Norweska troska

Leon patrzył za oddalającym się Emilem i kompletnie nic nie rozumiał.

Chłopak właśnie zerknął pod stół, wymruczał coś o jakimś wezwaniu, które znalazł pod blatem, i prawie wybiegł z Sali. A ledwo tknął posiłek.

Leon uczuł spory niepokój, ale postanowił się tym nie przejmować. Albo przynajmniej spróbować.

Emil miał szesnaście lat i na pewno umiał poradzić sobie w życiu.

Och, gdyby tylko była to prawda...



Za zbytnią naiwność oberwało mu się tuż przed śniadaniem dnia następnego. Leon właśnie wyszedł ze sterty beczek, za którymi znajdował się pokój wspólny Puchonów, i skierował się ku schodom wiodącym na parter, kiedy silna dłoń złapała go za przód szaty i przycisnęła biedaka do muru.

Leon zobaczył przed sobą parę wściekłych fioletowych oczu.

- Gdzie jest mój brat – warknął Lukas tonem rozkazu.

Puchon nie odpowiedział. Nie bardzo rozumiał sytuację.

Srebrne brwi zbliżyły się do siebie, tworząc niebezpiecznie wyglądającą kreskę.

- Gadaj albo przysięgam, że wyjmę ci palce ze stawów.

Leon uniósł ręce w poddańczym geście.

- Nie mam pojęcia – zapewnił szybko.

- Ty rozmawiałeś z nim jako ostatni – wycedził Lukas, mocniej dociskając go do ściany.

Leon skrzywił się boleśnie. A potem zrozumiał sens słów Ślizgona, rozszerzył oczy i zapytał z przejęciem:

- Nie wrócił na noc?

- Nie – syknął Lukas, ale go puścił. Zrozumiał, że Puchon nic nie wie, ale to jedynie bardziej go rozsierdziło.

Właśnie stracił jedyny punkt zaczepienia.

Zamknął oczy i policzył do dziesięciu. Trzykrotnie. Dopiero wtedy spojrzał na Leona nieco łagodniej.

- Wiesz cokolwiek, co może mi się przydać w szukaniu go? – zapytał prosto.

Leon zastanowił się przez chwilę. Po krótkim wahaniu opowiedział o dziwnym wezwaniu spod stołu.

Lukas powiedział coś po norwesku. Sądząc po tonie, były to przekleństwa.

- Zaraz się tym zajmę – mruknął, po części do siebie.

Spojrzał Leonowi w oczy, głęboko i poważnie, na tyle, by chłopak zrozumiał wagę słów.

- Nie wiem, czemu kręcisz się przy Emilu – zaczął cicho. – Jeśli chcesz się z nim zaprzyjaźnić, droga wolna, przyklasnę wam. Jednak... jeżeli w jakikolwiek sposób go skrzywdzisz, zranisz czy choćby zawiedziesz... nie ręczę za siebie. I za twój powrót do domu w jednym kawałku. Rozumiemy się?

Leon pokiwał głową. Nie podobał mu się ton głosu Lukasa, ale nie był na niego zły. Wzruszał go fakt, że chłopak tak bardzo troszczy się o brata. Dzięki temu wiedział, że jego nowa sympatia jest w dobrych rękach.

No i zgodził się na groźbę bez zająknięcia, ponieważ nie zamierzał ani zranić, ani zawieść Emila.

- Jeszcze jedno – mruknął Lukas. Spojrzał trochę łagodniej, ale jego wzrok nie stracił na intensywności. – Nie rozmawiaj z nikim o tym, czego się dowiadujesz. Ani o tym, co widziałeś wczoraj, ani o fakcie, że zniknął. Ani o żadnych innych dziwactwach, które zauważysz. Albo się z nimi pogódź, albo już teraz możesz spierdalać, bo nie zamierzam patrzeć, jak go zostawiasz.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top