Nigdy

Wpadł do sypialni Emila pięć minut później, zdyszany i obolały przez bieganie po schodach.

Trzasnął za sobą drzwiami. Ze sterty pościeli na łóżku wynurzyła się mała jasna główka, zerknęła w stronę drzwi i zaraz zniknęła z powrotem, chowając pod kołdrę nogi i resztę odkrytego ciała.

- Puka się... - wymamrotał zaspanym głosem.

- Co to kurwa ma być – przywitał się Leon, rzucając na łóżko saszetkę z resztą ampułek. – Wyjaśnij mi to albo nie ręczę za siebie.

Emil, zaniepokojony tonem głosu przyjaciela, ponownie wyjrzał spod kołdry.

I zbladł.

O ile to jeszcze możliwe.

- Skąd to masz?... – wydukał słabo.

- Nieważne. Lukas powiedział, że to nie dla niego. Więc? – Leon pochylił się nad łóżkiem. – Po cholerę się tym trujesz – warknął.

- Nie truję się – wymamrotał Emil. Dławiło go w gardle i nie wiedział, jak się wytłumaczyć. Nie mógł powiedzieć Leonowi, że jedynie tak silny środek potrafi go uspokoić podczas ataków choroby, o której również chłopak nie mógł się dowiedzieć.

Bał się. Nigdy wcześniej nie widział przyjaciela w takim stanie i teraz autentycznie się bał. Że on będzie na niego krzyczeć. Albo... albo że zrobi mu krzywdę...

Albo że się od niego odwróci.

To byłoby najgorsze.

- Skoro bierzesz takie świństwo, owszem, trujesz się – odparował Leon. – Najpierw siądą ci nerki, potem wątroba, pęcherz...

- Nic mi nie siądzie – mruknął Emil, przymykając powieki. To było dla niego za trudne. – Po prostu... zaufaj mi. Wiem, co robię...

- JULIETTA MÓWIŁA TO SAMO PRZEZ PIERDOLONY ROK, AŻ DO DNIA, W KTÓRYM ZNALEŹLI JĄ ZE STRZYKAWKĄ W BRZUCHU!!! – wydarł się Leon. Tak głośno, jak chyba jeszcze nigdy.

Wciąż miał przed oczami drobne ciało w trumnie. Julietta wyglądała jak przeciętna Chinka, ale dla niego była najpiękniejsza na świecie. Wychował się z nią, patrzył, jak dorasta. Był przy niej, gdy zerwał z nią pierwszy chłopak, gdy cierpiała przez bolesne miesiączki, gdy nie dostała się na wymarzone studia.

Przez lata byli nierozłączni. Kiedy Leon wyjechał do Wielkiej Brytanii, aby się uczyć, wymieniali wiadomości każdego dnia.

W te wakacje było najgorzej. Nie mógł złapać kontaktu z siostrą, która wciąż wykręcała się od rozmów, uciekała z domu i nie chciała z nim przebywać.

Leon przyleciał do zamku na rozpoczęcie roku szkolnego.

Po niecałej dobie dostał wiadomość od rodziców.

„Julietta przedawkowała. Wracaj."

Teraz usiadł ciężko na łóżku, plecami do Emila, całkowicie wyzuty z energii. Schował twarz w dłoniach, które zaraz zwilgotniały...

- Ja po prostu nie chcę, żebyś skończył jak ona – wychrypiał. – Nie zniósłbym myśli, że kolejnej bliskiej osobie nie umiałem pomóc...

Zacisnął zęby, by nie zacząć płakać. Sprawa była świeża i w zasadzie tylko dzięki Emilowi jakoś się trzymał. Przez pierwsze dwa tygodnie. Potem Emil go odtrącił, a Leon został sam z Yongiem, który nie potrafił go wesprzeć.

- Hej... - wymamrotał Emil, uwalniając jasne ciało z kołdry. Teraz poważnie martwił się o Leona. W tym momencie wyglądał tak krucho, jakby można było skrzywdzić go jednym słowem.

Emil ostrożnie usiadł obok przyjaciela i dość niezdarnie objął ramieniem jego plecy.

Leon zadrżał w tłumionym płaczu. A robił to tak sprawnie, że nic nie było słychać.

- Rozumiem, że się martwisz – wyszeptał Emil, opierając głowę o ramię Puchona. – Ale przysięgam, że niepotrzebnie... Nie jestem uzależniony. Biorę to tylko w ostateczności, zazwyczaj nie więcej niż pół ampułki...

- No co ci takie cholerstwo – zapytał Leon drżąco.

Emil przygryzł wargę.

- Nie mogę powiedzieć... - wymamrotał po chwili. – Przepraszam, ale nie.

Leon kilka razy pociągnął nosem, przetarł twarz rękawem i pokiwał głową. Miał nie poruszać tego tematu. Obiecał sobie, że nie będzie niepotrzebnie niepokoił Emila, ale w momencie odebrania kapsułek od sowy ta sprawa zaszła za daleko.

- Chodzi o te ataki? – zapytał cicho.

Po dłuższej chwili Emil mruknął twierdząco.

- Porozmawiaj ze mną – poprosił Leon. – Ja chcę pomóc. Nie będę się śmiał ani...

- Nie – westchnął Emil. Czuł, że powinien teraz wstać i wyjść, ale nie chciał. Dobrze czuł się przy boku Leona, pomimo trudnego tematu.

Naprawdę chciał podzielić się z nim swoim bólem, ale bał się, że ciężar okaże się dla niego zbyt wielki i – chcąc, nie chcąc – Leon odejdzie.

- Emil...

- Po prostu nie. Jeśli chcesz, mogę ci pokazać, gdzie trzymam chemię. Będziesz wiedział, ile biorę, więc nie musiałbyś się martwić. Ale nie powiem, o co chodzi. Nigdy.

Leon zacisnął zęby. „Nigdy" to bardzo długo.

„Nigdy" oznaczało, że zawsze będzie między nimi tajemnica.

Westchnął ciężko.

- Dobrze – powiedział cicho, wstając. – Przepraszam, że cię obudziłem. Śpij dobrze.

Wyszedł, a Emil poczuł, jak serce pęka mu na pół. Jedna połówka błagała, by trzymał język za zębami i przyzwyczaił Leona do tego stanu, druga natomiast szeptała, że jeśli nie zaufa Leonowi i nie zdradzi mu tajemnicy, stworzy miedzy nimi wielki mur, który rozdzieli ich już na zawsze.

A to nawet dłużej niż „nigdy".          

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top