Mały, ale wariat
//Rozdział ten dedykuję pewnej wkurwiającej osóbce, która truje mi dupę, bym pisała dalej. Te przekleństwa to wyraz miłości.//
Matthew złapał Francisa za kark i pociągnął go delikatnie w tył, kładąc się na kanapie. Było mu gorąco, czuł się niepewnie i bardzo się wstydził, ale chciał tego, o co poprosił. Za nic by się teraz nie wycofał.
Francis z cichym pomrukiem przyssał się do szyi chłopaka. Ostrożnie zaczął obcałowywać wrażliwą skórę, muskając ją nosem, wargami, językiem... niekiedy skubiąc zębami...
Rozpiął kołnierzyk koszuli Matthew, odsłaniając gardło, a następnie bladą pierś.
Matthew gryzł język, żeby nie jęczeć, ale nietypowe dźwięki i tak wyrywały się z jego gardła.
- Masz jakieś specjalne życzenia? – spytał Francis cicho.
- N-nie – wystękał Matthew. – Po prostu... ojeju, tak – westchnął, gdy Gryfon musnął skórę za jego uchem - ...po prostu... zrób tak, żeby było przyjemnie...
- Już jest – mruknął Francis, zadowolony. Zjechał ustami nieco niżej, na pierś Matthew, wywołując cichutki jęk.
Muzyka zagłuszała ich westchnięcia i stęki, ale zawsze istniało to ryzyko nakrycia.
Właśnie dlatego Francis postanowił zająć się chłopakiem właśnie w takich okolicznościach.
- Jesteś słodziutki... - westchnął, dokładnie obcałowując jego obojczyki, a potem pierś... sutki... Przy tych ostatnich Matthew już nie wytrzymał i po prostu zaczął jęczeć.
Francis zachichotał w jego rozgrzaną skórę.
- Dawno nie miałem takiej świeżynki – przyznał. Jego dłoń leniwie błądziła po brzuchu Matthew, niby przypadkiem łaskocząc go po bokach i podbrzuszu. – Będziesz musiał mi meldować, co ci się podoba, a co nie, skoro jeszcze nie masz konkretnego gustu...
- Szybciej – stęknął Puchon. Nie był zdolny do myślenia o gustach w tym momencie. Całe ciało go paliło, zwłaszcza pewna jego część na dole, i nie chciał zajmować się rozmową.
A Francis wręcz przeciwnie. Uwielbiał w taki sposób dręczyć swoje ofiary. Dużo mówił, większość przy tym zawstydzając.
Matthew zdecydowanie zaliczał się do tej grupy. Jego policzki były czerwone, szyja i uszy rumiane... dłonie nerwowo zaciskały się na obiciu siedzisk.
- Ohoho, ktoś tu się robi niecierpliwy – zauważył Francis. Celowo podrażnił chłopaka, ogrzewając jego podbrzusze gorącym oddechem.
Matthew skręcił się mimowolnie.
- Dobra, już biorę się do roboty – zachichotał Francis. Bez zbędnego marudzenia odsunął się od chłopaka, położył między jego nogami i przez już rozpięty rozporek zaczął pocierać widocznie wystającą męskość chłopaka. A robił to głównie nosem, językiem i wargami. Raz na jakiś czas zdarzało mu się użyć zębów.
A biedny Puchon wił się pod wpływem tego dotyku, stękał i wręcz wychodził z siebie, by jakoś utrzymać nad sobą kontrolę.
Pękł, gdy Francis zsunął z niego spodnie i bokserki (w białe niedźwiadki) i zaczął go wylizywać. Chłopak jęczał, stękał, kwilił i wzdychał. Zdarzało mu się szeptać imię kochanka, i to nieszczególnie cicho.
Francis tymczasem bawił się w najlepsze. Czasem lizał penisa Matthew jak loda, innym razem zasysał się na główce. Ogólnie bardzo podobała mu się ta rozrywka. Przeszkadzało mu tylko to, że chłopak niemiłosiernie się kręcił.
I to, że Francis również czuł spore podniecenie, a nie miał jak sobie ulżyć. Dlatego intensywnie pieścił czułe punkty Matthew, póki ten nie zaczął głośno protestować. Wtedy Gryfon uniósł się nieco, spojrzał mu w oczy i oblizał usta.
- Coś się księżniczce nie podoba? – zagaił wesoło.
- Zaraz nie dam rady – stęknął Matthew, odchylając głowę w tył. Naprawdę wyglądał tak, jakby miał wkrótce zejść.
Francis zachichotał.
- Wiem, że jestem zdolny – przyznał. Uniósł się lekko i sprawnie zrzucił z siebie ubrania. Wszystkie.
Matthew mimowolnie okleił go zachłannym spojrzeniem. Oczywiście zdarzało mu się widzieć nagich mężczyzn, jednak nigdy w takiej sytuacji... ale bardzo mu się to podobało. Tak bardzo, że jeszcze mocniej się zaczerwienił.
Francis, wciąż chichocząc, położył się na chłopaku i bez pytania o pozwolenie przyssał się do jego warg. Był specjalistą od namiętnych pocałunków, z czego chętnie teraz skorzystał. Wsunął język między delikatne wargi Matthew i zaczął pieścić jego dziąsła, usta, sam język... dłonią tymczasem gładził wrażliwy bok. I nie, nie leżał nieruchomo. On również nieco się „kręcił", wywołując tym samym liczne jęki u Matthew... bo przecież ocierał się przy tym o jego wyprężoną męskość.
Niezbyt pokaźną, ale jednak wyprężoną.
Cały czas, nawet przy całowaniu, rzucał nieprzyzwoitymi uwagami, które krępowały biednego Puchona. Robiąc to, podniecał go jeszcze bardziej... aż bez ostrzeżenia naparł palcem na wejście chłopaka.
Matthew pisnął, zaskoczony, instynktownie uciekając biodrami, ale Francis mu na to nie pozwolił. Pocałował go namiętniej, by odwrócić uwagę chłopaka od bólu, i wcisnął palec do końca.
Matthew zakwilił w jego wargi, ale nie zaprotestował. Poczekał, aż jego wejście przyzwyczai się do dotyku. Wtedy Francis zaczął lekko poruszać palcem, bardzo powoli, ostrożnie i delikatnie, by nie zrobić chłopakowi krzywdy. Matthew jęczał już na pełny regulator, nie tylko z bólu, ale i z narastającej przyjemności... Francis starał się pochłaniać wszystkie te cudowne dźwięki, całował go czule, czasem ocierał się o męskość kochanka...
Coś trzasnęło.
Francis uniósł się nieco i ze zdumieniem ujrzał kelnerkę, która jeszcze przed chwilą trzymała tacę pełną pustych szklanek.
A pamiętacie tytuł, który nadaliście mi w "Do nieba..."? ^.^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top