27. Drosera

Delia wpatrywała się w swoją matkę z lekko uchylonymi ustami. Wspomnienia wróciły do niej z siłą, której nie była w stanie powstrzymać. Pamiętała dzień pogrzebu, zimny i szary, jakby niebo chciało podkreślić ogrom jej straty. Pamiętała, jak krzyczała, błagając, żeby ktoś obudził jej matkę, żeby ktoś oddał ją życiu. Damien musiał ją powstrzymywać, kiedy rzucała się na trumnę, błagając, żeby ją otworzyli. Klęczał przy niej, trzymając ją w ramionach, gdy brakowało jej sił, a łzy wylewały się nieprzerwanie.

Płakała przez całe dnie, tracąc poczucie czasu. Wszystko zlewało się w jedną szarą, przytłaczającą masę bólu i pustki. To był najcięższy czas w jej życiu, a jedyną osobą, która wtedy przy niej trwała, był Damien. On dbał o nią, zmuszał, żeby zjadła choćby kilka kęsów, przypominał, że musi spać, żeby wstać następnego dnia. Czuwał przy niej, jakby jego obecność była jedyną kotwicą, która trzymała ją w rzeczywistości.

A teraz... Bridgette była tutaj. Żywa. Oddychała. Nie... nie żyła, Kora oddała swoją boskość, by zostać Bridgette Hadwyn i ukryć je obie przed Hadesem czy innym lichem. Matka patrzyła na nią tym samym spojrzeniem, które Delia znała z dzieciństwa. Tym samym, pełnym troski i miłości, choć teraz zdawało się naznaczone ciężarem, jakiego Delia nigdy wcześniej nie widziała.

— Mamo? — wyszeptała w końcu, ledwie słyszalnie. Głos jej zadrżał, jakby bała się, że jeśli powie coś więcej, kobieta zniknie, a ona obudzi się w swoim pokoju, wracając do samotności i rozpaczy.

Kora uśmiechnęła się delikatnie, choć w jej oczach migotał cień, coś między bólem a ulgą. Wyciągnęła rękę, jakby chciała dotknąć córki, upewnić się, że ona również jest prawdziwa.

— To ja, Deli. Jestem tutaj — powiedziała łagodnie, a dźwięk jej głosu sprawił, że Delia cofnęła się o krok, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi i słyszy.

— Jak... Jak to możliwe? — spytała, jej głos przepełniony był niedowierzaniem i gniewem. — Ty... Ty nie żyłaś. Widziałyśmy się po raz ostatni tamtego dnia, na cmentarzu. Jakim cudem...?

Kora spuściła wzrok na moment, jakby szukała właściwych słów, ale nie znalazła ich od razu. Jej uśmiech przybladł, uświadamiając córkę, że ich spotkanie nie było cudem, a przeznaczeniem — fizyczne ciało Kory od sześciu lat spoczywało na cmentarzu nieopodal miasteczka, które zamieszkiwały, a teraz nie istniało. Przed Delią stała jedynie uwolniona dusza matki.

— Widzę, że moja sadzonka wyrosła na najpiękniejszy kwiat, jaki mogłam sobie wyobrazić — powiedziała ciepło Kora, zbliżając się do córki. Jej głos był łagodny, niemalże szeptem, jakby każde słowo miało uspokoić burzę emocji, która szalała w sercu Delii. Objęła ją ostrożnie, delikatnie, jakby bała się, że córka mogłaby zniknąć niczym sen.

Serce Delii zabiło mocniej, gdy znów poczuła znajome ciepło matki. Pachniała kwiatami, wiatrem i wilgotnym mchem — tym wszystkim, co zawsze kojarzyło jej się z bezpieczeństwem i domem. Przez krótką chwilę czas przestał istnieć.

— Wiedziałaś, że tu będę? Że kiedyś wrócę na Olimp? — spytała Delia cicho, próbując powstrzymać drżenie w głosie. Jedną dłonią otarła łzy, które spływały jej po policzkach, choć w jej sercu wciąż tlił się cień wątpliwości.

Kora odsunęła się nieznacznie, by spojrzeć córce w oczy, ale jej dłoń pozostała na ramieniu dziewczyny, jakby nie chciała stracić z nią kontaktu.

— Urodziłaś się na Olimpie, Delio. To twoje miejsce, twoje przeznaczenie, choć starałam się je ukryć. Nie mogłam tego robić wiecznie. Wiedziałam, że pewnego dnia zostaniesz odnaleziona, że bogowie przypomną sobie o tobie... — Jej głos zadrżał, ale po chwili nabrała siły. — Urodziłaś się jako córka Kory, obiecana żona Hadesa

Te słowa uderzyły Delię niczym burza. Cofnęła się o krok, wytrącając dłoń matki ze swojego ramienia.

— Po to się urodziłam? — zapytała z niedowierzaniem, a w jej głosie pobrzmiewał gniew. — Po prostu by żyć jako czyjaś żona?

— Nie, oczywiście, że nie! — Kora szybko pokręciła głową, desperacko próbując zatrzymać córkę przy sobie. — Urodziłaś się z miłości. Mojej miłości.

Delia milczała, przyglądając się jej z niedowierzaniem, a Kora westchnęła ciężko.

— Hades... on cieszył się z ciebie najbardziej — zaczęła powoli. — Widzisz, Delio, gdy żyłam wśród ludzi, poznawałam opowieści o bogach. Mitologia, którą przekazują sobie śmiertelnicy, to stek bzdur i kłamstw. To nie Zeus uwolnił swoje rodzeństwo. To Hades zabił Kronosa, swojego ojca, i wyciągnął nas z jego wnętrzności. Ale Gaja... Gaja była wściekła. Obwiniała go za śmierć Kronosa, nazwała ojcobójcą i twierdziła, że to Zeus miał zostać wielkim.

Kora zamilkła na chwilę, jakby wracały do niej wspomnienia tamtych wydarzeń, choć tę historię znali tylko nieliczni, a ona poznała ją całkiem przypadkiem.

— Potem podzielono światy — kontynuowała cicho. — Wiesz, w mitach mówią, że to nastąpiło po wojnie z Tytanami. Ale to nieprawda. To Gaja strąciła Hadesa do Podziemi jeszcze przed wojną. Był wtedy młody, zaledwie chłopcem, jeśli spojrzeć na to ludzkimi oczami, dziesięcioletnim dzieckiem. Samotnym, przerażonym, otoczonym ciemnością i śmiercią. Po wojnie z Tytanami Mojry doceniły jego bohaterstwo. Obiecały mu nagrodę: przepowiedziały, że zrodzi się córka Zeusa i Demeter, która później urodzi mu oblubienicę.

— I to byłam ja — przerwała Delia, jej głos przepełniony goryczą. — Tylko po to zostałam urodzona.

— Nie. — Głos Kory był stanowczy, niemal błagalny. — Mojry mogą przepowiadać los, ale nie mogą nim sterować. Urodziłaś się z mojej miłości, Delio. Hades... On cię pokochał jeszcze zanim się urodziłaś. Gdy po raz pierwszy cię zobaczył, ukląkł. A Hades nie klęka, rozumiesz? Nigdy. Ale wtedy płakał jak dziecko. Pokochał cię miłością tak czystą i wielką, jakiej nikt inny ci nie da.

Kora sięgnęła po rękę Delii, ściskając ją delikatnie.

— Ale to twoje życie, kochanie. Byłaś mu obiecana, ale tylko jeśli sama się na to zgodzisz. Cokolwiek postanowisz, zawsze będę z ciebie dumna. Chcę tylko jednego — żebyś była szczęśliwa. Na Olimpie lub gdziekolwiek indziej.

Delia odsunęła rękę, jej oczy płonęły gniewem i rozpaczą.

— On nie pozwoli mi odejść. Mówisz tak o Hadesie... a to przed nim mnie ukryłaś.

Kora spojrzała na nią smutno, ale stanowczo.

— Nie, Delio. Hades rozpaczał, ale nigdy nie próbował cię skrzywdzić. To nie przed nim cię ukryłam. Twoje istnienie... Twoje przeznaczenie zaburzyło coś, co było komuś bardzo niewygodne. Atropos ostrzegła mnie w sekrecie. Powiedziała, że ktoś pragnie cię zniszczyć. Więc cię wykradłam.

Delia patrzyła na nią z przerażeniem, jej oddech przyspieszył.

Kora zamilkła, jej usta poruszyły się bezgłośnie. Delia zrozumiała. Jej twarz pobladła, a w oczach pojawił się cień przerażenia.

— Trzymaj się blisko bogów, Delio — powiedziała Kora po chwili, jej głos delikatny, ale drżący od emocji. — Trzymaj się Hadesa. Przy nim będziesz bezpieczna, nawet jeśli to brzmi dla ciebie jak paradoks. Ale jeśli naprawdę chcesz odejść ze świata bogów... odejdź. Oni nie mogą cię do niczego zmusić. Jeszcze nie jest za późno.

— Mamo... Mamusiu... Czy wiesz, ile dusz ucierpiało przez bogów? — zapytała cicho, a jej głos przesycony był bólem i rozgoryczeniem. — Ilu ludzi cierpiało z boskiego kaprysu? Czy wiesz, że byłam w Tartarze?

Kora spojrzała na córkę z wyraźnym zaskoczeniem, a potem westchnęła ciężko, jakby to wyznanie odbiło się echem w jej sercu.

— Byłam w Tartarze — powtórzyła Delia, jej głos stawał się coraz mocniejszy, pełen gniewu i smutku. — I zostałam wyprowadzona przez samego Orfeusza, który nie potrafił odnaleźć spokoju, bo czuł, że zawiódł ukochaną. On... on nie potrafił nawet zaznać ukojenia w śmierci.

Kora nie odpowiedziała od razu. Jej spojrzenie prześlizgnęło się ponad ramieniem córki, a na twarzy pojawił się smutny, ledwie zauważalny uśmiech. Wyglądała, jakby spoglądała na coś, czego Delia nie widziała.

— Czy to prawda? — powiedziała Kora cicho, jej głos wypełnił powietrze dziwnym napięciem. — Czy czujesz, że Orfeusz cię zawiódł, Eurydyko?

Delia zamarła. Powoli, jakby bała się tego, co zobaczy, odwróciła się, ale na Polu nie pojawiła się żadna inna dusza. Były tam tylko one trzy: matka, córka i... Eura. Jej obecność zdawała się wypełniać przestrzeń niepokojącym spokojem. Eura... Eurydyka. Delia wciągnęła gwałtownie powietrze, gdy prawda uderzyła ją niczym lodowaty podmuch. Według mitów, gdy Orfeusz odwrócił się, by spojrzeć na swoją ukochaną, ich los został przesądzony. Zostali na zawsze rozdzieleni, a Eurydyka, jak opowiadano, miała zniknąć w mrokach Podziemi albo zostać zamieniona w kamień. A jednak... Stała tutaj.

Nie jako cień przeszłości, nie jako wspomnienie, ale żywa w swej eterycznej formie, równie piękna i nieuchwytna jak w pieśniach, które przetrwały tysiąclecia.

Eura była Eurydyką.

Prawda zdawała się niemal niemożliwa, a jednak każda drobna wskazówka, każdy gest i spojrzenie, nagle ułożyły się w całość. Jej tajemniczość, ten niewypowiedziany smutek, który zdawał się zawsze ciążyć na jej ramionach.

— Ty... Ty jesteś nią — wyszeptała Delia, nie odrywając od niej wzroku. Jej głos drżał, a w oczach odbijały się pytania, których nie potrafiła jeszcze sformułować.

Eura spojrzała na nią chłodnym, choć pełnym rezygnacji spojrzeniem.

— Eurydyka — powiedziała cicho, jakby smakowała to imię, wydobywając je z zakamarków wspomnień. — To dawna historia, moja pani. Mój mit zakończył się już dawno, a ja... Cóż, musiałam znaleźć dla siebie nową rolę w świecie, który nie potrzebuje więcej tragedii.

— Czy Orfeusz coś ci powiedział? — zapytała nagle Kora, przyglądając się uważniej córce.

— Prosił... abym została boginią. Lepszą niż oni wszyscy, który będzie liczył się z ludzkim życiem. Po prostu lepsza...

— A jaką boginią rzeczywiście chciałabyś zostać? — dopytywała matką. — Naprawdę tylko lepszą od Olimpu?

Wtedy Delia nie znała odpowiedzi.

🌻🌻🌻

Pożegnanie z matką po raz drugi było dla Delii bolesnym doświadczeniem, cięższym, niż się spodziewała. Miała ją przy sobie przez krótką, ulotną chwilę, tylko po to, by znów poczuć stratę, jakby ktoś rozdzierał jej serce na nowo. Słowa Kory wciąż odbijały się echem w jej głowie: ,,Jaką chciałaś być boginią?" Ale czy w ogóle chciała nią być? Jeszcze niedawno była zwykłą kelnerką, prowadziła spokojne, choć niepozbawione trosk życie. A teraz? Teraz miała przed sobą przyszłość, której nie wybrała, a która zdawała się na nią napierać z każdej strony. Jeśli zaakceptowałaby przepowiednię Mojr, czekało ją poślubienie Hadesa, a potem... potomstwo? Myśl o tym sprawiła, że poczuła gorąco rozchodzące się po ciele.

Było to zawstydzające i niezrozumiałe; czy ten dreszcz był lękiem, czy czymś więcej? Nie była pewna, co myśleć o Hadesie.

Zamknął ją, odebrał wolność pod pretekstem ochrony. Wykorzystał szantaż, by sprowadzić ją do Podziemi. Czy to miała być miłość? W głębi duszy czuła bunt, ale jednocześnie jego obecność w jej życiu wydawała się... nieunikniona. Mimo gniewu, mimo oporu, Hades był stały, jakby osnowa jej losu była spleciona z jego cieniem.

Ale wtedy wracały słowa Kory. Według niej Hades nigdy nie zaznał prawdziwej, zdrowej miłości. Był bogiem odtrąconym, owładniętym samotnością i od lat spowitym cieniem, jaki rzucała na niego Gaja. Nawet jego matka obdarzyła go wyłącznie nienawiścią. Co mógł wiedzieć o miłości? O tym, jak wygląda, jak działa?

Delia oparła się o chłodną ścianę korytarza, zamykając oczy. Chaos myśli, emocji i wspomnień niemal ją przytłaczał.

Eurydyka... Eura szła cicho za Delią, czuwając nad każdym jej krokiem. Zaprowadziła ją z powrotem do komnaty, gdzie pomogła jej zmyć z siebie ciężar minionych wydarzeń. Delia milczała, wciąż zamyślona, ale pozwalała Eurze się sobą zająć. Nimfa podała jej świeże ubrania, otuliła ciepłem wieczornego posiłku i zadbała, by niczego jej nie brakowało.

Hades wrócił późno, gdy Delia już zapadła w niespokojny sen. Przysiadł na skraju jej łóżka, w ciszy obserwując jej spokojną twarz rozjaśnioną bladym światłem płomieni tańczących w komnacie. Przesunął dłonią po jej włosach, jakby chciał zapamiętać każdą chwilę z nią, każdy rys jej twarzy. Nachylił się i delikatnie musnął jej czoło pocałunkiem. Nie budząc jej, wstał i odszedł do swoich komnat, gdzie czekała już Eurydyka. Nimfa opowiedziała mu o wszystkim, co widziała: o działaniach Rise, o spotkaniu Delii z Korą i słowach, jakie między nimi padły.

Ku jej zdumieniu, Hades nie okazał gniewu. Przez chwilę trwał w zamyśleniu, a jego twarz, zwykle tak spokojna, złagodniała. — Zasługiwała na to spotkanie.

🌻🌻🌻

Następnego dnia Delia obudziła się z uczuciem niepokoju, jakby coś zbliżało się do niej nieuchronnie, czego nie potrafiła zrozumieć, o czym przekonała się podczas treningu z Ateną. Czekała na nią Próba, ale nie taka, jaką sobie wyobrażała. Wiedziała, że bogowie nie podchodzą do niej lekko, ale to, co miało się wydarzyć, przerosło jej oczekiwania. Kiedy tylko weszła do sali, jej spojrzenie spotkało się ze srebrzystym, pełnym powagi wzrokiem Posejdona.

— Twoja Próba zaczyna się teraz, Delio — powiedział, patrząc na nią z nieodgadnionym wyrazem twarzy. — Będziesz musiała odzyskać mój Trójząb. Z leża Charybdy.

Hades zacisnął mocniej dłoń na swoim kosturze, jego palce drżały lekko, ale na twarzy malował się spokój. W środku gotował się od gniewu, lecz wiedział, że nie może pozwolić, by cokolwiek zdradziło jego emocje. Siedzący obok Hefajstos, bóg kowalstwa, wyczuł napięcie i położył rękę na jego ramieniu, milcząc, ale wyraźnie oferując wsparcie. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, Hefajstos skinął głową, jakby wiedział, że teraz nie ma słów, które mogłyby coś zmienić. Hades przyjął to w milczeniu, nie mając ochoty rozmawiać o tym, co go trapiło. Zaledwie dzień wcześniej miał nadzieję, że jego rozmowa z Delią, choć trudna, pozwoli mu przywrócić choćby odrobinę zaufania. Niestety, nie dostał takiej szansy. Kora wyjawiła... troszeczkę za dużo. Dziś, mijając go w korytarzu, Delia tylko obojętnie obrzuciła go wzrokiem i odeszła. Była zimna, całkowicie zignorowała ich wspólne śniadanie.

Chociaż wciąż nie rozumiał, co się zmieniło w jej sercu po rozmowie z matką, coś mu mówiło, że nie będzie łatwo ponownie zdobyć jej zaufanie. Z każdą chwilą zaczynał czuć, jak jego obecność w jej życiu staje się znów coraz bardziej niechciana. W głębi duszy obawiał się, że to, co między nimi było, mogło zostać na zawsze zniszczone.

Ale dziś nie miał czasu na rozmyślania o tym. Zamiast tego, myśli Hadesa skierowały się ku wyzwaniu, które czekało na Delii.

Charybda, bestia potrafiąca pochłaniać całe morza, sprawiająca, że najpotężniejsze statki ginęły w jej głębinach. Zmusić ją do oddania trójzębu... To nie była zwykła Próba. To była walka na śmierć i życie. I takiej Próby nie spodziewałaby się po Posejdonie, który wydawał się dość równym bogiem, a jednak mity nie kłamały — mściwy, zły bóg.

Hermes, zgodnie z wolą Posejdona, przeniósł Delię do leża Charybdy. Ledwie stanęła na nogach, a otoczyła ją mroczna, wilgotna przestrzeń, wypełniona dziwną ciszą, jakby miejsce to wstrzymywało oddech przed nadchodzącym sztormem. W powietrzu czuć było sól, a woda niemal unosiła się w gęstej mgle. Wokół niej sterczały potężne, kamienne słupy, pociemniałe od wieków i pełne śladów dawnych walk. Delia zaczęła się zakradać, próbując poruszać się tak cicho, jak tylko mogła. Każdy krok niósł echo, a każdy odgłos wydawał jej się zbyt głośny, niemal zdradziecki. Czuła, że jest obserwowana, choć jeszcze nie widziała potwora. Każdy mięsień w jej ciele był napięty, a oddech nierówny, ale starała się zachować spokój. To miała być Próba, ale w tej chwili czuła, że walczy nie tylko o sukces, ale o życie.

Kiedy zbliżyła się do jednego z większych kamieni, nastąpiła na wilgotny, luźny odłamek. Dźwięk stłuczonego kamienia wypełnił przestrzeń i zanim zdążyła zareagować, ziemia zaczęła się trząść. Z wnętrza wód, które otaczały skalne słupy, wyłoniła się potężna sylwetka. Charybda. Jej ciało było częściowo wodne, częściowo stałe, jakby stanowiła mieszankę dwóch światów.

Głębokie, nieziemskie oczy skupiły się na Delii, a potężna paszcza otworzyła się w ryku, który odbił się echem po całym leżu.

Delia zamarła na chwilę, a potem rzuciła się do ucieczki. Ukrywała się za kolejnymi słupami, próbując uniknąć wzroku bestii, ale Charybda była zbyt potężna i zbyt szybka. Każdy ruch Delii wydawał się przyciągać jej uwagę, jakby stwór wyczuwał nawet najmniejszy ślad jej obecności. W pewnym momencie Charybda ją dopadła. Potężne wodne macki otoczyły ją, wciągając w mroczną otchłań. Woda wypełniła jej płuca, jej ciało było ściskane z siłą, która zdawała się miażdżyć kości. Walczyła o każdy oddech, jej dłonie rozpaczliwie szukały czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc się uwolnić.

W końcu, cudem, wyrwała się z uścisku bestii, ale była wyczerpana. Każdy jej krok stawał się coraz cięższy, a jej siły powoli się wyczerpywały. Wtedy Charybda zadała jej ostatni cios. Potężna macka przecięła jej ramię, a krew Delii spłynęła do wody.

Na ten widok bestia zatrzymała się. Nie ryknęła, nie zaatakowała. Zamiast tego, stwór znieruchomiał, a w jego oczach pojawiło się coś, co Delia mogłaby przysiąc było rozpoznaniem. Woda wokół niej ucichła, a w powietrzu zawisła ciężka, dziwna atmosfera. Charybda nachyliła się ku czerwonej plamie rozchodzącej się po powierzchni wody, smakowała ją, wąchała.

I wtedy usłyszała głos.

Czuję twoją krew... Jest znajoma... Bliska... Rodzima.

Głos był kobiecy, głęboki i pełen bólu, jakby niósł w sobie wieki cierpienia. Delia spojrzała na Charybdę, czując, jak coś w niej się zmienia. Bestia, która przed chwilą próbowała ją zabić, teraz wyglądała inaczej. Jakby cała furia, która ją napędzała, ustąpiła miejsca czemuś znacznie głębszemu.

— Kim jesteś? — zapytała Delia, wciąż niepewna, czy to nie jakiś podstęp.

Charybda zawahała się, a potem przemówiła ponownie.

Bestią, którą bogowie mnie uczynili.

— Więc dlaczego mnie oszczędziłaś? — zapytała cicho, nadal czując piekący ból w zranionym ramieniu.

Twoja krew. Jesteś... jego. — Charybda odpowiedziała powoli, jakby ważyła każde słowo. Jej głos, chropowaty i głęboki, niósł ze sobą coś, co przypominało żal. Głębokie, smutne spojrzenie stworzenia wbijało się w Delię, jakby starała się odnaleźć w niej coś więcej.

Delia wstrzymała oddech.

— Kogo? Hadesa? — zapytała, choć sama nie była pewna, czy chce usłyszeć odpowiedź.

Charybda nie od razu odpowiedziała. Jej ciało, zbudowane z wirującej wody i skały, zdawało się na moment zastygnąć, jakby zastanawiała się, czy wyjawić prawdę. W końcu jej głęboki głos znów rozbrzmiał.

Nie. Nie Hadesa. Posejdona.

Słowa uderzyły w Delię jak cios. Wszystko, co do tej pory o sobie myślała, zdawało się kruszyć w jednej chwili. Jej oddech przyspieszył, a myśli zaczęły wirować w chaotycznym tańcu.

— To... niemożliwe. — Jej głos zadrżał, choć czuła, że w głębi duszy odpowiedź Charybdy tłumaczyła zbyt wiele.

Jesteś z jego rodu, tak samo jak ja. Masz jego krew. — W tonie Charybdy pojawiło się coś niemal matczynego, jakby dzieliła się z Delią tajemnicą, która łączyła je w sposób, jakiego Delia nie potrafiła jeszcze zrozumieć.

— Ty? Ty jesteś jego dzieckiem? — zapytała Delia, unosząc wzrok na Charybdę, której masywna sylwetka zdawała się łamać światło wokół niej.

Tak. Jednym z wielu. Porzuconym, zapomnianym. Nasze przeznaczenie jest inne, człowieczyno. Ja stałam się potworem, bo tego ode mnie oczekiwano. Stałam się legendą, bo taka była wola bogów. Ale ja... ja tylko chciałam żyć w spokoju.

Te słowa przeszyły Delię, wywołując falę współczucia. Bestia przed nią nie była tylko bezmyślnym zagrożeniem. Była kimś, kto cierpiał. Cholera! Posejdon był ojcem Delii! On był tą wielką miłością Kory? Zupełnie inaczej niż w mitologii, ale Zeus był ojcem Kory, a bratem Posejdona, co znaczy, że Kora zaszła w ciążę z własnym wujkiem, ale w sumie to wiele tłumaczyło, bo Kora sama była córką rodzeństwa — Zeusa i Demeter. A skoro Posejdon był ojcem Delii, bratem Hadesa — Mojry obiecały Hadesowi siostrzenicę i bratanicę... A Charybda przed nią... była jej siostrą.

— Ja pierdole...

Stwór przed Delią unosił się na morskich falach, monumentalny i pełen goryczy. Jego oczy — olbrzymie, błyszczące jak mokre onyksy — wydawały się patrzeć na nią z głębokim bólem. Gdy Delia spoglądała na Charybdę, nie widziała w niej już tylko przerażającej bestii, mitycznego potwora z opowieści.

Widziała kogoś, kto cierpiał. Kogoś, kto został porzucony. Kogoś... kto, jak się okazało, był jej siostrą.

Zadrżała na tę myśl. Siostrą. To jedno słowo wypełniło jej umysł chaosem. Jak Posejdon mógł porzucić własne dzieci? Czy dlatego, że nie były tym, czym chciał, żeby były jak to kiedyś powiedział do Delii?

Nagle wszystkie jej lęki i uprzedzenia wobec tego potężnego stworzenia ustąpiły miejsca fali współczucia.

Delia powoli zrobiła krok do przodu, potem kolejny. Kamienny brzeg był śliski od wody, a chłodne krople oceanu piekły ją w rany. Czuła się mała i krucha, jakby każdy jej ruch mógł sprowokować Charybdę do ataku. Ale bestia, ku jej zdziwieniu, nie ruszyła się. Pochyliła głowę, nisko, niemal ulegle.

— Nie jesteś taka... To bogowie cię taką uczynili, ale nie jesteś potworem.

Charybda wydała z siebie cichy pomruk, niskie drganie, które przeszyło powietrze niczym echo w głębinach. Delia poczuła, jak fale zaczynają się uspokajać, ich rytm harmonizując się z jej własnym, przyspieszonym oddechem.

Zawahała się. Czy naprawdę mogła zaufać komuś, kto jeszcze chwilę temu próbował ją zabić? Mimo to wyciągnęła rękę, jakby odruchowo, i położyła ją delikatnie na czubku głowy Charybdy. Zimna, szorstka skóra stworzenia była nieoczekiwanie nieruchoma pod jej dłonią.

Charybda uniosła głowę, a jej oczy znów spojrzały na Delię. Było w nich coś... ludzkiego. Coś, co sprawiło, że Delii ścisnęło się serce.

— Jesteś dzieckiem Posejdona, a więc... w tym wypadku i moją siostrą. — Głos Delii złamał się na ostatnim słowie. — Nie musisz być już samotna.

Przez chwilę panowała cisza, przerywana tylko odległym szumem fal. Potem Charybda westchnęła, dźwięk ten był głęboki i melancholijny, jak zawodzenie wiatru w opuszczonej jaskini.

Siostrą... — wyszeptała bestia, a jej głos był zaskakująco łagodny, choć pełen smutku. — Nigdy nie miałam nikogo, kto mógłby mnie tak nazwać. Nigdy nie miałam rodziny, która by mnie chciała. Posejdon... — Z jej gardła wydobył się niski ryk, bardziej przypominający skowyt. — On mnie porzucił, tak jak porzuca wszystkie swoje dzieci. Uczynił mnie tym, czym jestem. Potworem. Przekleństwem mórz. I nigdy nie spojrzał na mnie inaczej.

— Nie musisz być tym, czym cię uczynili — powiedziała, głaszcząc ją teraz pewniej. — Nie jesteś potworem, Charybdo. Jesteś... siostrą. Może świat tego nie zrozumie, ale ja tak.

Bestia uniosła się wyżej na falach, patrząc na Delię z czymś, co mogło być nadzieją.

Dziękuję, siostro. — Jej głos był ledwie słyszalny, prawie łamliwy. — Może... może jeszcze kiedyś będę mogła spojrzeć na siebie inaczej.

Delia skinęła głową, łzy spływały po jej policzkach, ale czuła, że powiedziała coś, co miało znaczenie.

A teraz zabierz Trójząb.

Delia spojrzała na skałę, w której tkwiła potężna broń. Wzięła głęboki oddech, wciąż czując na sobie spojrzenie Charybdy. Podeszła bliżej, a jej ręka powoli zacisnęła się na Trójzębie. W tej samej chwili poczuła potężną energię przepływającą przez jej ciało, coś pierwotnego, jakby morze samo ją uznało za swoją.

Charybda przyglądała się jej, a potem dodała cicho:

Tylko krew Posejdona mogła to zrobić. Teraz wiesz. Jesteś jedną z nas... Z wielu nas... Jak się nazywasz?

Delia.

Delia — powtórzyła, smakując to imię jak największą słodycz. — Delia... Siostra...

Delia odwróciła się, patrząc na nią z wdzięcznością i smutkiem.

— Dziękuję, siostro.

Charybda zadrżała, jakby to słowo wywołało w niej coś głęboko uśpionego. Potem powoli zaczęła zanurzać się w wodach, które uspokoiły się, jakby wreszcie odnalazły spokój razem z nią.

Przez myśl Delii przebiegł znów Orfeusz, potem Eurydyka, a teraz Charybda. Bogowie — powinni zapłacić.

* * * * *

Drosera — rosiczka; symbolizują pochłanianie i niebezpieczeństwo, ponieważ łapią i trawią ofiary, co można odnieść do wirów wodnych, będących nawiązaniem do pułapki Charybdy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top