu.
Dalia kiwała głową, chłonąc każde jego słowo, ale nie dostrzegała nic poza szarymi, ponurymi chmurami zbliżającymi się ku nim z każdą kolejną minutą. Nie pytała, skąd zainteresowania Alexiosa Olimpem, ale ktoś, kto mieszkał w Atenach, swoją nazwę zawdzięczające bogini, na pewno została wychowany na mitach i legendach. Alexios nagle zesztywniał, wpatrując się w horyzont. Hadwyn dostrzegła dziwną mieszankę emocji na jego przystojnej twarzy.
— Co się dzieje? — spytała, próbując dostrzec przed sobą powód niepokoju towarzysza. Zmrużyła oczy, widząc zbliżające się czarne ptaki. Coraz większe.
Czarne plamy w oddali poruszały się z niepokojącą szybkością, jak stado ptaków. Ale coś było nie tak. Ich kształty wydawały się... nienaturalne, zbyt duże i groteskowe. Z każdym uderzeniem serca stawały się coraz bardziej wyraźne.
— Czy to są ptaki? — spytała Delia, teraz zaniepokojona do granic możliwości.
Alexios powoli pokręcił głową, nie spuszczając wzroku z ciemnych sylwetek.
— Nie wydaje mi się... — odparł cicho, niemal szeptem, jakby nie chciał powiedzieć tego na głos.
Zbliżające się istoty poruszały się z przerażającą gracją, a Delia nagle zdała sobie sprawę, że mają długie, cienkie skrzydła, które rozciągały się szeroko, ale ich ciała były nienaturalnie smukłe, jak cienie. W powietrzu unosiło się coś złowrogiego, jakby nadciągało coś więcej niż tylko burza. U dziwnych stworzeń Delia dostrzegła jakby ludzkie nogi i ręce zakończone szponiskami.
— Delia, uciekajmy! — zawołał, ciągnąc ją mocno za rękę.
Nieświadomie Alexios szarpnął nią z taką siłą, że Delia zachwiała się i upadła, nie spodziewając się tak gwałtownego ruchu z jego strony. Mężczyzna pomógł jej szybko wstać i już mieli zbiec ze wzgórza, gdy te przerażające stworzenia zaskrzeczały nad ich głowami. Delia spojrzała na nie, zamierając. Nigdy w życiu nie widziała czegoś takiego. Stworzenia przypominały nieudolne połączenie ptaków z człowiekiem. Zakrwawione dzioby otwierały się i zamykały, a z oczu ział głód. Alexios osłonił Delię swoim ciałem, ale istoty nie atakowały. Okrążały ich, wyczekując momentu. Gdzieś między nimi zamajaczył czarny dym i poza świetlistymi oczami nie ukazał on nic więcej. Niczym szept rozległ się głos nie należący ani do kobiety ani do mężczyzny.
— Niepotrzebnego zabić.
Jedno stworzenie zawyło wściekle, szybując ku nim. Alexios nie odskoczył od Delii, nie spodziewając się, że to on został obrany za cel. Długie szponiska przebiły jego ciało na wylot, zatrzymując się kilka milimetrów od twarzy kobiety. Krew Alexiosa prysnęła na jej twarz, a ona uchyliła lekko usta, przez chwilę nie rozumiejąc, co się właśnie stało. Delia patrzyła, jak czas zdaje się zwalniać. Świat wokół niej stracił ostrość, jakby wszystko skupiło się na jednym strasznym obrazie — krwawiącym Alexiosie, którego ciało zwisało bezwładnie na szponach przerażającej istoty. Ciepłe krople uderzyły o jej skórę, a dźwięk ich upadku wdzierał się w jej świadomość jak coś nierealnego.
Stworzenie, które zaatakowało, zawisło nad nimi, przerażająco potężne. Z jego krzywego dzioba wydobyło się niepokojące skrzeknięcie, jakby świętowało swoje zwycięstwo. Świetliste oczy czaiły się nad Delią, zbyt blisko, zbyt groźnie. Czuła, jak serce wali jej w piersi, a oddech więźnie w gardle.
Delia wstrzymała krzyk, mając wrażenie, jakby utknęła z koszmaru, z którego nie potrafiła się wybudzić. Wpatrywała się w sztywne ciało Alexiosa, który dopiero co opowiadał jej mit o Odyseuszu. To coś go zabiło... Przerażenie sparaliżowało Delię. Nie wiedziała, co robić, a obraz krwawiącego Alexiosa ciążył jej na duszy. Stworzenie, które zabiło, zawróciło, unosząc się w powietrzu, ale inne nadal krążyły, jakby czekały na rozkaz. Dym tańczył wokół nich, a Delia, wciąż nieruchoma, próbowała zrozumieć, dlaczego te istoty nie atakują jej. Była przecież tuż obok.
Kobieta odsunęła się od ciała Alexiosa, tym razem uważnie śledząc istoty. Ją też w końcu zabiją, prawda? Jedno ze stworzeń wylądowało twardo na ziemi tuż przed nią, odcinając Delii jedyną drogę ucieczki. Tuż za nią znajdowała się tylko przepaść i głębokie morze. Potwór postąpił krok ku Delii, a ta odruchowo cofnęła się.
Kolejny krok stwora, kolejne cofnięcie się Delii.
I kolejny krok.
Nim się Delia zorientowała stała już nad przepaścią. Nie odważyła się spojrzeć pod nogi. Nagle szponiasta dłoń stworzenia wystrzeliła ku niej, ale nie zraniła jej — popchnęła ją. Delia poczuła, jak traci grunt pod nogami. Delia krzyknęła, gdy poczuła, jak jej ciało leci w dół. Chłodne powietrze owijało się wokół niej, a morze pod spodem zbliżało się z przerażającą prędkością. Wszystko działo się zbyt szybko, żeby mogła zareagować — nie miała czasu ani na strach, ani na przygotowanie się na uderzenie. Myśli wirowały w jej głowie, a jedyną rzeczą, którą czuła, było to obezwładniające uczucie utraty kontroli.
Jej ciało uderzyło w wodę z impetem, który wyrwał powietrze z jej płuc. Zanurzyła się głęboko, a zimna, ciemna woda pochłonęła ją całkowicie. Czuła, jak ból rozchodzi się po całym ciele, ale równie szybko ustąpił miejsca instynktowi przetrwania. Musiała wypłynąć na powierzchnię, musiała oddychać.
Szamotała się, próbując odnaleźć kierunek, ale woda była ciężka i przytłaczająca, jakby sama próba ruchu pochłaniała całą jej energię. Przez moment wszystko wydawało się tak odległe — potwory, Alexios, dym, nawet plaża, która jeszcze chwilę temu była jej rajem. To było jak sen, koszmar, z którego nie mogła się obudzić. Jakaś siła otoczyła Delię niczym ciepłe ramię, na którym zawsze mogła się oprzeć. Gdzieś w głębinach dostrzegła lśniące oczy, ale nim spróbowała sobie przypomnieć, do kogo mogły należeć, straciła przytomność.
🌼🌼🌼
W
yłonił się z wody, która mu usłużnie ustępowała. Z każdym krokiem był coraz wyżej, jakby woda tworzyła przed nim schody, po których mógłby się wspiąć. Spojrzał krótko na szczyt wzgórza, stamtąd spadło ciało kobiety. Chwycił ją mocniej pod kolanami, choć dla niego nie ważyła prawie nic. Otoczyła ich białe światło i zostawili za sobą nadchodzącą burzę, stado przerażających stworzeń i całą wyspę Kos.
Mężczyzna szedł pewnym krokiem, a kamienny chodnik pod jego stopami wydawał się niemal lśnić w blasku białego światła, które wciąż ich otaczało. Ogród, w którym się znaleźli, emanował spokojem i ciszą, kontrastując z chaosem i grozą, jakie niedawno zostawili za sobą na wyspie Kos. Pachnące róże, lśniące kroplami rosy, rozciągały się wzdłuż ścieżki, a białe kwiaty, delikatne i subtelne, jakby migotały w blasku światła, które wydawało się być wszędzie.
Mężczyzna trzymał Delię mocno w ramionach, a jej ciało, choć bezwładne, zdawało się lekko drgnąć. Otoczeni tym niemalże boskim pięknem, wyglądali, jakby byli postaciami wyrwanymi z innej rzeczywistości, nierealnymi, lecz w tej chwili prawdziwszymi niż wszystko, co wydarzyło się wcześniej.
Kamienne kolumny, wyrzeźbione z nieskazitelnego marmuru, wznosiły się nad nimi, strzelając wysoko w niebo, które tutaj było nieskończenie błękitne. Każda z nich była zdobiona delikatnymi ornamentami, jakby każda linia i wycięcie miały swoje znaczenie i historię. W powietrzu unosiła się lekka woń jaśminu i cyprysów, które rosły wzdłuż muru otaczającego ogród. Kilka osób, w jasnych szatach, przystanęło w pobliżu fontanny, z której wypływała krystalicznie czysta woda. Ich spojrzenia były pełne zainteresowania, ale nie zakłócili spokoju mężczyzny, który szedł z nieustającą determinacją.
Gdy dotarł do miejsca, gdzie ścieżka rozwidlała się, mężczyzna zatrzymał się, jakby oczekując dalszych instrukcji, ale ogród, w którym się znaleźli, był jak żywy – zdawało się, że sam wskaże drogę. Mężczyzna spojrzał na Delię w swoich ramionach, jej twarz była blada, ale oddech spokojny. Żyła.
— Posejdon! — zawołał ktoś za jego plecami. Odwrócił się, spoglądając z wymalowanym znudzeniem na twarzy na nadchodzącą boginię. — Wreszcie jesteś, już zaczynaliśmy się niepokoić i... cóż to za stworzenie?
Mężczyzna nazwany Posejdonem popatrzył na bladą twarz Delii spoczywającej w jego ramionach, a potem znów spojrzał na piękną twarz dojrzałej kobiety, stojącej przed nim. Choć liczyła sobie wiele set lat, wciąż wyglądała jak czarująca trzydziestolatka. Pojedyncze czarne kosmyki włosów uciekły z grubego zaplecionego warkocza poprzeplatanego złotą tasiemką. Surowe, niebieskie oczy spoglądały na niego wyczekująco. Posejdon już dawno nauczył się najważniejsze lekcji na Olimpie — nigdy nie drażnij Hery.
— To ona — odpowiedział na pytanie Królowej Bogów. — Wyłowiłem ją z morskiej toni.
— Nie powinno jej tu być. Odeślij ją.
— Zeus będzie chciał ją zobaczyć — zaprotestował Posejdon. — Jest taka podobna do matki.
Hera uniosła brew, spoglądając na Delię z nowym zainteresowaniem. Jej surowe spojrzenie złagodniało na chwilę, ale tylko na moment. Znała jednak za dobrze wszelkie nieprzewidziane komplikacje, które mogły wyniknąć z takich sytuacji.
— Podobna do matki, mówisz? — Jej głos, choć miękki, był przesycony sceptycyzmem. — Być może, ale jej nie powinno być na Olimpie, miała pozostać ukryta przed nim. Jeśli dowie się, że ona tu jest, przybędzie po nią, a oczywistym jest, że Zeus dotrzyma obietnicy i nie pozwoli mu jej zabrać, to może doprowadzić do wewnętrznej wojny panteonu!
Posejdon zamilkł na słowa Hery, zdając sobie sprawę, że to, co mówiła, było prawdą. Wszyscy przyłożyli rękę do tego, aby ukryć Delię na prośbę jej matki, chcąc uchronić ją przed proroctwami mojr, panteonem, mrocznymi siłami czy... Hadesem. Na samą myśl o bracie, srebrne oczy Posejdona straciły swój blask. Nikogo nie było w pobliżu, gdy bóg podziemi i umarłych odkrył, że Delia została ukryta. Tylko on przy nim był. Widział, w jaką furię wprawiło to boga słynącego ze spokoju. Zeus obiecywał. I jak słusznie stwierdziła Hera, powrót Delii na Olimp mógł doprowadzić do wielu tragicznych wydarzeń.
Ratując Delię z czeluści morza, czuł od niej krew. Ona nie spadła z tamtego wzgórza. Ktoś usiłował ją zabić.
— Nie da się tego już odwrócić. — Posejdon odezwał się w końcu, patrząc na Delię, która wciąż spoczywała nieprzytomna w jego ramionach. — Ona jest tutaj i nie wróci do śmiertelników, tak po prostu.
— Podejdonie...
— O jej losach zadecyduje Zeus.
Hera zacisnęła usta, a jej oczy zwęziły się gniewnie. Nienawidziła, gdy ktoś stawiał się jej w ten sposób, a szczególnie, gdy robił to Posejdon. Ich relacja była napięta od wieków, pełna rywalizacji i niechęci. Jej palce drgnęły, jakby chciała w jednej chwili wyrazić swoje niezadowolenie, ale powstrzymała się.
— Zadecyduje Zeus? — powtórzyła powoli, tonem przesyconym irytacją. — A więc znowu oddajesz całą władzę w jego ręce. Nie zapominaj, Posejdonie, że to nie tylko sprawa Olimpu. Jeśli Hades dowie się o tym przed czasem... — urwała, jakby sama myśl o Hadesie wywoływała u niej niechciane wspomnienia.
— Hades dowie się prędzej czy później — odparł Posejdon stanowczo. — Ale to Zeus zadecyduje, co stanie się z tą dziewczyną. Żadne z nas nie może podjąć tej decyzji.
Hera przez chwilę milczała, patrząc na Delię z mieszaniną frustracji i czegoś, co przypominało troskę, choć ukrytą głęboko pod warstwą władczości. Znała konsekwencje, jakie niesie za sobą mieszanie się w losy śmiertelników, zwłaszcza tych związanych z bogami podziemi.
— Zatem niech tak będzie — rzuciła chłodno, wciąż z widocznym gniewem w oczach. — Ale pamiętaj, Posejdonie, jeśli wszystko się posypie, to ty poniesiesz tego konsekwencje. Zeus może być łaskawy, ale Hades...
Zamilkła, po czym odwróciła się, odchodząc z powagą. Posejdon patrzył na nią przez chwilę, a potem spojrzał na Delię, która wciąż nie miała pojęcia, że jej życie wkrótce zmieni się na zawsze.
* * * * *
Leucanthemum — margaretki; to symbol cierpienia i krzywdy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top