Zazdrość
Stali jeszcze chwilę i się przytulali. Potem ktoś wyszedł z Wielkiej Sali, więc musieli się od siebie odsunąć, obaj speszeni, ale tylko w swoich głowach.
- Wracamy? – zapytał Leon, kiwając głową w stronę otwartych drzwi. – Zostało pół godziny do końca balu.
Emil pokiwał głową. Powoli ruszyli w stronę Sali, a gdy już się w niej znaleźli, muzyka zwolniła.
- Ostatni wolny, drodzy panowie – powiedział dyrektor magicznie wzmocnionym głosem. – I ostatnia szansa na przypadkowe złapanie za tyłek.
Leon zachichotał, ale coś w jego głosie powiedziało Emilowi, że chłopak jest smutny.
I rzeczywiście był.
W tym momencie nie marzył o niczym poza poproszeniem Emila do tańca, ale wiedział, jak to by się skończyło. On by zniósł wszystkie krzywe spojrzenia i kpiny.
Ale nie chciał narażać na to wszystko swojej małej śnieżynki.
Oczywiście chodziło o samo poproszenie do tańca, nie o sam taniec. Leon się nie łudził. Wiedział, że Emil by odmówił.
- Napijemy się czegoś? – zapytał cicho. Krukon skinął głową, więc zaszyli się w kącie pomieszczenia, niedaleko pijącego skrzypka z Krzyżakiem, i wzięli po kubku chłodnego soku z jednorożca.
- Idziesz na maraton? – mruknął Leon po dłuższej chwili. Z bolesną tęsknotą obserwował pary wirujące po parkiecie.
- Tak – westchnął Emil. A myślał o tym samym. – A ty?
Leon skrzywił się nieco.
- Przyznam, że nie zamierzałem. Yong znalazł sobie „specjalne" towarzystwo, a sam nie chciałem. Wiesz, jak znoszę horrory.
- Wiem. To może...
- ...gdybyś chciał...
- ...chcę – szepnął Emil, uśmiechając się blado do swojego soku. W perłowej tafli widział kawałek twarzy Leona.
I jego nieśmiały uśmiech.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top