2. Aster

Delia stała w sypialni, rozkładając na łóżku ubrania i starannie pakując je do walizki. Przez otwarte okno wpadał lekki wiosenny wiatr, niosąc ze sobą zapach świeżo rozkwitłych kwiatów, ale Delia była zbyt pochłonięta przygotowaniami do wyjazdu, by to zauważyć. Na podłodze leżała już gotowa walizka, niemal pełna rzeczy, które, jej zdaniem, mogły się przydać na wyspie Kos.

W tym momencie drzwi do jej pokoju otworzyły się gwałtownie, a w progu stanął Damien z wyraźnie zmartwioną miną. Nie zwróciła od razu na niego uwagi. Często wpadał bez pukania i zapowiedzi. 

— Delia, to jest zły pomysł — zaczął bez wstępu, podchodząc do niej szybkim krokiem. — Ta cała loteria... coś mi tu śmierdzi. To wygląda podejrzanie od samego początku.

Delia westchnęła, nie odrywając wzroku od walizki. Składała kolejną sukienkę i starannie układała ją obok reszty rzeczy.

— Damien, ja już to wszystko sprawdziłam — powiedziała spokojnie, ale stanowczo. — Zadzwoniłam do biura podróży, wszystko się zgadza. Potwierdzili moją wygraną, przysłali szczegóły. To jest prawdziwa oferta.

Oferta, na którą nawet nie liczyła, pragnęła dodać. Ale może w tym wszystkim szczęście wreszcie się do niej uśmiechnęło? Zostawiała za sobą śmierć i pierwszy raz, od śmierci mamy, przydarzyło jej się coś miłego. Nie startowała w żadnym konkursie, a wygrała luksusowy lot samolotem i tygodniowy pobyt w słonecznej Grecji. Godzinę temu zadzwoniła do swojej pracy w Londynie, aby poinformować menadżera restauracji o całej tej sytuacji. Spodziewała się, że stary Lockhart okaże się po raz kolejny bucem i odmówi jej udzielenia wolnego. Zwłaszcza tak nagłego i długiego. Zamiast tego podstarzały mężczyzna wydawał się zadowolony i nie miał z tym żadnego problemu. Dla Delii było to co najmniej dziwne, bo Vanessie odmówił urlopu, kiedy zachorowała jej siedmioletnia córka. 

Menadżer restauracji poinformował ją, że już przed jej telefonem dowiedział się o jej wygranej. Nie denerwował się, nie przeklinał... jak nie Lockhart, dla którego pracowała od trzech lat. 

— Ale to nie ma sensu! — Damien chwycił się za głowę, jakby próbował zebrać myśli. — Nie brałaś udziału w żadnej loterii, nagle pojawia się jakiś typ znikąd, wręcza ci bilet do Grecji, a ty po prostu pakujesz się i lecisz?! To nie jest w twoim stylu.

Delia zamilkła na chwilę, próbując zachować spokój. Wiedziała, że Damien się martwi, ale była już zmęczona tymi wątpliwościami.

— Damien — zaczęła cicho, odwracając się w jego stronę. — Wiem, że to wszystko wydaje się dziwne. Ale zrozum, potrzebuję tego. Potrzebuję ucieczki od tego wszystkiego, co się tutaj dzieje. Od... Brandona, od ciągłych wspomnień. Ta wycieczka może być szansą na odpoczynek, na złapanie oddechu. A skoro wszystko zostało potwierdzone, to nie mam powodu, żeby z niej nie skorzystać.

Damien potrząsnął głową, jakby nie mógł uwierzyć, że tak łatwo zaakceptowała całą sytuację.

— To nie jest zwykła wycieczka, Della. Coś jest nie tak, czuję to. Znam cię od dziecka, i wiem, że nigdy nie podjęłabyś takiej decyzji bez dokładnego przemyślenia. Dlatego proszę, pozwól mi polecieć z tobą. Razem będzie bezpieczniej. Jeśli to rzeczywiście tylko niewinna wygrana, to świetnie, ale... jeśli nie...

Delia spojrzała na niego smutno, zrozumiała, że jego troska była szczera, ale wiedziała, że to nie jest możliwe.

— Damien, to niemożliwe — powiedziała łagodnie, odwracając wzrok. — To wycieczka tylko dla jednej osoby. Dzwoniłam, pytałam, ale nic nie da się zrobić. Zarezerwowali dla mnie lot, hotel, wszystko. Nie mogą nic zmienić.

— Polecę innym lotem!

— Dlaczego musisz być taki uparty?! — wrzasnęła Delia, odrzucając na bok oliwkowy sweter. Spojrzała na mężczyznę wyczekująco. — Mam dwadzieścia sześć lat, na litość boską! Nie potrzebuję niańki! 

— To nie chodzi o to, żeby cię niańczyć, Della! — odparł, podnosząc głos, choć wyraźnie próbował się uspokoić. — Po prostu... coś mi tu nie pasuje. Ta cała wycieczka, ten gość... Z dnia na dzień wyjeżdżasz, a ja mam udawać, że to nic takiego? Po tym wszystkim, co ostatnio się działo?

Damien zacisnął szczęki tak mocno, że mięśnie na jego twarzy wyraźnie się napięły, tworząc twardą, kanciastą linię. Patrzył na Delię z intensywnym spojrzeniem, w którym mieszały się frustracja, bezsilność i coś jeszcze – głęboka troska, której nie potrafił wyrazić słowami. Jego oczy, zwykle pełne spokoju, teraz błyszczały niepokojem, jakby każda sekunda tej rozmowy tylko podsycała jego obawy. Damien, choć na pozór spokojny, wyglądał, jakby miał wybuchnąć, rozdarty między chęcią chronienia jej a faktem, że nie miał żadnej kontroli nad sytuacją.

W jego postawie było coś nerwowego – ramiona lekko napięte, palce dłoni mimowolnie zaciskające się w pięści, które rozluźniały się tylko po to, by znów się zaciśnić. Starał się trzymać emocje na wodzy, ale było widać, że każdy jej słowa tylko pogłębiają jego wewnętrzny konflikt. Z jednej strony próbował zachować spokój i rozsądek, ale z drugiej, instynkt podpowiadał mu, że coś jest nie tak, że powinien działać, zamiast stać biernie.

— To nie chodzi o to, żeby cię niańczyć, Della — powtórzył przez zaciśnięte zęby, a jego głos brzmiał teraz bardziej szorstko, jakby walczył ze sobą, aby nie krzyczeć. W oczach tliła się mieszanka irytacji i desperacji, a także odrobina smutku, jakby przeczuwając, że nie może już jej powstrzymać.

— Damien, naprawdę doceniam to, że się martwisz. Ale nie możesz mnie kontrolować. Muszę sama decydować o swoim życiu. — Wzięła głęboki oddech, jakby walczyła ze sobą. — I tym razem potrzebuję po prostu przestrzeni. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?

Damien spuścił wzrok, przełykając ślinę. Czuł, że powinien ją chronić, ale z drugiej strony wiedział, że Delia miała rację.

— Wiem, że jesteś dorosła — powiedział, ciszej i spokojniej, chociaż w jego głosie wciąż brzmiała nuta desperacji. — Ale proszę, chociaż daj mi znać, jak wylądujesz.

Kobieta skinęła głową, czekając, aż mężczyzna opuści jej dom, by osunąć się na podłogę i oprzeć plecami o łóżko. Może ten wyjazd i cała loteria brzmiały jak szaleństwo, ale Delia czuła, że pozostając jeszcze dłużej w swoim miasteczku tak małym, że nawet nie widniał na żadnej mapie, zwariuje i zostanie wywieziona do szpitala psychiatrycznego. Przecież jej się to nie wydawało! Każdy facet po trzeciej randce schodził z tego świata. Naprawdę nikt jej z tym nie powiązał? 

Delia siedziała na zimnej, drewnianej podłodze, wpatrując się w sufit. Próbowała zebrać myśli, ale każda kolejna wydawała się bardziej chaotyczna. Oparła głowę o krawędź łóżka, czując, jak narasta w niej frustracja i bezsilność. Słowa Damiena wciąż brzmiały jej w uszach, choć starała się je odepchnąć. „Coś jest nie tak", powtarzał, a ona nie mogła zaprzeczyć, że gdzieś w głębi serca czuła to samo.

Ale co miała zrobić? Zostawić to wszystko za sobą i tkwić tutaj, w tym maleńkim miasteczku, gdzie każdy dzień był taki sam, a każda randka kończyła się tragedią? Ta dziwna, nagła śmierć Brandona była tylko kolejnym rozdziałem w tej serii niewyjaśnionych nieszczęść, które zaczęły prześladować jej życie. Przypomniała sobie jego uśmiech podczas ich ostatniej randki, kiedy nieświadomy swojej alergii pił shake'a. Mógł być irytujący, nie był tym jedynym, ale nie zasłużył na taki koniec.

Czy naprawdę nikt nie zauważył, że to, co się działo wokół niej, nie było przypadkiem? Przecież każdy mężczyzna, który próbował się do niej zbliżyć, ginął w dziwnych okolicznościach, ledwo po trzech randkach. Najpierw zawał u Jacka, potem nieszczęsny wypadek samochodowy, kiedy Felix wpadł pod ciężarówkę. A teraz Brandon, który umarł w jej obecności, dusząc się od truskawkowego shake'a. Delia przycisnęła dłoń do ust, jakby chciała stłumić szloch, który próbował się z niej wyrwać. Czy ktoś naprawdę w to uwierzy? Nawet ona zaczynała wątpić, czy to wszystko nie było jakimś dziwnym, chorym przypadkiem. Ale w głębi duszy wiedziała, że jest coś więcej. Że coś dziwnego dzieje się z jej życiem.

Spojrzała na swoją walizkę, której suwak wciąż był otwarty. Wyjazd do Grecji był jej szansą na ucieczkę. Nie tylko od tego miasteczka, ale też od tego ciągłego poczucia niepokoju, które ją otaczało. Zamknęła walizkę z determinacją, wstając na chwiejnych nogach. Nadszedł czas, żeby ruszyć dalej. Kos było jej biletem do czegoś nowego, czegoś nieznanego – może niebezpiecznego, ale przynajmniej nie tutaj. Przynajmniej z dala od tego miasteczka i jego cichych tajemnic, które powoli ją dusiły. Jutro rano o tej porze będzie wygrzewać się na plaży.


🌹🌹

Delia siedziała w wąskim fotelu samolotu, zapięta pasem, a nad jej głową delikatnie migotały światła kontrolne. Dźwięk silników narastał, gdy maszyna zaczynała powoli kołować na pasie startowym, a ona patrzyła przez małe okno, z którego widać było ciemniejące niebo nad lotniskiem. Słońce zachodziło, rozlewając ciepłe, złote światło nad horyzontem, ale jej myśli były daleko. Uciekała z miasteczka, które znała od tylu lat, ale w jej sercu wciąż towarzyszyła niepewność. Nie pozwoliła nawet Damienowi odwieźć ją na lotnisko, obawiając się, że w końcu uda mu się ją przekonać.

Samolot delikatnie uniósł się w powietrze, a Delia poczuła lekkie szarpnięcie w żołądku, kiedy ziemia zaczęła znikać pod nimi. Przymknęła oczy, próbując się zrelaksować, ale wciąż czuła dziwny ucisk w klatce piersiowej. Może to był stres, może ekscytacja — trudno było powiedzieć.

Wyjęła z torebki książkę, próbując odwrócić uwagę od własnych myśli, ale nie mogła się skupić. Litery zdawały się skakać na stronach, a jej myśli wędrowały gdzieś indziej. „Damien pewnie teraz wariuje, próbując sprawdzić wszystko, co może o tej loterii." Westchnęła cicho. Wiedziała, że jego troska była szczera, ale ta podróż była dla niej szansą na coś, czego desperacko potrzebowała — dystansu.

Obok niej siedziała kobieta, starsza pani z siwymi włosami, która uśmiechnęła się delikatnie, kiedy ich spojrzenia się spotkały.

— Pierwszy raz do Grecji? — zapytała uprzejmie, składając swoje dłonie na kolanach.

Delia skinęła głową, starając się odpowiedzieć równie serdecznym uśmiechem.

— Tak, nigdy wcześniej tam nie byłam — odpowiedziała, chowając książkę do torebki. — A pani?

— Och, byłam tam kilka razy, można powiedzieć, że to mój drugi dom. To cudowne miejsce. Wyspa Kos jest pełna historii i magii, jeśli się jej dobrze przyjrzeć — dodała staruszka z tajemniczym uśmiechem.

Słowo „magia" zabrzmiało w uszach Delii dziwnie znajomo, jakby wywoływało echo w jej myślach. „Magia..." Czy to przypadek, że wszystko w jej życiu od jakiegoś czasu wydawało się nie do końca naturalne? 

Samolot płynnie wspinał się coraz wyżej, a Delia patrzyła w ciemniejące niebo, pozwalając, by myśli wirowały. Przez chwilę poczuła się jak w zawieszeniu — między tym, co zostawiła za sobą, a tym, co czekało ją na wyspie Kos.

— Leci pani sama? — spytała nagle Delia, chcąc czymś zająć myśli. Sądziła, że niewinna rozmowa ze starszą panią dobrze jej zrobi. 

— Zawsze — odparła staruszka cichym, ale stanowczym tonem. — Moi bliscy już dawno nie żyją. — Jej głos był spokojny, niemalże melancholijny, a Delia dopiero teraz dostrzegła coś, co wcześniej umknęło jej uwadze. Starsza kobieta trzymała w dłoniach igłę z nicią, którą precyzyjnie przesuwała po materiale. Delia zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jakim cudem staruszka przemyciła igłę na pokład samolotu w bagażu podręcznym. To przecież powinno być niemożliwe.

— Życie jest takie kruche, czyż nie? — dodała, nie odrywając wzroku od swojej pracy.

Delia odpowiedziała tylko cichym pomrukiem, niepewna, co mogłaby na to odpowiedzieć. Zaintrygowana, spojrzała na materiał, nad którym pracowała staruszka. W jej dłoniach powstawał misterny haft, delikatny, ale wyraźny. Wzór przedstawiał mężczyznę — o kruczoczarnych włosach, z brązowymi oczami, pozornie przeciętnego, a jednak wydawał się ważny dla kobiety. Jej palce poruszały się z zadziwiającą precyzją, niemal jakby haftowały same, a ona była tylko narzędziem.

— Piękne — powiedziała Delia z podziwem, przerywając ciszę. Jej słowa wywołały na twarzy staruszki szeroki uśmiech, który dotarł aż do jej zmęczonych oczu.

Kobieta uniosła wyszywany materiał na wysokość oczu, by Delia mogła dokładniej zobaczyć wzór. 

— To jakaś apaszka albo chusta? — spytała, choć domyślała się, że to coś większego, bardziej znaczącego.

— Gobelin — poprawiła ją staruszka, głosem pełnym powagi.

— Przedstawia kogoś ważnego? — Delia nie mogła się powstrzymać przed zadaniem tego pytania. Czuła, że za tym wzorem kryje się historia, którą chciała usłyszeć.

Starsza kobieta zawahała się na moment, a potem odpowiedziała z lekkim uśmiechem na ustach: 

— Dla kogoś na pewno — odpowiedziała zagadkowo. Jej głos miał w sobie coś, co sprawiało, że Delia poczuła niepokój, choć nie potrafiła tego wyjaśnić.

— Długo pani to wyszywa? — spytała, starając się nadać rozmowie luźniejszy ton, choć coś w tej sytuacji nie dawało jej spokoju.

— Dokładnie... trzydzieści siedem lat, dziewięć dni, trzy godziny i... dwanaście minut — odparła staruszka z niepokojącą dokładnością, a Delia poczuła, jak ciarki przebiegają jej po plecach. Liczby te były podane z taką precyzją, jakby kobieta odmierzała czas swojego życia igłą i nicią. Kiedy ostatnie słowo opuściło jej usta, staruszka ułożyła gobelin na kolanach, a potem uśmiechnęła się tajemniczo, jakby miała ujawnić coś bardzo osobistego. Jej dłonie powoli, z niemalże ceremonialną starannością, przecięły ostatnią nitkę. — Ale to już koniec — oznajmiła, jakby kończyła coś więcej niż tylko dzieło sztuki. W jej głosie pobrzmiewało coś ostatecznego, jakby zamknęła pewien rozdział, którego Delia nie mogła pojąć. — Zawsze kończę te prace. Zaczyna jedna moja siostra, druga kontynuuje, a ja wykańczam. I tak od lat.

Delia patrzyła na nią w milczeniu, serce jej przyspieszyło, a poczucie, że coś dziwnego właśnie się wydarzyło, rosło. ,,Czemu tak dokładnie wiedziała, ile czasu zajęło jej to wyszywanie?" — przemknęło jej przez głowę. Coś w tej staruszce wydawało się nierealne, jakby miała większe znaczenie niż jakakolwiek zwykła podróżniczka.

— Wyszywamy ludzi, tak po prostu, ciebie zapewne nadal wyszywamy.

Delia zamarła, próbując zrozumieć, co właśnie usłyszała. „Wyszywamy ludzi?" Jej serce zaczęło bić jeszcze szybciej, a dłonie instynktownie zacisnęły się na poręczy fotela. Czy to jakiś dziwny żart? Spojrzała na staruszkę, której spokojny, niemal czuły uśmiech wydawał się nie pasować do niepokojących słów.

— Słucham? — spytała cicho, wciąż niepewna, czy dobrze zrozumiała.

Staruszka nie przerywała, patrząc na nią z pewnym rodzajem łagodnej cierpliwości, jakby mówiła coś oczywistego, czego Delia po prostu jeszcze nie zrozumiała.

— Wyszywamy ludzi — powtórzyła, unosząc delikatnie gobelin, na którym wciąż widniała sylwetka mężczyzny o kruczoczarnych włosach. — Każdy z nas ma swoją nicią zapisaną opowieść. Niektórych opowieści kończą się szybciej, innych trwają przez wieki. Ale wszystko zależy od tego, kto trzyma igłę.

Delia poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. „Kto trzyma igłę..." Te słowa rezonowały w niej, jakby dotykały czegoś głębszego, czegoś, co zawsze gdzieś w niej tkwiło, ale nigdy nie miało formy. Przypomniała sobie wszystkie te dziwne „wypadki", które wydarzyły się w jej życiu. Wszyscy ci mężczyźni... każdy z nich odszedł tak szybko, jakby ktoś wyciął ich z jej życia jednym, precyzyjnym szarpnięciem nici.

— To niemożliwe — powiedziała, choć jej głos nie brzmiał już tak pewnie, jakby chciała, by brzmiał.

— Może to i niemożliwe, może po prostu niewidoczne — odpowiedziała staruszka, uśmiechając się łagodnie. — Ale w każdej chwili ktoś może wziąć igłę w rękę i... zakończyć czyjąś opowieść. 

Słowa te zawisły w powietrzu jak mgła, otulając Delię niepokojem, którego nie mogła się pozbyć. Czuła, że rozmowa przybrała dziwny, niemal surrealistyczny obrót, ale jej myśli wciąż błądziły wokół tych obrazów — nici, gobelinów, ludzi. Czy to mogło być prawdą? Czy to ona była wyszywana przez kogoś, kto trzymał w dłoni igłę? Czy to dlatego wszyscy wokół niej ginęli?

Staruszka znów spojrzała na gobelin na swoich kolanach, jakby ten fragment materiału mówił coś więcej, niż Delia mogła dostrzec.

— Twój wzór jeszcze się tworzy — dodała spokojnie. — Ale w końcu dobiegnie końca. Każdy gobelin kiedyś się kończy. Jednak twój będzie inny, nie ułożymy go z innymi. 

Delia poczuła zimny dreszcz na karku, nie wiedząc, co odpowiedzieć.

— To nie pani miejsce — odezwała się nad nimi stewardessa, spoglądająca z krzywym uśmiechem na starszą panią. — Proszę, aby pani się przesiadła. Czy to igła?

— Już idę — powiedziała starsza pani. — Jeszcze się spotkamy. Asfodelusy to moje ulubione kwiaty.

* * * * *

Aster — aster; oznaczają mądrość i wiarę. W mitologii greckiej kwiaty układano na ołtarzach w darze dla bogów.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top