Masz za długi nos
Walczył ze sobą może dziesięć sekund. Zastanawiał się, czy warto robić awanturę.
A potem dotarło do niego, że Lukas jest przecież bratem Emila i nie wiadomo, czy przypadkiem któremuś z nich coś nie strzeli do głowy.
Zerwał się z łóżka i zaczął się pospiesznie ubierać. Do śniadania, które w niedziele zawsze było nieco później niż w pozostałe dni tygodnia, zostało może pięć minut.
- Oberwie mi się, prawda? – mruknął Yong, który teraz leżał na łóżku i obracał w palcach jedną z kapsułek.
- Jest taka szansa – przyznał Leon, pospiesznie zapinając guziki ciemnozielonej koszuli. Sięgnął po spodnie, wciągnął je na siebie i zaczął szukać skarpetek.
Dobiegł do Wielkiej Sali po rozpoczęciu śniadania. Zajrzał do środka – Lukasa nie było. Dlatego „spokojnie i cierpliwie" poczekał kolejne dziesięć minut.
Gdy Ślizgon pojawił się na horyzoncie, przy wyjściu z lochów, Leon podszedł do niego i bez skrupułów zastąpił mu drogę.
- Musimy pogadać – poinformował chłopaka.
Lukas uniósł brew.
- Musimy? – powtórzył chłodno.
- Musimy – odparł Leon twardo.
Ślizgon wzruszył ramionami. Wiedział, że Puchon się go boi, a skoro teraz gniew był silniejszy od strachu, musiało chodzić o coś ważnego.
Kiwnął głową w stronę bocznego korytarza. Leon podążył za nim, aż do niewielkiego schowka na miotły, gdzie Lukas wszedł bez obawy, że coś mu się stanie.
A się stało, bo po paru sekundach chłopak się wzdrygnął, trzepnął włosami i zrzucił na podłogę pająka wielkości dłoni.
Leon zamknął za nimi drzwi. Narzucił na siebie podstawową osłonę. Bardzo nie lubił pająków.
- Co to ma być? – zapytał, od razu przechodząc do konkretów. Wyjął z kieszeni spodni przeźroczystą ampułkę.
Albo mu się wydawało, albo Lukas minimalnie zbladł.
- Skąd to masz? – warknął, sięgając po przedmiot, jednak Leon uprzedził go i schował kapsułkę za plecami.
- Nieważne. Ważne jest, dlaczego to mam i po co ci takie świństwo.
- Nie twój interes.
Lukas wyglądał tak, jakby chciał go zdzielić w twarz.
Leon nie wykluczał, że stanie się to w najbliższej przyszłości.
- Mój, dopóki przyjaźnię się z Emilem.
- Bardzo łatwo mogę zmienić ten stan – wycedził Lukas przez zęby.
Leon nigdy nie widział go tak zdenerwowanego. Nawet podczas ratowania Emila w lochach Ślizgon był spokojniejszy.
- Spróbuj między nami namieszać, a powiem o wszystkim dyrektorowi.
Ku jego zdziwieniu Lukas prychnął z pogardą.
- Proszę cię bardzo – rzucił. – On o wszystkim wie.
- W takim razie prawdopodobnie nie wie, jak wielu ludzi przez to umiera.
- To nie ma nic do rzeczy...
- I popełnia samobójstwa.
- To nie...
- A WŁAŚNIE KURWA MA! – wybuchł Leon. Cisnął ampułkę w twarz Leona. – NA POCZĄTKU WRZEŚNIA MOJA SIOSTRA PRZEDAWKOWAŁA TO GÓWNO! ZA CHINY NIE POZWOLĘ CI TEGO WZIĄĆ!
Lukas przyjął krzyk ze spokojem. Zdziwił się dopiero na ostatnim zdaniu.
- Dlaczego nie pozwolisz? – zapytał. Przecież nie byli dla siebie bliscy, ba, nawet się nie lubili.
- Emil ma wystarczająco dużo problemów – warknął Leon. – Ćpający, a potem martwy brat, nie jest mu potrzebny.
- Podobnie jak tobie tak długi nos – zauważył Lukas sarkastycznie. – Gdyby był krótszy, może nie pchałbyś... ugh.
Leon nie wytrzymał. Złapał Lukasa za przód szaty i przycisnął go do ściany.
Niezbyt delikatnie.
- PRZESTAŃ ZAJMOWAĆ SIĘ TYM, CZYM NIE TRZEBA!!! – wrzasnął mu prosto w twarz. – WIESZ, JAK TO JEST SIĘ O KOGOŚ MARTWIĆ?! NIE SPAĆ PO NOCACH Z OBAWY, ŻE RANO TEGO KOGOŚ JUŻ NIE BĘDZIE?! WIESZ?! CHCESZ, ŻEBY EMIL SIĘ TAK CZUŁ?! CHCESZ, ŻEBY...
- Puść mnie, wywłoko – zawarczał Lukas, próbując się wyrwać. – Emil sam poprosił o ten środek. To dla niego, nie dla mnie. Ale spróbuj tylko z nim o tym...
Nie zdążył skończyć zdania, a Leona już nie było.
Lukas miał niejasne wrażenie, że to się źle skończy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top