10. Pasma włosów

Miałam połowę rozdziału, ale co tam. Stwierdziłam, że napisanie go od nowa to będzie świetny pomysł :)

Mam nadzieję, że wam się spodoba, powiedzcie mi jedynie czy dobrze wplątuję wątek wzajemnego zainteresowania. Do zobaczenia! 

[*]

Przy każdym rzucie kamykiem, Taehyung mógł usłyszeć ciche pluskanie. Pogoda dzisiejszego dnia była czysta i świeża — po wczorajszej ulewie powietrze smakowało znacznie lepiej. Pomimo że dochodziła pora obiadowa, a od ranka minęło kilka długich godzin, król Jabłoni nadal czuł suchość policzków i ścieżki wyschniętych łez. Nie miał już nawet z czego płakać, więc siedział nad brzegiem rzeki i rzucał bez celu kamyki. Spokojne fale obijały się o równe brzegi, mocząc przy okazji skrawki jego szat, niemniej jednak nie zwracał na to uwagi. Słońce mieniło się w wodzie, a łagodny wiatr przeczesywał teren wokół delikatnymi pasmami. Tak, pogoda była piękna.

Kraina nadal była pogrążona w żałobie, jednak ludzie zaczynali wykonywać swoje prace. Pozwolono Taehyungowi na swobodę, bowiem on miał teraz największe prawo do żalu. Dlatego więc powierzył swoje codziennie obowiązki radzie, a sam poświęcił się samotności. Wprawdzie, gdy dzisiejszego ranka się obudził przez myśl przeszło mu, że musi się ogarnąć w miarę własnych możliwości.

Wpatrywał się obojętnie w dzikie stokrotki, które wesoło się kołysały przy brzegu rzeki. Czuł jak przygniata swoje włosy i boleśnie je ciągnie, ponieważ na nich siedział (nie miał siły ich wiązać, służba na jego polecenie nie obsługiwała go tego ranka jak miała to w zwyczaju), a mimo tego nie miał ochoty ich uwalniać spod swojego ciężaru. Czuł się zwyczajnie pusty, a ból świdrował dziurę w jego brzuchu długimi, nieznośnymi falami. Mimo że nic nie jadł, miał mdłości i najchętniej nie obudziłby się wcale. Z pod całego ciężaru, który spadł na niego wraz ze śmiercią babci, kiełkowała jednak myśl, że nie może załamywać się wieczność. Był władcą. Jabłonie nie mogły zostać teraz same, musiał pozbierać się w miarę możliwości i oswoić się z bólem, który w ostatnich dniach królował w jego emocjach. Wcale nie było to łatwe, zabrakło w jego życiu ważniej osoby, która prowadziła go przez całe życie i nie mógł pogodzić się z myślą, że już jej nie miał. Nie miał również odwagi, by wejść do jej sypialni i ostatecznie ją pożegnać. Na to przyjdzie czas, pomyślał gorzko.

Z kolejnym podmuchem, który był już nieco chłodniejszy, wyczuł tuż za sobą obecność. Z trudem spojrzał nań przez swoje ramię, przez co jego oczy zarejestrowały wysoką postać, która gościła w jego myślach przez ostatnie dni.

Jungkook stał chwilę za nim, wyłapując jego spojrzenie; na twarzy miał cień zmęczenia i żalu, niemniej starał się tego nie pokazywać — przynajmniej tak odebrał to Taehyung. Król Jabłoni uśmiechnął się do niego blado, po czym wyciągnął dłoń i poklepał obok siebie miejsce; pod palcami wyczuł miękkość młodej trawy i spontaniczną woń opadniętych płatków przeróżnych kwiatów.

Jungkook od razu uczynił to, o co go niemo poprosił. Taehyung poczuł się odrobinę lepiej, gdy wyczuł jego ciepło. Umysł delikatnie ukuł go z radości — to znaczy, że mógł się jeszcze z czego cieszyć.

— Wybacz, że nie masz ze mnie pożytku — odezwał się, jednak jego głos załamał się tuż po tym. Noc pełna płaczu jednak przyniosła swoje żniwa. Odkaszlnął cicho.

— Głupi, nikt, a w szczególności ja nie ma niczego ci za złe. To ja powinienem przeprosić, że tu przychodzę i cię nachodzę — zaprotestował prędko. Jego głos był delikatny i miał w sobie ukojenie; trochę jakby ktoś przykładał rumiankowy plaster do jego serca. — Nie mogłem jednak już wytrzymać i chciałem osobiście sprawdzić czy się jakoś trzymasz.

Taehyung ponowił blady gest. Zupełnie zapomniał o Jungkooku pogrążony całkowicie w smutku i żałobie. Kiedy w końcu dochodziło do niego co się wydarzyło, pomyślał głupio, że zaniedbywał swoich gości, ale jak widać, na marne się martwił. Każdy z osobna nie miał do niego pretensji; bał się trochę ich reakcji, bowiem był niegdyś świadkiem, że w obliczu niemałej tragedii, tworzyły się nieme żale. Wolał tego uniknąć, ale widocznie młodsi przywódcy nie zwracali na to zupełnie uwagi.

— Dziękuję — odpowiedział do jego wcześniejszych słów. — To miłe, że się o mnie martwisz.

— Nie tylko ja — mruknął. — Dziś rano panowie podjęli decyzję o przedłużeniu pobytu chociaż o kilka dni — powiedział.

Taehyung uniósł brwi i poczuł ciepło w sercu. Był wdzięczny, że jego przyjaciele starali się objąć go opieką, pomimo że sami mieli mnóstwo obowiązków. Poprosił ich o przyjazd na święta, nikt jednakże nie przewidział takiej tragedii, nawet sam Taehyung. Pomimo przytłaczającej pustki, nie śmiał ich poprosić o coś takiego, dlatego był niesamowicie wdzięczny, że sami podjęli taką decyzję. Pomyślał szybko, że nie jest sam.

— A ty? — zapytał nieśmiało.

Spojrzał spod rzęs na Jungkooka, który opierał dłonie na trawie i siedział nieco odchylony. Jego włosy jak zwykle był wciśnięte za uszy, blade policzki jednak przyprószył delikatny i prawie niewidoczny wypiek. Przez myśl władcy Jabłoni przeleciała szybko myśl, że wyglądał uroczo, ale później zalała go fala niepokoju. Co prawda, miał prawo do samotności, ale zdawał sobie sprawę, że jego goście prędzej czy później będą musieli powrócić do swoich domów. Owszem, było mu smutno na samą myśl, że musi ich pożegnać, jeszcze w obliczu takiej sytuacji, ale z Jungkookiem było zupełnie inaczej. Przed śmiercią babci miał plany by go do siebie jak najbardziej przekonać, jednak w obecnej okoliczności, nie miał na to siły. Rzecz jasna, serce ściskało go lekko, że martwił się o niego, ale nie miał głowy na umizgi. Pomyślał gorzko, że pomimo chęci, nie będzie miał szansy, by Jungkook spojrzał na niego przychylniej. Serce zagrzmiało mu w klatce piersiowej na tę myśl.

Zagryzł wargę, gdy poczuł jak mu drży, a oczy zachodzą łzami. Nie powinien myśleć o tym w jego obecności! Chciał to zrobić, gdzie nikt nie będzie go widział i wypłakać się z poduszkę. Dotarło go niego bowiem, że nie tylko stracił babcię, ale szansę na miłość.

Nie wiedział jednak tego, że Jungkook miał zupełnie inne plany.

— Zostaję tu, jak na razie — jego cichy głos przerwał burzę w głowie Taehyunga. Kiedy dotarł sens jego słów, Taehyung przybrał niezrozumiały grymas twarzy. Jungkook na jego minę uśmiechnął się rozsądnie. — Dziś rano mój posłaniec wyruszył w drogę powrotną i chciałem, by przekazał list do mojego brata. Na obecną chwilę nigdzie się nie wybieram.

— A-ale — Taehyung otworzył i zamknął usta. Był niemal pewien, że stracił swoją szansę. — Ale dlaczego? Wiem, chciałeś mnie poznać, ale sądziłem, że zmieścisz się w czasie twojego pobytu, niestety śmierć mojej babci nieco to zmieniła — zagryzł wargę. — Więc dlaczego? Nie musisz wracać?

Jungkook westchnął głęboko, ale nie odpowiedział od razu. Wbił za to oczy w wodę, która po południu mieniła się na kolor złotego słońca, wszak się do niej uśmiechało. Taehyung nie mógł nic wyczytać z jego twarzy i trochę się przestraszył. Rzecz jasna, cieszył się w głębi duszy, że nie zostawił go w takim momencie, ale z drugiej strony nie rozumiał.

— Rozumiem twoje zdziwienie — odezwał się w końcu. — Ale chciałbym cię prosić, byś zrozumiał. Nie umiem teraz cię zostawić — zerknął w jego oczy. Kolejny raz Taehyung miał szansę zobaczyć jak bardzo są czyste pomimo ciemności ich oprawy. To niesamowite, pomyślał prędko. — Mój brat zrozumie moją decyzję. Zresztą, jakim byłbym mężczyzną, gdybym zostawiłbym w trudnej sytuacji osobę, którą usiłuję adorować?

Władca Jabłoni otworzył usta w geście zdziwienia, wpatrując się w swojego towarzysza. Jungkook pozwolił sobie ponownie wbić wzrok w przestrzeń przed nim, jakby bał się jego reakcji. Pasma czarnych włosów uwolniły się z ryzów i pojedyncze kosmyki falowały spokojnie wokół jego zdrętwiałej twarzy. Do Taehyunga dotarło, że nie tylko on usilnie chciał wedrzeć się w jego łaski i działało to w dwie strony. Domyślił się, że pomimo ogromnej odwagi, Jungkook też czuł się niepewnie, szczególnie w takiej sytuacji. Na polu uczuciowym obydwoje byli zupełnie bezbronni; Jungkook w zasadzie nie miał nic, czym mógł się obronić i równie dobrze Taehyung mógł go głęboko zranić. Nie miał pewności, że Taehyung zareaguje dobrze na jego słowa, ale posiadał odwagę, by się o tym przekonać.

— Nie będzie nam teraz łatwo — powiedział cicho.

— Wiem.

— Mogę cię zranić.

— Wiem.

— Może potrwać to wieki.

— Póki co, nie straciłem zapału.

— Masz w ogóle czas, by tracić go na mnie? — zapytał, mimo że bał się jego odpowiedzi. Jungkook parsknął wymownie.

— Gdybym go nie miał to w ogóle był nie zaczynał tej rozmowy, głupi.

— Twoje kraina chyba nie będzie zadowolona — napomknął.

Jungkook westchnął jakby nieco rozdrażniony, po czym wyprostował plecy. Zmrużył oczy, a promienie słońca wydobyły z głębi jego spojrzenia bordową nutę, która jedynie pogłębiała ich otchłań.

— O to się nie martw — zapewnił. — Podejmuję za siebie decyzję, zostaję więc tutaj. Przełóżmy tę rozmowę na później, nie chcę cię dręczyć jeszcze bardziej. Chciałem dotrzymać ci towarzystwa i podnieść na duchu.

Taehyung westchnął ciężko i zgarnął z twarzy zabłąkane kosmyki, które wchodziły mu do ust. Spojrzał na krajobraz przed sobą; słońce chyliło się ku horyzontowi, było już późne południe, a na niebie wciąż nie było ani jednej chmury. Gładka tafla mieniła się na pomieszane koloru błękitu i pomarańczy.

— Dziękuję, że tu jesteś — powiedział cicho. Jungkook leniwie przeniósł na niego wzrok, który był niebywale łagodny i spokojny. Jego twarz również się wygładziła, nie nosiła śladu żadnej negatywnej emocji i to sprawiało, że Taehyung sam czuł spokój, którego brakowało mu od ich ostatniego spotkania.

— Nie dziękuj mi za coś, co z ochotą robię — mruknął.

Władca Jabłoni uśmiechnął się blado.

— Niebywałe jest to, że czuję się spokojnie przy tobie — powiedział, bo stwierdził, że należy mu to powiedzieć. Nie miał ochoty ukrywać przed nim niczego, coś kazało mu mówić i nie przestawać. W końcu uznał, że tak należy.

— Ach, tak? — zainteresował się generał. — Bardzo mnie to cieszy.

Taehyung wzruszył ramionami, po czym podwinął kolana i położył na nich swoją brodą. Robiło mu się zimno, ale nie śmiał tego mówić na głos. Chciał dłużej tu zostać i słuchać Jungkooka. Chciał nadal czuć się spokojnie, nie myśleć o samotności, która czyhała w odmętach jego egzystencji. Dobrze wiedział, że to on decyduje czy zawita w jego progi, czy też nie pozwoli jej wpuścić do swojego życia.

Junkook sprawiał od jakiegoś czasu, że uciekała spłoszona jego obecnością.

— Odkąd tu jesteś, czuję się lepiej — oznajmił nieśmiało. — Wypłakałem już jednak chyba wszystkie łzy, dlatego jeszcze się trzymam. Pomimo wszystko, dziękuję, że tu przyszedłeś, chyba właśnie potrzebowałem kogoś, żeby mnie nachodził, jak to ładnie ująłeś.

— Jeśli sobie tego życzysz mogę towarzyszyć ci codziennie — zaproponował. Na jego ustach błąkał się uśmiech, którego Taehyung nie umiał nazwać. Był nieco inny od wszystkich, ale jednocześnie taki ciepły; trochę jak najgorętsze promienie słońca w lecie.

— Nie będę nadwyrężał twojej dobroci, Jungkook — pokręcił głową.

Generał Czarnych Porzeczek przekręcił głowę, a jego spojrzenie się wyostrzyło. Zupełnie poświęcił mu uwagę, jakby wokół niego nie istniało nic innego niż mężczyzna obok niego. Taehyung to wyczuł, bowiem czuł się uwięziony pomiędzy jego spojrzeniem, a ciepłem, które poczuł wyraźniej, kiedy Jungkook pochylił się w jego stronę. Znajomy zapach wepchnął mu się do nosa, jakby przypominało mu, że jest tu obecny.

— Dobrze, powiem inaczej. To ja nalegam na spotkania — mruknął. Ciepły oddech musnął kantem twarzy władcy Jabłoni, kiedy generał pochylił się bardziej, niemniej zatrzymał się w bezpiecznej dla niego odległości. Taehyung natomiast poczuł jak policzki pieką go rumieńcem, a umysł stał się otępiały przez bliskość i zapach iglastego lasu. Rzecz jasna, Jungkook nie przekroczył dozwolonej odległości, ale mimo to, Taehyung czuł wyraźnie jego obecność, jakby to właśnie chciał osiągnąć; jakby chciał, by Taehyung poczuł wszystko, co chciał mu oferować.

Taehyung spłoszony wstał gwałtownie na równe nogi, przy okazji wyrywając sobie włosy z głosy. Zapomniał kompletnie, że na nich siedział. Rzucił szybkie spojrzenie na mężczyznę, ale Jungkook wyglądał na całkiem rozluźnionego, może lekko rozbawionego, ale nie pokazał tego dosadnie. Sam dźwignął się na nogi, w oczach nadal mając iskierki zapytania.

— Jeśli będziesz chciał się ze mną widzieć — zgodził się w końcu. Usta Jungkooka drgnęły ku górze.

— Z pewnością tak będzie — odpowiedział tylko. — Powinniśmy już wracać, twoje ramiona dygoczą.

Taehyung wykrzywił się, jakby chciał zobaczyć, że faktycznie tak to wygląda. Po chwili zdumił się na własną głupotę i wdychając ciężko, powędrował dłońmi do głowy i pogładził włosy, gdzie bo bolało. Pociągnął je zbyt mocno przy szybkim wstawaniu.

— Chodźmy więc — mruknął, ukrywając czerwoną twarz za kurtyną swoich włosów.

Jungkook nie powiedział nic, jedynie uśmiechnął się uprzejmie i pozwolił, by władca Jabłoni poszedł pierwszy. Sam Taehyung wzdrygnął się z zimna, kiedy zmoczona szata otarła się o jego skórę, a kwietniowy, wieczorny już wiatr połaskotał go w ciało.

Skulony niczym strusia, trzymając w garści grube pasmo włosów, szedł wąską ścieżką. Nie zwracał na to uwagi, ale faktycznie było mu zimno, a wilgoć jego ubrań nie pomagała wcale. Czuł obecność Jungkooka, który szedł kilka kroków dalej, jakby chciał zapewnić mu bezpieczeństwo w trakcie powrotu. Niezręczność połaskotała jego duszę, a to sprawiło, że mocniej skulił ramiona.

— Wyglądasz jakbyś się mnie bał — głos wdarł się w jego umysł niczym brzytwa. Podskoczył lekko. — Ktoś nas zobaczy i pomyśli, że zrobiłem ci krzywdę.

— Nieprawda! — mruknął i mimo woli zgrzytnął zębami. — Jest mi zwyczajnie zimno, widocznie za lekko się ubrałem — powiedział, nie przyznając się zupełnie do faktu, że pozwolił wodzie zamoczyć jego szatę.

Jungkook westchnął za nim i prędko wyrównał z nim kroku. Zgarbiony był jeszcze niższy od niego, a generał nie porzucił swojej pewnej postawy i naprawdę wyglądało to źle. Taehyung zarumienił się jeszcze bardziej, jednak teraz ze wstydu, który wyżerał mu dziurę w brzuchu.

— Wybacz — mruknął, prostując się lekko.

Jungkook pokręcił głową, zaś Taehyung poczuł jak jego ramię wsuwał się pod jego własne i obejmuje go łagodnie i wcale nie mocno. Ciepło jego ciała łagodnie promieniowało wzdłuż jego boku — Taehyung poczuł jak place po drugiej stronie zaciskają się na jego włosach, które tam zabłądziły.

— Masz mokrą szatę — mruknął.

— Och...

Jungkook nie wiedział jaką burzę wywołał w jego ciele; oddech miaro łaskotał go w policzek, a zapach jego ciała zupełnie zwariował i wdarł się nawet do jego umysłu. Był tak blisko, a jednocześnie daleko, jakby wcale go nie trzymał. Taehyung czuł wszystko, począwszy od jego ramienia, które obejmowało jego plecy, zaraz po palce, które rozluźniały się i zaciskały na jego włosach, niemniej nie było to nieprzyjemne. Trzymał go aby dodać mu ciepła, jednak nie na tyle stanowczo, by myśleć, że coś ich łączy. Najwidoczniej umiał zachować się w każdej sytuacji, nawet tak głupiej i niedorzecznej jak ta. Już nigdy więcej nie wyjdę w pałacu, pomyślał Taehyung żałośnie, kiedy w końcu udało im się dojść do domu.

Wszyscy już na nich czekali, Jimin nerwowo dreptał w kółko, a jego złote włosy chodziły wraz z nim. Yoongi wyglądał jakby samą miną chciał przekazać królowi, że jego chodzenie nic nie da. Taehyung ucieszył się na jego widok, ale zaraz zbladł, kiedy jego bursztynowe oczy spoczęły na nim; spojrzenie momentalnie mu pociemniało, co znaczyło, że wyglądał naprawdę źle.

Jin porwał się na równe nogi z kamiennego murka i dopadł go szybciej od kogokolwiek. Poczuł na policzkach jego ciepłe dłonie.

— Bogowie! — huknął, aż władca Jabłoni podskoczył. — Taehyung, myśleliśmy, że coś ci się stało! Nikt nie mógł cię znaleźć, a teraz Jungkook cię przyprowadza! Coś ty robił?

Uśmiechnął się blado.

— Byłem nad rzeką. Znalazł mnie tam Jungkook, ale obecny stan to moja wina — wyjaśnił spokojnie.

— Dość! Marsz mi do kuchni, poprosiłem służbę, by przygotowała herbatę z miodem! Na litością boską, martwimy się o ciebie, a ty znikasz na cały dzień...

Kolejne słowa jakby przycichły. Jungkook z uśmiechem pozwolił odebrać od niego Taehyunga i również pozwolił, by zabrali go w ciepłe miejsce. Kątem oka zauważył, że nadal ściskał pięść w której trzymał kilka minut temu jego włosy. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top