•kwiaty mej miłości•
Idąc na wschód do jednego z większych miast bard jak zwykle przygrywał na swej lutni i podśpiewywał ckliwe pieśni chcąc umilić swojemu towarzyszowi drogę. Dźwięki instrumentu łączyły się ze stukotem kopyt płotki i powiewem wiosennego wiatru, który szumiał między zielonymi gałęziami wysokich drzew. Wiedźmin z pewnego rodzaju przyjemnością słuchał kolejnej nowej ballady. Jego twarz delikatnie wygięła się w grymasie kiedy usłyszał rząd sfałszowanych nut po których rozległ się nieprzyjemny, suchy kaszel Jaskra. Brunet wyjął z ust dwa płatki, nieznanego mu jeszcze kwiatu o cudownym jasnoróżowym kolorze, którym zwrócił większą uwagę niż ukochanej lutni trzymanej w drugiej dłoni.
- Czyżby w końcu znudziło Ci się to śpiewanie? - zażartował mutant cieszący się chwilowym odpoczynkiem od dźwięków instrumentu.
- To przez kaszel - odparł szybko turbadur odrywając wzrok od cudownych płatków - nigdy nie przerwałbym swej pieśni w połowie, tak nie wypada.
- Mhm - mruknął Wiedźmin kątem oka spoglądając na przewieszajacego lutnię przez ramię Jaskra - Dlaczego więc nie dokończysz?
- Gdyż nagle dostałem natchnienia do napisania nowej ballady, a nie mogę czegoś pisać śpiewając i grając jednocześnie, prawda? Kojarzysz może tą legendarną chorobę? Swego czasu była nazywana zarazą, bo ludzie, którzy tracili przez nią zmysły zabijali się nie mogąc już tego wszystkiego znieść. Czyż ballada o niej nie byłaby piękna Geralt?
- Co Cię naszło, żeby pisać pieśni o chorobach o których przez wieki nie było ani mowy?
- Opowiadała mi o tym kiedyś pewna staruszka. Mówiła, że przez to jej przyjaciel się zabił. Kochała go, a on ją tyle, że miał mniej szczęścia. Choroba latami się nasilała, aż ten nie wytrzymał i odszedł nagle bez słowa w ciemną, zimową noc. Kiedy go znalazła było już za późno, leżał w lesie między pagórkami śniegu z zaschniętą krwią wypływającą z jego ust i niewielkimi kwiatami wylewającymi się z rany na sercu - mówiąc to schował płatki do torebki, którą miał na prawym ramieniu - Historia tragiczna, ale za razem tak romantyczna, że nienapisanie jej i wyśpiewywanie przed innymi byłoby grzechem.
Przed nimi pojawiły się nagle mury miasta do którego zmierzali kilka dni. Z każdym krokiem ciemne cegły ukazywały nieliczne pęknięcia i zamszone zakamarki. Szcytami murów przechadzali się na spokojnie ludzie, których z wielu przyczyn być tam nie powinno. Koło bramy głównej stało dwóch strażników, których wystraszyć się mógł conajmniej spruty w trzy dupy chłop. Niebieskookiemu z twarzy przypominali oni raczej dziwną krzyżówkę świni z kozą i cyklopem, a z sylwetki zgarbionego starca niżli ludzi pracujących w straży miasta.
- Przybłęd nie wpuszczamy. Wiedźminów tym bardziej - warknął ten bardziej pryszczaty na twarzy.
- Spokojnie panowie, po co te nerwy? Ja jestem Jaskier, bard nad bardów - powiedział kłaniając się teatralnie - przybywam tu razem z moim towarzyszem Geraltem z Rivii na zlecenie burmistrza miasta. Posłał on po nas z bardzo ważną sprawą - podnosząc się zakrył usta wierzchem dłoni i odkaszlnął czując w swych ustach kolejny płatek.
- Alfons przeszukaj go, wygląda jakoś podejrzanie, może być niebezpieczny - odezwał się leniwym wzrokiem patrząc jak jego kolega podchodzi do zszokowanego barda ukradkiem wyjmującego coś z buzi.
- Hola, panowie! Szanujmy się. Jak to tak facet ma przeszukiwać faceta? Poza lutnią na mych plecach nie mam nic, a gdyby ktoś ukradkiem to zobaczył i pomyślał, że chędożysz się z chłopakami i rozsiałby plotki? Przecież to byłby cholerny wstyd na całe miasto!
- Kurwa, Zbyszek on ma rację - zaskoczony mężczyzna szybko odsunął się od bruneta - Lepiej dajmy im wejść.
Jak powiedzieli tak też zrobili. Po kilku krótkich chwilach brama miasta otworzyła się, a bard wraz ze znudzonym całym tym wydarzeniem Wiedźminem wszedli na zatłoczoną ulicę miasta. Gra aktorska Jaskra nie należała do najwybitniejszych, więc przekonanie strażników do otworzenia bram wprawiało go w dumę.
- Widziałeś jak ich wykiwałem Geralt?
- Nie trudno wykiwać kogoś kto jest głupszy od kartofla - odpowiedział.
Idąc wzdłuż ulicy do domu burmistrza bard nagle zatrzymał się, żeby wypluć na swe dłonie coś co sprawiało mu mały dyskomgort w gardle. Jego oczy rozszerzyły się w zdumieniu kiedy zobaczył leżący na nich mały pączek o ciemnej barwie. Po chwili szybko ruszył, żeby dogonić czekającego na niego kawałek dalej mutanta.
Geralt mruknął tylko kiedy zobaczył przyjaciela pakującego coś do swojej torby, ale nie chcąc poruszać tematu skinął tylko głową na koniec ulicy i ruszył dalej na Płotce.
------
Mimo, że Jaskier dobrze wiedział jakie skutki niesie ze sobą praktycznie nieuleczalna choroba to zachwycał się nią jak małe dziecko. Kwitnące kwiaty były symbolem jego nieodwzajemnionej miłości do bratniej duszy, a to uznawał jako jedną z bardziej romantycznych rzeczy. Zahipnotyzowany pięknem płatków wysypujących się co jakiś czas z jego ust na drewnianą pryczę nie widział poza nimi świata. Dobrze wiedział, że wypluwa ich coraz więcej przez to jak mocno i szybko zdążył zadurzyć się w łowcy monstrów, który na zlecenie burmistrza polował teraz na utopce.
Nie mówił mu o niczym, bo nie chciał go martwić swoimi problemami, a śmierć z miłości w tym momencie wcale mu nie przeszkadzała. Jedynie fakt, że nie można w żaden sposób nie można pozbyć się tej choroby przyprawiał go o lekkie dreszcze.
Sięgnął on po swoją niewielką torbę do której poupychał większość płatków z pączkami i wyjął ze środka pióro z notatnikiem. Wraz z przypływem pomysłów natychmiastowo zabrał się za układanie melodi do nowej ballady.
Podczas zapisywania ostatnich nut i wybrzdękiwania ich na lutni drzwi do wykupionego pokoju otworzyły się, a do środka wszedł ubrudzony posoką Wiedźmin.
- Czym żeś ty znowu napsikał Jaskier - zapach unoszący się w pomieszczeniu okropnie drażnił jego wrażliwe nozdrza - Śmierdzi gorzej niż w burdelu - dodał odkładając utytłane miecze na stolik po to, żeby zacząć je czyścić jakąś starą szmatą.
- To moje nowe perfumy, myślałem, że Ci się spodobają - odparł podnosząc się do siadu po czym od razu wbił wzrok w pracującego wiedźmina.
- Radziłbym Ci je zmienić, chyba, że chcesz trymać każdego jaknajdalej od siebie.
- Przesadzasz - odparł po chwili wykasłując mały fioletowy kwiatek - zawierają bez, a z tego co wiem to uwielbiasz ten zapach.
- Przestań pierdolić Jaskier - mówiąc to wstał od stołu i zaczął zdejmować z siebie części uzbrojenia - zamiast perfum lepiej żebyś kupił sobie coś na ten paskudny kaszel.
Brunet westchnął spoglądając na lutnię, która przysłaniała pokreślone nuty układające się w posępną pieśń z jeszcze nieznanym tekstem. Początkowo chciał, żeby opowiadała ona o tragicznej historii staruszki, ale z każdą chwilą coś coraz bardziej kazało mu wybić sobie ten pomysł z głowy i zastąpić go czymś bradziej smutnym.
Szybkim ruchem chwycił swoją lutnię i podrywając się na równe nogi zerknął przez okno za którym widać było tłum ludzi zmierzający do głównego placu.
Założył na szybko swoje delikatnie uwierające buty i podszedł do drzwi.
- Gdzie idziesz o tej porze? - zapytał białowłosy wbijający swoje spojrzenie w bordową kamizelkę grajka.
- Dziś jest święto wiosny, to idealna okazja do zbawy. Nie musisz się o mnie martwić, od wszystkich podejrzanych ludzi będę się trzymał z daleka!
Po tych słowach opuścił pokój i czym prędzej ruszył w dół po schodach. Skinięciem głowy przywitał wychodzącego karczmarza i wyprzedzając go ruszył za sznurem ciągnących się ludzi.
----
Niebieskooki stojąc na niewielkiej scenie dumnie pławił się w oklaskach i krzykach ludzi proszących o więcej. Przyciągnął do siebie swoją lutnię i ułożył palce na strunach gotowy do gry, a kiedy wydobyła się z niej pierwsza nuta po której miała zacząć się pierwsza zwrotka poczuł w gardle nieprzyjemny ucisk. Natychmiastowo zaprzestał on gry na co tłum zareagował głośnym buczeniem i nieprzyjemnymi docinkami. Odłożył więc na szybko lutnię na drewniane deski i trzymając się za gardło przykucnął obok niej. Kiedy zaczął kasłać wnętrzem rozłożonej, prawej dłoni pokazał widowni, żeby dali mu chwilę.
Czuł się okropnie ze świadomością ile ludzi patrzyło na chwilę słabości. Kiedy krzyki ustały wszystkie oczy utkwiły w jego wątłej sylwetce, która po chwili wypluła coś z ust. Źrenice bruneta rozszerzyły się na widok połówki kwiatu delikatnie pokrytego we krwi, która brudziła teraz jego dłoń. Wraz ze swoją lutnią zszedł ze sceny, na końcu przepraszając wszystkich za całe zamieszanie. Przeciskając się przez buczący tłum przyłożył dłoń do lewej piersi, która zaczęła go boleć.
Na jego szczęście karczma nie była zbytnio oddalona i mógł szybko się tam dostać. Ból coraz bardziej się nasilał, a przed oczami jak płomienie ogniska tańczyły ciemne mroczki. Chwiejnym krokiem wszedł po schodach, a w momencie kiedy otworzył drzwi do pokoju padł na ziemię jak długi uderzając twarzą o stare deski.
Huk rozległ się po całym pomieszczeniu na co Wiedźmin spokojnie siedział na pryczy podniósł się i spojrzał w stronę z której on doszedł.
- Kurwa - powiedział podchodząc do nieprzytomnego turbadura leżącego na podłodze - Nie powinienem ci ufać, kiedy mówiłeś, że nic sobie nie zrobisz i będziesz uważał.
Mutant najostrożniej jak tylko potrafił podniósł go przełożył na pryczę stojącą pod ścianą. Na szybko zamknął dalej stojące otworem drzwi i zaczął sprawdzać stan w jakim znajdował się bard. Wbił wzrok w jego klatkę piersiową, a kiedy zobaczył, że powoli się unosi odetchnął z ulgą, gdyby coś mu się stało nigdy by sobie tego nie wybaczył.
Po krótkiej chwili Jaskier otworzył oczy i poderwał się, a pierwsza rzeczą jaka wydobyła się z jego ust był przeraźliwy suchy kaszel i pojedyńcze kropelki krwi, które opadały na stary koc. Po chwili na brudne panele tuż obok mutanta opadły płatki wraz z pączkami kwiatów.
- Co jest to cholery. Jaskier - białowłosy spojrzał na leżące obok niego kolorowe płatki.
- Ja się chyba zakochałem - odpowiedział zmęczonym tonem bard, który kawałkiem i tak ubrudzonego koca otarł usta ze śliny wymieszanej z krwią.
Opadł on spowrotem na łóżko i spojrzał w pustą twarz złotookiego unosząc kąciki ust ku górze. Ból w lewej piersi chwilowo ustał, a gardło przestało drażnić od niesfornych płatków.
Mimo, że w Wiedźminie zakochał się jakiś czas temu choroba pojawiła się zaledwie dwa dni temu i z każdą chwilą coraz bardziej się nasilała.
- Czyż to nie romantyczne Geralt? Umieram z miłości, a śmierć może zawitać do mnie o każdej porze - wyciągnął chudą dłoń w stronę mutanta i smukłym palcem dotknął jego policzka - piękniejsze odejście z tego świata chyba nie istnieje, ale może mi się tak tylko wydawać.
Rzeźnik spoglądał tylko na niego w milczeniu słuchając tego co miał do powiedzenia, chociaż zamiast ckliwych gadek wolałby jednak posłuchać o tym co takiego jest z nim do cholery nie tak.
- Lecz jeśli odejdę to czy ktoś będzie o mnie pamiętał? Moja rodzina już mnie nie wspomina, tłumy wielbią tylko w tedy kiedy zacznę grać na ich życzenie, a po znudzeniu odrzucają w kąt zapomnienia - przejechał palcem po jednej z jego mniejszych blizn - A ty? Ty pewnie zapomnisz o mnie po pierwszym dniu, bo w końcu będziesz mógł żyć szczęśliwie bez upierdliwego grajka u swego boku.
Ich oczy skrzyżowały się, jedne wypełnione żalem, a drugie niezrozumieniem. Chwila ciągnęła się jedna za drugą, a bard czuł na sercu przyjemne ciepło spowodowane tą niezamierzoną chwilą bliskości.
- Geralt - powiedział przerywając ciszę - Będziesz przy mnie kiedy będę leżał w bez ruchu obserwując jak śmierć wydziera ze mnie ostatni oddech?
- Jeśli tego właśnie chcesz - położył swoją szorstką dłoń na wąskim nadgarstu pieśniarza.
Jego wzrok przepełniony smutkiem obserwował jak wygięte w łuk jasnoróżowe usta rozmawiały o temacie tak drażliwym, że wzbudzał on dreszcze w większości osób. Nie rozumiał dlaczego mówił o tym z taką łatwością jakby nie był osobą, która kilka dni temu prerażona wykrzykiwała, że jest za młoda na śmierć i nie odejdzie z tego świata zbyt prędko. Myśl o utracie jednej z najbliżych mu osób przerażała go nawet jako nieustraszonego Wiedźmina, a bard chcąc nie chcąc do nich należał.
- W takim razie bądź wtedy przy mnie i nie odchodź do momentu kiedy moje oczy przestaną błyszczeć, skóra pobladnie, a ty będziesz brzydził się w nie patrzeć i jej dotykać.
Po chwili zabrał dłoń z policzka wyższego, uścisk na nadgarstu ustał, przewrócił się na plecy i przyglądał drewnianemu sufitowi.
- Miłej nocy Geralt - zanim narzucił na siebie poplamiony koc wykasłał kilka kolejnych płatków i nie zawracając sobie nimi głowy przymknął oczy.
- Hmm.
----
Po kilku dniach wędrówki powoli docierali do celu, a do pokonania zostało im tylko niewielkie wzgórze. Na jego szczycie znajdował się dom dobrze im znanej czarownicy. Jaskier nie miał pojęcia dlaczego Wiedźminowi nagle zachciało się spotykać z Yennefer, ale jeśli robił to tylko po to, żeby się z nią chędożyć mógł darować sobie ciagnięcie go aż tutaj.
Bard zakasłał nagle wypluwając z ust rozkwitające pączki kwiatów i zatrzymał się kiedy poczuł jak płuca czymś się mu wypełniają. Spoglądał przymglonym wzrokiem na jadącego na Płotce mutanta, czekając aż ten spostrzeże jego brak.
- Geralt, zróbmy postój - powiedział głośno łapiąc się za pierś.
- Nie przesadzaj Jaskier, zostało nam kilka minut drogi. Dasz radę.
- Zatrzymaj się chociaż. Muszę chwilę odpocząć - kiedy Wiedźmin odwrócił się w jego stronę poczuł nieprzyjemne kłucie w prawej dłoni.
Bard po chwili upadł na kolana czując nasilający się ból, który wcale nie miał zamiaru ustać. W jego gardle pojawiło się nieprzyjemne drapanie i ucisk na wrażliwą tkankę krtani. Błagalnym wzrokiem spojrzał na Wiedźmina, który nie rozumiejąc co się dzieje szybko podjechał do niego na klaczy.
- Jaskier, co się dzieje? - zapytał podchodząc do niego i pomagając mu się podnieść.
- Na mnie chyba już czas Geralt - odpowiedział starając się wykasłać to co utkwiło mu w gardle.
- O nie - mruknął mutant - spokojnie, Yennefer napewno Ci pomoże.
Pomógł brunetowi wejść na Płotkę, a kiedy usadowił się za nim chwycił lejce i czym prędzej ruszył wzdłuż drogi.
Z ust pieśniarza wyrwał się żałosny wrzask, kiedy poczuł jak jego skóra w pewnych miejscach się rozrywa. Wypływająca z nich ciecz skapywała na turkusowe odzienie zostawiając na nim ciemne plamy. Po chwili wypluł z ust kwiat róży, który pokryty był szkarłatną cieczą.
Nawet nie zauważył kiedy mocne ręce Geralta oplotły go w pasie i na szybko zdjęły z klaczy.
Wiedźmin z ogromnym hukiem otworzył drzwi i wbił wzrok w stojącą przy ścianie czarodziejkę.
- Nie nauczono cię pukać Wiedźminie? - zażartowała fiołkowooka zbliżając się do dwóch mężczyzn.
- Nie pora teraz na rozmowę o twoich cholernych drzwiach - wrknął zdenerwowny - Teraz jestem tu po to, żebyś mu pomogła.
Wzrok czarnowłosej przeniósł się na marniejącego z każdą chwilą barda.
- Wiesz, że będzie cię to kosztować.
- Yen skończ już pierdolić i mu pomóż. Cena nie ma znaczenia.
Kobieta uśmiechnęła się przebiegle i gestem ręki kazała mutantowi iść za sobą. Kiedy wszedli do jasnego pomieszczenia Geralt odłożył półprzytomnego Jaskra na dużą prycz i sam przykucnął obok. Chcąc dodać mu otuchy złapał go za smukłą dłoń i zaczął gładzić jej wierzch kciukiem.
- Więc co mu jest? - zapytała Yennefer przyglądając się zabrudzonej od krwi kamizelce.
- Kaszle kwiatami.
- Hm - szybkim ruchem dłoni rozerwała materiał zakrywający jego klatkę piersiową.
Jej oczom ukazały się skąpane we krwi kolorowe kwiaty, które rozerwały ku skórę i wydostały się na zewnątrz. Turbadur spojrzał na nich zamglonym spojrzeniem, dobrze wiedział, że niedługo umrze, ale nie spodziewał się, że nastąpi to w tak krótkim czasie.
- Tak jak myślałam - odparła po chwili kobieta - to hanahaki, znana jako choroba kwiecistych płuc. Od dawna nie widziałam, żeby ktoś na to chorował, a tu proszę - jej szczęśliwy ton głosu strasznie nie podobał się Wiedźminowi - Twój kolega ma niezłego pecha, musiał strasznie mocno się zadurzyć, ale ku jego nieszczęciu bez wzajemności. Niestety dla niego już nie ma ratunku, jedyną opcją jest bolesna śmierć lub wyznanie miłości przez drugą połówkę, ale na to jest już za późno - wiedźma założyła włosy za ucho - zostawię was samych, porozmawiajcie ze sobą.
Po tych słowach kobieta zniknęła za drzwiami, a mutant spojrzał na przyjaciela rozżalonym wzrokiem.
- Przepraszam cię Jaskier, już wcześniej powinienem jakoś zareagować.
- Daj spokój Geralt - włożył dłoń w jego włosy i spojrzał mu w oczy wzrokiem pełnym miłości - umrzeć z miłości to najlepsze co było mi w życiu dane.
- Jaskier... te kwiaty..
- Ukazują moją miłość do pewnej osoby, czy to nie jest romantyczne? - powiedział słabym głosem nabierając powietrza do płuc.
Złotooki wcale się tym nie zgadzał. Jego zdaniem kwiaty tylko szpeciły oblicze towarzysza, a wiedząc, że sprawiają mu ból nienawidził ich jeszcze bardziej. Nie był w stanie pojąć, że rozmowa którą teraz z nim przeprowadzi będzie ta ostatnią. Zacisnął więc chwilowo wargi ukazując tym samym swoją słabość, bo na taką sytuację nie był gotowy.
- Nie. Nie mogłeś mi powiedzieć wcześniej? Gdybyśmy znaleźli twoją drugą połówkę nie byłoby nas teraz tutaj.
- A może to i lepiej, że teraz tu jesteśmy - przyciagnął go bliżej siebie - bo w końcu mogę powiedzieć co czuję.
Zanim zabójca besti zdążył jakoś odpowiedzieć ich usta chwilowo się złączyły zabierając brunetowi dostęp do tlenu o który z każdą sekundą walczył coraz bardziej. Białowłosy przyłożył jego dłoń do swojego policzka i ostrożnie się w nią wtulił.
- To właśnie ty stworzyłeś kwiaty w moich płucach, które teraz wyrywają się z nich jak ptaki z klatki. Mimo tego, że są piękne, to przez nie właśnie się dusze - niebieskooki posłał mu ostatnie słabe spojrzenie - proszę, nie zapomnij o mnie Geralcie i wspominaj mnie dumą na ustach.
Po tych słowach jego klatka piersiowa opadła, a z pomiedzy uchylonych warg wyłonił się pąk bzu. Oczy straciły swój blask, a twarz, która przed sekundą posyłała mu spojrzenie godne świeżo zakochanych przekręciła się w drugą stronę.
Żal jaki zapanował teraz w sercu Geralta był niedopisania, a kiedy poczuł chłód skóry delikatnie odłożył wątłą rękę na brzuch turbadura. Wpatrując się w jego spokojne, martwe lico podziwiał to, że i w takim momencie miał na twarzy uśmiech.
Z jego ust wyrwał się żałosny krzyk przepełniony takim żalem i smutkiem, że usłyszeć go można było w pobliskiej wiosce i odbijajcego ehem po całym kontynencie.
- Wybacz mi, że jest za późno, żeby powiedzieć ci jak bardzo byłeś mi bliski i jak moco cię umiłowałem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top