07. Rozterki

Dzisiaj trochę przemyśleń i zwierzeń, ale będzie już lepiej.

— Myślałeś kiedyś nad tym, że światłość nie musi zawsze oznaczać jasności i czystej duszy?

Taehyung oderwał wzrok znad papierów, które przeglądał i spojrzał na Jimina, który jakby rozlał się na szerokim fotelu. Władca Brzoskwiń wyglądał na znudzonego, zupełnie nie przypominał siebie, bowiem włosy zebrane miał w luźną kitę, związaną na karku, a szaty zastąpił koszulą i dopasowanymi spodniami, które miały odcień pomieszanych brązów. Jego policzki jak zwykle przypruszał rumieniec, a oczy iskrzyły się zupełnie jak popołudniowe niebo zaraz za nim. Nogi położone miał na oparciu fotela, zaś w rękach miętosił zwoje pergaminów i przeglądał notatki Taehyunga. Sam władca Jabłoni nie miał nic przeciwko, już dawno skończyły się czasy ukrywania zapisków. Poza tym, odczuwał do Jimina ciepłe uczucia, a swojej intuicji nieco ufał.

— To znaczy? — mruknął, rezygnując z czytania. Na ten moment miał już dość swoich obowiązków i był wdzięczny Jiminowi, że przyszedł do niego dwie godziny temu.

— Naszła mnie myśl — młody mężczyzna wykonał szybki gest, po czym jego ręka bezwiednie opadła obok jego tułowia. — Najstarsze legendy zawsze głoszą, że ciemność to ciemność, jakiś człowiek ją reprezentuje, opisują go niczym atramentową noc, a światłość jest otoczona jasnymi barwami. Nie sądzisz, że może być trochę inaczej? Że mrok nie zawsze przybiera formę fascynującej nocy, ale kryje się za fasadą życia i szczęścia? A jasność ukryta jest w najciemniejszych zakamarkach?

— Jimin, co ty pleciesz? Zresztą, nigdy o tym nie myślałem, poza tym, nie bardzo wierzę w takie rzeczy — dodał.

Władca Brzoskwiń podsunął się nieco do góry, a jego bursztynowe oczy wbiły się w osobę Taehyunga.

— Wybacz, lubię czasem pleść bez sensu, ale taki jestem. Ale z tego co zauważyłem, to trzeba cię czasem rozproszyć. Czy ty kiedyś wychodzisz z tego miejsca?

Taehyung rozejrzał się po swoim gabinecie. Byli w najmniej odwiedzanym miejscu, bowiem Taehyung cenił sobie spokój. Tu zazwyczaj zajmował się swoimi obowiązkami, czytał lub myślał o sprawach krainy. Gabinet być może nie był duży, lecz był wypchany książkami, pergaminami i czystymi kartkami. Na ścianie od drzwi, Taehyung zażyczył sobie regały na książki, które teraz dumnie stały na pólkach. W kącie stało biurko przy którym obecnie siedział. Pod oknem stał fotel na którym jego babcia uwielbiała siadać, kiedy jeszcze pomagała mu w opiece nad krainą. Właśnie dla niej wstawił stolik kawowy, by mogła spokojnie odłożyć filiżankę z herbatą.

— Wychodzę — burknął tylko, zaś Jimin uniósł kpiąco brwi do góry.

— Nie żebym ingerował w twoją władzę, ale przydałby ci się jakiś limit — powiedział w końcu siadając jak przystało na króla. Taehyung natomiast skrzywił się nieznacznie. — Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że zamierzasz spędzić całe życie tutaj, a jedyna twoja rozrywka to witanie gości?

— A mam jakieś lepsze zajęcia? — mruknął posępnie. — Jestem wdzięczny i naprawdę doceniam, że tu przyszedłeś, ale przecież masz swoje życie. Nie musisz ze mną się tu marnować. Wykorzystaj czas, póki tu jesteś na zwiedzanie i wypicie jakieś dobrego wina.

— Tae, błagam. Yoongiemu nic się nie stanie jak chwilę mnie nie będzie. Zresztą sam z chęcią poszedł na męskie pogaduchy do Namjoona i Jungkooka. A o wino się nie martw, wczoraj wypiłem wystarczająco, na samą myśl o kolejnym łyku robi mi się niedobrze. Chociaż alkohol macie świetny.

Taehyung westchnął głęboko, po czym wstał ze swojego krzesła. Rozprostował ramiona, niestety tępy ból zaatakował jego szyję i kark. Może faktycznie przesadzam, pomyślał cierpko.

Z naburmuszoną miną wepchnął się obok Jimina, a ten z dziwną, przyjacielską nutą objął go ramieniem. Taehyung poczuł niezwykłe ciepło i pomyślał, że w końcu nie jest sam.

— Muszę ci coś powiedział — bąknął nieśmiało, zaś drugi mężczyzna przeniósł ciekawskie spojrzenie na niego z kubka herbaty.

— Zatem zamieniam się w słuch.

Taehyung nieśmiało opowiedział mu o swoich dziwacznych uczuciach do Jungkooka, o ekscytujących spojrzeniach, których nie umiał nazwać i na sam koniec opowiedział mu o wczorajszym wieczorze którego pomimo wszystko nie umiał wyrzucić z głowy. Nadal czuł w nozdrzach zapach iglastego lasu; a na swojej skórze wciąż czuł dotyk szorstkich dłoni, kiedy wciskał mu zimne ognie. Napomknął, ale już bez przekonania o niezrozumiałej tęsknocie i chęci wydarcia wszystkiego co się da na temat Jungkooka.

Jimin słuchał go w spokoju, nie przerwał mu ani razu, a jego bursztynowe oczy ciskały zaciekawione iskry. Niemniej jednak nie umiał ukryć na swoich ustach uśmiechu, który poszerzał się z każdym słowem jego towarzysza. Zaś sam Taehyung czuł się trochę jakby obnażył się do naga, jakoby wcale nie miał na sobie swoich szat. Ale uczucie ulgi nieśmiało wlewało się w jego serce, kiedy Jimin złapał go za rękę i powiedział:

— Nawet nie wiesz jak bardzo moje serce się raduje. Po naszej ostatniej rozmowie obawiałem się, że poczujesz się jeszcze bardziej samotny, kiedy będę musiał wracać, jednak czuję w głębi serca, że wcale nie musi tak być.

— Co masz na myśli?

— Taehyung, nie bądź niemądry — Jimin pokręcił głową. — Przecież nawet sam Jungkook ci powiedział, że jest tobą zainteresowany. Z tego co usłyszałem, też nie jesteś obojętny na jego urok. Więc? Masz szansę go poznać i nawet nie ty wyszedłeś pierwszy z tą myślą. W czym problem, Tae?

Władca Jabłoni zamyślił się na chwilę. Nie umiał sam sobie na to odpowiedzieć, wszak całe życie uczono go, by zbędne uczucia tłumić w sobie. Taehyung robił to, ale miał wrażenie, że z tymi emocjami nie daje sobie rady, wymykały się spod jego kontroli. Już nawet nie chodziło o same uczucia, ale o jego serce, które biło mu szybciej kiedy widział Jungkooka, a nawet wtedy, kiedy pojedyncza myśl przemykała przez jego umysł. Czuł się nieco przytłoczony, bowiem emocje uderzyły w niego naraz. Być może nie był na to przygotowany.

— Sam nie wiem. Z jednej strony pragnę tego i aż to boli, a z drugiej... — zawahał się, ale Jimin go nie poganiał. Cierpliwie poczekał, aż Taehyung zdecyduje się pociągnąć temat dalej. — A z drugiej boję się, że to chwilowe zainteresowanie. Być może boję się uczuć i że się zaangażuję, a on... On odejdzie jak wszyscy inni — dokończył z gulą w gardle. — Boję się tego, bo nigdy nie czułem, że ktokolwiek zajmie moje myśli. Z poprzednimi adoratorami było inaczej, bo nawet raz serce mi nie zadrżało. Owszem, drzazga wbijała mi się w duszę, ale udało mi się z tym pogodzić nie raz. Teraz, mój drogi, boję się, że serce daje mi wyraźne znaki, ale obawiam się, że może to być zgubne.

Jimin milczał przez chwilę, a bursztyn jego oczy nagle stał się ciemniejszy. Kilka zabłąkanych kosmyków opadło mu na czoło, ale zdaje się, nie przejął się tym wcale.

— Boisz się własnych uczuć i tego, że ktoś może ktoś cię skrzywdzić — powiedział nieco skołowany. — Bogowie, Tae, jesteś bardziej wrażliwy niż mi się wydawało. Zbudowałeś wokół siebie mur i usilnie próbujesz go utrzymać. Ale muszę ci powiedzieć, że kiedy nie dasz szansy wejść Jungkookowi, nigdy się nie przekonasz czy było warto. Możesz tego bardzo żałować.

— Wiem, ale... Sam już nie wiem. Serce mówi jedno, a rozum co innego. To jest frustrujące, wiesz?

Jimin objął go ciaśniej, jakby chciał dodać mu w ten sposób otuchę. Taehyung był wdzięczny; poczuł się jakby z jego ramion spadł ciężar, którego nie umiał sam zrzucić. Zresztą, odkąd Jimin przybył, od samego początku poczuli względem siebie ciepłe uczucia; ale na bogów, na pewno nie miłosne. Taehyung nawet nie mógł sobie wyobrazić Jimina obok siebie jako małżonka. Sprawdzał się jako przyjaciel, ale jako kochanek bardziej pasował do Yoongiego. Tego Taehyung był pewien i nie zamierzał w jakikolwiek sposób podważać tej myśli. Serce łaknęło kogoś innego.

— Daj mu szansę, Taehyung. Wydaje się być uczciwym mężczyzną, poza tym nie proponował ci małżeństwa czy innego sakramentu, na bogów! Powiedział, że chce cię poznać. Więc daj mu to, czego pragnie, a jestem pewien, że on w zamian da ci to samo. Znam takich ludzi jak on, oczy ma szczere i czyste — zapewnił go. — Jesteś władcą Jabłoni, mężem, który dba o tę krainę jak o własną rodzinę, Kim Taehyungiem. Dlatego więc powinieneś pozbierać wszystkie kawałki i iść tam, gdzie podpowiada ci serce. Zapewniam cię, że nikt nie będzie ciosał na tobie kołków.

Taehyung uśmiechnął się szczerze i po raz pierwszy poczuł, że faktycznie to czas, by pozwolić sobie na więcej. Odkąd zajął miejsce po babci poświęcał się krainie. Owszem, były epizody, kiedy pojawiali się chętni by go poślubić, ale zawsze coś ich odwlekało od możliwości ożenku. Być może Taehyung by tak się nie przejął odrzuceniem, ale ich powody sprawiły, że przestał wierzyć, że jest dla kogoś atrakcyjny. Wiele usłyszał na swój temat, niektórzy byli na tyle złośliwi i butni, że oczerniali nie tylko jego urodę, lecz sam charakter.

— Powinniśmy iść, mój drogi. Będą się zamartwiać, a ja nie mam więcej ochoty tu przebywać — powiedział Taehyung, wstając ciężko na równe nogi. Król Brzoskwiń uczynił to samo, rozciągając się mocno. Doprawdy, wyglądał zupełnie inaczej niż pierwszego dnia, pomyślał Taehyung nieco rozbawiony.

Wyszli z gabinetu, kierując się na patio, gdzie mieli zamiar obejrzeć kwitnące jabłonie, ale w połowie drogi, przyuważyli generałów, którzy głośno o czymś dyskutowali. Taehyung nie bardzo miał ochotę do nich dołączać, ale Jimin bez żadnego słowa wyrwał się do swojego ukochanego, najprawdopodobniej utęskniony.

— Myślałem, że będę musiał cię szukać po całym pałacu — powiedział wesoło, podchodząc do Yoongiego, który uśmiechnął się do niego delikatnie.

Dwoje pozostałych mężczyzn także pozwoliło sobie na ten rozsądny gest.

— Dobrze więc, że poszliśmy tą drogą — Taehyung zszedł ze schodków, po czym dołączył do pozostałych. — Nie jesteście głodni? Jest już późny wieczór.

— Zatraciliśmy się w rozmowie — przyznał Namjoon, a jego twarz przyozdobiły smugi zachodzącego już słońca. — Ale chętnie udamy się na strawę.

Taehyung zaprosił ich gestem do środka, co chętnie uczynili. Podobała mu się ta swoboda w ich relacjach, wykończyłby się oficjalnością ich spotkań typu kolacja. Cieszył się, że może ich zaprosić na posiłek jak zwykłego człowieka, choć zwyczaj mówił, że powinien traktować ich z szacunkiem. Ale sami zainteresowani wymogli na nim tę frywolność, a on z radością na to przystał.

— Kiedy będę mógł porwać cię na kolejny spacer, Taehyung? — Jungkook odezwał się zaraz po tym, kiedy inni oddalili się na bezpieczną odległość, by nie usłyszeli nic niestosownego. Nie bardzo miał ochotę, by ktoś zainteresował się jego ciekawością. Lubił ich, owszem, ale najpierw chciał uporządkować sprawy.

Taehyung spojrzał nań przez ramię, by dostrzec przepiękne oczy, które mieniły się na ciemno-bordowy kolor. W słońcu wyglądał niczym prześwietlona porzeczka i Taehyung uważał, że to naprawdę piękny widok. Oczy Jungkooka były dla niego tajemnicą, bowiem skrywały w sobie dziwne iskry, które jakby budziły się na jego widok.

Serce Taehyunga zabiło łagodnie na propozycję, a odrętwienie nieco przyćmiło jego umysł.

— Myślę, że jutro z rana będzie odpowiedni czas — uśmiechnął się delikatnie, starając się, by jego głos się nie załamał. Wszelkie odruchy, których się nauczył do dobrej rozmowy, zostały jakby wyłączone. Nie umiał zachować się racjonalnie, tym bardziej, że Jungkook dał mu jasny sygnał zainteresowania. Obawiał się, że serce uczepiło się tej myśli i nie odpuści.

— Dobrze więc — głos Jungkooka stał się bardziej miększy i cieplejszy. Wybrzmiała w nim nuta ulgi. — Chciałbym obejrzeć z tobą kwitnące jabłonie, obiło mi się o uszy, że z drugą osobą jest piękniejszy widok.

— Nie oglądałeś pąków? — zaciekawił się władca Jabłoni, nieco zwalniając tempa. Wiedział, że za chwilę skończy się ich krótka rozmowa, bowiem docierali do jadalni, a tam zawładną inne tematy do rozmów. Zresztą, nie miał chęci tłumaczyć się z ich pogawędki, bo na razie to były jedynie wymiany uprzejmości i dziwne zainteresowanie. Nie było to nic pewnego, a nie miał ochoty później tłumaczyć się z ich wizji. Na chwilę obecną wystarczyło mu to, że Jimin wiedział o jego uczuciach, a był niemal pewien, że dochowa tajemnicy.

— Oglądałem, są piękne, ale myślę, że będą piękniejsze, kiedy będę mógł je porównać  — uśmiechnął się. Rumieńce natychmiast wpełzły na policzki Taehyunga.

— Nie sądzę, by miało sens porównywanie ich do mnie — zaprzeczył.

— Wyglądasz jak te przepiękne kwiaty, Taehyung — powiedział miękko. — Nikt nie zmieni tego, że wyglądasz niczym kwitnący kwiat.

— Dziękuję — odparł tylko, ale nie ukrył swoich rumieńców, które wpiły się w jego policzki i jeszcze bardziej zabarwiły swój kolor. Jungkook jedynie się uśmiechnął, niemniej jednak nie skomentował, zaś w duszy zapisał mu się ten widok.

Taehyung wyglądał bowiem niczym biała jabłoń, która była w pełnym rozkwicie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top