Norweskie poczucie sprawiedliwości
Hejooo :3 Rozdział pisany pod przymusem Feliksa, weny nadal brak. Pozdrawiam i dziękuję za to, że się troszczycie, to taka dziwna odmiana xD
Wrócił do pokoju nad ranem. Przez całą noc chodził po mieście i zastanawiał się, czy spierdolił tak bardzo, że powinien rzucić się do rzeki, czy jednak jeszcze jest szansa.
Doszedł do wniosku, że wpierdolił, ale spróbuje odpokutować. Jeśli źle ocenił sytuację, Lukas najwyżej go zabije.
W jakiś wyjątkowo wymyślny, bolesny, brutalny sposób...
Tak, nad tym również Matthias się zastanawiał.
Jego kochanie już tu było. Leżało w łóżku, ale nie spało.
Matthias z trudem przełknął ślinę i zamknął za sobą drzwi. Już nie było odwrotu. Przyszedł czas na wielką konfrontację. Teraz albo nigdy. Od wielu godzin zagrzewał się do walki, powtarzając sobie, że może to zrobić, tak, on to zrobi, on wygra, on...
Padł na kolana przed łóżkiem Lukasa i skrył twarz w dłoniach.
- Proszę, wybacz... - zaczął, ale przerwało mu prychnięcie.
- Czekałem na ciebie całą noc – rzucił Lukas. Podparł się na łokciu i spojrzał na chłopaka z góry, marszcząc brwi. – Co ty odpierdalasz?
Matthias zbaraniał. Przez ostatnie godziny zastanawiał się, ile łez żalu będzie musiał wylać, by chłopak się do niego odezwał, a tymczasem... działo się to.
- Nooo... - zaczął niepewnie. – Przepraszam cię.
- Gdybyś nie spóźnił się na spanie, nie byłoby za co przepraszać – stwierdził Lukas i opadł na pościel. – Przestań kłapać dziobem i chodź tutaj.
Matthias potrząsnął głową.
- Ale... ja cię uderzyłem – przypomniał z wielką gulą w gardle. – Krzyczałem na ciebie. Ja... nie wierzyłem ci, zarzuciłem zdradę...
Lukas westchnął ciężko, ponownie się unosząc. Tak, doskonale wiedział, że czeka ich podobna rozmowa, ale wolał nie zaprzątać sobie nią głowy. Wbrew pozorom... on też cierpiał. I to bardzo.
Bo mu zależało.
Jednak wolał przejść nad tym do porządku dziennego.
- Wierzysz, że go nie pocałowałem? – zapytał po prostu.
Matthias gorliwie pokiwał głową, wciąż na kolanach.
- Przepraszam, że wtedy nie wierzyłem – powiedział zaraz. – Byłem pod wpływem emocji, a moje problemy z kontrolą... - Wziął głęboki oddech, próbując się opanować. Choćby w najmniejszym stopniu. – Nigdy nie wybaczę sobie tego, że cię uderzyłem. Nie ma ceny, którą...
Przerwał mu cios. Tak silny, że chłopak wylądował na podłodze, dzwoniąc zębami.
Lukas roztarł nieco obolałą pięść.
- Jesteśmy kwita – rzucił w przestrzeń i położył się wygodniej. – A teraz przestań jęczeć i chodź tutaj. Zimno mi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top