08. Serce
W tym rozdziale są dwie skrajne emocje. Aż mnie serduszko samej boli. Do zobaczenia.
(To najdłuższy do tej pory rozdział, zobaczymy co dalej :D)
Taehyung kiedyś się zastanawiał jak wyglądałoby jego życie gdyby nie urodziłby się w rodzinie królewskiej i byłby szarym, zwykłym człowiekiem. Czasem żałował, że właśnie się tak nie stało, bowiem wrażenie miał, że każdy wymagał od niego tego, czego w życiu nie pragnął. Nie chciał przecież być władcą Jabłoni, nie chciał żadnej władzy, a mimo wszystko w ramionach miał całą krainę. Kiedy przejął władzę, w swoim wnętrzu czuł palącą złość, bo babcia zrzuciła na niego ogromną odpowiedzialność, której nie chciał, ale zagryzł zęby i zgodził się na koronację ze względu jedynie na wstyd. Uczuł się od dziecka, że żaden następca nie rezygnował z władzy, mówiono, że to wielka chluba być królem, natomiast Taehyung widział w tym jedynie uwiązanie. Niemniej jednak wstydził się przyznać, że nie jest wcale gotowy na bycie królem, że nie ma krzty chęci przejąć obowiązki. Wstyd nie pozwolił mu przyznać się, że wcale nie jest gotowy na ten poważny krok. W jedną noc skończyły się spontaniczne decyzje, w sercu zasiano, że jego postępowanie będzie miało realne odbicie. Nie chciał wtedy tego, miał zaledwie dwadzieścia jeden lat i nie w głowie mu była władza. Ale gdzieś w głębi wiedział, że musiał to zrobić, jego babcia miała już swoje lata, nie miała już tyle siły co kiedyś. Poza tym, zauważył, że straciła już chęci, bowiem po śmierci jej dziecka to ona znowu przejęła władzę. Można powiedzieć, że wychowała dwa pokolenia i nie miała ochoty zajmować się trzecim. Taehyung mimo złości to rozumiał. Czasem, zdaje się, że za dobrze.
Taehyung westchnął głęboko, po czym sięgnął po herbatę, która miała kolor jasnego brązu, mieniła się trochę jak niebo zachodzącego słońca. Była siódma rano, nie mógł spać, bowiem jego serce stwierdziło, że to jest odpowiedni czas, by zbudzić go z i tak lekkiego snu. Dusza ściskała mu się z niemałej radości na myśl o kolejnym spotkaniu z Jungkookiem, niemniej sam Taehyung i jego zmęczone ciało odbiegało od radosnej nuty. Policzki paliły go rumieńcem zmęczenia, a oczy niebywale mu się kleiły. Dwie, zupełnie od siebie różne emocje rozdzierały go od środka i już sam nie wiedział jak ma się zachować. Rzecz jasna, zamierzał wysłuchać rady Jimina, ale nie umiał poradzić sobie z rosnącym wprost proporcjonalnie do radości, niepokojem. Zdaje się, że sprawowanie nad krainą było dla niego łatwiejsze niż poskromienie jego własnych uczuć. Taehyung przez te lata nauczył się swojej krainy na pamięć i pewne sprawy były do przewidzenia, zaś jego emocje już nie były takie przewidywalne. Może gdyby nie był tak zamknięty byłoby zupełnie inaczej, ale Taehyung wiedział, że nie umiał określić swoich uczuć i tu właśnie był problem. Kraina była miejscem, a jego uczucia nie były nawet namacalne.
Siorbnął kilka łyków już letniej herbaty, kiedy usłyszał pukanie, a do środka wszedł jeden ze strażników. Nie mówiąc nic, pozwolił, by mężczyzna przekazał mu wieści. W końcu usłyszał:
— Panie, generał Jungkook czeka na pana na głównym patio.
Taehyung westchnął cicho, po czym gestem dłoni odprawił strażnika samemu się podnosząc z krzesła. Jego długi żakiet zaszeleścił łagodnie, a na ramionach poczuł ciężar swoich włosów. Dziś poprosił służbę, by jak najmniej jego włosów zostało zaplecionych, więc jego wierna służka z radością związała mu dwa, grube pasy z tyły głowy, a resztę dokładnie rozczesała i zostawiła luzem. Białe wstęgi zaplotła w dużą kokardę, która dumnie zdobiła jego głowę. Ubrany też był dość luźno, bowiem postanowił zrezygnować z szat na rzecz swoich ukochanych, szerokich spodni. Bawełniana koszula delikatnie spływała po jego ciele, zaś długi, biały żakiet dodawał mu elegancji na której mu zależało. Nie chciał wyjść na niegrzecznego, wszak Jungkook mógł pomyśleć, że nie traktuje go poważnie. Taehyung mlasnął z niesmakiem. Ubiór był bardzo ważny, a nie znał na tyle Jungkooka, by uznać, że takie błahe rzeczy nie są dla niego ważne. Taehyung wolał dmuchać na zimne. Inna sprawa, że chciał w jakiś sposób mu się podobać, ale z przyzwyczajenia uznał, że to wymaga grzeczności (albo sobie tak wmawiał, by zatuszować, że zwyczajnie chciał dobrze wypaść).
Na głowę założył nieszczęsny kapelusz, po czym ruszył ku patio, na którym prawdopodobnie czekał na niego jego przyszły towarzysz. Momentalnie poczuł uścisk w piersi, a jego serce radośnie mu dudniło i Taehyung miał wrażenie, że wszystkiego jego wnętrzności drżą przez to z ekscytacji. Miał również wrażenie, że w jego brzuchu właśnie obudziło się stado motyli, czyniąc jego ciało jeszcze bardziej słabszym.
Na miękkich nogach doszedł we wskazane miejsce i jak się spodziewał, generał Porzeczek czekał tam na niego. Stał do niego tyłem i wpatrywał się w jabłoń. Na ramionach zarzucone miał czarne ponczo, prawdopodobnie miał założone na piersi ręce, ponieważ jego postawa na to wskazywała. Emitował od niego spokój, w przeciwieństwie do Taehyunga, który cały drżał. Kilka dni temu jego reakcje ograniczały się jedynie do rumieńców, ale jego ciało chyba uznało, że to za mało. Taehyung pomyślał szorstko, że to niewygodne uczcie.
— Dzień dobry — powiedział, będąc dumnym, że chociaż głos mu się nie załamał.
Jungkook na jego głos odwrócił się przodem, a na jego twarzy wykwitł szczery uśmiech. Jego włosy były przeczesane chłodnym wiatrem, były porozrzucane wokół jego twarzy; oczy mieniły się znów na porzeczkowy kolor, a usta wydawały się być bardziej czerwone. Wyglądał na szczęśliwego.
— Witaj, szczerze myślałem, że wykręcisz się swoimi obowiązkami — rzekł, podchodząc nieco bliżej do władcy Jabłoni.
— Hej, przecież obiecałem ci, prawda? — odpowiedział nieco oburzony.
— Fakt, wybacz — rzucił nieco złośliwie. Gestem podbródka, poprosił Taehyunga, by ujął go za przedramię; władca Jabłoni ukradkiem stwierdził, że rękawy poncza miał podwinięte, gdyż przed oczami mignęła mu czarna porzeczka z gałązkami na smukłym nadgarstku. — Nie obrazisz się, kiedy zaoferuję ci moją ochronę? Nie bardzo chcę, żeby ktoś nam przeszkadzał.
Taehyung skołowany rozejrzał się dookoła. Jego strażniczy stali w bezpiecznej odległości, niemniej jednak na twarzy mieli wypisane zapytanie. Powędrował wzrokiem do twarzy Jungkooka, który również oczekiwał jego odpowiedzi. Jego oczy były tak szczere, że nie umiał się nie zgodzić. Co najwyżej przypłacę życiem, pomyślał pesymistycznie.
— W takim razie powierzam moje bezpieczeństwo w twoje ręce.
Generał Porzeczek uśmiechnął się, po czym skinął głową w stronę straży, zaś Taehyung niepewnie ujął go za oferowane wcześniej przedramię. Kiedy jego palce zetknęły się z ciepłą skórą jego towarzysza, nogi prawie się pod nim ugięły, a mocny dreszcz przebiegł mu wzdłuż jego własnego ramienia, aż po sam kręgosłup. Taehyung głupio zauważył, że Jungkook też lekko się wzdrygnął, ale zaraz to ukrył za uśmiechem, a w oczach zagrały psotne iskierki.
— Więc gdzie zamierzasz iść? — zapytał, kiedy w końcu wydostali się z pałacu, wkraczając na ścieżkę. Jungkooka zamyślił się, a łagodny wiatr połaskotał ich w policzki. Do nozdrzy wdarł mu się znajomy zapach, który teraz jakby przybrał na sile. Czuł go wszędzie, jakby nie istniało zupełnie nic, tylko las iglasty.
— Chciałem iść nad jezioro, bo widziałem tam molo, wydaje mi się, że tam będzie dobre miejsce — powiedział po chwili, skupiając wzrok na władcy Jabłoni.
Taehyung zebrał w sobie całą swoją odwagę i zamiast odwrócić wzrok jak zwykł to robić, pozwolił, by ich oczy się ze sobą skrzyżowały. Nie spodziewał się, że zamiast piekącego wstydu, poczuje głęboki spokój, jakby spojrzenie Jungkooka miało to właśnie na celu. Mimo usilnych starań nie znalazł tam nic, oprócz czystej ciekawości i dziwnego szczęścia.
— Chciałem się o coś ciebie zapytać - odezwał się, odrywając w końcu od niego wzrok. Natychmiast poczuł rumieniec na policzkach, a serce zadrżało, jakby mówiło mu, że Jungkook jest właściwym człowiekiem, by powierzyć je w jego dłonie.
— Tak? — generał lekko przekrzywił głowę, a czarne pasma opadły na jego twarz. Taehyung siłą zmusił się od tego, by ich nie zgarnąć.
— Dlaczego ja?
Jungkook w pierwszej chwili wyglądał na nieco zdezorientowanego, ale zaraz jego twarz się wygładziła, a usta zagryzł, jakby nie wiedział co odpowiedzieć.
— Sam nie wiem, po raz pierwszy tak mam. Nie żebym się chwalił, czy próbował cię zranić, ale moja matka chciała abym koniecznie się ożenił. Przedstawiała mi różnych ludzi, niemniej jednak nie bardzo miałem ochotę brać ślub — powiedział lakonicznie. — Poza tym, to mój brat w tamtym czasie był ważniejszy, więc siłą rzeczy temat mojego ślubu został porzucony i chwała za to. Zresztą, nie chciałem brać ślubu z kimś, na kim mi w ogóle nie zależy. Później dostaliśmy zaproszenie od Jabłoni, mój brat poprosił więc mnie o przybycie. A kiedy w końcu dotarłem tu, do krainy Jabłoni, zobaczyłem ciebie i o razu poczułem, że muszę choć trochę cię poznać. Coś ciągnie mnie do ciebie i nie wiem co to, ale nie mam najmniejszej ochoty się temu opierać.
— Dziwne, że mówisz o tym tak swobodnie — zdziwił się Taehyung.
— Nie ma nic do ukrycia — Jungkook wzruszył ramionami. — Zresztą, nie traktuję tematu ślubu jako coś wstydliwego. Nie chciałem się ożenić, więc tego nie zrobiłem. Wierzę, że los tak chciał i nie bez przyczyny się tu znalazłem i cię ujrzałem.
— Jesteśmy zupełnymi przeciwieństwami — westchnął smutno Taehyung. Spojrzał nań przed siebie, dostrzegając mieniącą się wodę i molo na które zmierzali. — Więc w krainie Czarnych Porzeczek ślub jest wymagany? — zainteresował się nagle. Uświadomił sobie bowiem, że jeśli tak jest i nie wykorzysta okazji, Jungkook stanie się nieosiągalny. Ta myśl zabolała go bardziej niż się spodziewał.
— Cóż, można tak powiedzieć — odpowiedział. Taehyung puścił jego ramię, po czym wszedł na drewniany pomost. Zaciągnął się świeżym powietrzem, a jego policzki połaskotał przyjemny wiatr. — Przynajmniej wyżsi rangą traktują ożenek jako obowiązek. Jako, że jestem synem króla i osiągnąłem status generała, patrzą mi się już na ręce — uśmiechnął się, ale bez cienia radości. —Nie pomaga również to, że skończyłem trzydzieści lat, więc matka coraz bardziej narzeka.
— Widzę, że nie bardzo chcesz brać ślub — zauważył ostrożnie Taehyung. — Cenisz sobie wolność?
— To nie tak — westchnął Jungkook. — Już to mówiłem, ale nie chcę ożenić się z przymusu i z byle kim, by tylko zadowolić moją matkę czy ojca. Pod tym względem akurat z bratem stoimy na dwóch zupełnie innych biegunach. A ty, Taehyung? Nie wierzę, że jako władca nie miałeś zainteresowanych.
Taehyung pokręcił głową, po czym uśmiechnął się blado.
— Tu się różnimy, ponieważ to ty odmawiałeś, ja zaś zostałem odrzucony — powiedział delikatnie. — Kraina Jabłoni nie przywiązuje dużej wagi do małżonka króla, natomiast ja chciałem dzielić władzę z czystego rozsądku. Jak widać, nie udało się. W pewnym momencie stwierdziłem wraz z babcią, że lepiej będzie jeśli zajmę się władzą, a później ponownie poruszymy temat zaślubin.
— Czyli gdyby więc znalazłby się ktoś na tyle odważny już wcześniej, nie prowadzilibyśmy tej uroczej rozmowy? — zapytał nieco rozbawiony.
— Raczej nie, ale czasem uważam, że lepiej jest jak nikogo nie mam, przynajmniej na ten moment — Taehyung zacisnął palce na drewnie. — Zostałem królem zaraz jak stałem się pełnoletni, nauczyłem się, że dla dobra krainy muszę poświęcić swoje szczęście. Ale wiesz, Jungkook, po tych wszystkich nieudanych swataniach, chciałbym zwyczajnie kogoś pokochać. Czy to złe?
Jungkook nie odpowiedział od razu, jego wzrok stał się nieco nieobecny. Wiatr rozrzucał jego włosy na wszystkie strony, a szelest jego koszuli niknął w szumie łagodnych fal jeziora.
— Nie ma nic złego w chęci pokochania kogoś — odpowiedział, opierając się o barierkę pomostu. Przedramię ułożył swobodnie na drewnie, przechylając głowę w bok. Jego smukła szyja nieco się uwydatniła, ponieważ koszula naciągnęła się pod wpływem jego ruchu. W blasku słońca błyszczał niczym pióra kruka, które dumnie zdobiły go pierwszego dnia. — Tym bardziej, że wojny dawno się skończyły i nie ma przymusu ożenku.
— Masz rację, ale nie uważasz, że zaślubiny władców są podszyte czasem nieszczerymi uczuciami?
Jungkook wzruszył ramionami.
— Nie twierdzę, że nie ma, ale masz obok siebie doskonałe przykłady, że prawdziwa miłość istnieje. Wystarczy spojrzeć na Jimina czy Jina. Zresztą, sam powiedziałeś, że nie musisz brać ślubu, więc możesz czekać do woli na swoją miłość.
Ale on nie mógł.
Taehyung spuścił wzrok na deski, nagle czując piekący ból w sercu. Doszło do niego, że jeśli nie zainteresuje sobą bardziej Jungkooka, ten wróci do swojej krainy i zostanie swatany. Nawet on wydawał się mieć granice swojej cierpliwości, więc Taehyung był pewien, że dla świętego spokoju ulegnie matce. Wiedział, że kobiety potrafiły być uparte, a tym bardziej wysoko postawione. Więc jeśli ich znajomość zostanie na etapie spacerów, pozostanie Taehyungowi jedynie gorzki posmak na języku i żałość.
— Jak zostałeś generałem? — zapytał nagle, a Jungkook jakoby wrócił do niego myślami. Zmarszczył nieco brwi, a bruzda pomiędzy jego oczami nieco się pogłębiła. Wydawał się teraz bardziej ostrzejszy, ale Taehyungowi pomyślał szybko, że nadal jest w stanie mu zaufać, pomimo że jego wyraz twarzy stał się groźniejszy.
— Długa historia — mruknął. Taehyung wyczuł, że drugi mężczyzna nie bardzo miał ochotę o tym rozmawiać, więc chciał już się wycofać, ale Jungkook odwrócił się przodem do jeziora i opierając się przedramionami na barierce, pochylił się nad wodą. — Jak mówiłem na początku, nasz ojciec niedawno abdykował. Historia zaczyna się od niego.
— Coś ci zrobił? — zapytał z przejęciem.
— Może nie dosłownie — odpowiedział. — Nasz ojciec pamięta jeszcze czasy wojny. Kiedy zapanował pokój dwadzieścia lat temu, nie bardzo mógł się odnaleźć w rzeczywistości. Miał obsesje ne punkcie wojny, snuł swoje niedorzeczne teorie o wybuchu kolejnej, kiedy do nas dochodziły informacje, że każde inne krainy poddają się nowej erze. Czarna Porzeczka pomimo panującego pokoju, nadal była zmuszana do obowiązkowej służby w wojsku. Ja i brat nie byliśmy wyjątkami - przerwał na chwilę. Jego spojrzenie stało się nieobecne. - Wydał oficjalne oświadczenie o szkoleniu wojska, nie umiał pogodzić się z tym, by jakiś mężczyzna w Czarnej Porzeczce nie umiał się obronić. Brat i ja mieliśmy bardzo ciężko, bo przecież byliśmy synami wspaniałego króla. Tak było przez kilka lat, lud zastraszony pod groźbą kary, kobiety przerażone, bo ich mężowie zamiast być z nimi, byli szkoleni do nieprzytomności. Zaczęło się zmieniać, kiedy brat osiągnął wiek do przejęcia tronu, który z kolei był zwolennikiem pokoju i miał zupełnie inną wizję od naszego ojca. Niemniej, jak pewnie się domyślasz, ojciec ani myślał abdykować. Brat został oddany w ręce nauczycieli, a ja zostałem w wojsku. Ojciec bardzo się postarał, żeby stłumić każde inne pomysły na edukowanie mnie, więc siłą rzeczy dawałem z siebie wszystko, by osiągnąć coś w wojsku. No i osiągnąłem. Z czasem pogodziłem się, że zostałem stworzony by jedynie chronić nasze ziemie i ludność. Ludzie w końcu się zbuntowali i pod groźbą wojny domowej ojciec został zmuszony do oddania tronu, a mój brat z radością na niem zasiadł. Nie mógł długo pogodzić się z tym, że brat rozwiązał liczne wojsko, które nie było potrzebne na tę chwilę i pozwolił mężczyznom wrócić do domu i cieszył się pokojem, który od lat panował. Na mnie natomiast wymusił kontrolowanie Porzeczek. Nie chciałem być generałem, ale nim jestem. Gdzieś w głębi mam żal do ojca, że nas tak potraktował. Nie mogę mu tego wybaczyć. Tym bardziej, że wojna była zakończona. Nie zrozum mnie źle, Taehyung, wiem, że każda kraina musi mieć obronę, ale nie takim kosztem.
Milczeli przez chwilę. Taehyung nie bardzo wiedział co powiedzieć. Jungkook wydawał się teraz przygnębiony. W końcu zdecydował się podejść do niego i nieśmiało położył mu rękę na plecach. Jungkook drgnął lekko, po czym spojrzał za siebie - znad jego ramienia świeciły jego oczy, które pomimo bólu nadal wyglądały na szczere i czyste. Jakim cudem po takich przeżyciach Jungkook nie pogrążył się w ciemności?
— Ale teraz jest lepiej, prawda? Twój brat nie pozwoli, by kraina znowu była pogrążona w chaosie. Wysłał przecież cię tu, nie na wojnę. Zapewniam, że tu nie masz z kim walczyć.
— Dziękuję, Taehyung.
Władca Jabłoni parsknął cicho.
— Za co? To ja powinienem przeprosić, że śmiałem poruszyć ten temat.
Jungkook w końcu stanął prosto, po czym położył dłonie na ramionach Taehyunga. Władca Jabłoni zadarł nieco głowę, bowiem generał był wyższy od niego, a chciał zobaczyć jego oczy. Z dziwnego powodu czuł spokój ilekroć je widział, a Jungkook z radością pozwalał zaglądać mu w swoją duszę. Taehyung czuł się w ten sposób wyjątkowy, bo przy nim jedynym czuł się na tyle komfortowo.
— Mimo wszystko dziękuję za spacer i rozmowę. Mam nadzieję, że uda nam się powtórzyć to nieraz.
Taehyung uśmiechnął się szeroko i szczerze. Jego serce zabiło zadowolone, jakby mruknęło i położyło się spać, bo dowiedziało się czegoś więcej na temat Jungkooka.
— Powinniśmy już wracać — powiedział generał, ale zanim zdążył zaproponować kolejny raz swoje ramię, na pomost wpadła zdyszana służba. Mężczyzna wyglądał blado, po skroniach ciekł mu pot. Taehyung natychmiast poczuł niepokój, zdążył rzucić spojrzenie na Jungkooka, który wyglądał na również przejętego, ale on natomiast z płynną szybkością przyjął obronną i groźniejszą pozycję.
— Co się stało? — zapytał szybko Taehyung, podbiegając do mężczyzny.
— Panie... Czcigodna Jisoo.... Panie, obawiam się, że nadszedł jej czas...
Zrobiło mu się ciemno przed oczami, a mdłości dopadły go szybciej niż się spodziewał. Natychmiast zapomniał co się działo przed chwilą, a serce zamiast radości, biło mu ze strachu i niepokoju. Rzucił się do biegu zanim ktokolwiek zdążył zamrugać, ignorując dwóch mężczyzn za sobą. Biegł przed siebie, by dotrzeć pałacu i do dobrze znanego sobie pomieszczenia. Nie dbał, że mu nie wypadało, nie obchodziło go, że pot zrosił mu się na skroniach i że nie wygląda teraz nienagannie jak zwykle. Nie dbał, że biegł niczym szaleniec, ignorując wszystkie pozdrowienia. Nawet nie wiedział czy Jungkook ze służbą ruszyło zaraz za nim. Ważniejsza była teraz jego babcia, a nie głupie obyczaje. Nie w obliczu jego osobistej tragedii.
Taehyung zdyszany wpadł do pokoju jego babci, od razu rzucając się w jej stronę. Po drodze staranował parę medyków, którzy stali tuż przy łożu kobiety - chcieli go złapać, jednak nie pozwolił na to, nie mieli żadnego prawa! Rzucił się na kolana aż zagryzł z bólu wargi, ale to nie on był teraz najważniejszy.
Jego babcia leżała nieruchomo, jej siwe włosy były rozrzucone na wysokiej poduszce. Wyglądała jakby odpoczywała późnym popołudniem, przecież wiedział, że lubiła sobie uciąć drzemkę. Teraz jednak pomimo że gorączkowo potrząsał jej ramieniem, ona uporczywie nie chciała otworzyć oczu.
— Babciu... Proszę, nie rób sobie ze mnie żartów, przecież jeszcze kilka dni temu śmiałaś się i podziwiałaś zimne ognie — Taehyung nie wiedział w którym momencie poczuł słone łzy w ustach i jak brzydko ciągnęły mu się po nosie. Nie dbał o to, że krztusi się własnymi łzami, że oczy szczypią go boleśnie. Wciąż trzymając ją za ramiona, zapłakał mocno, wtulając twarz w jej szaty. Nie słyszał bicia jej serca, które tak dobrze znał. — Babciu, proszę, nie, nie, nie, nie! Nie rób mi tego, tylko nie ty... Nie teraz... Proszę... Babciu... Otwórz oczy, proszę... Nie! Nie możesz... Nie możesz tego zrobić...
Nie wiedział kto go odciągnął od jej ciała, ale szybko wyrwał się i znów doskoczył do jej łoża. Wtulił zapłakaną twarz w jej szaty, odnalazł jej dłoń i zacisnął mocno palce. Jego babcia nie odwzajemniła uścisku jak zwykle to robiła.
Nie pozwolił, by ktokolwiek go dotknął, wył w jej ubrania. Czuł w ustach gorycz i słoność, pod powiekami piekące uczucie bólu i wilgoć łez. A w sercu otworzyła się rana. Zadra olbrzymiego bólu wbiła się w jego duszę bardzo mocno.
Płakał. Ale nic nie uśmierzyło jego bólu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top