Pierwszy chłód

Było mu zimno. Drżał i pocierał sztywne ramiona niebieskimi dłońmi, jednak na niewiele się to zdawało. Oddech zamarzał w powietrzu.

Dookoła niego leżał śnieg, o tyle miękki, co nieprzyjemny. Ranił ciało, a mimo to leżało się na nim jak na poduszce.

Chłód. Zimno. Śnieg. Lód.

Dygotanie, jego serce kołacze jak szalone.

A potem wszystko zwalnia. Ciało przestaje drżeć, wycieńczone. Chmurki oddechu przy twarzy są coraz mniejsze, serce zwalnia.

Westchnął rozkosznie. A więc to tak. Więc ma szczęście umrzeć na ukochanej Islandii, blisko domu, tam, za uśpionym gejzerem...

Nagle jego uszy ukąsił potworny trzask. Ciało zaskoczyło, do żył wpłynęła adrenalina. Co to? Co się dzieje?

Czym jest nowe niebezpieczeństwo?

Ach, to nic takiego...

Położył głowę na ostrej poduszce ze skamieniałego lodu.

To tylko gejzer się budzi. Można zasypiać w spokoju.

Jego ciało zamarzało powoli acz skutecznie. Najpierw stracił czucie w dłoniach, które zmieniły się w sople lodu. Nosek również miał błękitny, a stopy chyba mu odpadły. Nie był pewien. Nie bolało.

I kiedy już miał zasnąć, zalało go gorąco.

Gejzer wybuchł.

Zmrożone ciało pokryło się poparzeniami.

Emil krzyknął.



Wzdrygnął się, po raz kolejny wyrwany z zamyślenia. Siedział właśnie na trzeciej lekcji; od rana nie mógł się skupić. Co chwila wracał wspomnieniami do nocy i snu, który od kilku godzin był jedynym obrazem w jego głowie.

Emil uśmiechnął się lekko, muskając piórem dolną wargę. Porzucił pomysł robienia notatek na pierwszych zajęciach. Nie wychodziły mu. Nie był przyzwyczajony do przetwarzania informacji w obcym języku i tworzenia z nich własnych myśli.

I znów odpłynął. Dopiero po chwili zorientował się, że ktoś nad nim stoi.

Uniósł wzrok i napotkał niezadowolone spojrzenie nauczycielki transmutacji, profesor Whitby, otyłej czarownicy przed czterdziestką.

- Steilsson – szczeknęła kobieta, mrużąc psie oczy za okularami w różowej oprawie. – Odpowiedz na moje pytanie.

Emil patrzył w twarz przypominającą jasnego pomidora. Patrzył i milczał, ponieważ oczywiście nie wiedział, jak brzmiało pytanie. Omal znowu nie stracił kontaktu z rzeczywistością.

Wokół niego dało się słyszeć tłumiona śmiechy. Inni uczniowie teoretycznie mieli po szesnaście lat, ale wielu z nich nie miało tyle przyzwoitości, by zatkać usta.

- Nie umiem, pani profesor – wymamrotał Emil, nerwowo zaciskając palce na piórze.

- Ravenclaw traci dwa punkty – orzekła nauczycielka, po czym wróciła do swojego biurka i wykładu na temat krów.

Do końca tygodnia Emil był bardzo zmęczony. Miał problemy ze snem i niewiele jadał, bo ani razu nie udało mu się obudzić na śniadanie. W środę nawet zaspał na pierwsze zajęcia.

Regularnie brał leki – to przez nie miał tak mało energii. Błotnisty klimat Wielkiej Brytanii, tak różny od śniegów północnej Norwegii, wprawiał go w nieprzyjemny nastrój i potęgował złe samopoczucie.

W ciągu pierwszego tygodnia ani razu nie udało mu się porozmawiać z bratem. Lukas wbrew oczekiwaniom szybko znalazł znajomych i teraz chodził po szkole w towarzystwie jasnowłosego Ślizgona i Krukona o uroczym wyglądzie i bardzo niebezpiecznym kle wychylającym się spomiędzy delikatnych warg.

Dopiero w sobotę bracia znaleźli chwilę i sposobność, by się spotkać. Po lunchu w Wielkiej Sali Lukas zaprosił Emila na spacer, który przeciągnął się aż do kolacji. Wypytywał go ze szczegółami o wszystko, co się działo. O nowe znajomości, o jedzenie, o leki, o Pana Maskonura. Bardzo zmartwił się na wieść o koszmarach młodszego i obiecał, że na poniedziałek zorganizuje dla niego nowe lekarstwo, cudowny specyfik, który od lat zażywa jeden z jego nowych przyjaciół, chłopak o wysokich brwiach, który ponoć również miał wrodzony dar widzenia, tak jak Lukas.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top