3.

Tak jak mówił Blaise, pani Zabini przyszła do domu o piętnastej.

- Lucy! - krzyknęła, przeciągając samogłoski. Lu powoli poczłapała się w stronę źródła znienawidzonego głosu należącego do jej matki. - Gdzie obiad?!

- Co ja skrzat domowy?

- Nie pyskuj! Za młoda na to jesteś!

- Bąbel! - przed jedenastolatką zmaterializował się skrzat. - Czy obiad jest gotowy? - zapytała go uprzejmie. Zawsze miała szacunek do tych stworzeń.

- Tak panienko. Już podaję. - Skrzat skłonił się i pobiegł nakryć do stołu. Blaise spojrzał na nią ostrzegawczym wzrokiem. Mimo, że miewał wredny to zawsze troszczył się, żeby Lu nie wpadła w tarapaty. Miała niesamowity talent do mnożenia sobie problemów. Gdy wszyscy usiedli do wielkiego stołu z ciemnego drewna odezwała się pani Zabini.

- Czy Lucy była dzisiaj grzeczna synu?

- Tak matko - odpowiedział z ledwo widocznym chytrym uśmiechem na twarzy.

- Czy wydarzyło się dziś coś o czym powinnam wiedzieć?

- Dostaliśmy listy z Hogwartu odpowiedziała dziewczyna, a jej włosy zrobiły się różowe.

- O to bardzo dobrze, nie mogę się doczekać kiedy mój syn przyniesie chlubę rodzinie. - Różowowłosa prychnęła. Matka zmierzyła ją pogardliwym spojrzeniem. - Bo na Ciebie to nie mogę liczyć. Pfff... Łamaga. Postaraj się do września jakoś zapanować nad tymi swoimi okropnymi włosami.

- Nie są okropne! I potrafię nad nimi panować! - po tych słowach włosy kolejny raz tego dnia zapłonęły czerwienią.

- Właśnie widzę. - Głos pani Zabini zawsze ociekał pogardą. - Skończ jedzenie i idź do swojego pokoju. Najlepiej wogóle nie pokazuj mi się na oczy.

- Nie jestem głodna i nie pójdę do swojego pokoju, ale to, że mnie nie zobaczysz masz zapewnione. - Kobieta wzdrygnęła się od huku zatrzaskiwanych drzwi.

Lucy wybiegł z domu. Wzięła że sobą tylko miotłę i różdżkę. Zagwizdała głośno i już po chwili w jej stronę leciała mała całkiem czarna sówka.

- Cześć Minny. - Lu podała jej małą, białą muszelkę trzymaną w kieszeni. -  Wiesz do kogo. - Dziewczyny zawsze wysyłały do siebie muszelki kiedy miały jakiś problem. Spotykały się koło jeziorka. Siedziały pod parasolem zrobiony z liści płaczącej wierzby. Po kilkunastu minutach obie dolatywały już do drzewa. Wylądowały i przeszły przez firanę z liści, która oddzieli je od świata.

- Matka? - zapytała Anastasia, a Lucy skinęła głowę i dokładnie opowiedziała przyjaciółce przebieg całej rozmowy.

⚡⚡⚡

Nie będę ukrywać, że nie podoba mi się ten rozdział i wogóle jest tak późno dodany. Moje natchnienie znowu mnie opóściło. Beznadzieja. Mam nadzieję, że uda mi się dodać jeszcze jakiś rozdział w tym tygodniu, żebyście (jeśli ktokolwiek to czyta) nie musieli czekać.

See you later ;)


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top