11. Opadające jabłonie
Może powiem tak: w następnym rozdziale planuję zaszaleć :D
Rozdział krótszy, ale mam nadzieję, że się podoba!
[*]
Taehyung patrzył jak pojedyncze płatki kwiatów opadają na ziemię, tworząc z siebie ścieżkę. Był wówczas czas, kiedy Jabłonie strzepywały ze swych gałęzi płaty kwiatów; nadszedł czas przekwitania.
Siedział na drewnianych schodkach i obserwował jak kwiaty tańczyły na wietrze, bowiem powietrze łapało je w objęcia i tańczyły na niebie niczym białe wstęgi w jego włosach, a je natomiast wyraźnie czuł jak delikatnie trzepoczą mu po plecach i niekiedy łaskoczą go w policzki, ale nie zwracał na nie uwagi. Dopiero niedawno pozwolił, by ponownie zagościły w jego włosach – nie mógł pogodzić się, że to nie jego babcia je wplątuje, ale ostatnimi dniami czuł się znacznie lepiej, a za to mógł być jedynie wdzięcznym jego przyjaciołom, którzy - mógłby brzydko rzec - stawali na głowie, by nie odczuwał samotności.
Z tego co dowiedział się pokątnie, wszyscy prócz Jungkooka dostali odpowiedzi w sprawie ich nagłego przedłużenia pobytu. Jimin podobno jako jedyny dostał pełen żalu list, ponieważ jego święta deptały mu po piętach, ale w drugiej części jego ojciec popierał jego decyzję i kazał złożyć kondolencje w jego imieniu, wszak babcia Taehyunga była dla niego wierną przyjaciółką. Dowiedział się z wielkim wysiłkiem, że ojciec władcy Brzoskwiń również przeżył jej śmierć. Taehyung to rozumiał – on dbał o dobre stosunki już z obecnymi władcami, zaś jego babcia pamiętała jeszcze czasy, kiedy panował czy to ojciec Jimina, czy Jina. Nie mógł odmówić im własnej żałoby i tym bardziej nie mógł wymagać, by się wszyscy zjeżdżali. Każdy z osobna miał własne obowiązki, tym bardziej, że dwaj królowie postanowili zostać w jego krainie, a emerytowani już władcy musieli na krótką chwilę przejąć ich obowiązki.
Przez ostatnie kilka dni miał wrażenie, że nikt nie odstępował go na krok. Być może nie narzucali się widocznie, ale wyraźnie czuł ich opiekę – a to Jin niby przypadkiem wyszedł na spacer, a to Namjoon wyglądał na zachodzące słońce. Jimin w zasadzie się nie krył ze swoją troską, za to Yoongi snuł się korytarzami jak duch. Taehyung był pewien, że patrolował pałac jakoby dbał o własny. Przez to wszystko, Taehyung czuł olbrzymie ciepło, które gnieździło się w jego sercu i nieśmiało wyciągało swoje dłonie, by je posklejać na nowo.
Tymczasem Jungkook dotrzymał swojej obietnicy i towarzyszył mu niemal codziennie. Taehyung po ostatnim upokarzającym go wydarzeniu, nie wyściubiał nosa poza pałac i drewniany taras, który został wybudowany nad niewielkim stawem. Odnalazł tam niebywały spokój, uwielbiał tam siadać i wysłuchiwać się szumu gałęzi i liści z płaczących wierzb, a łagodna wrzawa fal napełniała go spokojem i sklejała jego myśli w całość.
Nauczył się, że z Jungkookiem istnieją dwa momenty; mogą rozmawiać godzinami albo siedzieć w zupełnej ciszy i patrzeć się bez celu w niebo. Uwielbiał obie wersję, ponieważ nie zawsze miał ochotę na grzecznościowe pogawędki i potrzebował, aby posiedzieć w ciszy. Domyślał się również, że Jungkook odczuwał podobnie. Byli tylko ludźmi, Taehyung nie miał prawa wymagać, by Jungkook zawsze miał nieskazitelny humor. Niemniej jednak nigdy nie pokazał po sobie, że coś go trapi, starając się o to, by Taehyung miał jak najlepsze samopoczucie. Po pewnym czasie stawało się to nieznośne, bo władca Jabłoni nie tylko chciał być słuchanym, ale również sam chciał oferować ten spokojny gest.
Westchnął głęboko, obserwując jak kolejne płatki kwiatów jabłoni opadają na ziemię. Zaraz drzewa staną się zupełnie zielone i kraina straci swoją białą suknię, ale to nic. Taka kolej rzeczy, pomyślał monotonnie, patrząc jak kolejne płatki porywają się do tańca. Minął już etap, kiedy pszczoły wesoło brzęczały nad uchem, a zapach kwiatów był niebywale odurzający.
Myśli powiodły go znów do wspomnień z Jungkookiem. Przez te dni, kiedy mogli poznać się jak należy, porzucając obyczaje i tradycje, Taehyung uważał, że Jungkook jest niczym światełko w ciemności. Jego ciemne oczy były czyste, serce, zdaje się wolne od wszelkich złych emocji. Któregoś wieczoru, kiedy opowiadał mu o swojej rodzinie i o dziwacznych fanaberiach jego matki, a zapytany czemu nie jest zły na takie zachowania odpowiedział:
— Ponieważ nie mam na to ochoty. Przyznaję, irytuję mnie to, ale nie odczuwam żadnych gorszych emocji.
Wtedy Taehyung poczuł się zgnieciony i było mu zwyczajnie wstyd, bo sam miał w sobie sporo negatywnych uczuć. Nienawidził swojego życia i że przynależał właśnie do niego, ale Jungkook pomimo że został zmuszony do pełnienia funkcji generała, przyznał, że nie darzy nienawiścią swojego ojca. Owszem, ma do niego żal, lecz nie żywił do niego głębokiej, niszczącej urazy. Taehyung mu tego zazdrościł i trochę nie rozumiał.
Pewnej nocy, kiedy sen nie zawitał w jego progi i leżał w swoim łożu, przypomniała mu się rozmowa z Jiminem. Wtedy rozdrażniony własnymi rozterkami, nie zwrócił uwagi, że król Brzoskwiń może mieć rację. Gdyby nie poznał Jungkooka, osądziłby go jak typowy człowiek; Jungkook wyglądał niczym noc i ciemność, ale w oczach miał ogromną światłość, którą Taehyung dobrze poznał. O sobie myślał zupełnie inaczej, a w głębi siebie nosił dużo drzazg i w duchu przyznawał się do tego, że mimo jasności szat, nie był nieskazitelny. Jungkook był zupełnie inny, pomimo świadomości krzywd, które w sobie miał, nie pozwolił, by to one zawładnęły jego życiem, cieszył się z tego co miał. Taehyungowi udało się wyciągnąć, że pomimo dziwnej rodziny, może liczyć na brata i przyjaciół, którzy zawsze mu pomogą. Może dlatego jego dusza lśniła jasnością i ciepłem, którego Taehyungowi brakowało.
Wzdrygnął się mimowolnie i znowu powiódł wzrokiem po krajobrazie przed sobą. Kolejne kwiaty jabłoni na drużkach oznaczały, że niedługo Jimin z Yoongiem wyjadą, a krótko po nich Jin z Namjoonem. Kiedy pytał się Jungkooka, kiedy zamierza opuścić jego tereny, nabierał wody w usta i nie chciał niczego zdradzać. Zapewnił go jedynie, że nie ma czym się przejmować, ale to wcale nie uspakajało jego myśli.
— Tu jesteś — spokojny głos Jimina odbił się od pustych ścian, tworząc echo. Taehyung obrócił się lekko, by dojrzeć niską postać, która sunęła ku niemu.
— Nie ruszam się z pałacu ostatnimi dniami — zapewnił. Jimin uśmiechnął się rozsądnie, po czym usiadł ciężko obok niego.
— To wiem, ale masz tu swoje kryjówki — zauważył słusznie.
Taehyung wzruszył ramionami, po czym wbijając łokcie w uda, podparł brodę na złożonych w koszyczek dłoniach.
— Jestem niemal pewien, że u siebie też masz. Każdy potrzebuje odrobiny samotności, a ostatnio nikt mi jej nie daje.
Jimin ponowił brzydki gest wzruszenia ramionami, niemniej na jego twarzy znów wykwitł subtelny uśmiech. Taehyung go lubił; nie zawierał w sobie nieznośniej teraz dla niego wesołości, niemniej jednak był czysty i szczery.
— To też prawda — odpowiedział na jego wcześniejsze słowa. — A propos samotności — mruknął. — Powiedziałbym raczej, że się o ciebie martwimy.
— Wiem. Masz dla mnie jakieś plotki?
Jimin zaśmiał się krótko.
— Nie, to nie jest moja kraina. Mogę ci jedynie donieść, że ludzie wrócili do swoich zadań, a Hoseok chce się z tobą widzieć.
Taehyung zmarszczył lekko brwi. Hoseoka niestety widział ostatnio na pochówku jego babci, a później pogrążony zupełnie w swojej żałobie zapomniał o srebrnym bożku. Momentalnie poczuł się źle, że go zaniedbał; Jin czy Jimin byli przy nim cały czas, Jungkook praktycznie nie odstępował go na krok, poza tym wszyscy byli w pałacu, zaś Hoseok umieszczony został w świątyni i nie miał możliwości, by go zobaczyć.
— Kiedy?
— Powiedział, że dziś wieczorem. Będziesz w stanie do niego pójść? — zapytał szczerze. Mimo wszystko dalej nie byli pewni czy Taehyung dokładnie przetrawił śmierć ukochanej osoby.
— Jak najbardziej — odpowiedział władca Jabłoni. — Zresztą, zupełnie go zaniedbałem i nawet nie podziękowałem, że odprawił mszę. Dlatego sądzę, że należą mu się odwiedziny.
— Jeśli czujesz się na siłach — powiedział Jimin. Chwilę trwali w milczeniu. — Za dwa dni muszę wrócić.
Taehyung poczuł jak serce boleśnie ściska mu się z żalu, ale nie mógł prosić Jimina, by został dłużej. I tak nadwyrężył swoich przywieli, by objąć go opieką na czas żałoby. Taehyung nie miał prawa oczekiwać, że władca Brzoskwiń poświęci się bardziej.
Uśmiechnął się blado, po czym złapał go za dłoń. Jimin natychmiast zacisnął palce, aby dodać mu otuchy, jakby przepraszał go za własne obowiązki.
— Głupi! Jestem wdzięczny, że i tak zostałeś tu dłużej niż było to przewidziane. Dziękuję za twoją nieocenioną pomoc. Zresztą, wam wszystkim powinienem podziękować, że poświęciliście swój czas dla kogoś takiego jak ja.
— Ktoś taki jak ty jest naszym przyjacielem — mruknął grubszy głos. Taehyung zaskoczony odchylił się do tyłu, by dojrzeć opartą o drewnianą ścianę postać Jina. — Dla nas to był priorytet, więc nie mów proszę, że się poświęcamy.
Taehyung poczuł jak łzy zbierają mu się w oczach, więc pośpiesznie spuścił wzrok. Nie chciał, by widzieli jak płakał, wszak już za dużo się tego naoglądali. Kątem oka zauważył jak Jimin zagorzale kiwał głową, przyznając rację władcy Wiśni.
— Nie płacz, nasz jabłkowy kwiatuszku — powiedział miękko Seokjin, przykucając obok dwóch mniejszych od siebie mężczyzn. Delikatnie pogładził zbite w gruby warkocz włosy Taehyunga i łagodnie pogłaskał go po policzku. Ten gest nie zawierał w sobie podszytej perwersji, był bardzo łagodny. Taehyung czuł się trochę jakby jego mama ścierała mu z policzków gorzkie łzy. — Wiem, nie możemy tu zostać wieczność, ale będziemy strać się odwiedzać cię jak najczęściej. Istnieją listy, nasze sowy z chęcią będą tu podróżować.
Taehyung parsknął zduszonym śmiechem. Otarł oczy, ale Jin nie spuścił swojej dłoni, jakby dokładnie chciał obejrzeć jego twarz. Kiedy upewnił się, że wszystko w porządku, ponowił po raz ostatni gest, po czym poklepał go po głowie.
— Dziękuję wam za wszystko — powiedział cicho. — Dziękuję, że zostaliście i pomogliście mi przetrwać ten bolesny czas. Nie jestem pewny czy dałbym radę bez takiej pomocy. Zmuszaliście mnie, bym jakoś funkcjonował. Nie wykonuję jeszcze swoich obowiązków, ale czuję się na tyle stabilnie, że mogę je już powoli wypełniać.
— Nikt nie oczekiwał, że porzucisz żałobę — stwierdził Jin.
— Wiem, ale to nie zmienia faktu, że jestem wdzięczny. Los się do mnie uśmiechnął w ostatnim czasie, ale też nie oszczędził.
Jin uśmiechnął się najpiękniej jak potrafił, po czym usiadł po drugiej stronie Taehyunga, tak że władca Jabłoni siedział pośrodku. Oparł głowę na ramieniu Jina, a ten jedynie mruknął. Pozwolił aby rozmowa popłynęła już w spokojniejsze tematy; sam czuł się spokojny. Jimin komentował zachodzące słońce i barwy na niebie, a Jin mu wtórował, mówiąc piękne zdanie, że pomimo że zostali porozrzucani po różnych krainach, niebo zawsze jest te same.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top