I.III

Szedł dość szybkim krokiem nie zważając na ludzi których mijał i całkowicie ich ignorując. Nie reagował na to kiedy ktoś próbował go zaczepić i zapytać o jego samopoczucie, nie reagował na to kiedy jakiś podwładny zawrócił i zaczął iść za nim najwyraźniej czegoś chcąc, zignorował nawet Elise nie przystając nawet żeby pochwalić jej rysunek przedstawiający kota który namalowała na ścianie. Zamierzał w jednym i określonym kierunku jakim była sala szpitalna w której i tak głównie przesiadywał Mori niż jakiś inny lekarz. W dłoni ściskał z cały czas rosnącą siłą telefon który wibrował co chwila z minuty na minuty rosnącą natarczywością co nie było niczym dziwnym skoro wybiegł ze spotkania tak nagle i to nic nie mówiąc.

Od pewnego czasu starał się zaprzyjaźnić z rodzeństwem Akutagawa, które dołączyło nich mniej niż rok temu. Szło mu to na razie dość dobrze. Spędzali ze sobą trochę czasu, rozmawiali czy nawet jak udało się wygłupiali. Gin, czyli najmłodsza z towarzystwa bo mająca czternaście lat, zazwyczaj się nie pojawiała przez dość solidne treningi nałożone na nią przez jego "brata" który najwyraźniej wziął sobie za cel wyszkolenie jej na zabójczynię idealną. On osobiście nie popierał tego pomysłu, ba!, nawet powiedział o tym głośno jednak nie mógł nic zrobić. Skoro Dazai przyprowadził ją do takiego miejsca jakim była mafia musiała sobie jakoś poradzić, ktoś musiał wyrobić u niej instynkty oraz wpoić, że najpierw atak, a potem myślenie. To samo tyczyło się Ryuunosuke, który był starszy od niej o dwa lata. Miał przeżyć w najbliższym czasie piekło i niestety nikt nie mógł temu zaradzić.

Dogadywał się z nimi nawet dobrze. Potrafił zrozumieć jakie instynkty sobie wyrobili w slumsach bo sam tam przez pewien czas przebywał. Bolało go jednak niemal fizycznie kiedy obserwował to jak chudzi byli, jak nie potrafili w pełni pisać i czytać, jak nieufni do wszystkiego i wszystkich byli. Właśnie się z nimi spotkał by omówić to co w najbliższym czasie będzie pojawiało się na ich treningach kiedy zadzwoniła jego komórka. Na początku chciał ją zignorować jednak dzwonił sam szef więc nie mógł. Kiedy tylko nacisnął zieloną słuchawkę i zapytał czy coś się stało usłyszał, że jego partner znajdował się w mafijnym szpitalu. Pamiętał to jak nawet nic nie mówił, a po prostu praktycznie wybiegł nie zawracając sobie głowy tym by poinformować młodszych co się stało. Z resztą gdyby to zrobił to wywiązałaby się tylko większa panika ze strony uczniaka szatyna. Z tego co mu powiedziano chłopak nie był w stanie zagrażającym jego życiu jednak to nie znaczyło, że można było lekceważyć obrażenia, które zostały mu zadane. W ostatnim czasie nie dostał żadnego poinformowania o nowym zadaniu więc to świadczyło o tym, że albo brązowooki go o tym nie poinformował i działał samowolnie albo dostał misję osobną co praktycznie nigdy się nie działo. Zdolności w walce młodszego były poniżej średniej i wszyscy o tym wiedzieli. Nadrabiał to za to swoim umysłem i inteligencją, ale to była już zupełnie inna sprawa.

Zeskakując po schodach po dwa stopnie niemalże wpadł na drzwi do których tak zacięcie dążył. Nie pukając nacisnął metalową klamkę i wszedł do środka. W oczy od razu rzuciła mu się sylwetka leżąca jak gdyby nigdy nic na łóżku w szpitalnych ciuchach i czytająca książkę, która była uniesiona nad jej głowę. Coś stanęło mu w gardle i miał tylko nadzieję, że nie były to pąki po chwili coraz bardziej nienawidzonej przez niego rośliny. Twardym krokiem podszedł do niego po czym wyrwał mu podręcznik z czerwoną okładką i odrzucił go na bok co ten obserwował tylko w milczeniu. Taką samą ciszę zachował kiedy ryży w przypływie emocji spoliczkował go co tylko spowodowało, że niebieskookiemu został odebrany oddech.

— Pojebało cię? Co to w ogóle było do cholery? — Jego głos był cichszy niż zakładał, że będzie.

— Chibi spokojnie! Złość piękności szkodzi! — Zaśmiał się przesadnie wesoło po czym uniósł tylko ręce ku górze tak by rękawy ubrania spadły na dół i ukazały poplamione krwią bandaże. — Szczerze mówiąc nie rozumiem po co kazali mi iść tutaj skoro sam sobie bym ze wszystkim poradził — zrobił naburmuszoną minę po czym dotknął swojego policzka na którym zaczęło pojawiać się powoli zaczerwienienie w postaci dłoni rudego.

— Co się tak właściwe konkretnie stało? — Uniósł brew obserwując drugiego jakby chciał mieć rentgen w oczach i zobaczyć co skrywały pod sobą opatrunki. Trzeba było je zmienić tyle, że nastolatek na pewno nie dałby tego zrobić swojemu partnerowi, a świadomość tego zakuła go w serce przypominając o sobie.

— Nic takiego właśnie! Poszedłem do takiego jednego gościa po i formacje i się okazało, że ten został zabity o czym jeszcze nie wiedzieliśmy oraz zaczaili się po tego który miał odebrać dane. Na ich nie szczęście jestem dość wytrwały. To przecież nie było moje pierwsze rodeo — uśmiechnął się dumnie jednak niższemu daleko było do świętowania.

— Wiem, że to nie pierwszy raz kiedy cię trochę uszkodzili, nie musisz mi tego powtarzać — prychnął chcąc utrzymać pozory jednak jego dusza płakała wewnętrznie nad tym jak ujął te słowa. Sam nie rozumiał w którym momencie stał się taki miękki jednak nie podobało mu się to.

— No i wiesz, tak naprawdę nie mieli żadnych nadających się do tego urządzeń więc próbowali mnie takim scyzorykiem pociąć nie? Wybrali najgorszą możliwą opcję bo był okropnie naostrzony, a bardziej boli jak się zadaje rany tępym nożem — jego wypowiedź powoli zamieniała się w monolog. — No, ale więc zostawili mnie z takim jednym młodym typkiem który wyraźnie nie wiedział co tam robi. Ale wracając no po prostu go trochę pozaczepiałem trochę podnieciłem, a po wszystkim zabiłem i poszedł dorwać tam-

— Chwila, chwila, chwila — przerwał mu czując jak krew odpływa mu z twarzy, a żołądek zakręca się w supeł. — Co masz na myśli mówiąc, że go podnieciłeś?

— Jak to co? No, że się z nim przespałem — nie rozumiał jego reakcji. — No, ale potem-

— Kurwa Dazai przestań na chwilę mówić — znowu wtrącił mu się w słowo. — Dobrze rozumiem? Pieprzyłeś się z jakimś obcym typem tylko po to żeby się wydostać?

— Chibi nie gadaj, że cię tego nie uczono. To jest mafia — pstryknął mu palcami przed oczami. — Tu nie ma czegoś takiego jak miłość lub jej brak. Jeśli zachodzi taka potrzeba musisz zrobić coś czego normalnie byś nie zrobił. Weźmy na przykład morderstwo. Normalnie byś tego nie robił, ale skoro pracujesz w takim miejscu to musisz się wyzbyć swoich morałów.

— Jesteś kurwa pojebany — pokręcił głową cofając się nieco w tył by jak najszybciej stamtąd wyjść. Czuł, że za chwilę zacznie kaszleć, a nie chciał by ten był świadkiem jego słabości. — To nie jest kurwa normalne.

I zanim drugi zdążył odpowiedzieć drugiego nie było. Pędził ile sił w nogach chociaż był to naprawdę duży wyczyn biorąc pod uwagę to jak nie mógł nawet dobrze złapać oddechu. W pewnym momencie potknął się o swoje nogi uderzając w ścianę na przeciwko. Cieszył się, że nikt nie był tego świadkiem bo chyba by nie zniósł czegoś takiego. Kafelki powoli zdobił szkarłat pomieszany z kwiatami, a on miał już szczerze gdzieś czy za chwilę ktoś będzie przechodził obok. Miał już wszystkiego dość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top