Popołudnie
//rozdział pisany podczas urodzin przyjaciółki, na telefonie, więc nie wymagajmy cudów >.<
Do końca dnia nic się nie zmieniło. Emil leżał w łóżku, osłabiony, przerażony, ale przyzwyczajony do tego, co się z nim działo. Lukas siedział przy nim do około szesnastej. Potem przeprosił z całego serca, że nie może dalej wspierać brata, ale umówił się na spotkanie, które miało "odmienić jego życie".
Emil został sam. Sam z czerwienią. Był z nim tylko Pan Maskonur, który lata temu obiecał chronić go przed koszmarami, ale ostatnimi czasy znacznie osłabł skutkiem zażywania leków przez Emila.
A czerwień rosła w siły. Oblepiała ściany, przeciskała się pod drzwiami, by zatruć czarodziejów, nieświadomych jej toksycznego działania.
Jedynie Emil rozumiał powagę sytuacji. Już nieraz próbował ostrzegać otoczenie, ale nikt nigdy mu nie wierzył...
Dlatego przestał mówić. Nauczył się milczeć. Zdarzały się dni, gdy nie wypowiadał ani słowa. Lukas rozumiał tę sytuację, a przynajmniej starał się zrozumieć. Niestety pomimo dobrych chęci nie zawsze mu to wychodziło.
Lukas widział świat w nietypowy sposób. Zawsze otaczały go co jego wróżki, trolle i inni przyjaciele. Wśród czarodziejów dar widzenia magicznych istot nie byl niczym nadzwyczajnym; mimo to podobnie uzdolnieni zdarzali się wyjątkowo rzadko.
W Hogwarcie były jeszcze dwie takie osoby: Vladimir, chłopak, który rano wezwał Lukasa, i Arthur, Ślizgon o bardzo wysokich brwiach i nieco tajemniczej aurze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top