32. Calluna vulgaris

Przez kolejny tydzień Delia wypełniała swoje dni ciężką pracą, a jej życie stało się nieustannym łańcuchem obowiązków. Po południu, kiedy Atena nadzorowała jej treningi, uczyła się nie tylko sztuk walki, ale także strategii, rozumienia własnej siły i wytrwałości. Wieczorami zaś, przy blasku świec w bibliotece Hadesa, pochłaniała grube księgi, próbując zgłębić  obszerną wiedzę na temat historii Olimpu i całego świata, w tym także różne języki.

Jednak oprócz tego, co mogła zobaczyć na powierzchni, w jej sercu rodziła się potrzeba czegoś głębszego — zrozumienia i obudzenia swojej mocy. Delia szukała pomocy u Demeter, bogini urodzaju, która zgodziła się pomóc jej w odkryciu jej własnej mocy, wiedząc, że jej rodzice byli bogami, Kora i Posejdon. Nie istniał chyba żaden mit opisujący relację tej dwójki. 

W końcu, w jednym z tych dni, kiedy czuła się przytłoczona, zmęczona ciągłym nauczaniem i presją oczekiwań, postanowiła uciec. Uciec, by znaleźć ciszę, by choć przez chwilę poczuć się wolną od tego, co ją otaczało. Delia przemierzała rozległe ścieżki gęsto porośnięte roślinnością, aż dotarła do miejsca, które zdawało się być wyjęte z innego świata. Pośród wysokich drzew, których konary splatały się w gęstą kopułę, skrywał się pałac. Był monumentalny, choć przytłoczony czasem i naturą. Mech, pnącza i kwitnące rośliny oplatały mury, wnikając w każdy zakamarek, jakby chciały pochłonąć dawną świetność tego miejsca.

Witrażowe okna były popękane, a z wnętrza pałacu czuć było wilgoć i zapach starego drewna.

Zatrzymała się na chwilę przed głównymi drzwiami, spoglądając na monumentalne płaskorzeźby przedstawiające sceny bitew i triumfów. Pchnęła drzwi, które zaskrzypiały żałośnie, wpuszczając ją do wnętrza, gdzie światło wpadało przez dziurawe sklepienie, oświetlając pokrytą kurzem mozaikę podłogi. Wydawało się, że czas zatrzymał się tutaj, pozwalając pałacowi na powolną symbiozę z naturą.

Delia usiadła na rozległym tarasie, z którego rozciągał się widok na dzikie, porośnięte roślinnością ogrody. Wiatr muskał jej twarz, przynosząc zapach kwiatów i wilgotnej ziemi. Zamknęła oczy, wsłuchując się w ciszę przerywaną jedynie szelestem liści i śpiewem ptaków. Przez chwilę czuła, jakby odzyskała kontrolę nad swoim życiem, jakby presja i oczekiwania, które od tak dawna ją przygniatały, zniknęły. Czuła się zmęczona, nie tyle fizycznie, co psychicznie. Każdy dzień spędzony na naukach i kolejnych Próbach przypominał jej o tym, jak mało wie, jak wiele od niej oczekują, jak bardzo nie pasuje do świata bogów. Potrzebowała ciszy, chwili, by złapać oddech, by zapomnieć o wszystkim, co ją otaczało.

Ale cisza została nagle przerwana.

— Nie spodziewałam się gości — rozległ się melodyjny, ale wyraźnie zdystansowany głos.

Delia zerwała się na równe nogi, jej serce zabiło szybciej. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Artemidę, siostrę bliźniaczkę Apolla. Przez ramię miała przełożony łuk, który zawsze przykuwał uwagę Delii, bo było w nim coś niezwykłego. Artemida rozejrzała się dookoła, jakby spodziewała się gdzieś dojrzeć postać Hadesa, który ostatnimi czasy nie odstępował swej oblubienicy na krok, na co często żalił jej się Apollo.

Uśmiechnęła się łagodnie, rozumiejąc, że śmiertelna kobieta jest tu sama. Zdjęła łuk z ramienia i wygodnie usiadła obok Delii, podziwiając widok.

— Nie sądziłam, że będę tu jeszcze kogoś gościć — przyznała, smutno wpatrując się przed siebie.

Delia odetchnęła głęboko, czując ciężar spojrzenia Artemidy, które mimo swojej łagodności przenikało na wskroś. Bogini, choć wydawała się zrelaksowana, miała w sobie coś, co przypominało napiętą cięciwę łuku, gotową, by w każdej chwili wystrzelić. Mimo że Artemida była bliźniaczką Apolla i dzielili wygląd — złote oczy, lśniące jasne włosy i ta opalona skóra — to charaktery mieli zupełnie inne. Apollo zawsze przypominał Delii wzburzone morze, porywcze, nieprzewidywalne, ale kuszące, z kolei Artemida wydawała się spokojną taflą jeziora, skrywającą głębinę tak niebezpieczną, że mogłaby cię pochłonąć bezpowrotnie.

— Nie chciałam naruszać twojej przestrzeni — powiedziała Delia cicho, wpatrując się w mech porastający kamienie. — Nie wiedziałam, że to miejsce należy do ciebie.

Artemida westchnęła i odchyliła głowę do tyłu, spoglądając na zwisające z sufitu pnącza.

— Nie ma nic, co naprawdę do mnie należy. Nawet to miejsce. — Jej głos był spokojny, ale kryła się w nim nuta goryczy. — Dawno temu ten pałac był symbolem mojej potęgi. Teraz jest jedynie ruiną pełną wspomnień, których wolałabym unikać.

Delia spojrzała na Artemidę, zaskoczona tym wyznaniem.

— Dlaczego wciąż tu wracasz?

Bogini uśmiechnęła się gorzko, nie odrywając wzroku od splątanych liści.

— Czasami musimy stanąć twarzą w twarz z tym, co nas boli, żeby przypomnieć sobie, kim jesteśmy. To miejsce przypomina mi, dlaczego uciekłam... dlaczego wybrałam lasy, góry i polowania zamiast złotych ścian. Czy znasz jakieś mity o mnie?

Policzki Delii zapłonęły ze wstydu, gdy nie mogła przypomnieć sobie żadnej historii o bogini księżyca, łowów. Po prostu nie zwracała na nią uwagi, chcąc więcej wiedzieć o Hadesie, Apollo, Zeusie, Herze i każdemu, kto w jakimś stopniu mógł kierować jej losem. Artemida wciąż wyczekiwała odpowiedzi, więc Delia tylko podkręciła głową.

— Gdy żyje się wiecznie, zwykle nie żałuje się swoich czynów — zaczęła w końcu. — Ale czasem... czasem zaczynam myśleć, że mity opisujące bogów jako okrutnych i mściwych nie są dalekie od prawd. Może i ty miałaś rację, nazywając nas potworami — kontynuowała Artemida, jej głos nabierał dziwnej nuty.

Delia poczuła dreszcz na plecach. Artemida siedziała nieruchomo, wpatrując się w przestrzeń przed sobą, jakby widziała coś, czego nikt inny nie mógł dostrzec. Wokół nich panowała cisza, a porzucona świątynia zdawała się zatrzymywać każdy dźwięk.

— Kallisto — powiedziała Artemida nagle, a jej głos zabrzmiał jak echo rozchodzące się po pustych murach. — Była mi najbliższą osobą. Przyjaciółką. Siostrą duszy. A ja... — urwała, jakby te słowa ją dusiły. — Ja ją zabiłam.

Delia zamarła, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Artemida zacisnęła dłonie na kolanach, a w jej spojrzeniu pojawiła się mieszanka gniewu, żalu i wstydu.

— Kallisto była w moim orszaku. Była czysta, oddana moim ideałom. — Głos Artemidy zadrżał. — Ale Zeus... Zeus zobaczył jej piękno. Pożądał jej. I jak zawsze w swoim zwyczaju, przybrał moją postać, by ją oszukać. Kiedy była w jego ramionach, odsłonił swoją prawdziwą formę. Nie miała szansy się bronić.

Artemida westchnęła ciężko, a jej spojrzenie stało się puste.

— Kallisto zaszła w ciążę. Przez niego. I gdy tylko to wyszło na jaw, Hera przyszła do mnie, zatruwając moje myśli. Szeptała, że to zdrada, że Kallisto złamała moje święte zasady. Że jeśli jej nie ukarzę, cały mój orszak zwątpi w moje prawa, w moją siłę. — Artemida przymknęła oczy, jakby chciała uciec od tamtego wspomnienia, ale nie potrafiła. — Byłam młoda, zaślepiona gniewem. Wierzyłam jej słowom.

Delia poczuła, jak jej serce ściska się z żalu. Artemida otworzyła oczy i spojrzała na nią, jakby chciała upewnić się, że Delia ją słucha.

— Ona przyszła tutaj. Do mojego pałacu. Błagała mnie o litość. O zrozumienie. A ja... ja wyciągnęłam łuk. — Artemida zrobiła przerwę, jakby potrzebowała chwili, by nabrać odwagi na kolejne słowa. — Strzeliłam. I patrzyłam, jak pada martwa. Jej syn... jej mały chłopiec... on również był tutaj. Nie mogłam pozwolić, by żył, skoro był owocem tej zdrady. Więc... zabiłam ich oboje.

Delia przymknęła oczy, starając się powstrzymać łzy. Artemida mówiła dalej, choć jej głos był ledwie słyszalny.

— W tamtym momencie poczułam ulgę. Hera mnie chwaliła, mówiła, że postąpiłam słusznie. Ale gdy zapadła noc, zrozumiałam, co zrobiłam. Straciłam Kallisto na zawsze. Zabiłam ją nie dlatego, że tego wymagały zasady, lecz dlatego, że byłam za słaba, by stanąć naprzeciw Hery i jej manipulacji.

Artemida odwróciła wzrok, patrząc przez dziurę w sklepieniu na nocne niebo.

— Zeus był zrozpaczony. Po raz pierwszy w życiu nie potrafił wybaczyć. Ani mnie, ani Herze. W swojej rozpaczy umieścił Kallisto i jej syna na niebie. Wielka i Mała Niedźwiedzica. — Artemida zaśmiała się gorzko, ale w jej oczach zalśniły łzy. — Miał być to gest miłości, coś, co ochroni ich przed nami, ale dla mnie to wieczne przypomnienie. Każdej nocy, gdy patrzę na te gwiazdy, widzę ich twarze. Twarze, które zabiłam.

Delia odwróciła wzrok, próbując opanować emocje. W końcu spojrzała na Artemidę.

— Czy nigdy nie próbowałaś tego naprawić? — spytała cicho.

Artemida spojrzała na nią z bólem.

— Naprawić? — powtórzyła gorzko. — Tego nie da się naprawić, Asphodelio. Gwiazdy milczą. I choćbym błagała o przebaczenie przez całą wieczność, nigdy nie usłyszę odpowiedzi.

Cisza między nimi była niemal przytłaczająca. Delia poczuła, jak emocje Artemidy powoli osiadają wokół niej jak mgła. Bogini, którą ludzkość czciła jako nieustraszoną łowczynię, teraz jawiła się jej jako ktoś głęboko zraniony i naznaczony przez własne błędy. Delia ukradkiem spojrzała na łuk spoczywający obok Artemidy. Wyglądał na zwykłą broń, a jednak jego historia ciążyła na Artemidzie jak nieodwracalny wyrok.

Przez chwilę Delia nie widziała w Artemidzie potężnej istoty, której przez wieki składano ofiary i modlitwy. Widziała w niej człowieka — kobietę, zniszczoną przez własne decyzje, a jednocześnie wystarczająco silną, by wciąż stawiać czoła wspomnieniom. Poczuła, jak narasta w niej współczucie, ale jednocześnie zabrakło jej słów. Siedziały w milczeniu, otoczone zapomnieniem porzuconej świątyni. Słońce chyliło się ku zachodowi, jego ciepłe promienie wpadały przez wybite okna, malując cienie na popękanych murach.

Nagle ciszę przerwał cichy, rytmiczny dźwięk kroków. Delia uniosła wzrok. Artemida drgnęła, jakby oderwana od swoich myśli. Obie spojrzały w stronę schodów prowadzących na górę. Po chwili wyłoniła się z nich znajoma postać.

— A jednak cię tu znaleźliśmy! — zawołał Hermes, z szerokim uśmiechem na twarzy.

W dłoni obracał niewielką monetę, którą podrzucał w powietrze z nonszalancją. Za nim szedł Apollo, który widząc Delię i Artemidę, uniósł brew, a na jego twarzy pojawił się pełen rozbawienia uśmiech.

— Żyjesz? — zapytał, udając zaskoczenie. — Nikt cię jeszcze nie zabił? Cóż, jestem pod wrażeniem. Naprawdę niepotrzebnie się martwiłem. 

Delia przewróciła oczami.

— Twoja troska, jak zawsze, wręcz urzekająca — odpowiedziała, krzywiąc się przy tym lekko, jakby właśnie poczuła w ustach smak kwaśnego wina.

— Co poradzę, robię, co mogę — odparł Apollo, mrugając do niej zalotnie. Wiedział, że gdyby gdzieś w pobliżu czaiła się pewna osoba, ten gest mógłby skończyć się dla niego tragicznie.

— Nie uwierzysz, Apollo, ale potrafię sama o siebie zadbać — odpowiedziała sarkastycznie, choć kątem oka zauważyła, jak kąciki ust Artemidy drgnęły w lekkim uśmiechu.

— Nigdy w to nie wątpiłem — Apollo odpowiedział z udawaną powagą, wyciągając rękę do Hermesa. — Płacisz.

Starsza siostra, która do tej pory przyglądała się wszystkiemu z chłodnym dystansem, w końcu uniosła brew.

— Zakłady? Poważnie, Apollinie? — skrytykowała go Artemida. — O co tym razem?

— Hermes zaczął siać panikę, że coś zeżarło lub zabiło Dellę, a ja mu powiedziałem, że pieprzy od rzeczy i jest zbyt nadopiekuńczy.

Hermes przysiadł na krawędzi rozbitej kolumny, patrząc na obie kobiety z wyrazem twarzy sugerującym, że jest ofiarą wielkiej niesprawiedliwości. Moneta przeleciała łukiem przez powietrze, po czym wylądowała w dłoni Apolla z nonszalancją typową dla niego.

— Nie dramatyzuj, bracie. To ja jestem od dramatów — stwierdził beztrosko, zerkając na stojącą obok Delię. Uśmiechnął się, jakby właśnie ogłaszał coś szczególnie błyskotliwego. — I tak, zakłady były o to, czy jeszcze żyjesz. Powinnaś być mi wdzięczna. Obstawiałem twoją przeżywalność.

— Jakie to budujące... — Słowa popłynęły z ust dziewczyny pełne sarkazmu, a jej głowa powędrowała w stronę ramienia, jakby całym ciałem chciała wyrazić swoją dezaprobatę. — Moje życie jest warte kilku miedzianych monet. Czuję się wyjątkowo doceniona.

Apollo zachichotał, wzruszając ramionami z przesadną skromnością.

— Och, proszę cię. To były złote drachmy. — Apollo puścił do niej oko. — Nie szastam byle czym.

Obok nich napięcie w powietrzu zgęstniało od długiego, pełnego irytacji westchnienia. Głos, który przerwał ich wymianę, niósł w sobie chłód ostrza lodowca.

— Czy wy dwoje kiedykolwiek przestaniecie być tak... męczący? — zapytała sucho Artemida, a jej spojrzenie spoczęło na braciach niczym zimny, wycelowany grot. W ciszy można było niemal usłyszeć łuk, który spoczywał obok niej, gotowy do działania.

Pierwszy zareagował Hermes. Przeciągłe podrapanie po brodzie dodało całej sytuacji dodatkowej nuty teatralności.

— Nie. — Uśmiech rozciągnął się na jego twarzy tak szeroko, że aż trudno było uwierzyć, że groźby mogą go dotyczyć.

— Zdecydowanie nie — dodał Apollo, z równym zadowoleniem, jakby właśnie zgodzili się na coś wyjątkowo sprytnego.

Obserwując ich, Delia wypuściła z ust głośne westchnienie, wyrażające zmęczenie całym Olimpiem i wszystkimi jego mieszkańcami naraz.

— Artemido, teraz chyba rozumiesz, dlaczego tak często potrzebuję chwili samotności. Przebywanie z nimi przypomina próbę ujarzmienia dwóch szczeniąt na dopalaczach.

Hermes zareagował natychmiast, rzucając spojrzenie pełne fałszywego oburzenia.

— Słyszałem to!

— A ja czuję się głęboko dotknięty — wtrącił jego brat, teatralnie kładąc dłoń na piersi, jakby właśnie usłyszał najboleśniejszą zniewagę w swoim długim życiu.

Kobieta przewróciła oczami, a jej ręka powędrowała w stronę Artemidy, jakby szukała wsparcia u kogoś, kto podzieli jej frustrację. Delia westchnęła i wskazała na nich ręką.

— Świetnie, zostawmy więc ich z ich ranami emocjonalnymi i wracajmy do rozmowy o czymś, co ma znaczenie — powiedziała Artemida, odwracając się w stronę Delii. — To nie po ruinach powinnaś się kryć. Myślę, że przydałby ci się urlop. Jakiś wypad do świata śmiertelników.

— A to tak można?!

— Apollo notorycznie schodził na Ziemię, korzystając z urządzeń i czegoś, co nazywa się... tinder? Poza tym, chyba byśmy oszaleli, gdybyśmy całą wieczność siedzieli na Olimpie. Świat śmiertelników choć ulotny, ma parę... wartych zwrócenia na siebie uwagi elementów.

Ale Delia już jej nie słuchała, wpatrując się w Apolla z rozbawieniem. Bliźniak Artemidy zmarszczył brwi, dostrzegając konsternację wymalowaną na twarzy Delii. Odruchowo dotknął się policzka, jakby oczekiwał, że coś na nim pozostało.

— Co się tak we mnie wpatrujesz? — zapytał z czarującym uśmiechem. — Czyżbyś wreszcie dostrzegła moją cudowność?

— Nie, po prostu próbuję wyobrazić sobie ciebie na tinderze...

— Och, moja droga, nie musisz sobie wyobrażać — odparł Apollo z szerokim uśmiechem, który miał być zapewne czarujący, ale Delia dostrzegła w nim raczej nutę samozadowolenia. — Tinder to był dopiero początek. W świecie śmiertelników jestem legendą. Zarówno w mitach, jak i na portalach randkowych. Moje umiejętności w sztuce flirtu są jak pieśni, które nuciły muzykalia na Olimpie.

— Flirtu? — Artemida weszła mu w słowo, krzyżując ramiona. — Naprawdę tak nazywasz swoje żałosne próby podrywu? Wiesz, Apollo, nie każdy na świecie docenia twoje... "poetyckie" teksty.

Delia parsknęła śmiechem, a Apollo rzucił siostrze spojrzenie, które sugerowało, że czuje się zdradzony.

— Ty, Artemido, nigdy nie rozumiałaś subtelności relacji międzyludzkich. — Spojrzał na Delię i kontynuował, ignorując uwagę siostry. — Ale wracając do rzeczy, Della... Czym byłabyś zainteresowana w świecie śmiertelników? Może oprowadzę cię po kilku miejscach? Znam najlepsze kluby.

Delia uniosła dłoń, aby powstrzymać jego potok słów.

— Czekaj, czekaj. Chcesz mi powiedzieć, że chodzisz do klubów? Do takich normalnych, ziemskich klubów?

Apollo wzruszył ramionami, jakby to było oczywiste.

— Oczywiście! To świetne miejsce, aby zrozumieć sztukę współczesną. Światła, muzyka, taniec...

— I tanie komplementy, które rzucasz na prawo i lewo? — dokończyła Delia, a Artemida roześmiała się głośno. 

Mimo kąśliwej uwagi, Apollo nie poczuł się w ogóle urażony słowami Delii. Wręcz przeciwnie, kiedy Delia i Artemida dalej chichotały, jego twarz wygładziła się w łagodnym śmiechu. Wpatrywał się ze starannie ukrytym uwielbieniem w stronę Hadwyn, co nie umknęło uwadze Hermesa. Był w tym wzroku nie tylko podziw, ale coś głębszego — coś, co próbował ukryć, choć niezbyt skutecznie. Hermes, który do tej pory stał z boku, obserwując scenę z nieprzeniknionym wyrazem twarzy, nagle zmarszczył brwi. Był mistrzem w zauważaniu subtelnych zmian w zachowaniu innych — nawet bogów. A w spojrzeniu Apolla dostrzegł coś, co wywołało w nim niepokój.

Podejrzewał, że wzmożone zainteresowanie ludzką kobietą nie wzięło się znikąd, ale nie przypuszczał, że Apollo mógłby patrzeć na kogoś w ten sposób. W duchu błagał, aby to nie ściągnęło na nich kłopotów, zwłaszcza na Apolla i Delię.

Pomysł zawisł w powietrzu, a Delia poczuła jak coś ściska ją w żołądku. Ile minęło, odkąd została sprowadzona na Olimp i zamieszkała w Hadesie? Pamiętała początek wiosny, gdy ostatni raz rozmawiała z Damienem, pakując się na wygrany wyjazd. Dni mijały tak szybko, miała przed sobą jeszcze tylko kilka Prób, poznała inne oblicza bogów, nauczyła się, że mity kłamią, a także odkryła dziedzictwo swoich rodziców, naert odnalazła ojca! Dla kogoś mogły być to lata niestrudzonej walki o przetrwanie, ale tak naprawdę minęły cztery miesiące. Na Ziemi z pewnością zaczynało się lato.

Spodziewała się, że świat nijak zmienił się podczas jej nieobecności. Ludzie rodzili się i umierali, podejmowali się nowej pracy, zakładali rodziny i budowali domu pełne miłości i rodzinnej atmosfery — niegdyś było to marzeniem i Asphodelii Hadwyn: rodzina. Czy potrafiłaby się odnaleźć na powrót w świecie śmiertelników, gdy stanęłaby między nimi?

— Powinniśmy poprosić Zeusa o zgodę, abyś mogła zejść na Ziemię — rzucił Apollo, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie.

Cisza, która zapadła, była niemal namacalna. Delia wbiła w niego zdumione spojrzenie, jakby nagle wyrosły mu rogi.

— Hades nigdy się na to nie zgodzi — odparła z naciskiem, próbując zapanować nad rosnącym napięciem.

Sama myśl o informowaniu Hadesa o czymkolwiek, co dotyczy jej potencjalnej wolności, wydawała się absurdalna, zwłaszcza, że powiedział jej wyraźnie: jeśli go nie zabije, nie uwolni się od niego. Poczuła przyjemne ciepło w okolicach serca na wspomnienie tego jak wtedy na nią patrzył, jak trzymał i... co potem między nimi się wydarzyło.

Zamiast jednak spoważnieć, Apollo zaśmiał się lekko, odchylając głowę w swoim typowym, nonszalanckim stylu.

— Hades? — powtórzył z nutą kpiny w głosie. — A kto powiedział, że on musi o tym wiedzieć?

— Jeśli myślisz, że on nie zauważy mojego nagłego zniknięcia to chyba jesteś niepoważny... — zaczęła, ale Apollo uniósł dłoń, przerywając jej.

— Posłuchaj mnie uważnie. Jeśli Zeus wyrazi zgodę, Hades nie będzie miał prawa cię zatrzymać. A Zeusowi naprawdę niewiele potrzeba, by się zgodzić, szczególnie, jeśli chodzi o ciebie.

Słowa te miały w sobie tyle pewności siebie, że Delia przez moment poczuła, jakby rzeczywiście mogło to zadziałać. Z boku rozległ się cichy śmiech Hermesa, który wtrącił się, zanim atmosfera zdążyła się rozgrzać jeszcze bardziej.

— Czyżbyś już tak polubiła nasze towarzystwo, że przestałaś myśleć o ucieczce? — zapytał, a w jego głosie pobrzmiewała delikatna drwina.

Delia spojrzała na niego zdezorientowana, a potem odwróciła wzrok, czując, jak jej policzki płoną.

— To nie tak... — wymamrotała, nerwowo poprawiając suknię.

— Oczywiście, że nie — odparł Hermes z figlarnym uśmiechem, który mógłby roztopić nawet najzimniejsze serce. — Uwielbiasz nas.

Delia poczuła, jak serce bije jej mocniej, gdy wizja powrotu do świata śmiertelników zaczęła nabierać kształtów. Mimo wszystko była to propozycja kusząca, choć niebezpieczna. Spuściła wzrok, pozwalając, by Artemida i Apollo kontynuowali wymianę zdań, która z każdą chwilą stawała się coraz bardziej zacięta. Jej myśli przeskoczyły do Hadesa — do jego nieprzeniknionego spojrzenia, które zdawało się widzieć w jej duszy wszystko, czego nawet ona sama nie rozumiała.

Jak zareagowałby Hades, gdyby zniknęła? Hermes który do tej pory stał z boku, oparty nonszalancko o kolumnę, uniósł brew, zauważając jej zmartwienie.

— Naprawdę się nim przejmujesz, co? — zapytał, jego ton był jednocześnie drwiący i pełen ciekawości.

Delia spojrzała na niego, zaskoczona.

— To nie o to chodzi... — zaczęła, ale Hermes przerwał jej, machając ręką.

— Oczywiście, że nie. To tylko zwykły strach przed tym, co może zrobić, prawda? Żadne inne... emocje.

Jego uśmiech był niemal prowokacyjny, a Delia poczuła, jak gorąco uderza jej do głowy. Chciała pacnąć Hermesa za jego niedorzeczne sugestie, ale tym tylko zwróciłaby uwagę Artemidy i Apolla. Sama zgubiła chwilę, kiedy z otwartej nienawiści do Hadesa przeszła na tryb ,,toleruję go". Miała szansę go zabić — sztyletem zabijającym bogów. A wycofując się, przypieczętowała swój los.

Póki Artemida nie pociągnęła ją za sobą przed oblicze Zeusa, nie sądziła, że naprawdę rozważają zejście na Ziemię. Od pierwszego dnia na Olimpie utwierdzano ją w przekonaniu, że świat bogów — a zwłaszcza Podziemie — to jej nowe miejsce. Na zawsze. Słowo „dom” w tym kontekście brzmiało jak wyrok, nie obietnica.

Zeus przebywał w jednym z ogrodów, pełnym kwiatów tak barwnych i przedziwnych, że Delia była prawie pewna, że nigdzie na śmiertelnym świecie nie istniały tak wyjątkowe okazy.

A przecież Delia znała niemal wszystkie kwiaty na Ziemi, jej matka była botaniczką, badała rośliny, hodowała je, prowadziła własną kwiaciarnię przez spory okres czasu, co w małej zapomnianej mieścinie wydawało się nieopłacalne. Ogród emanował spokojem, który zakłócała jedynie cicha rozmowa. Zeus leżał na ozdobnej leżance, leniwie sącząc nektar ze złotego pucharu. Siedzący obok Posejdon, z wilgotną brodą i spojrzeniem pełnym niezachwianej pewności siebie, wyglądał, jakby przed chwilą wynurzył się z głębin oceanu. Ich głosy były niskie, niemal szorstkie, ale wyraźnie nie omawiali spraw o wielkiej wadze — na twarzy Zeusa pojawiał się co chwilę lekki uśmiech. Z pewnością wyczuł energię Hermesa, Artemidy i Apolla, ale początkowo nie zaszczycił ich swoją uwagą. Posłał im krótkie spojrzenie, które dopiero na Asphodelii zatrzymało się na dłużej.

W końcu odłożył kielich, niemal identyczny jak ten, z którego Delia piła z Kalipso, i wyprostował się. Jego ruch zwrócił także uwagę Posejdona, który odwrócił głowę, przyglądając się grupie z zainteresowaniem.

— Czyżby moje dzieci już zdążyły się wplątać w kłopoty, przy okazji wciągając w to moją wnuczkę? — zapytał Zeus, a w jego głosie brzmiała nutka rozbawienia, kompletnie do niego niepasująca. Delia uważała go za poważnego, okrutnego władcę, a teraz sobie siedział wygodnie, jakby przebywał na własnej działce i miał zaraz odpalić grilla.

Delia otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale jej myśli nagle zboczyły w zupełnie innym kierunku. Zeus nazwał ją wnuczką — faktycznie, Posejdon był jej ojcem. To oznaczało, że Artemida, Apollo i Hermes, dzieci Zeusa, byli jej kuzynami... ale skoro byli też rodzeństwem jej matki, stawali się jednocześnie jej wujkami i ciotkami. A jeśli poślubi Hadesa — ich wujka — stanie się również ich ciotką! Jej głowa zaczęła pulsować od tego kalejdoskopu greckich więzi rodzinnych. Jak oni w ogóle to ogarniali? A może po prostu nie przejmowali się logiką, skoro byli nieśmiertelni?

— No dobrze, przestańcie stać jak zaklęci i mówcie, czego chcecie — przerwał jej rozmyślania Zeus, spoglądając teraz bezpośrednio na Artemidę.

— Chcemy, aby Delia mogła zejść na Ziemię, ojcze — powiedziała Artemida pewnym głosem. — Tylko na krótki czas.

Zeus zmarszczył brwi i spojrzał na Artemidę z wyraźną dezaprobatą, mrużąc oczy.

— Śmiertelny świat nie jest dla nas miejscem, Artemis — powiedział powoli, jakby każde słowo ważyło tonę. — Wiesz o tym równie dobrze, jak ja. Dlaczego miałbym pozwolić jej tam wrócić? Gdy ostatnio była między śmiertelnikami, zaatakowały ją erynie i omal nie zginęła.

Słowa Zeusa zawisły w powietrzu jak groźba. Delia, stojąc obok Artemidy, poczuła, jakby jej serce zamarło. Jego spojrzenie, choć nie było bezpośrednio skierowane na nią, wydawało się przenikać ją na wskroś. Zeus nie miał zamiaru podejmować takiego ryzyka — to było oczywiste.

Zanim Artemida zdążyła odpowiedzieć, Posejdon uniósł dłoń w uspokajającym geście.

— To moja córka, bracie. Czy naprawdę nie widzisz, że potrzebuje tego, by odnaleźć równowagę? Myślisz, że Podziemie jest odpowiednim miejscem dla kogoś takiego jak ona? Zresztą, co może jej się stać złego pod opieką trzech bogów greckich?

Nie miało znaczenia, co kierowało Posejdonem, gdy teraz stawał po stronie swojej córki. Czy była to nagła troska, poczucie obowiązku, czy może tylko dobrze rozegrana strategia? Delia nie dbała o to, wciąż pozostawał dla niej obcym człowiekiem.

Decyzja Zeusa zapadła niemal bezdźwięcznie, choć w otaczającym ich ogrodzie zdawało się, że nawet wiatr na chwilę wstrzymał oddech. Jego ciężkie spojrzenie zawisło na Posejdonie, jakby brat był jedyną osobą zdolną przekonać go do czegoś, na co w głębi duszy się nie godził.

— Dobrze — westchnął w końcu Zeus, a jego głos brzmiał jak odległy grzmot. — Ale pamiętajcie, że to wasza odpowiedzialność. — Jego wzrok przesunął się po Artemidzie, Apollu i Hermesie, jakby próbował ocenić, czy naprawdę są gotowi na taką misję. — A ty, Posejdonie... — zawahał się teatralnie, przeciągając ciszę, jakby chciał nadać większego ciężaru swoim słowom. — Zadbaj o to, by Hades dowiedział się o całym tym przedsięwzięciu we właściwy sposób. — Ton Zeusa był niemal swobodny, ale Delia wychwyciła w nim nutę fałszywej lekkości.

Posejdon zmarszczył brwi, jego spokojna maska drgnęła nieznacznie.

— Chcesz, żebym... — zaczął, ale Zeus przerwał mu gestem dłoni, udając niewinną niewiedzę.

— Och, myślę, że poradzisz sobie doskonale — powiedział Zeus, a w jego głosie zabrzmiało coś bliskiego rozbawieniu. — W końcu jesteś mistrzem perswazji, prawda? Kto inny lepiej przekona Hadesa, że nie ma powodu do obaw?

Delia dostrzegła, jak Posejdon zacisnął usta, próbując zachować obojętność. Zeus jednak kontynuował, jego ton wciąż przepełniony subtelnym cynizmem.

— Poza tym, to dobry czas, żebyście... nadrobili rodzinne więzy. Zwłaszcza, że twój brat, niebawem poślubi twoją córkę. — Ostatnie słowa padły z takim spokojem, że niemal nie dało się dostrzec, jak wielką przyjemność sprawiało Zeusowi narzucenie bratu tego niewygodnego zadania.

Delia nie mogła powstrzymać się od krótkiego spojrzenia na Posejdona. Wyglądał, jakby ważył w myślach wszystkie możliwe sposoby, by zminimalizować szkody tej rozmowy. Jednak wiedziała, że nie mógł otwarcie sprzeciwić się Zeusowi — nie w tej chwili i nie w tej sprawie.

— Oczywiście — odpowiedział Posejdon powoli, a jego głos był pozornie opanowany. — Dopilnuję, by wszystko zostało załatwione... właściwie.

Zeus uśmiechnął się lekko, jakby właśnie usłyszał dowcip, który tylko on zrozumiał.

— Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć, bracie.

* * * * *

Calluna vulgaris — wrzos; symbolem miłości, ochrony i duchowej mocy. W mitologii greckiej jest kojarzony z boginią łowów i księżyca, Artemidą

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top