30. Plumeria tourn
Delia czuła, jak napięcie w niej narasta. Myśli gęstniały, splątane i pełne niepokoju, lecz nie mogła się skupić. Kalipso zdawała się całkowicie zanurzona w tej dziwnej grze, śmiejąc się jak dziecko, którego beztroska była niemal niepokojąca. Każde pytanie, które zadawała, brzmiało jak ucieczka od samotności, a jednocześnie sposób na przedłużenie tej niebezpiecznej zabawy.
— Czy ludzie wciąż budują swoje miasta z kamienia? — pytała Kalipso z zaciekawieniem, pochylając się nieco nad stołem. Jej oczy lśniły, jakby wyobrażała sobie obrazy, których nigdy nie widziała. — A co z oceanami? Czy wciąż są tak nieprzewidywalne i pełne tajemnic?
Delia próbowała odpowiadać, ale każde słowo wydawało się jej puste, jakby wypowiadała je mechanicznie. W głowie krążyły jej inne myśli, o wiele bardziej niepokojące. Kielichy stały przed nimi, nieruchome i złowrogie, jakby były świadkami tej niezwykłej rozmowy. Jeden z nich skrywał truciznę - ale który? To pytanie stawało się coraz bardziej naglące, jak cichy głos w jej umyśle, który nie pozwalał jej się skupić na niczym innym. Do tej pory wypiły trzy kielichy, żaden z nich nie zawierał trucizny, tylko samo wino. Delia wpatrywała się w kielichy, zastanawiając się, który teraz chwycić. Jeśli zginie, czy Hades bardzo się zdenerwuje?
— A co ze śmiertelnikami? — ciągnęła Kalipso, z niemal dziecinnym entuzjazmem. — Czy nadal są tacy pełni marzeń, gotowi walczyć o to, czego pragną? Czy... — Jej głos przycichł, jakby coś sobie przypomniała. — Czy są szczęśliwi?
Delia uniosła wzrok, próbując wyrwać się z pułapki własnych myśli. Kalipso patrzyła na nią z oczekiwaniem, z wyrazem twarzy, który zdawał się mówić, że odpowiedź Delii ma dla niej znaczenie.
— Nie wiem — odpowiedziała w końcu, czując, jak ciężar słów opada na jej ramiona. — Ludzie są różni. Niektórzy marzą i walczą. Inni się poddają. Szczęście... — urwała, próbując znaleźć odpowiednie słowa. — Szczęście jest trudne. Może tak jak ty szukają go przez całe życie, nie zdając sobie sprawy, że mogą je mieć.
Kalipso przyjrzała się jej uważnie, jej oczy wydawały się teraz ciemniejsze, jakby wspomnienia, o których nie chciała mówić, wróciły na powierzchnię.
— Może masz rację — szepnęła, odsuwając się lekko i wracając do kielichów. — Ale ludzie zawsze mogą spróbować. Ja już nawet nie próbuję.
Delia poczuła, jak jej dłonie lekko drżą. Gra trwała, ale Kalipso zmuszała ją do ciągłego balansowania między rozmową a świadomością, że każda chwila mogła przynieść koniec. Pytania, które Kalipso zadawała, były jak niewidzialne nici, oplatające ją coraz ciaśniej. A wśród tego wszystkiego, pośrodku dziwnej rozmowy, kielichy nadal czekały, złowieszcze i milczące. Delia ujęła kielich stojący najbardziej po prawej stronie i zawahała się. Zakręciła nim delikatnie, pozwalając czerwonemu trunkowi dotykać jego krawędzi. Spojrzała ukradkiem na Kalipso, ale ta bawiła się perłą, tocząc ją palcem na skraju stołu.
— A czy kiedykolwiek kochałaś? — zadała kolejne pytanie Kalipso.
Początkowo wszystkie te pytania drażniły Delię, nie chcąc na nie odpowiadać. Z drugiej strony rozumiała, że w ten sposób Kalipso próbuje sobie wynagrodzić tysiąclecia samotności i milczenia. Może nie interesowały jej odpowiedzi, co sama rozmowa. Chciała słyszeć głos kogoś innego niż jej własny, niż szum mórz i oceanów. Po prostu mieć obok drugiego człowieka.
— Nie przypominam sobie — odparła Delia, wzięła głęboki oddech, a potem wypiła duszkiem zawartość kielicha. Albo się otruje albo się upije. Skrzywiła się, czując kwaśny posmak wina, ale zaraz odetchnęła z ulgą, bo nie zawierał trucizny. — Miałam kilku chłopaków, ale poza kilkoma wyjściami nie rozwinęliśmy zbytnio romantycznej relacji.
— To oczywiste — parsknęła Kalipso, skupiając na sobie uwagę Delii. — To oczywiste — powtórzyła, odchylając się na krześle z cieniem ironii w głosie. — Jesteś Oblubienicą Śmierci. Dziwne by było, gdyby pozwolił ci się do kogoś zbliżyć. Czyż nie jest zazdrosny o każdą cząstkę twojego życia, którą mogłabyś podzielić z innymi?
Delia uniosła brwi, słysząc jej słowa. Było w nich coś więcej niż zwykła kpina — jakby Kalipso naprawdę rozumiała, co znaczy być pod stałym nadzorem mocy większych niż własne życie.
— To nie tak, jak myślisz — odparła ostrożnie. — Hades nie... nie kontroluje mojego życia w taki sposób. Nie pozwolę mu na to.
Kalipso spojrzała na nią z niedowierzaniem, jakby nie była pewna, czy Delia wierzy we własne słowa. Ujęła kielich i podniosła go, obracając w dłoniach, jakby próbowała wyczuć, co kryje się w środku.
— Ciekawe. Więc pozwala ci błąkać się po tych wszystkich Próbach, ryzykować życiem dla jego korzyści? Bo Próbami nazwałaś to, tak? Bogowie chcą cię uczynić jedną z nich, ale najpierw musisz przetrwać to, co ci zgotują. Jestem jedną z nich, twoją Próbą. — Jej ton był miękki, ale przesycony goryczą. — Nie wygląda mi to na wolność, Delio Hadwyn. Wygląda mi to na... pięknie zaplanowaną klatkę.
Delia poczuła ukłucie irytacji, ale zanim odpowiedziała, Kalipso podniosła kielich do ust i wypiła. Przez chwilę trwała cisza, napięta i nieruchoma, ale Kalipso opuściła kielich z wyrazem ulgi na twarzy.
— Wciąż żyję — zauważyła, a na jej ustach pojawił się lekki uśmiech. — Wygląda na to, że los daje nam jeszcze trochę czasu na rozmowę. Powiedz mi, Delio, czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co by się stało, gdybyś przestała grać w tę ich grę?
— Co masz na myśli? — spytała Delia, chociaż w głębi duszy znała odpowiedź.
— Po prostu przestałaś — wyjaśniła Kalipso, opierając się łokciami o stół. — Zatrzymałaś się. Powiedziałaś „nie". Czy myślisz, że pozwoliliby ci odejść? Czy też... ukaraliby cię, jak mnie?
Delia milczała, próbując znaleźć odpowiednie słowa. Wiedziała, że Kalipso nie pytała z ciekawości — jej słowa były ostrzem, którym próbowała przeciąć cienką nić pewności, na której balansowała Delia.
— Nie wiem — odpowiedziała w końcu, czując ciężar tych słów. — Ale nie mogę tego sprawdzić, bo gra trwa, a ja muszę wygrać.
Kalipso uśmiechnęła się gorzko.
— Wszyscy tak mówią na początku. Dopóki nie zdadzą sobie sprawy, że żadna wygrana nie istnieje. — Jej wzrok powrócił do kielichów. — Ale dobrze. Twoja kolej, Delio. Zobaczmy, czy fortuna jest dziś po twojej stronie.
Delia sięgnęła po kolejny kielich, czując, jak napięcie rośnie z każdą sekundą. Trzymany w dłoni kielich wydawał się cięższy niż wcześniej, a czerwień wina była teraz bardziej złowroga. Wzięła głęboki oddech i podniosła kielich do ust, przygotowując się na to, co miało nadejść. Słowa Kalipso wywołały coś, czego nie chciała dopuścić do świadomości — wątpliwości. Czy Hades był zdolny do czegoś tak okrutnego? A może to po prostu przypadki, makabryczne zbiegi okoliczności, które złożyły się na obraz śmiercionośnej klątwy? Jakiego trzeba było mieć pecha, że akurat jedna jedyna jagoda wpadła do shake'u truskawkowego? To był zbyt absurdalny zbieg okoliczności... Czy Hades naprawdę mordował jej adoratorów? Przecież sam twierdził, że nawet nie wiedział, gdzie Delia się przed nim skrywa. Przyłożyła do ust kielich i upiła łyk, a rozsmakowując się w słodkiej nucie kolejnego wina, wypiła resztę.
— Czy poza Odyseuszem był ktoś inny? — spytała Delia, jej głos brzmiał łagodnie, ale w pytaniu kryła się szczera ciekawość. Wiedziała, że odpowiedź Kalipso mogła odsłonić więcej o tej bogini, niż sama gra kiedykolwiek by mogła.
Zostało sześć kielichów. Pięć z winem i jeden z trucizną. Kalipso zamyśliła się na moment, opuszczając wzrok na blat stołu. W jej spojrzeniu pojawił się cień wspomnień, które wyraźnie wciąż ją raniły.
— Chyba... — zaczęła powoli, jakby każde słowo wymagało od niej ogromnego wysiłku. — Chyba tak. Nazywał się Baldur.
Delia uniosła brwi z lekkim zaskoczeniem. Baldur? Ten nordycki bóg, symbol dobra, piękna i mądrości, taki odpowiednik Apolla. Nie przypuszczała, że inne panteony są równie prawdziwe jak ten grecki. Czyli po świecie kroczyły takie istoty jak Odyn? Loki? Czy inne pieruństwa, w które ludzkość wierzyła? Czy naprawdę gdzieś w powietrzu unosił się Latający Potwór Spaghetti? Kalipso z zaskakującą pewnością chwyciła za kielich przed sobą i wypiła go, jakby od początku wiedziała, że to właśnie jego wybierze.
— Wytrawane — mruknęła, ocierając usta. — Porzucił mnie. — Słowa były proste, ale ciężar emocji, który je niósł, zdawał się przygniatać powietrze w pomieszczeniu. — Byłam dla niego chwilą... czymś ulotnym. Jak promień słońca, który przenika przez mgłę, tylko po to, by zniknąć, gdy nadejdzie prawdziwe światło.
Kiedy na stole pozostały już tylko dwa kielichy, atmosfera w chacie zdawała się gęstnieć jak mgła przed burzą. Każdy oddech Delii był ciężki, każdy szelest wydawał się zbyt głośny. Kalipso wpatrywała się w nią uważnie, jakby próbując przeniknąć jej myśli, zgadnąć, co zrobi. Delia spojrzała na boginię i, z trudem przełykając ślinę, powiedziała:
— Cóż, zrobiło się dość... gorąco. Jeśli to trucizna, to przynajmniej będzie to ciekawe zakończenie rozmowy — powiedziała Delia, podnosząc naczynie do ust.
— Spędziłam z tobą cudowny czas, Delio — powiedziała Kalipso, jej głos miękki, niemal czuły, ale przesycony smutkiem. — I bardzo żałuję, że nie udało mi się ciebie przekonać do pozostania ze mną na tej wyspie. Wtedy wieczność nie byłaby całkiem zła.
Delia zamrugała, czując, jak te słowa wdzierają się w jej myśli, jakby Kalipso próbowała zasiać tam cień wątpliwości. Wzięła głęboki oddech, zerkając na naczynie w swojej dłoni, a potem na Kalipso, która wydawała się spokojna, niemal rezygnująca, ale jednocześnie wyczekująca.
— Wieczność w twoim towarzystwie? — Delia uśmiechnęła się, choć w jej głosie słychać było lekki drwiący ton. — Powiedzmy, że brzmi to kusząco, ale niestety, mam inne plany.
Delia wypiła zawartość kielicha jednym haustem, a czas zdawał się zastygnąć w miejscu. Czerwona ciecz była chłodna, ostry posmak wina pozostawił na języku metaliczną nutę, ale... nic się nie stało. Była bezpieczna. Żyła. Kalipso patrzyła na nią z mieszaniną ulgi i rozczarowania, jakby sama nie wiedziała, czego naprawdę pragnie.
— Cóż, wygląda na to, że fortuna jest po twojej stronie, Delio. — Jej głos był spokojny, ale w głębi brzmiała nuta smutku. — Czyżbyś wygrała tę grę?
Kalipso ujęła ostatni kielich z niezwykłą delikatnością, jakby trzymała coś, co miało zakończyć jej nieskończony czas na ziemi. Jej palce ledwie muskały gładką powierzchnię naczynia, jakby bała się, że jakikolwiek mocniejszy ruch mógłby zdradzić jej prawdziwe emocje. Posłała Delii blady, niemal pogodny uśmiech. Było w nim coś rozdzierającego. Uniosła kielich do ust, upiła łyk wina i zamknęła oczy.
Na początku nic się nie wydarzyło. W chacie panowała cisza tak głęboka, że Delia niemal słyszała bicie własnego serca.
Nagle Kalipso zachłysnęła się krwią. Jej oczy otworzyły się szeroko, wypełnione szokiem, a kielich wypadł z jej dłoni, roztrzaskując się z trzaskiem na podłodze. Bogini osunęła się na ziemię, jej ciało wyginało się w bolesnych spazmach, jakby trucizna rozrywała ją od środka.
— Kalipso! — zawołała Delia, rzucając się na kolana obok niej. Chwyciła jej ramiona, próbując ją przytrzymać, jakby siłą woli mogła zatrzymać życie w jej ciele.
Oczy Kalipso były zamglone bólem, ale przez chwilę spojrzała na Delię z dziwnym spokojem, niemal ulgą. Na jej ustach pojawił się krwawy uśmiech, który jednocześnie łamał serce i dodawał nadziei.
— Samotność... — wyszeptała, a jej głos był słaby, niemal niedosłyszalny. — Cieszę się, że chociaż nie umrę sama.
Jej oddech stawał się płytszy, a twarz powoli traciła swoje ciepło. Przez chwilę zdawało się, że chce coś jeszcze powiedzieć. Słowa cisnęły się jej na usta, ale zawahała się, jakby były zbyt ciężkie do wypowiedzenia.
— Czy... zostaniesz ze mną? — zapytała nagle, a jej głos zadrżał. Spojrzenie, które rzuciła Delii, było pełne niemal dziecięcego błagania. — Do końca?
Delia poczuła, jak coś ściska jej serce. Była poruszona do głębi, a łzy same napływały jej do oczu.
— Zostanę — odpowiedziała miękko, ściskając dłoń Kalipso z całą siłą, jaką w sobie miała.
W oczach bogini pojawił się cień ulgi, a na jej twarzy zagościł ostatni, słaby uśmiech.
— Czy... pochowasz mnie, gdy już będę musiała odejść? — spytała cicho, jej głos był teraz ledwo słyszalny, niemal jak szept.
Delia skinęła głową, choć gardło miała ściśnięte od emocji.
— Obiecuję, Kalipso.
Kalipso westchnęła, a jej ciało zaczęło drżeć, jakby ostatnie iskry jej nieśmiertelności walczyły z trucizną, która wypełniała teraz jej żyły. Jej spojrzenie zatrzymało się na Delii, a w tych ostatnich chwilach była wdzięczność i ulga, jakiej Delia nigdy wcześniej nie widziała.
— Dziękuję... — wyszeptała, zanim jej oczy zamknęły się na zawsze.
Delia trwała przy niej, czując, jak ciężar chwili zdaje się przygniatać jej serce. Po raz pierwszy od początku tej dziwnej, niebezpiecznej gry zrozumiała, jak wielki był ból Kalipso — jej samotność, strach i desperacja, które teraz znalazły swój kres. Cisza w chacie była teraz absolutna. Delia spojrzała na ciało Kalipso, wciąż ciepłe, choć bez życia. Musiała spełnić swoją obietnicę. Wstała z trudem, jej dłonie drżały, ale w jej sercu była pewność. Zrobi to dla Kalipso — dla istoty, która przez chwilę pozwoliła jej zajrzeć w głębię swojej duszy. Z nadgarstka Kalipso spadła złota bransoleta. Delia wzięła ją do ręki, uważnie oglądając... czy tę bransoletę można było zdjąć tylko z martwego ciała?
Chata wypełniona była ciężką, niemal namacalną ciszą. Delia siedziała obok ciała Kalipso, próbując zebrać myśli po emocjonalnym huraganie, który właśnie przetoczył się przez jej życie. Nagle usłyszała za sobą ciche skrzypienie desek, jakby ktoś wszedł do środka. Instynktownie sięgnęła po ostrze, które nosiła przy pasie, i odwróciła się gwałtownie.
W progu stała wysoka, majestatyczna postać mężczyzny. Nie wyglądał na Greka ani tym bardziej na jednego z olimpijskich bogów. Był przystojny w sposób surowy i dziki, jakby wyciosany z lodu i ognia. Jego blond włosy związane były w wysoki kucyk, a twarz zdobił starannie przycięty zarost. Ubrany był w futra i zbroję, która przywodziła na myśl skandynawskich wojowników — wikingów. Miecz u boku i tarcza na plecach świadczyły o tym, że nie był jedynie widmem.
Delia spojrzała na niego podejrzliwie, choć coś w jego obecności wywołało w niej niepokój pomieszany z fascynacją. Mężczyzna zbliżył się powoli, a jego oczy — jasne, przenikliwe — skupiły się na nieruchomej Kalipso.
— Kalipso... — wyszeptał, a w jego głosie rozbrzmiała mieszanka bólu i ulgi.
Mężczyzna padł na kolana obok niej, zupełnie ignorując Delię. Ostrożnie ujął twarz bogini w dłonie, jakby bał się, że może ją skrzywdzić. Pochylił się, ucałował ją w czoło, a jego ramiona lekko drżały. Delia, choć nie spuszczała z niego wzroku, poczuła, jak w jej sercu budzi się dziwne współczucie. Mężczyzna w końcu spojrzał na nią, a jego twarz zdradzała ból, jakiego nie widziała nawet u Kalipso.
— Kim jesteś? — zapytała, nie ukrywając swojej ostrożności.
Mężczyzna wyprostował się, choć nadal klęczał przy Kalipso.
— Jestem Baldur — powiedział spokojnie, a jego głos brzmiał jak echo burzy i lodowego wiatru. — Nie jestem Grekiem, nie należę do waszego panteonu. Ale Kalipso... była kimś więcej niż tylko chwilą w moim życiu.
Delia zmarszczyła brwi, a jej podejrzliwość nie malała.
— Jeśli była kimś więcej, to dlaczego ją porzuciłeś? — zapytała ostro.
Baldur westchnął, a jego spojrzenie stało się cięższe.
— Moja żona, Nanna, przeklęła mnie, gdy dowiedziała się o naszym romansie. Nie mogłem zostać przy Kalipso. Klątwa zmusiła mnie do odejścia, dopóki oboje pozostawaliśmy przy życiu. Nie mogłem ani zbliżyć się do niej, ani jej chronić. Jednak... kochałem ją. Całym sercem.
Spojrzał na ciało Kalipso z wyrazem twarzy, który mógłby stopić najzimniejsze lodowce.
— Jej śmierć zdjęła klątwę. Teraz mogę spełnić swój ostatni obowiązek wobec niej. Pochowam ją, tak jak na to zasługuje.
Delia poczuła, jak jej serce ściska się z żalu. Jego słowa były pełne szczerości i bólu, których nie dało się podważyć. Baldur ostrożnie wziął ciało Kalipso w ramiona, jakby była najcenniejszym skarbem, a potem podniósł się z gracją i siłą, jakiej Delia nigdy wcześniej nie widziała.
Gdy kierował się ku wyjściu, zatrzymał się i spojrzał na Delię.
— Jestem twoim dłużnikiem, Helvör*— powiedział. — Dzięki tobie Kalipso mogła odejść w spokoju, a ja zostałem uwolniony.
Jego słowa zabrzmiały jak przysięga, której nie mógł złamać. Baldur odwrócił się i wyszedł z chaty, niosąc ciało Kalipso, a Delia patrzyła za nim, nie mogąc powstrzymać łez. Choć była sama, czuła, że coś w niej zmieniło się na zawsze.
Gdy Baldur zniknął, Delia została sama. Jej dłonie drżały, a w oczach kręciły się łzy, których nie mogła powstrzymać. Te łzy były mieszanką żalu, straty i dziwnego ulgi. Opadła na kolana, wpatrując się w odległy punkt przed sobą. Nie wiedziała, ile tak klęczała, kiedy poczuła ręce Posejdona na swoich ramionach, podniosła wzrok, nieświadoma, kiedy on się pojawił.
— Nie spodziewałem się, że łzy cię tutaj zaskoczą, Asphodelio — powiedział spokojnie, przyglądając się jej zaskoczonej twarzy. Jego ton nie był pełen współczucia, lecz wyważonego zrozumienia. — Wygląda na to, że moc wyspy zniknęła. Nigdzie też nie widzę Kalipso.
Delia poczuła, jak ten krótki moment słów wchłania się w nią, jakby wszechświat milczał, czekając na jej reakcję. Czuła, jak przytłaczający ból śmierci Kalipso, ten nieoczekiwany ciężar, zaciska się w jej piersi. Zmiękła, poczuła, że nie ma już sił. Po prostu padła na kolana, a łzy zaczęły płynąć strumieniami. Posejdon nie odezwał się przez chwilę, ale kiedy zobaczył jej twarz wypełnioną tym bezgranicznym smutkiem, otoczył ją ramieniem. Pochylił się nad nią, szepcząc coś spokojnego, co brzmiało jak słowa pocieszenia, choć Delia nie była w stanie ich zrozumieć. W tej chwili cała jej istota potrzebowała tylko tej ciszy, tej obecności, choć na chwilę.
Kiedy opanowała swój płacz, podniosła wzrok. W jej oczach wciąż była walka między smutkiem a wrogością wobec Posejdona. W jej dłoni znajdowała się bransoleta — jedyny ślad po Kalipso, po tym, co minęło, a teraz, pełna niepewności, podała ją Posejdonowi.
Posejdon przyjął ją w milczeniu, patrząc na nią z wyraźnym współczuciem, choć nie powiedział ani słowa. W końcu, kiedy milczenie stało się nie do zniesienia, uniósł ją w ramionach, tak jak wcześniej Baldur Kalipso i wyniósł ją z chaty. Delia nie oponowała, nie mając już siły. Orfeusz, Charybda, Kalipso... Próby męczyły ją bardziej psychicznie niż fizycznie. Nie pamiętała, kiedy zasnęła w ramionach Posejdona, ani kiedy wróciła do Hadesu. Kiedy się obudziła, poczuła ciepło, które otaczało ją jak nieprzenikniona mgła. Otworzyła oczy, a przed nią siedział Hefajstos. Jego wzrok był skupiony na bransolecie, którą trzymał w dłoni, jakby analizował ją z każdej możliwej strony. Wyglądał na nieco zirytowanego.
Wydawało się, że sprawdza, czy bransoleta rzeczywiście pochodzi z Ogygii, czy była autentyczna, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widział. Gdy Delia poruszyła się w łóżku, Hefajstos momentalnie zerknął w jej stronę, jego spojrzenie pełne było napięcia.
— Ktoś majstrował przy tym — mruknął zirytowany, jego głos chrapliwy od rozczarowania. — Ktoś zaklął w tym runę, która uniemożliwiła zdjęcie bransolety, póki nosiciel żył. A to znaczy, że Kalipso...
Jego głos zamarł, jakby nie mógł znieść samej myśli o tym, co oznaczały te słowa. Zatrzymał się w pół zdania, a jego oczy przeniosły się z bransolety na Delię, w których czaiła się niewypowiedziana odpowiedź. Delia czuła, jak wzbiera w niej napięcie, jakby nie była gotowa, by odpowiedzieć, jakby te słowa ważyły więcej niż cokolwiek, co mogła powiedzieć.
— Jak umarła? — dodał, jego głos był bardziej stanowczy teraz, a jego spojrzenie stało się wnikliwe, jakby domagało się prawdy.
— Umierała otoczona ludźmi — powiedziała cicho, jej głos zadrżał, ale nie mówiła nic więcej. Uniknęła spojrzenia Hefajstosa, jakby chcąc zatrzymać jakiekolwiek pytania, które mogłyby się pojawić. Co mogła powiedzieć o Baldurze? Czy warto było wspominać o innym bogu? Nawet Posejdon nie wyczuł jego obecności. A nie wiedziała, jakie relacje panują między innymi panteonami.
Hefajstos pokiwał głową, mruknął coś tylko o zaliczonej Próbie i odszedł. Delia poczuła dziwną potrzebę bliskości. Przytulenia się i usłyszenia, że to nie ona skazała Kalipso na śmierć. Wstała szybko z łożka, od czego zakręciło jej się lekko w głowie. Mimo to podeszła do drzwi, nasłuchując, czy ktoś na zewnątrz czeka. Wyszła na korytarz, a potem poszła do komnaty Hadesa. Nie chciała kontynuacji tego, w czym przerwała im Eura, po prostu zwykłego objęcia. W tej chwili przyjęłaby każdego, kto chciałby okazać jej wsparcie — nawet Posejdona czy Aresa.
Drzwi do komnaty Hadesa był lekko uchylone, znów niezabezpieczona. Delia zamarła na chwilę, gdy usłyszała ciche szmery, dochodzące zza drzwi komnaty Hadesa. Serce jej zabiło mocniej, a niepokój wypełnił całą jej pierś. Zatrzymała się na moment, nie wiedząc, co zrobić. Przez chwilę miała ochotę odwrócić się i wrócić do swojej komnaty, ale coś ją zatrzymało.
Wyraźne kobiece jęki.
* * * * *
Plumeria tourn — plumeria; związana z tropikalnymi wyspami, frangipani symbolizuje spokój, relaks, piękno oraz miłość. W wielu kulturach jest używana do tworzenia naszyjników i bransoletek, a także jako kwiat do ozdabiania włosów. W kulturze hawajskiej jest także symbolem piękna i duchowości.
Helvör — W mitologii nordyckiej śmierć jest powiązana z miejscem takim jak Helheim, królestwo zmarłych, którym rządzi Hel, córka Loki'ego. Baldur, którego śmierć jest jedną z kluczowych opowieści, mógłby postrzegać Delii status jako coś, co nieuniknione i związane z cierpieniem. Dlatego Baldur mógłby nazwać ją „Helvör" lub „Helstýr", co można przetłumaczyć na „Pani Śmierci" lub „Oblubienica Hel". „Hel" byłaby w tym kontekście osobą, która włada śmiercią i zaświatami w mitologii nordyckiej, więc taki tytuł łączyłby ją z rolą „obiecanej śmierci", którą pełni w panteonie greckim u boku Hadesa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top