Nigdy nie...

Ledwo wcisnął w siebie odrobinę ryżu z warzywami. Zmęczył szklankę wody, podczas gdy Leon wcisnął w siebie po trochu wszystkiego, co było na stole.

Tęsknił za azjatycką kuchnią.

Po uczcie poproszono ich, by wstali od stołów. Meble zniknęły, a na środku pomieszczenia pojawiła się niewielka drewniana scena.

Koncert trwał niecałe pół godziny. Szanghajczycy wykonali kilka popularnych popowych piosenek na tradycyjnych ludowych instrumentach.

Potem poprowadzono ich na poziom minus pierwszy. Ze sporego pomieszczenia wypełnionego stołami z przekąskami odchodziło mnóstwo bocznych korytarzy. Dyrektorka opowiedziała o nowym miejscu, tłumacząc, jak się po nim poruszać. Bankiet był ładniejszym słowem na imprezę integracyjną: pełnoletni uczniowie mogli napić się alkoholu, z głośników w niektórych pomieszczeniach leciała muzyka. Na piętrze znajdowało się ponad pięćdziesiąt pokoi do ich dyspozycji.

Jeszcze przed tym, jak nauczycielka skończyła mówić, kilka parek cichaczem uciekło w boczne przejścia.

- Masz coś przeciwko temu, bym się napił? – zapytał Leon, zerkając tęsknie w stronę stolika, który wręcz uginał się pod ciężarem butelek z chińskimi alkoholami.

- Śmiało – odparł Emil. – Tylko nie przesadź, dobra?

- O nic się nie martw – zaśmiał się Leon i dosłownie zaciągnął zdezorientowanego chłopaka do stolika. Tam zatarł dłonie i zaczął przyglądać się z zainteresowaniem tym wszystkim etykietkom, na których krzesła krzyżowały się z krzakami i spiralami...

- Chcesz coś? – spytał, sięgając po kolejną butelkę, którą dokładnie obejrzał, a potem odłożył.

- Może trochę – przyznał Emil. Podobało mu się ostatnie picie alkoholu i nie miałby nic przeciwko kolejnemu zerwaniu ze stabilną rzeczywistością. – Coś słodkiego – uściślił.

Leon już stracił kontakt. Był tak pochłonięty przeglądaniem zawartości stołu, ze zauważył Yonga dopiero po tym, jak chłopak strzelił go otwartą dłonią w tyłek.

- Co tam, jak tam – przywitał się, obejmując przyjaciela w pasie. – Uuu, pijemy? Napiję się z wami, Suzy poszła do łazienki.

- Porządny zalotnik poszedłby za nią – wymamrotał Leon. Ostatecznie sięgnął po trzy kubki i wlał do nich trzy różne trunki. Emilowi podał ten z różową zawartością, Yongowi z błękitną, a sobie zostawił żółtawą. – No, panowie, do dna – zarządził, unosząc szklankę.

Yong ochoczo stuknął szkłem, a Emil niestety musiał stanąć do tego na palcach, co jego zakłopotało, a Puchnów rozbawiło.

Zgodnie z poleceniem wypił całą zawartość szklanki. Nie było tego dużo, najwyżej sto mililitrów, ale i tak zakręciło mu się w głowie już po paru sekundach.

- Cholera... - wymamrotał, łapiąc się stołu.

Yong wybuchł śmiechem, ale Leon już był przy nim, już się upewniał, czy wszystko w porządku.

- Nic mi nie jest – mruknął Emil. Zacisnął zęby i powieki, stał przez chwilę nieruchomo, oddychał głęboko. Ostatecznie odważył się cofnąć od stołu i z ulgą stwierdził, że słabość była chwilowa, a on wcale nie jest pijany.

- I tak musisz zrobić sobie przerwę po takiej ilości – stwierdził Leon z troską.

Emil wywrócił oczami.

- Dobrze, mamo.

- Prędzej tato – zauważył Leon. – Ale nie, to nie moje klimaty.

- Nie, kurde, wcale – wtrącił się Yong. Mrugnął znacząco. – A tamta noc po meczu?

Leon wyglądał tak, jakby autentycznie nic nie rozumiał.

- Jaka noc? – zapytał, patrząc na przyjaciela przenikliwie.

- Tamta, po której nie mogłem ruszać się z łóżka przez dwa dni...

- Miałeś mocnego kaca – wyjaśnił Leon. Już rozumiał, o jakie wydarzenia chodzi, ale jakoś umknęło mu, dlaczego Yong zachowuje się jak przed grą wstępną.

- Czyżby? – zachichotał chłopak, tuląc się do boku Leona i patrząc na niego dwuznacznie. – Więc dlaczego bolała mnie dupa?

- Czy ja o czymś nie wiem? – odezwała się szczupła blondynka za ich plecami.

Odwrócili się naraz.

Yong zbladł.

- Suzy, hej... - wymamrotał, zmieszany. – My tak tylko... dla żartów...

- Dla żartów przyjaciel wjechał ci w dupę? – powtórzyła Suzy, a jej twarz stała się różowa ze złości. – Jeśli tak to ma wyglądać...

- Zgrywał się, spokojnie – westchnął Leon, uwalniając się z objęć Yonga. – To było w trzeciej klasie. Schlał się, a potem spadł z szafy, na którą próbował się wdrapać. Nic wielkiego.

Po kolejnych dziesięciu minutach udało im się przekonać Suzy co do tego, że Yong nie jest gejem i nie jest w związku z Leonem.

Yong odszedł z Suzy, a Emil odetchnął z ulgą. Dziwny chłopak nieco go krępował.

- Weźmy coś do picia i chodźmy usiąść – zaproponował Leon.




Nie było im dane znalezienie zacisznego kąta na spokojne picie. Kiedy błądzili po kompleksie, co chwilę popijając z butelki, złapał ich Puchon z kucyku. Był widocznie podekscytowany i trochę dziwnie mówił:

- Chodzicie, mamy grę, naprawdę siuperaśną grę! Chodzicie ze mną!

- Yao, uspokój się – zachichotał Leon. – Powiedz ty mi, ile wypiłeś?

- Tylko dwa, tylko dwa! – zaśmiał się chłopak. Złapał Leona za rękaw i pociągnął go w stronę korytarza, z którego uprzednio wybiegł.

- Kieliszki? – zapytał Leon, ale chwycił Emila i poleciał za Yao.

- Butelki! – odkrzyknął dziwny chłopak.

W nieco przyciemnionym pomieszczeniu zebrał się już mały tłumek. Wszyscy siedzieli w kręgu na podłodze, na puchatym dywanie. Każdy miał przed sobą jakąś książkę lub podręcznik, a na niej kieliszek wypełniony czerwoną cieczą.

- Leon psisiedł! – zawołał Yao, siadając obok drobnego blondyna o fioletowoniebieskich oczach.

Emil raczej kojarzył większość obecnych. Był tu Francis, z którym nie kojarzyło mu się nic przyjemnego. Był chłopak o nieco rudawych włosach i okularach; co chwilę tykał w bok blondyna z dziwnie wysokimi brwiami. Po drugiej stronie chłopaka o fioletowoniebieskich oczach siedział wielkolud, przynajmniej dwumetrowy. Nie wyglądał zbyt przyjaźnie, w przeciwieństwie do swojego towarzysza.

Dalej siedział ogniście rudy, wysoki, blady chłopak, który pomimo czerwonego alkoholu co chwilę popijał coś z piersiówki. Sporadycznie wymieniał po parę słów z kolejnym potężnym blondynem, na którego kolana pakowało się małe stworzonko mruczące słodziutkie „veee".

Dalej trzeci duży blondyn, w niewinnym białym szaliczku. Za nim Kiku, prefekt Ravenclawu, z którym Emilowi zdarzało się wymieniać po parę słów. Za nim było trochę wolnego miejsca – widocznie nikt nie chciał siedzieć blisko Francisa. Nawet Vlad, przyjaciel Lukasa, zrobił półmetrową przerwę między swoim kolanem a tym dziwnym Gryfonem.

- O, świeże mięsko – zamruczał Francis, patrząc łakomie na Emila.

Leon od razu schował go za swoimi plecami. Podprowadził go do wyrwy w kręgu i posadził koło Kiku, samemu zajmując miejsce obok Vlada.

Ktoś postawił przed nimi kieliszki.

- Siuper, że jest nas tyle dużo – stwierdził Yao. – Zagrami sobie teraź w „nigdy nie". Polega to na tym, że ja mówię... ja mówię... - zastanowił się – źe na psikład nigdy nie głosowałem w wiborach, a jeśli oni głosowali, to musią wypić. Tak?

- No i śiuper – dodał Yao raz jeszcze. – Ktoś chcie ziaciąć?

- Ja chcę – odezwał się Francis. To było do przewidzenia. – A więc... - rozejrzał się po obecnych, posłał kilka uwodzicielskich uśmiechów - ...nigdy nie przespałem się z transwestytą.

Nikt nie był zaskoczony jego słowami. Wszyscy spodziewali się podobnego pocisku.

Nikt się nie napił.

Następny był Arthur. Przez chwilę przyglądał się swojemu kieliszkowi, potem przeniósł wzrok na Yao.

- To musi być prawda? – zapytał niechętnie.

Chłopak poważnie pokiwał głową.

Arthur westchnął ciężko.

- Będzie nudne, ale przynajmniej się napijecie... Nigdy nie ominąłem popołudniowej herbatki.

Oczywiście wszyscy sięgnęli po kieliszki, przy czym Emil złapał swój bardzo niechętnie. Wlał sobie całą zawartość do ust bez zastanowienia.

Troszkę go zemdliło. Różowy alkohol, który pił wcześniej, już zaczynał szumieć mu w głowie, a teraz dolał to kwaśne coś...

- To się źle skończy – wymamrotał.

Leon spojrzał na niego z troską.

- Możemy wyjść, jeśli chcesz – zaproponował.

Emil pokręcił głową.

- Może być ciekawie – stwierdził. – Ale... dopilnuj, żeby nic mi się nie stało, dobrze?

- Oczywiście, mały – powiedział Leon czule i odstawił jego kieliszek na podręcznik do zielarstwa po koreańsku.

- Nigdy nie miałem dziewczyny – rzucił Alfred swobodnie.

Parę osób się zaśmiało, kiedy Francis, Leon, Alistor, Ludwik i to słodkie mamroczące coś wypiło zawartość swoich kieliszków, uprzednio uzupełnionych jakimś magicznym sposobem (parę sekund opróżnieniu naczynia same się zapełniały).

- A jak ktoś miał chłopaka... - zaczął Yao niepewnie.

- To nie może się do tego przyznawać – powiedział Arthur poważnie.

- Oczywiście, że nie może – podchwycił Alfred. – Homoseksualizm to pogwałcenie praw natury! – zawołał z pompą.

- Ale co w tym złego? – zapytał Iwan z małym uśmiechem. – Ja tam bardzo lubię gwałcić...

Na szczęście usłyszał go tylko Kiku, który odsunął się maksymalnie.

- To grzech! – kontynuował Arthur.

- Okropność!

- Świętokradztwo!

- Ojeju, jakich ty mądrych słów używasz – zachwycił się Alfred, pochylając w stronę Arthura. – I za to właśnie cię kocham – westchnął, całując go w policzek.

- Myślałem, że za moje talenty – mruknął Arthur.

Dla Emila to był prawdziwy szok. Nigdy wcześniej nie widział całujących się chłopaków i... i pomimo alkoholu zrobiło mu się cieplej. Nie wiedział, jak na to zareagować, więc odwrócił wzrok.

Nikogo poza nim nie zdziwiło zachowanie Arthura i Alfreda.

- Lecimy dalej – stwierdzi Yao. – No to... bo ja nigdy nie uprawiałem sieksiu bez zabespiecień.

Rumieniec Emila jeszcze pociemniał.

Tinoi Berwald sięgnęli po swoje kieliszki    

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top