Krwawnicą o przebaczenie Cię poproszę...
Zeszłam do kuchni, mając cichą nadzieję, że Sebastiana tam nie będzie. Delikatny dreszcz, który przebiegł mi po plecach uprzedził mnie jednakże, że moje nadzieje nie mają pokrycia w rzeczywistości.
Serio Zorze, serio?
- Witaj- mój głos był zimniejszy niż koło podbiegunowe.
- Możemy chwilę porozmawiać?
- Dobrze, chodź do ogrodu.
- Czyżbyś już tęskniła do swoich ziół?- Czy jak go teraz zabije to świat ucierpi?
- Nie, po prostu nie mam ochoty sprzątać krwi z kafelek ani wynosić ewentualnych zwłok w celu ich zakopania. Czysta oszczędność czasu- pozwoliłam sobie na kpiący uśmiech i wzruszenie ramionami.- Więc nie marudź i chodź, no chyba, że potężny demon się boi znachorki.
- Może- czyli tak, szach-mat Sebastianku.
Ruszył za mną do ogrodu, zatrzymałam się dopiero koło fontanny.
- Więc o cóż Ci chodzi, że rozmową zaszczycasz mnie o poranku?- Powiedziałam siadając na jej brzegu. Nim zaczął mówić wręczył mi bukiet krwawnicy, na wszystkie czarty gór, jakim on potrafi być czasem lizusem.
- Chciałem wytłumaczyć wczorajsze zajście. Więc na swoje usprawiedliwienie mam tylko tyle, że próbowałem wytłumaczyć paniczowi, że nie możesz wykonać jego polecenia ze względu na przysięgę którą złożyłaś matce ziemi- ma plusa za nieużycie jej imienia.- Ale zrozum, że jeżeli wyda mi rozkaz nie mogę się przeciwstawić, wszak gra toczy się o jego duszę, tak kuszącą, smakowitą...
- Dobra, skończ mi opisywać swój posiłek. Mnie naprawdę nie interesuje dusza tego wychudzonego bachora, i nie patrz na mnie jakbym Ci matkę harmoszką zabiła. Wybaczam Ci a teraz przejdźmy do konkretów. Wiem, że hrabia nie chce bym z wami się udała w podróż. Musisz się postarać by panicz nie zmienił zdania co do mojego uczestnictwa w waszej wycieczce do Houndsword. Wbrew temu, że to kurort, a raczej był jakieś 60 lat temu, wolę udać się na święto plonów.
-Oczywiście, gdzie to się odbędzie? Wiesz wolałbym jednak wiedzieć gdzie szukać ewentualnych zwłok.
- Bardzo śmieszne. Na moich rodzimych słowiańskich ziemiach.
- Naprawdę?- Jego zdziwienie mnie rozbawiło.
- Nie idioto. W ruinach szkoły magii, niecały dzień drogi stąd.
- Hmmm, ciekawe miejsce spotkań, byłem tam podczas tej masakry ile dusz się wtedy poniewierało, szkoda tylko, że żadna się nie dała schwytać, wasza opiekunka za bardzo ich pilnowała. Uczyłaś się tam?
- Ciekawa zmiana tematu. Nie, byłam uczennicą słowiańskiej szkoły.
- Chyba nie tej?
- Tak, tej. Nie ma innej słowiańskiej szkoły.-Odparłam z dumą, niech wie z kim ma do czynienia.
- Dobra teraz to ja się naprawdę zaczynam ciebie bać. Uczęszczałaś do szkoły w której nauczano, poza podstawowymi zasadami białej magii i leczenia, mordowania aniołów oraz demonów i czarnej magii.- Szczery strach w jego głosie jest muzyką dla mych uszu.
- I słusznie, co prawda są to umiejętności, których użyję w ostateczności, ale je posiadam. Tymczasem wybacz ale udam się pomóc Undertakerowi się pakować.
Nim zdążył coś powiedzieć udałam się w stronę stajni.
Delikatnie gładziłam kasztanową sierść konia, niemo prosząc o pozwolenie bym mogła go dosiąść. Ogier delikatnie skłonił głowę, udzielając mi pozwolenia, na co ja odpowiedziałam uśmiechem i dygnięciem. Założyłam mu uzdę i dosiadłam go. Dawno nie jeździłam konno, ale to jak z przepisami na eliksiry i zaklęciami, tego się nie zapomina. Spokojnym stępem ruszyliśmy ku dziecińcowi gdzie czekał na mnie Finni i Bard
- Gdzie jedziesz ciociu?
- Do przyjaciela, potrzebuje mojej pomocy
- Aha.
- Kobieto ty mi lepiej powiedz gdzie ty masz siodło!-Szeroko otwarte oczy Barda i krzyk jednoznacznie świadczył iż nigdy nie widział kobiety poruszającej się konno na „oklep".
- Nie potrafię jeździć konno w siodle, ale nie martw się nie spadnę. Tymczasem wybaczcie.
Pomachałam im, spinając konia, tym samym zmuszając go by stanął dęba i wykonał obrót na tylnych nogach ku bramie, za którą z stępa przeszliśmy w piękny cwał. Ach, wiatr rozwiewający włosy, zmuszając je do szalonego tańca z nim, tańca pełnego wolności i wspomnień lat młodzieńczych. Dźwięk podków na podłożu, który przywołuje z zakątków pamięci jazdę z innymi adeptkami po łąkach pełnych kwiatów, czy wyścigi z dobrochoczymi w których sędziował Leszy, który po skończonych wyścigach wręczał nam garść malin czy wskazywał gdzie znaleźć dane zioło.
Wiatr we włosach i stukot kopyt, czegóż chcieć więcej? Wsłuchując się w ten dźwięk pędziłam drogą by na wjeździe do Londynu zwolnić z powrotem do stępa. Zdegustowane i karcące spojrzenia dam, i nie tylko, oraz świecące podziwem i pożądaniem spojrzenia panów upewniły mnie, iż rzadko albo nigdy nie widzieli aby kobieta jechała konno na oklep a w dodatku w sukni nieprzeznaczonej do jazdy konnej. Wywołało to u mnie niekontrolowany chichot, teraz to dopiero wezmą mnie za wariatkę, który powstrzymałam dopiero gdy zamknęłam za sobą drzwi zakładu Adriana. Nie zdążyłam go zawołać, gdyż jego dłonie porwały mnie w powietrze, na co odpowiedziałam piskiem i umieściły na wieku trumny zaczynając mnie łaskotać. Próbowałam powstrzymać Crevena lecz moje protesty tonęły w moim i jego śmiechu a on okazał się za silny bym dała radę przytrzymać jego nadgarstki, śmiech doskonale to zresztą utrudniał. Pewnie leżałabym na tym wieku cały dzień śmiejąc się, lecz doszło nas zakłopotane kaszlnięcie od strony drzwi. (Dziękuje Ci wybawco!) Ujrzeliśmy czerwonego z zakłopotania mężczyznę o brązowych włosach który był pracownikiem policji. Nie dziwię się jego reakcji, scena wszak musiała się prezentować cudownie: mężczyzna nie wiadomo co robiący, szeroki płaszcza grabarza doskonale nas zasłaniał, wyrywającej się i piszczącej przez śmiech dziewczynie, która podczas szamotania odsłoniła kolana, tym samym sprawiając iż od strony drzwi wyglądało jakby miała nagie nogi. O zgrozo! Kostka a do tego kolano na wierzchu! Toż to przeczy wszelkim zasadą pruderyjności! Nasza reakcja była klasyczna: niekontrolowany wybuch śmiechu Adriana i moje czmychnięcie na zaplecze, oczywiście się chichrając.
Czekając na Crevena ułożyłam mu rzeczy w plecaku i zrobiłam nam herbaty, swoją zdążyłam wypić zanim przyszedł. Rozmyślając nad faktem jak wygodną poduszką się okaże dziś w nocy mój towarzysz, z rezydencji jest bliżej, więc ku „uciesze" panicza mój grabarz spędzi tę noc u nas.
- Czyżbym wyczuwał nutkę wanilii?
- Tak, jest w herbacie, a teraz pij szybko bo trzeba zająć się twoja klientelą. Nie mogą wszak zostać tu pod twoją nieobecność.
- Wyobraź sobie te symfonię zapachów...
- Rozmarzenie w twoim głosie wskazuje, że puściłeś wodze wyobraźni i podejrzewasz jak tu będzie śmierdzieć, podkreślam dla twej informacji ostatnie słowo!- Odpowiedziałam zaczynając pracę nad pierwszymi zwłokami.- Tego tu chyba żonka albo kochanka otruła rtęcią. Mogła chociaż mu usta wytrzeć z jej resztek...
- Kochanek go otruł, gdyż był zazdrosny o żonę delikwenta, jutro maja go stracić.
- Ciekawie. Zakładam, że wiesz od policji.
- Nie, od Grella.
- Fakt, on jest lepszym źródłem informacji.
*****
Dzień zleciał nam szybko, więc przez fakt ile lakieru się nawdychaliśmy, (jakoś trzeba utrwalić makijaż na niektórych zwłokach) założyliśmy się o całusa kto pierwszy będzie pod rezydencją. Pomimo szybkiego cwału przegrałam i musiałam pocałować podstawiony policzek kosiarza. Mina panicza była bezcenna, połączenie zniesmaczenia, obrzydzenia, odruchu wymiotnego i wstrętu, mieliśmy z tego ubaw do nocy.
**********************************************************************
Jeden z dłuższych rozdziałów :D
Krwawnica- przebaczenie
Wiecie co oznacza ten rozdział? następny będzie już o święcie plonów i nie ukarze 22 września gdyż taka jedna mnie spali na stosie jak poczekam z nim do 22. Niby moja Proxy a chce swego mistrza na stosie spalić, za co ja się pytam?
Poza tym za niedługo szkoła więc rozdziały będą pewnie częściej, dziwnym trafem na lekcjach mam zawsze wenę ;)
Do następnego ludki!
I nie nie zapomnijcie znaleźć numeru do psychiatry, może się wam przydać...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top