Wszyscy nosimy maski

Najpierw kilka ogłoszeń:

1. to opowiadanie ma jakieś dwa tygodnie i już zdobyło ponad tysiąc wyświetleń. Dziękuję Wam za to bardzo mocno ^.^

2. To opowiadanie ma dwa tygodnie i ponad 50 stron w Wordzie xD Nigdy nie pisałam nic w takim tempie. Jeśli tak dalej pójdzie, do końca stycznia skończę tę część xDDDD (nie, nie liczcie na to)

3. Stwierdziłam, że to ff będzie miało trzy części. Ta, pierwsza, skupia się na początkach relacji Leona z Emilem i na jego chorobie. Jeśli wszystko pójdzie po mojej myśli, druga część obejmie okres grudzień-czerwiec, a trzecia wrzesień... coś. Trzymajcie kciuki ;)

4. MAM DLA WAS CZELENDŻ (dla wszystkich poza moim Felyxem). Poniżej znajdziecie bardzo ciekawy opis kostiumów bohaterów na balu. Jeśli ktoś rozpisze mi w komentarzach, która postać z Hetalii to które przebranie, będzie mógł zdecydować, czyją hot cute adult scenę mam opisać w jednym z następnych rozdziałów (przyjmę wszystko, o ile jakoś drastycznie nie zmieni mi to fabuły). 

Także ten... zapraszam <3


Nieco przed dziewiętnastą bracia zeszli z Wieży Ravenclawu do Wielkiej Sali. Emil wciąż się rumienił. Miał wrażenie, że wszyscy na niego patrzą i się śmieją.

Mylił się, ponieważ spojrzenia większości skupiały się na tajemniczej piękności, która szła u jego boku. Miała fioletowe oczy, fiołkowy welon i długą suknię z zamierzchłych epok; z długimi i szerokimi rękawami, z ciężkim trenem, mnóstwem złotych i srebrnych obszyć oraz z długim rozcięciem na boku, przez które było widać zgrabną nóżkę w nowoczesnych kabaretkach.

Na końcu nóżki znajdował się czarny but na bardzo wysokim i bardzo cienkim obcasie.

Lukas bez problemu pokonał w tych butach siedem pięter. Ani razu się nie zachwiał.

Wielką Salę wypełniał gwar podekscytowanych głosów i uczniowie, którzy na ten wieczór przebrali się za ulubione postacie. Pod powałą wisiały kolorowe świece, których płomienie zmieniały barwy w zależności od poleceń profesor Flurry, która stała na podwyższeniu w kącie Sali i – wciąż niezdecydowana – raz po raz machała różdżką. Większość stołów usunięto; tylko kilka wąskich ław stało pod ścianami, uginając się pod ciężarem przekąsek o dziwnych kolorach i kształtach.

Równo o dziewiętnastej na Sali pojawił się dyrektor z żoną, oboje przebrani za wampiry. Mieli nawet takie śmieszne mugolskie kły z plastiku. Profesor Weasley, jak zwykle bezpośredni, po prostu klasnął w dłonie, a ze szpar w ścianach popłynęła upiorna muzyka.

Uczniowie – z początku niepewnie – zaczęli podrygiwać w jej rytm. Po paru minutach prawie wszyscy się roztańczyli.

- Wiesz, co masz dzisiaj zrobić? – mruknął Lukas, nachylając się do ucha Emila.

Młodszy pokiwał głową, znowu się napinając. Fakt, iż miał na sobie półprzejrzysty kostium, bynajmniej nie pomagał mu ze świadomością, że musi porozmawiać z Leonem.

- Więc do dzieła – rzucił Lukas, dyskretnie wskazując Puchona, którego ledwo udało mu się zlokalizować w tłumie. Leon miał na sobie czarny kostium smoka z kapturem nasuwanym na czoło. – Widzimy się później.

Emil ciężko przełknął ślinę. Stwierdził, że to jeszcze nie ten moment, po czym subtelnie wycofał się na drugi koniec Wielkiej Sali.

Spróbował paru przysmaków. Szczególnie przypadły mu do gustu pajęcze oczy we krwi (malutkie czarne cukierki w polewie malinowej) i poncz, który właśnie krew miał imitować, ale wyszedł nieco zbyt wodnisty, przez co wyglądał jak niestężała galaretka.

Otaczający go ludzie mieli wspaniałe, bajkowe kostiumy. W tłumie nikt nie zwracał na niego uwagi. Sensację wzbudził oczywiście Lukas, który przyszedł w balowej sukni, ale nie cieszył się wyłączną uwagą. Wielu gratulowało pomysłowości pewnemu Ślizgonowi (chyba nazywał się Arthur), który przebrał się za stereotypowego czarodzieja z wyobrażeń mugoli. Miał granatową szatę w gwiazdki, różdżkę z folii aluminiowej (z gwiazdką na końcu), sztuczną brodę i spiczastą tiarę bez ronda.

Pojawił się również akcent południowy. Wielki blondyn z Ravenclawu udrapował na ramieniu białą rzymską togę, na stopy założył sandały, a na głowę złoty laur. U jego boku wesoło dreptała Kleopatra o wyjątkowo płaskim torsie.

Poza smokiem Leonem była tu panda, niedźwiedź i kosmita. Obcy przez pół wieczoru gonił za drobną blondynką przebraną za połączenie żołnierza i prostytutki (króciutka sukienka w moro, zabawkowy karabin, buty na wysokim obcasie, zachęcająco głęboki dekolt). Niedźwiedź nie mógł oderwać wzroku od uroczego blackmetalowca z trupimi czachami na koszulce.

Leon przez większość czasu rozmawiał z przyjaznym, lecz nieco nadpobudliwym chłopakiem w stroju koreańskiego idola.

Blondynka z wielkim biustem trzymała się z wściekle piękną pokojówką, która z kolei wciąż uganiała się za wielkim jak góra duchem. Do stereotypowego czarodzieja dołączył zombie. Co jakiś czas zatrzymywał się u nich Lukas, ale przez większość czasu żartował i rozmawiał z rosłym wikingiem, któremu ktoś niezbyt inteligentny pozwolił wnieść dwumetrowy topór.

Zaniedbany, rudy alkoholik w poplamionej koszuli siedział w kącie i ukradkiem podpijał bursztynowy napój z piersiówki. Czasami dosiadał się do niego skrzypek we fioletowym płaszczu. Wtedy pili razem.

W tych momentach do Juliusza Cezara i Kleopatry dołączał smutny Krzyżak.

Furorę zrobił prefekt Gryffindoru, który przebrał się za superbohatera. Jego pośladki opinały bardzo ciasne czerwone rajtuzy – a z przodu, na biodrach, znajdował się wizerunek ryczącego lwa.

Który jakimś cudem naprawdę wydawał dźwięki.

Kolejny aspekt historyczny – husarz z rycerzem biegali po Sali, niekoniecznie trzeźwi (mimo iż nigdzie nie było alkoholu) i z pasją wykrzykiwali hasła, których nikt nie rozumiał. Było tam coś o Lwowie, coś o Wilnie, coś o jakiejś Jadwidze... (blondyn stwierdził przy tym, że miała cudowną dupę).

Panda przez większość czasu próbowała wyciągnąć do tańca markotnego ninję. Wyjątkowo piękna wampirzyca przez pół wieczoru zbierała się, żeby zagadać do zombie, ale ostatecznie stchórzyła.

Był tu też Krukon, który zapomniał się przebrać, więc przyszedł w zwyczajnym swetrze, ale i tak wszyscy pytali go, kim jest.

Do rzymsko-egipskiego duetu dołączył pretorianin w sandałach. Niektórzy myśleli, że próbuje poderwać piękną królową, ale potem wydarł się na całą salę, że „jego brat nie powinien chodzić w sukience".

Największe zdumienie wzbudziła w Emilu gryfońska para – kociak i pomidor. Obaj chłopcy ociekali seksapilem o bardzo nieprzyzwoitych ramach. Pomidor był cały czerwony, w obcisłym lateksie, wysmarowany czymś, co prawdopodobnie było przecierem.

Kociak natomiast bezwstydnie paradował po Wielkiej Sali w zakolanówkach, stringach, kusej spódniczce, koszulce odsłaniającej pępek i w rękawiczkach bez palców. Wszystko było różowe lub białe.

W dodatku we włosy wplótł opaskę z kocimi uszkami (z kryształkami), a spod jego stringów wystawał puchaty ogonek.

Emil wolał się nie zastanawiać, jak chłopak go tam zamontował.

Bal szybko się rozkręcał. Były tradycyjne czarodziejskie tańce, były toasty za duchy, były zabawy i konkursy z nagrodami.

I były podenerwowane motyle w brzuchu Emila. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top