•2•kwiaty naszej miłości•2•

Mutant nie mogąc dłużej wpatrywać się w puste oczy bruneta ostrożnie zsunął jego powieki na dół.

- Wypadałoby go gdzieś zakopać, co o tym sądzisz? - wtrąciła się wiedźma, która poprawiała swoje czarne loki.

- Idź Yen, zaraz się nim zajmę.

- Było już za późno, co? - zapytała zakładając ręce pod pierś - jeszcze miałeś szansę go uratować, ale chyba ci na nim aż tak nie zależało.

- Przestań - warknął - Nie dobijaj mnie.

Kobieta przyklęknęła tylko obok niego i wyjęła z rękawa małą fiolkę z ziołami. Szybkim ruchem dłoni otworzyła ją, a ze środka wydobyła się słodko ostra woń, która powoli rozlewała się po całym pomieszczeniu.

- Geralt, wyjdź na zewnątrz - powiedziała czarnowłosa przrganiając go dłonią - tylko pamiętaj, że cudów Ci nie obiecuję.

Mutant w milczeniu wyszedł z pomieszczenia i stanął tuż za ogromnymi drzwiami pokrytymi wąskimi gałązkami bluszczu. W tym samym momencie czarownica wyrywała kwiaty wyrastające z martwego ciała i odrzucała je na bok. Największy problem stawiał jednak bez, którego wbita w tlankę gałęź wraz z rozłożystymi pąkami przebiegała wzdłuż krtani i wychodziła spomiędzy brzyblakniętych warg. Wszystkie kwiaty, które zaczęły rozrastać się jeszcze bardziej wylądowały na podłodze, a większość z nich pokryta była zaschniętą, szkarłatną cieczą. Fiołkowooka po upewnieniu się, że serce zostało nienaruszone zaczęła wcierać w rany różne zioła starając się je jakoś zasklepić.

Kobieta nazbyt chciała dotykać nagiego ciała barda i koniecznie go ożywiać, ale dla białowłosego wiedźmina i jego szczęścia była skłonna do poświęceń. Zioła wcierała do momentu poczucia delikatnego ocieplenia się skóry, po czym wszystkie rany przewiązała białym bandażem. Ostrożnie złapała go pod plecy, a kiedy podniosła wzięła do ręki fiolkę ze sproszkowanymi ziołami. Palcem wskazujacym i serdecznym uchyliła powoli rumieniące się wargi, a zawartość szklanego pojemniczka trzymanego kciukiem i palcem środkowym wysypała jego zawartość na końcówkę języka, dzięki czemu część proszku wpadła do przełyku.

Ostrożnie odłożyła ciało Jaskra na miękkie posłanie, a na koniec wyszeptała kilka dziwnie brzmiących słów.

Po długiej chwili która wydawało się jakby trwała wieki drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a zza nich wyszła czarnowłosa.

- Możesz już do niego iść, ale pamiętaj cudów Ci nie obiecywałam. Jeśli się obudzi może mieć zaniki pamięci, albo problemy z oddychaniem i mową, więc bądź na to przygotowany.

Mutant skinął tylko głową i zamykając za sobą drzwi wszedł do pomieszczenia. Po podejściu do pryczy klęknął obok sterty usychających kwiatów. Jego oczy patrzyły jak klatka piersiowa bruneta zaczyna się powoli poruszać, a usta odzyzkują swoją jasną barwę.

Po krótkiej chwili brunet wziął nagły, głęboki wdech, jego oczy otworzyły się w przerażeniu, a on sam poderwał jakby przed chwilą obudził z koszmaru. Przyblakłe, niebieskie tęczówki spojrzały na mutanta wzrokiem godnym małego, ciekawskiego dziecka jakby nigdy go na oczy nie widział. Wiedźmin nie odzywał się dając niebieskookiemu czas na rozpoznanie otoczenia, mając nadzieję, że jego pamięć nie została w żaden sposób uszkodzona.

- Co tutaj robię?

Jego mózg przyćmiła nagła, czarna chmura. Ostatnie wydarzenia o jakich pamiętał były tymi z dworu i uniwersytetu, a mimo to twarz siedzącego obok złotookiego wydawała mu się niezwykle znajoma i bliska.

- Jeśli uprowadziłeś mnie dla okupu to moja matka może dać ci co zechcesz.

- Nie porwałem cię Jaskier.

- Słucham? Nie wiem kim jest ten cały Jaskier, wybacz mi to. Nazywam się Julian Alfred Pankratz wicehrabia de Lettenhove.

- Pojechałeś po całości - odpowiedział.

Jaskier nigdy nie mówił mu o swojej przyszłości dlatego tytuł wicehrabi lekko go zszokował, sa sama wizja go na dworze nigdy nie przebiegłaby mu przez myśl.

- Mniejsza z tym. Ważniejsze jest teraz to, żebyś odzyskał pamięć.

- Pozwól, że Ci przerwę dziwny osobniku, ale czy zdradzisz mi swoje imię? Twoja twarz wydaje się taka znajoma, ale w moich wspomnieniach nie ma nikogo o tak złocistej barwie oczu i przystojnej twarzy.

- Geralt - burknął przecierając twarz dłońmi szukając rozwiązania.

Jedynymi opcjami jakie na ten moment widział była długa i nudna rozmowa z nadzieją na jakieś skutki lub pocałunek wręcz wyrwany z dziecięcej bajki o księżniczkach.

- Nie pamiętasz mnie, prawda?

- Twoja twarz - wypalił - wydaje mi się, że bardzo dobrze ją znam, ale ciebie jak mocno bym się nie starał nie potrafię sobie przypomnieć.

- Hm - mruknął Wiedźmin pocierając się po skroni - może pamiętasz chociaż gdzie teraz jesteśmy?

- Domniemam, że gdzieś w jakiejś twojej tajnej kryjówce - jego wzrok powędrował po całym pomieszczeniu - chociaż nie wyglądasz na fanatyka roślin.

Wiedźmin mruknął zrezygnowany nie mając większej ochoty słuchać już jego odpowiedzi, które nie niosły za sobą żadnego skutku - mimo, że zdążył zadać tylko dwa pytania. Nie miał też zbyt wiele czasu na spokojne siedzenie i przypominanie bardowi podstawowych rzeczy i wyjaśnanie wszystkiego. Droga do Novigardu, którą miał rozpocząć z samego rana po krótkiej wizycie u Yennefer była długa, a durnowatych pytań bruneta chciał unikać jak ognia, a z dziurą w pamięci zdarzałoby się dosyć często.

- Zrobimy to innaczej - powiedział podnosząc się z kolan.

Prycz zaskrzypiała pod jego ciężarem, a niebieskooki przysunął do siebie nogi zanim te wyladowały pod siedzeniem białowłosego. Rzeźnik chwycił go za wątłe ramiona i przysunął tak blisko siebie jak tylko to było możliwe, na co jego oczy spojrzały zdziwione nie rozumiejąc sytuacji.

- Posłuchaj mnie teraz Jaskier, bo więcej się nie powtórzę - zbliżył twarz do jego ucha - Jeśli po tym co teraz zrobię nie odzyskasz tej pierdolonej pamięci to sam z wielką chęcią cię uduszę .

Niski głos wzbudził w młodszym dreszcz podeksytowania, a twarz przyzdobił rumieniec. Po chwili na policzku poczuł dotyk szorstkiej dłoni i okrężne ruchy kciuka, które zachaczały o kącik jego ust. Mutant po chwili zbliżył się do twarzy bruneta, a ich nosy zetknęły się. Gorący oddech wiedźmina przyspieszał bicie serca turbadura i wywoływał przyjemne dreszcze, które spływały po całym jego ciele. Ich tęczówki skrzyżowały się wymieniając wspomnienia godne nowo zakochanych, a kąciki ust młodszego uniosły się do góry.

W końcu mutant musnął jego wargi na co serce chudszego prawie wyrwało się z jego piersi, a później gwałtownie zatrzymało czując ponownie ich cudowny smak. Założył ręce wkoło jego szyji i praktycznie przylgnął do jego klatki piersiowej zmniejszając dystans między nimi do minimum.

Trwali tak długą chwilę aż do momentu kiedy obu zaczęło brakować potrzebnego powietrza, przez co odsunęli się od siebie na niewielką odległość. Ciemna chmura zasłaniająca większość wspomnień opadła natomiast zastąpiła ją dręcząca myśl nie dająca mu spokoju.

- Chwila - odezwał się Turbadur - Jakim prawem ja żyję? - zaczął gwałtownie rozglądać się po pomieszczeniu, a jego wzrok zatrzymał się na zabandażowanej klatce piersiowej - Jeszcze chwilę temu dusiłem się przez kwiaty zalegające w moich płucach, a teraz ich tam nie czuję.

- Yennefer Ci pomogła, ja tylko dokończyłem to czego nie mogła naprawić.

Wyraz jego twarzy zmienił się diametralnie. Z wesołego uśmiechu do twarzy pełnej rozczarownaia i smutku. Wiedźmin przetarł tylko dłonią twarz czując jak romantyczna atmosfera, którą przedchwilą stworzył opada z hukiem na drewniane deski.

- Moja najlepsza koszula jest zniszczona! Nie mogę w niej chodzić kiedy jest podarta, a dodatkowo była moją ulubioną! - dramatyzował - Poza tym moje pożegnanie przed śmiercią było takie mało romantyczne i żałosne. Mogłem wymyślić coś lepszego, takiego bardziej zapadającego w pamięć. Chwila chyba możemy to powtórzyć co nie?

- Skończyłbyś już tyle pierdolić - mówiąc to złapał barda za podbródek i uniósł go delikatnie do góry.

Turbadur spojrzał mu prosto w oczy powoli rozumiejąc co się dzieje, a jego powieki uchyliły się delikatnie w zdziwieniu. Wolna dłoń mutanta ostrożnie dotknęła jego uda zataczając krótkie kółka, które wywoływały w młodszym nagły strumień podekscytowania. Jego policzki okryły się warstwą różu, która zaczeła nabierać koloru polnych maków i wraz z ciepłem rozlewała się po całym jego ciele.

Chwilę przed złączeniem swoich warg obydwaj zamknęli powieki i pozwolili oddać się przyjemności. Jaskier wręcz rozpływał się pod przyjemnym dotykiem Wiedźmina, a Geralt powoli zatracał w owocowym posmaku ust barda.

Wszystkie gesty jakimi się obdarowywali pozbawione jakiejkowiek erotyki i pożądania, wręcz wypełnione były miłością i troską. Rytm ich serc stopił się w jeden wspólny i mimo tego, że jedno z nich biło ciszej to idealnie się uzupełniały.

- Geralt - zaczął bard przyklejony do jego umięśnionej klatki piersiowej - Miłuję cię całym sercem, tamte kwiaty ukazywały jak bardzo się zakochałem. I nawet jeśli teraz trwamy w tym stanie to jednak czas będzie mijał, a ja po jakimś czasie w końcu Ci się znudzę i będę stary.

- Jaskier, powiem to tylko raz - szorstkie palce powoli gładziły jego plecy - Gdybym musiał siąść gołym siedzeniem na gnieździe skorpionów i miałoby Ci to pomóc zrobiłbym to bez zastanowienia. Poza tym znamy się pieprzone czterdzieści lat, a ty wcale się nie zmieniłeś więc nie pierdol mi tutaj o starzeniu się.

- Mogłeś to ująć jakoś bardziej poetycko - zaśmiał się niższy.

- Lepiej idź spać. Rano czeka nas długa podróż, a jeśli dotrzemy do jakiejś wioski to zobaczymy czy potrafisz coś więcej niż tylko grać na lutni - powiedział unosząc jeden kącik ust do góry.






••••••••••••••••••••••••••••

Tak oto prezentuje się druga i ostatnia część ,,kwiaty mej miłości".

Rozdziały niekoniecznie powalają swoją długością, ale zabawa jaką miałam podczas pisnia tego jest niesamowita.

Dajcie znać jak podobało wam się ukazanie postaci przezemnie i czy chcielibyście zobaczyć więcej tego typu rzeczy!

Wszystkie komentarze są bardzo mile widziane!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top