18. Rzeczy ulotne
[*]
Ranek nad krainą Jabłoni był wyjątkowo rześki, a może było to tylko wrażenie. Taehyung jednak wiedział, że niebo było przepięknie niebieskie, a nieboskłon uśmiechał się do niego swoją czystością – nie było na nim ani jednej chmury, jakoby ono też cieszyło się jego szczęściem.
Droga do świątyni nic się nie zmieniła, jak zwykle prowadziła do niej dróżka wyłożona białymi kamykami, a w lampionach tliły się resztki dopalających się jeszcze knotów. Na razie migotały słabym ogniem, by za jakieś pół godziny zgasnąć – oddawały teraz pieczę nad krainą wschodzącemu dniu.
Teahyung niemal tanecznie tuptał poboczem dróżki, a biała szata, którą dziś ubrał młody władca łagodnie szeleściła na wietrze, który z kolei smagał mężczyznę mdłymi dreszczami zimna po kręgosłupie. Był jednak tak szczęśliwy, że nie zawracał sobie tym głowy.
Minął ścieżkę usłaną magnolią i klonem palmowym, by ujrzeć tyły świątyni. Dzisiejszego ranka, kiedy zaplatał włosy w warkocz uznał, że spacer zupełnie inną ścieżką dobrze mu zrobi, więc miał szansę zobaczyć rosnące drzewa i młode liście, które przyjemnie mu szeleściły w uszach.
— Rozchorujesz się, mój panie — przyjemny głos Hoseoka zaskoczył na tyle Taehyunga, że aż podskoczył w miejscu i zupełnie szokowany uniósł wzrok, by spotkać stalowe oczy bożka.
— Jest mi ciepło — zaprotestował odruchowo. Ciemna brew mężczyzny natomiast powędrowała ku górze, jakby chciał powiedzieć, że ani trochę mu nie wierzy.
— Nawet stąd widzę jak cierpnie ci skóra — zauważył słusznie i wykonał w powietrzu niezrozumiały dla Taehyunga ruch ręką. — Co cię do mnie sprowadza, panie?
Taehyung ponowił gest Hoseoka i sam uniósł brwi do góry. Gdyby mógł to nawet oprałby ręce na biodrach, ale niestety etykieta oraz dobre maniery zakazywały mu tych niegrzecznych postur.
Bowiem Hoseok przywitał go w pozycji siedzącej na suchej gałęzi, która znajdowała się na tyle wysoko, że młody władca już stąd widział, że żadną siłą by tam nie wszedł. Jego srebrne szaty rozlewały się wokół niego, tworząc wrażenie, jakby bożek unosił się w powietrzu, ale Taehyung dokładnie widział wystającą gałąź, która tak dzielnie utrzymywała jego ciężar. Nogi miał skrzyżowane w kostkach, a wysokie sandały ledwo trzymały mu się na nogach, ale sam Hoseok nie zawracał sobie tym głowy, albo w ogóle tego nie zauważał. Uniesioną wcześniej dłoń oparł o szeroki pień drzewa, tak samo jak skroń. Spoglądał na młodego władcę z ciekawością i nieznanym dla Taehyunga ciepłem, pomimo zimnej szarości jego oczu.
— Nieładnie tak rozmawiać. Mógłbyś zejść jednak na ziemię — powiedział młody mężczyzna, ale ku jego rozczarowaniu Hoseok wzruszył ramionami i posłał w jego stronę psotny uśmiech.
— Jest mi tu wyjątkowo dobrze — odparł. — Może chciałbyś do mnie dołączyć?
Taehyung sceptycznie przyjrzał się bożkowi, a później jego szacie, by stwierdzić, że na ten moment nie obchodziły go dobre maniery.
Niezgrabnie i wcale nieelegancko wdrapał się na nieszczęsną gałąź, która dzielnie zniosła dodatkowe obciążenie i nagły ruch, kiedy Hoseok przesunął się, by zrobić miejsce młodemu władcy.
— Później będziesz mnie stąd ściągał — burknął niezadowolony, wyciągając z długich pasm włosów zagubione liście.
— Ależ dziś narzekasz, mój panie. Ale spójrz jaki jest tu przepiękny widok.
Taehyung nadal obrażony powędrował spojrzeniem we wskazanym kierunku i niemal zabrakło mu tchu w piersiach. Owszem, był tutejszym władcą i znał prawie każdy zakątek jego krainy, ale nigdy nie widział jej z takiej wysokości, w dodatku takim wczesnym rankiem. Pastelowe kolory wschodzącego słońca zalewały cały teren niczym matczyne ramiona i Taehyung nagle pomyślał o jego babci, która przez tyle lat pełniła właśnie tę rolę. Nie była idealna, pomyślał gorzko, lecz była tylko człowiekiem. Tylko i aż, stwierdził, spoglądając na ten przepiękny widok.
— Bogowie — szepnął.
Hoseok wypuścił zduszony chichot.
— Doceniasz takie piękno, więc musiało stać się coś dobrego — stwierdził wesoło. — Czyż nasz uroczy generał był tego powodem?
Taehyung mimowolnie oblał się rumieńcem, a wspomnienia wczorajszego dnia ożyły w jego umyśle. Dobrze pamiętał oświadczenie Jungkooka, jego słowa i mocny, stanowczy uścisk.
Taehyung wreszcie czuł, że nie jest sam. Że jest ktoś, kto chciał kroczyć u jego boku, ktoś kto nie tylko zobaczył jego urodę, ale też zechciał poznać jego charakter.
— Jungkook mi się oświadczył.
Taehyung cierpliwie obserwował jak w srebrnych oczach bożka zalśniły iskierki, a jego truskawkowe usta rozciągnęły się w łagodnym, ale przepięknym uśmiechu, którego nie widział u niego jeszcze nigdy. W kolorach krzewiącego się słońca, z tym szczęśliwym grymasem na ustach wyglądał niemal mistycznie. Taehyung pomyślał szybko, że gdyby jego serce nie należało już do kogoś innego, pewnie teraz zabiłoby mocniej.
Albo i nie, zreflektował, kiedy przypomniał sobie, że Hoseoka nie dało się inaczej obierać niż przyjaciela.
— Mam rozumieć, że wiedziałeś? — zapytał, po czym zaczął wymachiwać nogami niczym dziecko.
— Ależ ja nic nie powiedziałem — odparł spokojnie Hoseok. Trwali w ciszy minutę lub dwie, by po chwili srebrny bożek miał możliwość wypuścić wydech. — Może wiedziałem, a może nie. Czy to ma jakieś znacznie w tej chwili? — jego szare oczy wbiły się w twarz młodego władcy. — Wytłumaczę ci jedną rzecz, mój panie — powiedział i uniósł wskazujący palec. — To nie ja sprawiłem, że darzysz kogoś miłością, a ktoś ciebie, bowiem to tylko twoja zasługa. Rozumiesz, panie? Ja nie mam nawet grama mocy, by zmusić kogoś go miłości. Za to ty – jak najbardziej. Najwidoczniej kogoś oczarowałeś na tyle, że patrzy tylko na ciebie. Tak już jest, że spotykasz na drodze osobę, która widzi coś więcej niż wszyscy inni, a ty mimowolnie rozpadasz się przed tą osobą, by mogła zobaczyć jeszcze więcej. Jungook i ty, panie, to jest właśnie to — Hoseok na chwilę przerwał, by przywołać teraz na usta rozsądny i uprzejmy uśmiech. — Wydaje mi się, że warto było na niego czekać, czyż nie?
Taehyung bezmyślnie pokiwał głową, zaś srebrny bożek uśmiechnął się jeszcze szerzej.
— Byłeś samotną gwiazdą, panie, zaś Jungook był dla ciebie planetą. Nie widziałeś go, ale o wytrwale tam dla ciebie był. Musiał tylko być w odpowiednim miejscu, byś go dostrzegł. Jungook widział cię od dawana, mój panie.
Taehyung poczuł jak jego serce zadudniło w klatce piersiowej, że aż go to prawie zabolało. Młody władca czuł się tak, jakby miał się zaraz rozpłakać, ale nie ze smutku czy złości – czuł gdzieś w środku siebie, że słowa Hoseoka były szczere, że nie kłamał tylko po to, by poczuł się lepiej.
— Kocham go — wypalił. — Bogowie, kocham, że aż niemal to boli.
Hoseok zarechotał.
— Wiem.
Teaehyung poczuł jak łzy kują go w kąciku oczu, więc pospiesznie wytarł je rękawem szaty. Dźwięczny śmiech Hoseoka zabrzmiał mu w uszach.
— Będzie jeszcze czas na łzy, panie, więc zachowaj je na tamte okazje — poradził. Taehyung wyjrzał spod rękawa tylko po to, by złapać psotne iskierki w szarych oczach. — Jednak cieszę się, że wszystko poszło dobrze. To dla mnie zaszczyt, że byłem świadkiem rozkwitu takiego pięknego uczucia. Jako, że sam nie posiadam takiej możliwości, obserwowanie tego zjawiska było dla mnie zabawą. Za to muszę podziękować.
— Za co? — chlipnął Taehyung. — Za niezdarność, niezręczność i uciekanie od własnych uczuć?
— Czyż miłość taka nie jest? Nieidealna i pełna pomyłek? Byłoby nudno, gdybyś był pełen manier nawet w tym obszarze.
Taehyung parsknął pod nosem.
— Wtedy nie wiem czy byłaby to miłość — przyznał. — Może moja babcia nie byłaby zadowolona, ale wiem, że i tak by po cichu i po swojemu by się cieszyła.
— Zapewniam cię, mój panie, że czcigodna Jisoo była więcej niż szczęśliwa z faktu, że sam jesteś szczęśliwy. Myślę nawet, że po cichu chciała dla ciebie takiej miłości. Może nie jest w kolorze czerwieni, symbolu namiętności, ale z pewnością jest czarno-biała, trochę jak twoje włosy i błysk szat Jungooka — dumał przez chwilę, stukając się smukłym palcem po brodzie.
Taehyung pokiwał głową, jakby dokładnie nie wiedział co Hoseok do niego mówił. Chciał by jego babcia była szczęśliwa nawet po śmierci, gdziekolwiek była, i chciał teraz uszczęśliwiać Jungooka, który był żywy, który teraz stał przy jego boku.
— Na mnie już pora — stwierdził nagle Hoseok, wyrywając z otępienia młodego władce. Rozplątał nogi, a jego długie palce powędrowały do naszyjnika w kształcie gwiazdy. Uśmiechnął się niemal nostalgicznie.
— Ale że jak? Jak idziesz, to chociaż pomóż mi zejść — zawołał Taehyung, wyciągając dłoń do bożka, ale ten tylko pokręcił głową.
Taehyung natychmiast spoważniał i poczuł jak na policzkach wybuchają mu rumieńce zdenerwowania.
— Nie... Nie mówisz poważnie — powiedział.
— Przywiązanie do ulotnych rzeczy jest niezdrowe, mój panie — skarcił go Hoseok. — Dlatego nie wolno za bardzo się w nie angażować.
— Nie jesteś rzeczą, na bogów! — krzyknął Taehyung i gdyby nie siedział na tej nieszczęsnej gałęzi tupnąłby nogą i wyrzucił ramiona w powietrze.
— Ale też nie jestem człowiekiem — odpowiedział. — Moja wędrówka się właśnie skończyła. Dziękuję ci, że miała takie zakończenie. Musisz ode mnie przeprosić ode mnie Brzoskwinie i Wiśnie, że nie będę w stanie pobłogosławić ich krain.
Taehyung nie powstrzymał łez, kiedy wyciągnął rękę i jego koniuszki palców spotkały się z powietrzem, gdy ramię Hoseoka rozproszyło się w jasny pył.
— Nie...
Srebrny bożek uśmiechnął się szeroko.
— Miło jest umrzeć w obecności kwiatu jabłoni. Cóż przepiękna sceneria — rzucił sennie, a jego srebrne, pełne gwiazd oczy zgasły, niczym umierająca supernova.
Taehyung wydał z siebie zduszony krzyk i gdy chciał objąć Hoseoka, ten rozpadł mu się w ramionach, zostawiając po sobie pył między palcami i kapiące łzy.
Nie płacz, bo będziesz brzydki, mój panie. Teraz jest twój czas, więc wykorzystaj go dobrze! Obiecuję, że wypiję z twoją babcią calvados!
Nie wiedział ile tak siedział, z zaschniętymi łzami na policzkach i trzymając księżycowy pył w ramionach.
— Taehyung? Na bogów, dlaczego siedzisz na drzewie? — krzyk Jungooka nieco sprowadził na ziemię, ale w uszach dźwięczał mu stukot czarek i melodyjny śmiech.
— Wydaje mi się, mój miły, że Hoseok i moja babcia właśnie wznieśli toast za nasze zdrowie — wychrypiał.
Miał wrażenie długo po tym, że na tej gałęzi jego babcia i srebrny bożek siedzieli i wymachiwali nogami niczym dzieci, doskonale wiedząc jak jego historia się zacznie i skończy.
[*]
a
: O Boże, jak mi się chce ryczeć.
Wpierw powiem, że od początku miałam tak zaplanowane opowiadanie, więc nie zabijcie mnie, ok.
Poza tym, mam nadzieję, że wam się podobało.
A teraz przepraszam, że długo mnie nie było, ale ciężko mi było pisać historię miłosną, kiedy ja sama byłam świeżo po rozstaniu i nie byłam w stanie. Poza tym, mam ciężką pracę i po prostu nic mi się nie chce jak z niej przychodzę. Wybaczcie. Ale dziś napisałam ten rozdział i jestem dumna.
Został nam epilog, tam rozpiszę się bardziej.
Do zobaczenia, mam nadzieję, że tym razem szybciej!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top