Pragnę...

Macie tu spoiler wydarzeń, które będą miały miejsce w następnym rozdziale. Módlcie się, żebym miała na to nastrój w weekend, bo będzie przypał, jeśli nie skończę tej opowieści do końca stycznia xD

A, i jeszcze jedno. To wstęp do Waszego wyboru "który ship ma opisać Agnieszka". Dobrą godzinę się nad tym zastanawiałam i ostatecznie wyszło coś takiego:



W tym samym czasie kilka kilometrów dalej, w jednym z klubów, działo się coś niesamowitego.

Trzeba wam wiedzieć, że chińskie kluby nie przypominają tych europejskich. Owszem, jest muzyka i alkohol, ale nikt nie tańczy. Ludzie spędzają czas na grze w kości, rozmowach...

I na nietypowych podrywach, którym właśnie ulegał Matthew.

Wyszedł na miasto z Francisem, Arthurem i Alfredem. Najpierw kręcili się po uliczkach, kupili trochę alkoholu w niewielkim sklepiku, napili się i weszli do klubu (już wcześniej słyszeli, że napitki w lokalach są wyjątkowo drogie).

Ich relacje były specyficzne.

W dawnych czasach trzymali się razem, wszyscy. Matthew i Alfred byli przyszywanymi braćmi, a Arthur i Francis znali się jeszcze z mugolskiej szkoły. Już w pierwszej klasie bardzo się do siebie zbliżyli i byli niemal nierozłączni.

Potem weszli w okres dojrzewania i wszystko się skomplikowało. Francis zaczął zarywać do wszystkiego, co się rusza, nie wykluczając swoich przyjaciół.

Wszystkich poza Matthew. Jego zawsze szanował w taki dziwny sposób... Tak jakby wciąż uważał go za dziecko.

Było to słodkie na swój sposób.

A jednak Matthew czuł się... niedoceniany.

Omijany.

Odsunięty.

Siedzieli w klubie od ponad godziny. W tym czasie pijany Arthur trochę go podrywał, co bardzo nie podobało się Alfredowi, którego z kolei podrywał Francis.

Ostatecznie Arthur i Alfred się pokłócili. Warczeli na siebie przez dłuższą chwilę, podczas której Matthew sączył drinka z syropem klonowym. Bardzo lubił ten smak i był mile zaskoczony, gdy okazało się, że jest znany również w Państwie Środka.

Trochę kręciło mu się w głowie. Nie mocno, jednak na tyle, by podjął się wewnętrznej rozmowy opartej na filozofii Arystypa z Cyreny, na komiksach, które pokazał mu kiedyś Yong, i na własnych uczuciach, których nie potrafił zrozumieć...

Z zadumy wyrwało go dopiero chrząknięcie Francisa.

- Kochani, może weźmiecie pokój? – zwrócił się do Arthura i Alfreda, którzy zaraz po kłótni zaczęli się dokładnie obcałowywać. I to w taki brudny, jednoznaczny sposób. Inni klubowicze ich nie widzieli, ponieważ siedzieli w zamkniętej loży, oddzielonej od głównego pomieszczenia rdzawą zasłoną, jednak... - Matthew nie powinien widzieć takich rzeczy.

Puchon spojrzał na Francisa z wyrzutem, ale nic nie powiedział.

Arthur niechętnie oderwał się od ucha Alfreda, które uprzednio ssał, zerknął na Francisa, pokazał mu język i wstał, ciągnąc za sobą kochanka.

Już ich nie było.

Matthew z kolei westchnął ciężko i upił spory łyk drinka, którego szybko ubywało.

Warto wspomnieć, że to już trzeci tego wieczora.

- Coś cię martwi, przyjacielu – mruknął Francis, opiekuńczo obejmując ramieniem jego barki. – Powiedz mi. Nie lubię patrzeć na twój smutek.

Matthew odwrócił wzrok. No tak. Przed Francisem nic nie można ukryć.

Chociaż, z drugiej strony, skoro sam pytał, Matthew mógł wreszcie uzyskać odpowiedź na dręczące go pytanie.

- Nie podobam ci się? – zapytał wprost, lecz nie odważył się spojrzeć na starszego.

- Huh? – Francis autentycznie się zdziwił. – Nie rozumiem – przyznał.

Dla odwagi Matthew napił się jeszcze troszkę drinka klonowego.

- No bo... spójrz – zaczął cicho. Alkohol dodał mu sił, a fakt, że sprawa ta spędzała mu sen z powiek od miesięcy, dodatkowo motywował go do znalezienia rozwiązania. – Podrywałeś chyba wszystkich uczniów i uczennice w szkole, z połową uprawiałeś seks... a mnie... nigdy nawet...

Przerwał mu śmiech Francisa, który zaraz pochylił się i cmoknął go w policzek.

To akurat czasami mu się zdarzało.

- Słodkie – ocenił Gryfon. – Zdradzisz mi, dlaczego cię to martwi?

Matthew uniósł wzrok i spojrzał prosto w te wesołe niebieskie oczy.

- Czy jest ze mną coś nie tak? – spytał cicho. – Jestem... wybrakowany? – z trudem przeszło mu to przez gardło.

Ale Francis uśmiechnął się ciepło i musnął palcem jego policzek.

- Jesteś dla mnie jak młodszy brat – wyjaśnił spokojnie. – Wiem, że w przeciwieństwie do Alfreda jesteś dobrze wychowany, i nie chciałem cię... demoralizować. Stwierdziłem, że jesteś zbyt „czysty" na moje poczucie humoru. Bardzo cię lubię, kocham jak brata i mogę szczerze powiedzieć, że jesteś bardzo atrakcyjnym chłopakiem, na którym aż miło zawiesić oko. Na pewno wkrótce znajdziesz kogoś, kto będzie robił to każdego dnia, z uśmiechem na twarzy.

- Nie potrzebuję – mruknął Matthew, rumieniąc się nieco. Słowa Francisa go uspokoiły, choć też nieco zaskoczyły. Naprawdę uchodził za tak grzecznego? – No, nie teraz – skorygował. – Chciałbym najpierw skorzystać z życia, jak to się mówi...

- I widzę, że zacząłeś od alkoholu – Francis zaśmiał się wesoło, patrząc na prawie pustą szklankę.

Matthew lekko wzruszył ramionami.

- Jest smaczny i dobrze się po nim czuję – wyjaśnił. – Chcesz spróbować?

Francis uśmiechnął się lekko i przyjął szklankę. Zamoczył wargi w złotawej zawartości i pokiwał głową z aprobatą.

- Smaczne – przyznał. – Może też sobie zamów...

Nie dokończył. Matthew uniósł się na kolanach (siedzieli na czymś w rodzaju kanapy okrążającej stół) i zamknął jego usta swoimi. Zassał się lekko, niepewnie... Robił to pierwszy raz i nie był pewien, jak powinien...

Francis przez chwilę delikatnie oddawał pieszczotę, jednak szybko się odsunął.

Spojrzał na Matthew z pobłażaniem.

- Nie musisz mi niczego udowadniać – zapewnił. – Mówiłem przecież, że doceniam twoje wdzięki i nie chcę, byś się zmu...

- Nie zmuszam się i niczego nie udowadniam – przerwał mu Matthew. Wrócił do poprzedniej pozycji, przysiadając na piętach. Opuścił wzrok. – Mam szesnaście lat i chcę wreszcie poznać tę stronę życia. – Ściszył głos. – Chciałem, żebyś ty był moim pierwszym...

Francis uśmiechnął się czule. Chłopak z każdą chwilą coraz bardziej go zaskakiwał, ale w bardzo pozytywnym sensie.

Gryfon ujął drobną dłoń w swoją.

- Dlaczego akurat ja? – spytał miękko.

- Bo cię znam i ci ufam – wymamrotał zażenowany Matthew. Chwilowo opuściła go odwaga. – Nie chcę się zrazić, a wiem, że ty nie zrobiłbyś mi krzywdy...

- Bardzo miło mi to słyszeć – mruknął Francis, lekko ściskając jego dłoń. – To znaczy, że nadal jesteś prawiczkiem... - powiedział jakby do siebie, po czym uśmiechnął się szeroko. – Cudownie – ocenił.

Matthew uniósł na niego proszący wzrok.

- Kochaj się ze mną – wyszeptał. Powoli pociągnął dłoń Francisa w swoją stronę i położył ją na swoim kroczu. – Chociaż ten jeden raz...

- Mogę skosztować twojego ciała, to dla mnie nie problem – zapewnił Francis, uśmiechając się przepraszająco – ale moje „kochanie" dotyczy kogoś bardzo konkretnego i nie mógłbym...

- Ty też jesteś dla mnie jak brat, nie chcę związku z tobą – przerwał mu Matthew. Jego spojrzenie stało się jeszcze bardziej intensywne. – Chcę twojego ciała, nie serca.

Francis mrugnął wesoło. Pochylił się do ucha Matthew i wyszeptał:

- W porządku. Ale zrobimy to tutaj.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top