25. Lobelia erinus

Labirynt był znacznie większy, niż Delia się spodziewała. Kamienne ściany, porośnięte wilgotnym mchem, wznosiły się wysoko, blokując światło słoneczne i tworząc chłodny, klaustrofobiczny klimat. Powietrze pachniało ziemią i czymś metalicznym, co przyprawiało ją o dreszcze. Choć Hermes zapewniał ją, że Minotaur już dawno nie żyje, jego echo zdawało się wciąż unosić w tych korytarzach, w każdym ciemnym zakamarku.

Delia ruszyła przed siebie, trzymając się swojej strategii – prawa ręka zawsze dotyka ściany. Metoda była prosta, ale miała ją doprowadzić do celu. W głębi serca czuła niepokój, bo Hermes ostrzegł, że kilka dawnych pułapek wciąż działa.

Kilka minut marszu przekształciło się w godziny. Delia musiała nie tylko czołgać się przez wąskie przejścia, ale także unikać zapadni ukrytych pod warstwą piasku. W jednym momencie poczuła, jak kamienna płyta pod jej stopami zaczyna się poruszać. Skoczyła w bok, chwytając się krawędzi ściany. W miejscu, gdzie stała, z ziemi wysunęły się stalowe kolce.

— Naprawdę, Hermes? — mruknęła pod nosem, ocierając pot z czoła. — To ma być zabawa?

Podczas dalszej wędrówki znalazła szkielety dawnych ofiar Minotaura. Ich puste oczodoły zdawały się na nią patrzeć, oskarżając ją, że wciąż żyje. Delia zadrżała, ale zmusiła się, by iść dalej. Dotarła w końcu do centralnej części labiryntu — leża Minotaura. Tam, pośród kości i strzępków dawnych ofiar, zobaczyła czerwoną chorągiewkę. Wisiała na wbitej w ziemię włóczni, jakby czekała na swoją zdobywczynię.

— No dalej, tylko kilka kroków — powiedziała do siebie, ignorując bijące serce.

Gdy tylko dotknęła chorągiewki, usłyszała głośny zgrzyt. Ściany wokół niej zaczęły się poruszać, zacieśniając przestrzeń. Delia wzięła chorągiewkę i rzuciła się biegiem w stronę wyjścia, ściskając trofeum w dłoni. Trzymając się prawej strony, w końcu wydostała się z labiryntu, cała oklejona błotem, potargana, ale dumna. Przy wyjściu czekała na nią grupa bogów. Hermes podskakiwał z radości jak dziecko, klaszcząc w dłonie.

— Wiedziałem, że to zrobisz! — krzyknął, podbiegając do niej i mocno ściskając. Zignorował gniewne warknięcie za plecami. — Nawet nie zajęło ci to tyle czasu, ile myślałem! Jesteś niesamowita!

Pozostali bogowie obserwowali ją z uznaniem, chociaż nie obyło się bez typowych olimpijskich komentarzy. Hera zmarszczyła nos na widok błota, którym była pokryta, a Ares tylko parsknął śmiechem. Delia zignorowała go, zdając sobie sprawę, że poza drwinami nie może jej bardziej zagrozić. Nie w obliczu tylu bogów, w tym Zeusa i Hadesa, o czym wciąż przypominała mu ręka pozbawiona dłoni. 

Jednak jedna bogini pozostała niespokojna mimo ukończonej Próby Hermesa.Afrodyta, która siedziała na swoim tronie nieopodal, poruszała się niespokojnie, jakby nie mogła znaleźć wygodnej pozycji, co zdawało się sprzeczne z jej naturalną gracją. Jej dłonie, które zazwyczaj spoczywały na poręczach tronu niczym idealnie wyrzeźbione posągi, teraz zdawały się żyć własnym życiem. Jedna z nich leniwie wędrowała po jej udzie, przesuwając się delikatnie wzdłuż gładkiej skóry, aż dotarła do jego wewnętrznej strony. Jej palce lekko musnęły miejsce, gdzie ciało stawało się najbardziej wrażliwe, ale zatrzymała się tam tylko na moment, pozostawiając na sobie cienką warstwę pożądania.

W jej oczach tańczyła dzika iskra, a na wargach błąkał się błogi uśmiech. Zmarszczyła lekko nos, wciągając powietrze, jakby smakowała unoszące się w powietrzu napięcie. Jednak to, co początkowo wyglądało na podniecenie graniczące z zachwytem, zaczynało zmieniać się w coś bardziej surowego — coś niespełnionego.

— To było całkiem ekscytujące, Asphodelio — powiedziała, przechylając głowę i spoglądając na nią spod długich rzęs. — Ale... — Afrodyta odchyliła się na tronie, przerywając pieszczotę swojej skóry, jakby celowo podkreślała niezadowolenie — ...mam ochotę na więcej emocji.

Na chwilę zapadła cisza, którą przerywały jedynie ciche szepty bogów obserwujących tę scenę. Hermes zmarszczył brwi, ewidentnie zaniepokojony. Afrodyta jednak nie zwracała na niego uwagi. Cała jej uwaga była skupiona na Delii, której potargane włosy i pokryte błotem ubranie zdawały się budzić w niej jeszcze większą fascynację. Jej spojrzenie przesunęło się powoli wzdłuż sylwetki kobiety, jakby Afrodyta oceniałaby więcej niż tylko siłę czy spryt.

— Czas na moją Próbę — oznajmiła z lekką nutą zniecierpliwienia w głosie, odchylając się jeszcze bardziej, jakby chciała zrzucić z siebie ciężar niewykorzystanej energii. Jej ruchy były płynne, ale pełne pewnej nerwowości, która zdradzała, że sukces Delii w labiryncie nie dał jej takiej satysfakcji, na jaką liczyła.

— Afrodyto, to może poczekać — rzucił Hermes, odwracając wzrok i kręcąc głową z dezaprobatą. — Ona dopiero co skończyła moją Próbę. Nie możesz...

— Mogę wszystko — przerwała mu Afrodyta, nie odrywając wzroku od Delii. — I zamierzam. Nie martw się, Hermesie. To nie będzie wysiłek fizyczny — powiedziała, uśmiechając się lekko. Jej słowa brzmiały jak obietnica, ale jednocześnie jak ostrzeżenie. — Chcę poddać jej spryt kolejnej próbie.

Kiedy wyciągnęła przed siebie rękę, na stole przed Delią pojawiły się trzy kamienie szlachetne, w trzech różnych barwach: złotej, turkusowej i czarnej. Afrodyta patrzyła na kobietę z mieszanką zniecierpliwienia i wyczekiwania, jakby była pewna, że to, co za chwilę się wydarzy, w końcu przyniesie jej upragnioną rozrywkę.

— Każdy z tych kamieni jest piękny, ale tylko jeden jest prawdziwy — powiedziała. — Twoim zadaniem jest go wybrać. Jeśli zgadniesz, możesz go zatrzymać.

Delia zmarszczyła brwi.

— A co, jeśli wybiorę źle?

Afrodyta uśmiechnęła się szeroko, jakby pytanie sprawiło jej przyjemność.

— Wtedy kamień cię zabije — odpowiedziała, wsuwając paznokieć do ust. — Radzę ci się zastanowić dobrze. Czy źle czynię, Zeusie? — zwróciła się do Boga Piorunów. — Czy to nie my wybieramy porę na Próbę? Nie obowiązuje nas kolejka czy przerwa, prawda?

—  Zeusie... — ostrzegł go Hades, stojący tuż obok.

— Afrodyta ma rację — przyznał z lekkim ociąganiem. Po jego odchylonej głowie dało się zauważyć, że sam do końca nie zgadzał się z pośpiechem bogini, ale podobnie jak każdy na Olimpie, nie mógł mieszać się w Próby innych obogów. — Asphodelia otrzymała kolejną Próbę i musi ją przejść.

Kobieta cicho westchnęła, spodziewając się takiego obrotu spraw. Od początku chodziło im tylko o te pieprzone Próby. Stanowiło to dla nich wszystkich boską rozrywkę, nikt nie stanąłby po jej stronie, nawet gdyby jej życie było zagrożone. Chociaż... Delia miała drobne wątpliwości, widząc wściekłość wymalowaną na przystojnej twarzy Hadesa, kiedy wbijał mordercze spojrzenie w rozbawioną całą tą sytuacją Afrodytę. Jego działania były tak sprzeczne, że Delia czuła mętlik w głowie — raz Hades zachowywał się jak dupek, uprzedmiotawiając ją, podkreślając jej przynależność do niego, a czasami patrzył na nią z taką nienaturalną czułością. Czy wtrąciłby się, gdyby groziło jej niebezpieczeństwo? Przecież uratował ją przed Tytiosem... 

Postanowiła na moment nie zaprzątać sobie głowy Hadesem, choć wbrew pozorom ostatnio często wkradał się do jej myśli. Delia omiotła spojrzeniem srebrnych oczu trzy, połyskujące w blasku słonecznych promieni, kamienie. Każdy wydawał się prawdziwy. Ostrożnie podnosiła je, oglądając je z każdej możliwej strony. Nie znała się na kamieniach ani biżuterii. Sama nawet nie wiedziała, w jakie klejnoty ubierają ją nimfy, a teraz miała stwierdzić, który z tych kamieni jest prawdziwy? Zastanawiało ją, co Afrodyta w ten sposób chciała uzyskać? Każdy obejrzany kamień miał równe cięcia i był dobrze oszlifowany, jeśli dwa były fałszywkami — to cholernie dobrymi. Z pewnością bogowie noszący na co dzień wszystkie kamienie świata i klejnoty już z oddali mogli rozpoznać, który kamień szlachetny jest prawdziwy. Pierwszą myślą Delii był złoty kamień, lśniący jaśniej od pozostałych, ale kątem oka ciągle zerkała na czarny kamień, będący prawdopodobnie onyksem. Odłożyła złoty kamień, omijając szerokim łukiem turkusowy, jakby jego nie brała w ogóle pod uwagę. Ujęła w palce czarny kamień, mając wrażenie, że coś jej przypomina.

Uniosła głowę, by spojrzeć na podekscytowaną Afrodytę, a potem na surową twarz Hadesa. Stąd widziała jego spojrzenie, jakie jej posyłał. Serce Delii zabiło mocniej, kiedy zrozumiała, czemu onyks w jej dłoni tak bardzo zwrócił jej uwagę. W duchu odczuła ulgę, że całe jej ciało oklejone było błotem i wszystkim, co napotkała po drodze w labiryncie Tezeusza, bo dzięki temu była tak brudna, że nikt nie był w stanie dojrzeć rumieńców wykwitłych na jej twarzy.

— Kurwa... —  szepnęła do siebie, ściskając czarny kamień w dłoni z całej siły. —  Jaja sobie robicie, co nie? To nie... — Mimo wszystko Delia podniosła wzrok na Afrodytę, wyciągając w jej stronę dłoń z kamieniem. —  On jest prawdziwy, prawda?

Afrodyta milczała przez moment, a potem jej twarzy wykrzywił szeroki uśmiech, aż z radości podskoczyła. Klasnęła w dłonie, zeskakując z tronu, by zaraz znaleźć się obok śmiertelnej kobiety. Delia, o ile przy pierwszym spotkaniu nawet polubiła tę radosną boginkę, tak teraz szczerze nią gardziła. Afrodyta całą swoją osobą pokazała jak bardzo bogowie byli zmienni i uwielbiali się bawić ludzkim życiem. A ona nie była wyjątkiem. Wcale nie była kochana i radosna, Delia określiłaby ją jako maniaczkę, nimfomankę i szaloną wariatkę. 

— Zgadłaś, Asphodelio — przemówiła Afrodyta, kładąc dłoń na ręce Delii i ścisnęła ją nieco mocniej. —  Onyks jest prawdziwy... —  Nachyliła się do ucha kobiety. — Powiedz mi, czemu wybrałaś akurat jego?

Delia czuła jak bogini uśmiecha się ciągle, zdając sobie doskonale sprawę, dlaczego Delia wybrała akurat ten kamień. Afrodyta była boginią miłości. Ale skłamała. Wszystkie kamienie były prawdziwe, bo to nie autentyczność kamieni szlachetnych chciała bogini sprawdzić, tylko to, jaki kolor kamienia wybrałaby Delia. Kobieta spojrzała najpierw na Apolla, potem Hermesa i na koniec znów na Hadesa. 

— Myślę, że nikt się nie domyślił naszej małej zabawy — zachichotała bogini, wciąż stojąc zbyt blisko Delii. Przesunęła dłoń wzdłuż ramienia śmiertelniczki. — Czy powiesz mi, kochaniutka? Dlaczego wybrałaś ten mroczny onyks, a nie lśniący złoty kamień lub głęboki turkusowy? — Delia przełknęła ślinę. — Jesteś tak słodko niewinna, że aż to obrzydliwe. Więcej mi nie trzeba. — Bogini wyprostowała się, odchodząc o krok od Delii. — Wiesz, dlaczego wybrałaś ten kamień, i ja to wiem, ale jesteś tchórzem, by to przyznać. Powiedz to.

— Nie, to nie tak... — tłumaczyła się Delia, choć brzmiała niedorzecznie, język jej się plątał i nie była w stanie prawidłowo się wypowiedzieć, a tryumfalny uśmiech Afrodyty tylko wyprowadzał ją coraz bardziej z równowagi. — Był po prostu ładny, strzelałam, ja...

Afrodyta parsknęła śmiechem, tak jaskrawym i melodyjnym, że zdawało się, iż ściany Olimpu zaczynają drżeć od jej rozbawienia. Uniosła rękę, teatralnie machając nią w powietrzu, jakby chciała odgonić zbyt oczywiste wyjaśnienie Delii. Jej szeroki uśmiech zamienił się w drapieżny grymas, pełen triumfu i pewności siebie.

— Nuda! — zawołała, kręcąc głową z dezaprobatą. — Naprawdę? ,,Był ładny"? Asphodelio, dajże spokój. Tak pięknie krążysz wokół prawdy, że aż boli mnie serce. — Ostatnie słowa wypowiedziała niemal szeptem, kładąc dłoń na swojej piersi w geście przesadzonego dramatyzmu. — Ale nie martw się, moja droga. Nie oczekuję, że śmiertelniczka zdoła wyznać coś tak... surowego, tak prawdziwego w obecności tylu świadków. — Jej głos obniżył się, a ton stał się bardziej intymny, niemal kojący. — Wszak to tylko gra, prawda?

 — To nie tak...

Afrodyta parsknęła ponownie, tym razem bardziej z rozbawieniem niż złośliwością.

— Och, kochanie, ależ to właśnie tak! — oznajmiła, po czym odwróciła się z powrotem do tronu. — Cóż, to była naprawdę urocza scena. Ale teraz, skoro już mamy to za sobą, mogę wreszcie powiedzieć, że spisałaś się dobrze. Próba zaliczona. — Uniosła rękę, jakby nagradzając ją niewidzialnym pocałunkiem. — Onyks jest twój. Noś go z dumą, Asphodelio. Pasuje do ciebie...

Nagle drzwi na końcu wielkiej sali Olimpu otwarły się z hukiem, a do środka wbiegł zdyszany Hefajstos. Jego postać, zwykle ociężała i spokojna, teraz wyglądała, jakby była w ogniu paniki. Czarne od sadzy dłonie drżały, a jego płaszcz, zwykle starannie ułożony, zwisał nierówno, zahaczając o podłogę. Wyraźnie miał za sobą długą drogę i pośpiech, który nie przystał bogu jego rangi.

Zebrani bogowie przerwali swoje rozmowy i spojrzeli na niego z zaskoczeniem. Nawet Hermes, który zwykle potrafił w każdej sytuacji rzucić żartem, teraz zamilkł, zaniepokojony wyrazem twarzy boskiego kowala. Hefajstos stanął w centrum sali, z trudem łapiąc oddech, a na jego czole perlił się pot.

— Płomień Prometeusza... — wydyszał, a jego głos wibrował w przestrzeni jak odgłos kowalskiego młota — Zniknął! Ktoś go ukradł!

Słowa te wywołały szok. W pierwszej chwili zdawało się, że echo powtarza je wielokrotnie, zanim bogowie zrozumieli ich znaczenie. Hera poderwała się z tronu z taką siłą, że jej złote bransoletki zadźwięczały ostrzegawczo.

— Co?! — Jej głos był gniewnym krzykiem, który sprawił, że kilku młodszych bogów cofnęło się mimowolnie. — Jak to się mogło stać?! Mój pałac jest nie do zdobycia!

Hefajstos uniósł dłonie w geście obronnym, choć jego ramiona wciąż drżały.

— Nie wiem... Ale ktoś przeszedł przez zabezpieczenia. Nie zostawił żadnych śladów poza tym, że... Płomień Prometeusza zniknął.

Szmer przeszedł między bogami, szepczącymi, oskarżającymi. Jedynie Delia wpatrywała się w milczeniu w tęgą postać Hefajstosa. Pomimo wyraźnie zarysowanych mięśni, był jednym z tych bogów, podobnie jak Dionizos, który nie miał szczupłej, muskularnej postury, lecz trochę tęższą, potężniejszą wręcz. Płomień Prometeusza, to był Płomień Bogów, ten, o którym kilka tygodni temu opowiadała jej Rise. Płomień tak potężny, że mógł zagrozić wszystkim bogom, w tym także Hadesowi. Ona sama miała go wykraść, by wykorzystać go w starciu z Hadesem, aby się w końcu uwolnić, ale ktoś... ją ubiegł?!  Z jednej strony sali dobiegło gniewne mruknięcie Aresa, z drugiej — oburzone westchnienie Ateny. Tymczasem Delia, stojąca z boku, wpatrywała się w Hefajstosa z coraz większym napięciem.

Jeszcze kilka tygodni temu sama planowała włamać się do pałacu Hery. Czy ten ktoś również chciał go wykorzystać przeciw bogom? A może miał inne, jeszcze bardziej zgubne zamiary?

Wielka sala wciąż była pełna szumu. Zeus uniósł dłoń, nakazując ciszę. Bogowie ucichli, a spojrzenia wszystkich skupiły się na królu Olimpijczyków. Tylko Delia nadal tkwiła w swoim własnym świecie, analizując, kto mógłby być na tyle przebiegły, by nie tylko złamać boskie zabezpieczenia, ale też zniknąć bez śladu.

Jej serce biło szybciej. Ktokolwiek to zrobił, musiał działać szybko i bezbłędnie. Taki kunszt wzbudzał podziw, ale także strach. Czy to oznaczało, że bogowie, ze swoim boskim wszechwładztwem, nie byli już tak nietykalni, jak sądzili?

Hefajstos podniósł wzrok na Zeusa, jego głos drżał, gdy kontynuował:

— Zabezpieczenia nie zostały złamane siłą. Ktoś znał drogę. Znał kody, rytuały... Wiedział, jak obejść straże. To był ktoś... kto zna nas dobrze.

— To nie czas na wzajemne oskarżenia — warknął Zeus, doskonale zdając sobie sprawę, do czego zmierzał Hefajstos. —Hadesie, proszę, zabierz Asphodelię do Podziemi i upewnij się, że pozostanie tam, gdzie jej miejsce. Gdy wrócisz, zwołamy zebranie wszystkich bogów. Musimy działać szybko, zanim Płomień zostanie użyty przeciwko nam.

Hades wzruszył ramionami, jakby decyzja brata była dla niego tylko drobną niedogodnością, i odwrócił się w stronę Delii. Nie próbowała oponować, gdy chwycił ją za ramię i zaczął za sobą prowadzić. Jego długie palce trzymały ją kurczowo, jakby bał się, że zaraz mu ucieknie. Zignorowała fakt, że mógł po prostu pozwolić iść jej samej, ale była tak zmęczona, że nie miała siły się spierać.

🏵️🏵️🏵️

Drzwi od komnaty Asphodelii skrzypnęły cicho, kiedy zamykano je. Rise upewniła się, że drzwi pozostają zamknięte. Jej czarne włosy, lekkie jak pióra, powiewały delikatnie, jakby poruszała nimi niewidzialna ręka. Nimfa odsunęła się o krok, pozwalając sobie na dumny, zuchwały uśmiech, który tylko dodawał jej aurze tajemniczości. Przesunęła palcami po klamce, jakby zostawiała na niej swój ślad, a potem wyprostowała się i zaczęła powoli zanurzać w mroku korytarzy.

Cień niemal ją pochłonął, kiedy poczuła nagły, subtelny ruch w powietrzu. Nie musiała się odwracać, by wyczuć, że ktoś obserwuje każdy jej krok. Uśmiech na jej ustach pozostał, choć teraz wydawał się bardziej drapieżny. Odwróciła głowę powoli, jakby chciała przeciągnąć chwilę, i dostrzegła Eurę.

Eura zbliżała się bezszelestnie, krocząc z gracją, która mogłaby zawstydzić najdoskonalszego tancerza. Jej stopy nie wydawały najmniejszego dźwięku, a spojrzenie było chłodne, niemal przeszywające. Rise przyglądała jej się przez chwilę, z wyraźnym zadowoleniem, jakby sam fakt, że druga nimfa znalazła się tutaj, stanowił element jej starannie przemyślanego planu.

— Co robiłaś w pokoju pani pod jej nieobecność? — zapytała Eura, jej głos był spokojny, ale wypełniony ostrzem podejrzliwości.

— Ja tylko wykonuję swoją pracę, droga siostro — odparła Rise, a w jej głosie zabrzmiała nuta rozbawienia. — Pani ufa mi na tyle, że często prosi mnie o załatwianie pewnych sprawunków. Czyżby to zazdrość, że to ja zostałam ulubienicą?

Eura zmrużyła oczy, zaciskając usta w wąską linię. Jej opanowanie irytowało Rise jak nic innego. Ta perfekcyjna postawa, bez skazy, zawsze gotowa wypełniać obowiązki bez szemrania. Jak można było być tak nudnym? Rise od dawna uważała Eurę za najgorszy rodzaj rywalki — tę, która nie zdawała sobie sprawy z własnej wartości, przez co stanowiła zagrożenie na każdym kroku.

— Przestań kombinować, Rise. Ja również służę pani, a jednak nie zaglądam do jej komnaty pod jej nieobecność — powiedziała Eura stanowczo, choć jej głos pozostawał spokojny.

— Czyli może jednak nie ufa tobie aż tak? — Rise zmieniła ton na lodowaty, a jej uśmiech przybrał złośliwy wyraz. — Daj spokój, wiemy obie, komu naprawdę jesteś lojalna.

— I co to ma znaczyć? — Eura zrobiła krok bliżej, jej spojrzenie nie ustępowało pod ciężarem prowokacji.

— Pozostajesz wierna Hadesowi mimo wszystko? — Rise parsknęła z kpiną. — Pozwoliłaś, aby bogowie dyktowali ci twoje życie, nawet po tym, jak odebrali ci ukochanego? Obudź się, Euro, to nie była łaska ze strony Hadesa, lecz rozrywka. Bawili się wami.

Eura zamarła na chwilę, jakby coś w słowach Rise trafiło w czuły punkt.

— Co to za spojrzenie? — Rise zaśmiała się głośno, rozkoszując się chwilą. Nie tracąc pewności siebie, zbliżyła się do Eury i delikatnie ułożyła dłonie na jej ramionach. — Euro... A może raczej powinnam mówić, Eurydyko? W co tak naiwnie chcesz wierzyć?

Eura odepchnęła ją gwałtownie, a ruch był bardziej stanowczy, niż Rise się spodziewała. Napięcie w powietrzu stało się niemal namacalne. Eura, choć na pozór opanowana, wyglądała teraz, jakby walczyła z burzą wewnętrznych emocji.

— Zachowaj to dla siebie, Rise — wycedziła przez zaciśnięte zęby. — Nie tylko ja nie używam swojego prawdziwego imienia.

Na te słowa Rise uniosła brwi, zaskoczona ich potencjalnym znaczeniem. Coś na kształt zdumienia pojawiło się w jej szarych oczach, choć szybko zamaskowała je lodowatym wyrazem twarzy.

— Nie tylko ty wiesz więcej, niż jesteś w stanie przyznać. I pamiętaj, że cię obserwuję — dodała Eura z chłodną determinacją.

Rise nachyliła się lekko w jej stronę, a jej uśmiech znów powrócił, tym razem mroczniejszy, niemal złowieszczy.

— Będę pamiętać — powiedziała cicho, niemal szeptem, po czym odsunęła się, znikając w cieniu, który wydawał się ją pochłaniać jak wierny sojusznik.

Eura stała jeszcze chwilę, wpatrując się w miejsce, gdzie Rise zniknęła. Zacisnęła dłonie w pięści, a potem wyprostowała się, przywracając na twarz maskę chłodnej obojętności. Nimfa odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę komnat swojej pani, nie oglądając się za siebie, choć wewnętrzny niepokój wciąż szeptał jej, że to dopiero początek.

* * * * *

Lobelia erinus — lobelia; W niektórych interpretacjach języka kwiatów lobelia oznacza nieszczerość i zdradę, szczególnie w kontekście relacji międzyludzkich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top