06. Zimne ognie
W tym rozdziale coś się zadziało, także będzie mi teraz lżej pisać. W tym rozdziale jest pewien myk, także cieszę się, że w końcu go tu wcisnęłam. Do zobaczenia!
W ostatni dzień świąt, niebo jakby przybrało jaśniejszy odcień błękitu; było wyjątkowo czyste i piękne. Ranek miał rześki posmak, a powietrze smakowało świeżymi cytrusami. Łagodne ćwierkanie ptaków roznosiło się między drzewami, a szum rzek i liści brzmiał niczym kołysanka.
Kraina Jabłoni wyglądała o tej godzinie niczym gładka szata z białymi nićmi, które wiły się w kształty pąków kwiatów. W czasie okresu zakwitania drzew jabłoni, kraina była najpiękniejsza, bowiem właśnie z tego słynęła. Każda z krain miała swoje charakterystyczne cechy, chociaż jak owoce, które je wyróżniały.
Ziemie Jabłoni mieściły się na terenach górzystych - można było powiedzieć, że trzeba było przejść krainę, by wspiąć się w góry. Po krainie wiły się leniwie rzeki, które stanowiły źródło wody oraz liczne jeziora, które nasiąkły cechą rekreacyjną (Taehyung podczas spacerów przyuważył, że ludzie zazwyczaj karmili kaczki, które tam się zadomowiły). Rzecz oczywista to liczne drzewa jabłoni, które były niczym świętość, były praktycznie w każdym zakątku. Wiosną kraina przykrywała się pierzyną kwitnących kwiatów jabłoni. Jako że pączki były koloru białego, to wieki temu kolor bieli dominował w krainie. Ludzie też chętnie przyodziewali ten kolor, niemniej nigdy nie panował zakaz innego koloru. Mimo wszystko, lud ubierał się w jasne, pastelowe kolory, które w czasie wiosny przypominały pigmentowane szarfy migające między drzewami.
Ostatni dzień świąt wyróżniał się na tle innych; ludzie bawili się z innymi, gdzieś z tyłu grały tradycyjne pieśni, a dzieci biegały między kolorowymi straganami.
Taehyung natomiast uwielbiał wieczór ostatniego dnia, bowiem wtedy kraina nabierał magii. Lampiony oświetlające ulice i uliczki stawały się niemal kolorowe, wyglądały trochę jak pocięta w punkty tęcza, szaty ludzi falowały na wietrze i tworzyły niemal tańczące osobne byty. Krainę wypełniał zapach świeżych jabłek i przypraw, a ten zapach Taehyungowi kojarzył się nostalgią i mimo że czasem to uczucie było przytłaczające, bardzo lubił wracać do wspomnień, ale jedynie szczęśliwych. Kiedy umysł podsuwał mu gorsze wspomnienia, czar pryskał i wracał na ziemię, a ludzie i kraina wracały do rzeczywistości. Wtedy jego serce zalewała gorzka gorycz, której długo nie umiał zwalczyć.
— Czyż nie jest pięknie? — głos, który należał do Jimina zwrócił jego uwagę. Spojrzał w swoje lewo, by tylko dostrzec jego samotną postać, która nieśpiesznie do niego szła. — Możesz być dumny z faktu, że wszystko wyszło perfekcyjnie.
— To był mój obowiązek, tym bardziej, że miałem ważnych gości — uśmiechnął się rozsądnie, zaplatając dłonie za plecami.
Dziś zrezygnował z ciężkich szat, bo tego ranka stwierdził posępnie, że nie ma ochoty wyglądać elegancko. Miał na sobie białą koszulę i szerokie spodnie w kolorze jasnego beżu, a na ramionach miał zarzucone ponczo na wypadek chłodnego wieczoru. Włosy zapleciono mu w niskiego koka, a na głowie jak zwykle wylądował kapelusz, jednak nie był tak obszerny jak zwykle. Długie, białe wstęgi jedynie pląsały się po jego ramionach - aż dziwne, że żaden kosmyk dziś nie uciekł. Pomimo zwyczajności jego ubioru, wyglądał pięknie. Wyróżniał się nieco na tle ostatnich dni, ale stwierdził, że dziś zamierza bawić się z ludem, a w ciasnych i ciężkich szatach nie wytrzymałby tego wieczoru.
— Nie przesadzaj, nie jesteśmy bogami, byś starał się dla nas być idealnym, niemniej jednak ten tydzień dał mi poczucie czystego piękna. Sam nie wiem dlaczego — powiedział jakby sennie. Zmarszczył brwi, a chwilę później na jego ustach wykwitł psotny uśmiech. — Tak między nami, Jin nie mógł uwierzyć jak cię zobaczył. Biedaczek nie miał się do czego przyczepić.
— Moja babcia byłaby dumna — zapewnił go ze śmiechem. — Cieszę się, że jesteście, nie jest tak samotnie jak zazwyczaj.
Mimo że na ustach nadal gościł uśmiech, spojrzenie Jimina stało się nieco inne; nabrało większej łagodności, a psotne iskierki zginęły w kolorze bursztynu.
— Powiedz mi, Tae — zaczął spokojne, przysuwając się bliżej niego, jakby chciał by ta rozmowa została między nimi i nikt nie miał prawa jej usłyszeć. — Ty naprawdę czujesz się samotnie?
Taehyung sapnął zaskoczony. Nie chciał wchodzić na te tematy, bo nie lubił o tym mówić. Tu wychodziło wychowanie wśród obyczajów o niemówieniu o emocjach. Wiedział, że coś go trapi, ale nie chciał o tym w żaden sposób rozmawiać. Niemniej Jimin jakby go przejrzał, bo przez bursztyn jego oczu przeszedł stalowy rozbłysk.
— O czym ty mówisz? — zaśmiał się nerwowo, ale już wiedział, że jest na straconej pozycji. Jimin nie był głupi.
Władca Brzoskwiń wykonał gest jakby się podnosił, po czym uniósł rękę i wycelował w niego palcem.
— Nie ze mną takie gierki, panie — zaakcentował nieco złośliwie. — Wiesz o tym, że nie ma nic złego w uczuciu samotności? Jednak byłoby miło, gdybyś umiał mi o tym powiedzieć. No więc?
Taehyung westchnął, a jego ramiona opadły w geście zrezygnowania. Jimin nie spuszczał z niego wzroku, jakby chciał wszystko zobaczyć, nawet najmniejsze zawahanie.
— Przez ostatnie dni wszystko złośliwie mi przypomina, że jestem sam. Bez obrazy, ale ty i Yoongi wyglądacie na bardzo szczęśliwych i nieco mnie to boli. Bo jakby nie patrzeć, jestem sam pośród was wszystkich. Czasem ciężko ukryć dziwną i żrącą cię w serce zazdrość. Trochę jakby jakaś niewidzialna dłoń wbijała mi zadrę w serce i niby jest mała, ale boli niesamowicie.
— Och, Tae — Jimin przysunął się nieco bardziej i złapał go za przedramię. — Nie umiem ci jakoś doradzić, bo nie jestem od tego, ale jestem pewien, że ktoś na ciebie czeka.
— Wszyscy, którzy mieli zadatki na mojego partnera znajdywali przeróżne powody, by jednak nie zostać moim małżonkiem — powiedział jakby z wyrzutem. Stwierdził ze zdziwieniem, że sam nie wiedział, że nosi w sobie tyle żalu w sumie o nic.
— Nie byli ciebie warci, uwierz mi. Jestem pewien, że gdzieś obok ciebie jest ktoś, kto doceni cię całego, nie tylko twoje pięknie bezchmurne oczy — zapewnił go żarliwie.
Taehyung nie zdążył odpowiedzieć, ponieważ na patio wytoczył się Jin wraz ze swoich wachlarzem. Jego roześmiane oczy wylądowały na ich dwójce, a na jego pulchnych ustach wykwitł szeroki i szczery uśmiech.
— W końcu was znalazłem! — zawołał. — Yoongi odchodzi od zmysłów i mamrocze cały czas, że znowu wymknąłeś się bez słowa. Paranoik — powiedział już z lekkim rozbawieniem. Natomiast Jimin lekko wzruszył ramionami.
— Czasem muszę od niego odejść, bo inaczej bym zwariował. Lubi przesadzać, ma lekką obsesję na punkcie bezpieczeństwa.
— Ach, tak? — zainteresował się nagle Taehyung. — Myślałem, że chcesz poświęcać mu każdą wolną chwilę.
— Uwierz mi, że nie da się spędzać każdej chwili z ukochanym — wtrącił się król Wiśni. — Owszem, kocham mojego męża, ale czasem wolę pobyć sam. Są momenty, że złości mnie w nim każda rzecz i potrzebuje dnia bez niego. Jestem pewien, że Jimin powie ci to samo, chociaż na chwilę obecną obowiązują go inne reguły. Ale małżeństwo nie polega na spędzaniu każdego dnia razem. Kochać kogoś to sztuka.
— Trudno się z tobą kłócić — potwierdził Jimin, a Taehyung poczuł się niepotrzebny. Nie bardzo wiedział co ma mówić i się zachować, bo nie miał nic do powiedzenia na ten temat. — Ale my nie o tym! Zaraz ucieknie nam festyn, więc proponuje udać się na zabawy!
Taehyung jakby się otrząsnął i powrócił do rzeczywistości. Zaprosił ich z powrotem do pałacu, by ruszyć ku wyjściu już wraz z innymi towarzyszami. Kiedy dotarli do innych, Yoongi znowu patrzył na Jimina z wyrzutem, a ten w zamian uśmiechał się przepraszająco. Jin stanął u boku swojego męża, łapiąc go dyskretnie za rękę.
Powiódł wzrokiem za Jungkookiem, który stał samotnie nieco z tyłu i wszystkim przyglądał się swoim bystrym spojrzeniem. Odkąd pomógł mu pierwszego dnia, nie było okazji porozmawiać, bo Taehyung był zajęty obowiązkami, a Jungkook dotrzymywał towarzystwa jego babci i innym, bawiąc się w miarę możliwości. Poza tym, Taehyung nie kwapił się na rozmowę, bowiem serce cały czas dawało o sobie znak, bijąc mu mocno w piersi.
Pewnej nocy Taehyung stwierdził, że być może to przez samego Jungkooka.
A potem wyrzucił z głowy tę absurdalną myśl, niemniej ona gdzieś zaczepiła się w jego podświadomości.
— Ruszajmy więc, moi mili — powiedział tylko.
Droga nie była długa, bo ludzie bawili się wszędzie. Zabawa objęła całą krainę, nie było nikogo kto by nie świętował. Ludzie tego wieczoru wyglądali na bardzo szczęśliwych, jakby wszystkie emocje zbierane w sobie były uwalniane w tej chwili. Porzucając oficjalną część, Taehyung mógł bawić się gdziekolwiek, dlatego uwielbiał ostatnie dni.
— Wreszcie was znalazłem! — głos Hoseoka wdarł się w jego głowę, aż lekko podskoczył. Dobrze, że nie miał długiej szaty, bo prawdopodobnie by się wywrócił. — Ile można was szukać? Myślałem, że zrezygnowaliście.
— Czekaliśmy na Taehyunga i Jimina, bo gdzieś się zapodzieli, ale w końcu odnalazły się nasze zguby — to Namjoon zabrał głos, uśmiechając się w stronę srebrnego bożka.
— Kochane ciamajdy — uśmiechnął się szeroko. — Ale miło, że jesteście, podobno mają być niedaleko zimne ognie. Może pójdziemy tam razem?
Taehyung bardzo się cieszył, że i srebrny bożek odnalazł się wśród jego przyjaciół - czuł wobec niego dziwne ciepło i zależało mu na tym, by w miarę możliwości wszystko połączyć. Sam nie musiał nic robić, bowiem Hoseok sam wpasował się niczym pył między innych gości. Miał tak pozytywną osobowość, że nie sposób było go nie polubić.
Taehyung poczuł się jakby wszystko do siebie pasowało.
— Czemu idziesz z tyłu, panie? — miły głos odezwał się nieco z tyłu, a zamyślony władca spojrzał nań za siebie.
Dziewczyna, która się odezwała była niska, była ubrana w jasnobrązowe szaty, które jedynie podbijały ogień jej włosów, które miała długie, bowiem warkocz w który były zaplecione sięgały jej aż do biodra. Oczy miała brązowe, wyrażały czystość i radość, na nosie i policzkach miała rozsypane piegi. Taehyung mógł stwierdzić, że była bardzo ładna, niemniej nie przypominał sobie, żeby była z jego ludu. Musiała to dostrzec, bowiem podbródkiem wskazała Hoseoka, który radośnie przemierzał uliczkę, kolorowe smugi barwiły jego osobę i wyglądał niczym kolorowa papużka uwolniona z klatki. Zrezygnował z ciężkich szat na rzecz zwykłego ubrania; na stopach miał wysokie sandały, nogi zdobiły spodnie, które sięgały mu do kostek, całość uwieńczała ciemniejsza koszula. Na ramionach miał jakby w pośpiechu zarzucone haori, gdzie z tyłu Taehyung zauważył wyhaftowany półksiężyc.
— Zostałam przydzielona do opieki nad bożkiem i podróżuję wraz z nim po krainach — wyjaśniła spokojnie. — Kiedy się o tym dowiedziałam, byłam wściekła, ale pan Hoseok ma wiele pozytywnej energii, poza tym zwiedziłam sporo świata.
— Cieszę się, że znalazłaś pozytyw w tej sytuacji — powiedział szczerze. — Jak masz na imię?
— Mówią na mnie Mijin, panie — ukłoniła się.
— W takim razie, miłej zabawy, ale muszę uciekać. Miło cię było poznać!
Dziewczyna uśmiechnęła się i kłaniając się jeszcze raz, zniknęła w tłumie. Zaś sam Taehyung powrócił wzrokiem na to gdzie idzie. Z ulgą stwierdził, że zimne ognie przywiodły go nad rzekę, gdzie ludzie już spokojnie szykowali się na pokaz. Kilkoro ojców spacerowało z dziećmi na barana, gdzieś mignęły mu pary. Czuł w powietrzu zapach cytrusowych jabłek i łagodną woń kwiatów, które rosły gdzieś niedaleko na łąkach.
Przy wysokim drzewie zauważył swoją babcię, która trzymała w dłoniach patyczek z zimnym ogniem i wesoła nim płynęła przez powietrze. Taehyung uśmiechnął się delikatnie. Miło widzieć ją szczęśliwą, pomyślał.
— Jak ślicznie! — zachwycił się Jimin, podbiegając do wody. Światełka odbijały się w wodzie i potęgowały efekt, wyglądało to trochę jakby kolorowe punkty płynęły po wodzie. — Yoongi! Chodź tu, musisz to zobaczyć!
Taehyung stanął niedaleko, pozwalając, by wszyscy poszli w swoje strony. W głębi siebie cieszył się, że tak drobna rzecz wywołała we wszystkich szczęście. Miło było czuć, że ktoś odczuwał pozytywne emocje, mimo że sam czuł się trochę nie na miejscu.
— Pierwszy raz widzę jak uśmiechasz się tak szczęśliwie, mój panie — Jungkook jakby zmaterializował się obok niego. Taehyung nawet nie wyczuł jego obecności.
— Jestem Taehyung — burknął. — Naprawdę, bo się obrażę, mówiłem ci dwa razy, że masz mówić do mnie po imieniu.
— Myślałem, że już zapomniałeś — zaśmiał się. — Dobrze więc. Zechcesz się ze mną przejść?
Taehyung poczuł jak nogi uginają się pod nim, a serce bije mu mocno, jakby chciało mu wyrwać się z piersi. Natychmiast poczuł jak rumieniec zalewa jego policzki.
— A-ale zimne ognie...
— Nie martw się o to — Jungkook odpowiedział pogodnie. — Wyciągnąłem od twojej babci dwa patyczki. Więc? Idziesz dobrowolnie, czy mam użyć siły?
— Jak...? — bąknął, ignorując drugą część jego wypowiedzi.
— Lubisz odpływać - oznajmił rozbawiony.
Taehyung westchnął zrezygnowany, ale serce radowało się za niego. Co jest, myślał gorączkowo, kiedy poczuł jak Jungkook złapał za przedramię i prowadził w sobie znanym kierunku. Władca Jabłoni był tak rozkojarzony, że nawet nie miał pojęcia co wokół niego się dzieje.
Zgiełk rozmów nieco ucichł, zamiast tego jednak Taehyung usłyszał cykady, które radośnie śpiewały. Dróżka, którą szli była wyłożona drobnymi, białymi kamykami, po poboczach sporadycznie rosły jabłonie - na nich zostały umieszczone lampiony, które co jakiś czas mrugały.
— Czy mam się obawiać? — zapytał nieco przytłoczony.
— Skąd, przecież znasz tę krainę jak własną kieszeń — powiedział szczerze Jungkook, lokując swoje bystre spojrzenie w drugim mężczyźnie. — Poza tym, nie bardzo mam ochotę na zamach staniu. Miałem ogromną chęć zabrać cię na spacer. Uważasz, ze to niestosowne?
— Nie — zaprotestował prędko. — Tylko sam wiesz, nie rozmawialiśmy dużo i nie znam cię dobrze, stąd moje uprzedzenie. Nie posądzam każdego o złe zamiary — burknął z wyrzutem.
— Nie było okazji porozmawiać dłużej, niemniej jednak bardzo mnie ciekawi twoja osoba — powiedział pewnie, a Taehyung zamarł. — Jako, że jestem dość otwartą osobą, chciałem cię poznać także jako człowieka. Sam dobrze wiesz, że jako władca czasem tracisz siebie. A mnie w jakiś niezrozumiały sposób interesuje co siedzi ci w myślach.
— Skąd przypuszczenia, że poświęcam siebie? — zapytał.
Jungkook wzruszył ramionami, a jego ciemne spojrzenie nieco się rozjaśniło.
— Nie wiem tego — przyznał. — Ale odkąd cię zobaczyłem coś nie daje mi spokoju, a nie lubię takich irytujących uczuć.
— Jestem irytujący? — Taehyung aż się zdziwił, przystając. Pozwolił, by Jungkook przeszedł parę kroków, ale drugi mężczyzna zaraz się do niego odwrócił.
— Nie ty, Taehyung — wypowiedział jego imię tak miękko, że sam nosiciel imienia poczuł dziwną słodycz na języku. — Uczucia. Czasem są irytujące, wiesz?
Chciał powiedzieć, że nie wiedział, ale wyszedłby na hipokrytę. Sam zmagał się ze swoimi emocjami. Dziwną ciekawością i ściskiem w sercu.
— Dlaczego tak frywolnie mówisz o tym co czujesz? — Taehyung zapytał. Czuł się trochę niewygodnie, zważywszy na fakt, że nikt nie uczuł go jak ma zachowywać się w takich sytuacjach. Rozmowa o emocjach z kimkolwiek przypominała mu trochę spowiedź ze złych uczynków.
— Lubię bezpośredniość — czarnowłosy podszedł do niego bliżej, a jego porzeczkowe spojrzenie złagodniało. — Nie znoszę jak coś ciąży mi na sercu. A chęć poznania cię jest naprawdę uciążliwa, bo ty stale i nagle lubisz uciekać. Zauważyłem, że można złapać się w małych momentach.
Taehyung zmarszczył brwi. Czy to tak wyglądało? Myślał, że wyjaśnił wszystko, ponieważ zajęty był przygotowani. Może Jungkook miał rację? Sam miał ochotę wydrzeć wszystkie fakty na jego temat, ale zawsze odwracał wzrok, wykręcając się swoimi obowiązkami. Bo gdyby chciał i umiał, już dawno mieliby tę dziwaczną rozmowę za sobą. Teraz jednak okazuje się, że nie on jeden poczuł dziwną fascynację. Ale to Jungkook miał więcej odwagi, posiadał frywolność w uczuciach i umiał mówić co czuł. Zaś Taehyung choćby chciał, nie potrafił spojrzeć mu w oczy i powiedzieć, że on też pragnie dowiedzieć się więcej.
— Miałem masę zadań i wcale nie uciekam!
— Ach, tak? — Jungkook oparł się o pobliskie drzewo. Wyglądał niczym noc, ale to jego oczy wyłaniały się najbardziej. Taehyung nie mógł się na nie napatrzeć. Miał ochotę spojrzeć w jego duszę, ale zabrakło mu odwagi. — Dobrze więc, uznajmy, że masz rację, ale gdy chciałem z tobą porozmawiać zaraz po pierwszej ceremonii, uciekłeś niczym sarenka.
Taehyung poczuł jak jego policzki zalewa wściekły rumieniec, a płuca zaciskają się ze wstydu. Faktycznie tu miał rację, ale nie sądził, że to zauważył. Uznał bowiem, że każdy z nich miał swoje obowiązki.
— Nie mam w zwyczaju uciekać — powiedział butnie.
Wszelkie możliwe drogi, by uniknąć rozmowy o uczuciach...
Jungkook uniósł brew, po czym uśmiechnął się. Stanął prosto, po czym podszedł do niego tak blisko, że Taehyung poczuł stęskniony zapach lasu iglastego. Był tak intensywny, jakby Jungkook wsmarował w swoje ciało perfumy.
— Uznajmy, że tak jest — powiedział w końcu. — Ale skoro wyjaśniliśmy sobie tę kwestię, mam zamiar dotrzymać swojego słowa. Mam nadzieję, że tym razem mi nie uciekniesz niczym biała wstęga na wietrze.
Rumieniec parzył policzki Taehyunga jeszcze długo po tym, nawet jak wrócili do wszystkich zgromadzonych. Zapalili zimne ognie, ale władca Jabłoni był tak skołowany, że rozbawiony Jungkook musiał wcisnąć patyczek w dłoń.
Tej nocy niebo dekorowały kolorowe smugi i roześmiane gwiazdy.
*
Napomknę tylko od siebie, że to co dzieje się w Polsce obecnie doprowadza mnie do stanu wkurwienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top