Kiss him
Korek wskazał biednego Vlada.
- Prawda czy wyzwanie? – zapytał Francis, błyskając zębami.
- Uhm... prawda.
- Jak ma na imię osoba, z którą straciłeś cnotę?
Policzki Vlada stały się brzoskwiniowe – i to wcale nie przez wypity alkohol.
- Ja... Francis – wymamrotał chłopak, patrząc w ziemię.
Alfred zagwizdał, Ludwik pogratulował mrukliwie.
- Tak tylko chciałem się pochwalić – dodał Francis, uśmiechając się niewinnie. – Kręcisz.
Vlad zakręcił.
Emil nie angażował się w grę. Prawdę mówiąc, troszkę podsypiał. Skupiał się tylko na bliskości Leona, której z każdą sekundą chciał coraz więcej. Zmusił chłopaka, by ten głaskał go po plecach.
Leon też średnio koncentrował się na otoczeniu, choć ciężko było mu nie patrzeć na namiętny pocałunek Ludwika i Berwalda czy nie słuchać pisków Kiku, gdy Tino okładał go skórzanym pasem po nagich pośladkach.
W zasadzie obaj skupiali się na sobie tak bardzo, jak tylko się dało, nie zwracając na siebie większej uwagi towarzystwa.
W zasadzie nawet rozważali, czy nie wyjść i nie wrócić do pokoju, tym bardziej, że Emil ledwo utrzymywał pion z powodu wypitego alkoholu...
- Leon, halo, tu ziemia – rozległ się głos Arthura.
Tym również Leon się nie przejął. Był zbyt zajęty głaskaniem Emila po włosach.
- Prawda czy wyzwanie? – dociekał Ślizgon.
- Wyzwanie... - wymamrotał Leon, w ogóle nie kontaktując. Też trochę wypił.
- Pocałuj kogoś – polecił Arthur.
Dopiero teraz Leon się otrząsnął. Rozejrzał się po kręgu i skupił wzrok na Arthurze.
- Słucham? – spytał już przytomnie.
- Wybrałeś wyzwanie – wyjaśnił rozbawiony Ślizgon. – Pocałuj kogoś z tego kręgu. Kogokolwiek. Prosto w usta.
Nikt się nie ruszył, wliczając w to oszołomionego Leona. Przed oczami miał tylko twarz Emila. Ale nie, nie rozważał jego kandydatury. Myślał jedynie o tym, że chłopak nie powinien na to patrzeć.
A patrzył. Przyglądał się Leonowi, nieco zawstydzony, ale głównie ciekawy, co ten zrobi.
- A-ale... ja nie wiem, kogo... - bronił się Leon niezdarnie. Nie chciał nikogo całować. Jego serce należało do Emila, lecz jego nie mógł teraz wykorzystać w tak nieromantyczny sposób...
- Jacyś chętni? – Alfred postanowił pomóc Leonowi.
Nikt się nie odezwał. Kilka osób wyglądało tak, jakby rozważało, czy nie podnieść ręki.
W końcu Alistor westchnął, wstał ze swojego miejsca i przez chwilę walczył o odzyskanie równowagi. Przez cały wieczór mieszał kolorowe szoty z zawartością piersiówki, więc był bardzo pijany.
I wszyscy, którzy go znali, wiedzieli, że tylko dlatego odważył się zgłosić.
Usiadł przed Leonem, którego twarz stawała się coraz ciemniejsza.
- Ty musisz to zrobić – podpowiedział. Nie wyglądał na szczególnie szczęśliwego czy napalonego. Na jego twarzy jak zawsze gościła obojętność.
- Le-on, Le-on... - Francis zaczął skandować. Po chwili dołączył się do niego Arthur i kolejne osoby. – LE-ON, LE-ON!...
Puchon zacisnął powieki, uniósł się i wpił wargi w usta Alistora, który przyjął to bez żadnej reakcji.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top