Przyłapany

Lukas był bardziej nerwowy niż kiedykolwiek wcześniej. Kiedy on i Emil byli jeszcze dziećmi, zgubił brata na dworcu kolejowym w Oslo.

Nawet wtedy nie najadł się tyle strachu co teraz.

Od dwóch godzin biegał po szkole, szukając Emila. Był tak zestresowany, że nakrzyczał na Matthiasa, kiedy zorientował się, że brata nie ma w Wieży Ravenclawu, w której obiecał spędzić cały dzień.

Kiedy minimalnie otrzeźwiał, zaprzągł chłopaka do pomocy. We dwóch przeszukiwali szkołę. Wielka Sala, strefa rozrywki, znowu Wieża. Potem wszystkie łazienki, w tym damskie, korytarze, schowki na miotły, sale lekcyjne.

Nigdzie. Go. Nie było.

Późnym wieczorem wysłał Matthiasa na siódme piętro, a sam zszedł najniżej, jak tylko się dało, do lochów. W pierwszej kolejności pognał do swojej sypialni po różdżkę, którą bezmyślnie zostawił na łóżku.

Kiedy wybiegał z pokoju wspólnego, usłyszał paskudny zgrzyt.

A potem stłumione wrzaski.

Od razu je rozpoznał.

Od razu pognał w stronę okropnych dźwięków, przez które włoski na karku stanęły mu dęba.

Po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się pod jedną z cel. W środku ktoś opuścił coś bardzo ciężkiego na podłogę, ale przez krzyki i tak ledwo było to słychać.

Mały braciszek Lukasa leżał na brudnej podłodze i w okropnym hałasie wił się po kamieniu, próbując zerwać więzy z rąk.

- CO TY ODPIERDALASZ!?!?!? – wydarł się Ślizgon, z trudem powstrzymując się od rozdarcia gardła Leonowi. Przypadł do brata i zaczął lekko klepać go po policzkach. – No już, maleńki, ocknij się, to ja...

Ale Emil tylko wytrzeszczył oczy i zaczął się mocniej szarpać. Wyglądał jak człowiek, który zobaczył ducha. Jak mugol, którego zaatakował wampir.

Był tak przerażony, że niewiele brakowało mu to uduszenia się ze strachu.

- Nic nie zrobiłem, przysięgam – wymamrotał Leon szybko, kryjąc właz pod płachtą. – Nagle zaczął krzyczeć i...

I w tym momencie Emil wygiął się w tył i wierzgnął, omal nie przełamując sobie kręgosłupa.

Lukas złapał go w ostatnim momencie.

- Pomóż mi – warknął. – Później się z tobą rozprawię.

Leon – prawie tak przerażony jak Emil – od razu przypadł do Krukona i chwycił go za ramiona.

- Weź mój krawat i zakryj mu oczy – polecił Lukas, który wciąż chronił brata przed trwałym kalectwem. – Tak, żeby nic nie widział.

Puchonowi okropnie drżały dłonie, więc potrzebował dłuższej chwili, aby odwiązać krawat z szyi Lukasa i zamontować go na wijącym się Emilu.

- Złap w biodrach, w stawie, żeby się nie kręcił – komenderował Ślizgon. Stopą sprawdził węzeł na szaliku, który łączył nadgarstki brata. Druga końcówka szala tkwiła w ustach chłopaka.

Lukas przeniósł chwyt na pierś Emila. Podnieśli go i ostrożnie acz pospiesznie wynieśli z celi.

- Do Wieży Ravenclawu – rzucił. – Biegiem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top