Troska
Pokonanie czterech pięter z obciążeniem nie było łatwe. Kiedy Leon dotarł do drzwi Ravenclawu, był zziajany, zmęczony, obolały... i usatysfakcjonowany.
Oczywiście bardzo martwił go stan Emila, ale chłopak powoli dochodził do siebie. Bardzo, bardzo powoli.
Leon kopnął w drzwi. Gdyby odłożył Emila pod ścianę, pewnie nie dałby rady znów go podnieść. Dlatego kopał w drzwi, obijając sobie stopę, dopóki te się nie otworzyły.
W progu stanęła niska piątoklasistka, wyraźnie zirytowana, ale mina jej zrzedła, gdy dziewczyna zobaczyła nietypowy bagaż Leona.
Puchon wyminął ją i bez pytania o pozwolenie wkroczył do pokoju wspólnego Ravenclawu, do czego teoretycznie miał prawo jako prefekt, ale i tak...
- Gdzie mam iść? – mruknął do Emila.
- W prawo... ostatnie schody przed oknem... - wymamrotał Krukon. Udało mu się nawet unieść powieki.
Ostatni odcinek był prosty w porównaniu z poprzednimi. Leon wdrapał się na wąziutkie schody, łokciem nacisnął klamkę, pchnął drzwi biodrem i mocno zdziwił się faktem, że w pokoju stoi tylko jedno łóżko.
Właśnie na nim położył Emila i cofnął się, by zamknąć drzwi. Dopiero wtedy, w ciszy, usiadł na łóżku obok chłopaka i pozwolił sobie poluzować jego krawat.
- Lepiej? – spytał, wciąż zatroskany. Rzucił na podłogę torbę z jego książkami. – Może wody? Jesteś głodny?
- Jest dobrze... - westchnął Emil, ale zrobił to tak słabo, że ledwo było go słychać. – Możesz już iść...
- Nie zostawię cię w tym stanie – zaprotestował Leon takim tonem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Potrzebujesz czegoś? – zapytał, powstrzymując się od odgarnięcia chłopakowi włosów z czoła. Jakoś tak instynktownie chciał to zrobić. – Chcę pomóc, naprawdę. Nie krępuj się.
Tylko że Emil się krępował. Było mu wstyd za swój stan i za to, ile Leon dla niego zrobił. Poza tym dowiedział się dziś o nim paru nieprzyjemnych rzeczy i nie chciał, by chłopak poznawał kolejne tajemnice.
Ale Emil był słaby. Bardzo, bardzo słaby. Wiedział, że może stracić przytomność, a zdarzało mu się wybudzać dopiero po paru dniach. Jednak do tej pory zawsze ktoś przy nim był, a teraz, sam w pokoju...
- W kufrze jest brązowa saszetka... - westchnął w końcu. Leon ochoczo przyskoczył do skrzyni, znalazł odpowiedni przedmiot i podał go Emilowi...
Który otworzył woreczek i wyjął z niego strzykawkę.
- Ej, co ty... - zaprotestował słabo.
Emil uniósł wzrok. Ledwo udawało mu się utrzymywać w pozycji półsiedzącej, ale i tak zdobył się na blady uśmiech.
- To lekarstwo – uspokoił go. – Poczuję się po nim lepiej...
- Czy nie przez to lekarstwo omal nie straciłeś przytomności? – dopytywał Leon, patrząc nieufnie na strzykawkę.
- Nie, testowałem inne... To ma mnie tylko postawić na nogi – zapewnił Emil. Wyjął z saszetki buteleczkę z niebieskim płynem, wbił igłę w gumową pokrywkę i zassał odrobinę zawartości.
Spojrzał na Leona.
- Mógłbyś się odwrócić? – poprosił. Chłopak oczywiście zaraz wykonał polecenie, starając się nie zastanawiać, gdzie Emil wbija sobie tę obrzydliwą igłę, że nie chce się do tego przyznać.
Leon nie znosił igieł. Ble.
- Już – westchnął Emil po krótkiej chwili. Odsunął od siebie sprzęt medyczny, a Leon bez słowa spakował wszystko do saszetki, którą odłożył do kufra.
- Kiedy zadziała? – dopytał.
- Zaraz... - zapewnił blondyn. Zacisnął zęby, a mięśnie jego twarzy skurczyły się w grymasie bólu.
- Hej, co jes... - Leon od razu się zaniepokoił. Po prostu nie ufał strzykawkom.
- Jest dobrze – sapnął Emil, zaciskając palce na pościeli. Kilka razy odetchnął głębiej... a potem uniósł rękę i przetarł twarz. – Już lepiej – stwierdził, przekręcając głowę w stronę Leona. – Dziękuję za pomoc – mruknął, uśmiechając się lekko.
Leon przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Przekrzywił głowę najpierw w jedną stronę, potem w drugą, zmrużył oczy, ściągnął brwi...
Po czym uśmiechnął się szeroko, z ulgą.
- Nieźle mnie dziś nastraszyłeś – przyznał, wstając. – Rozbieraj się i zaraz do spania – rzucił. Skłonił się lekko, pomachał i ruszył w stronę drzwi. – Polecam się na przyszłość – dodał jeszcze. I zniknął.
A Emil posłusznie zdjął z siebie ubrania – które oczywiście zwalił na dywanik leżący przy łóżku – owinął się kołdrą i odpłynął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top