Dodatek 4 - Właściwa działka na właściwe korzenie (cz. 1)

***

- Yuuri! - Wraz z początkiem września Viktor wpadł do Yu-topii niczym spóźniona letnia burza lub jak ktoś, kogo goniła jednocześnie sfora dzikich psów, rój rozwścieczonych pszczół i tabun zdesperowanych ankieterów (bo zatrudnionych na umowę o dzieło), po czym stanął w progu sklepu na podobieństwo wyprężonego na skarpie Mufasy i od samych tylko drzwi zawołał do narzeczonego: - Yuuri, nie uwierzysz!

- Ano nie wierzę. Już od pół roku mam poważne wątpliwości co do tego, czy to wszystko mi się zwyczajnie nie śni, a już szczególnie zagubiony jestem wtedy, kiedy widzę ciebie i twoją absurdalnie roztrzepaną grzywkę - odpowiedział z uprzejmym uśmiechem kwiaciarz, co zupełnie nie korespondowało z treścią oznajmienia, a następnie zwrócił się z powrotem w stronę obsługiwanej klientki, która była tym wejściem smoka o wiele bardziej zaskoczona od samego Katsukiego. - Proszę, tu ma pani długopis oraz bilecik na dedykację. Razem to będzie tysiąc sto jenów.

Już po chwili Yuuri zainkasował odpowiednią należność, a podpisana karteluszka z życzeniami „dla najukochańszej mamy" została przymocowana do jednego z bocznych kwiatów przygotowanej wiązanki. Zaraz potem kobieta z wdzięcznością przyjęła okazały bukiet zamówionych biało-różowych gerber, po czym ruszyła w stronę wyjścia, w międzyczasie rzucając rozbawione spojrzenie poprawiającemu grzywkę Rosjaninowi. Kiedy jednak wietrzne dzwoneczki zabrzęczały cicho, oznajmiając pozostałej dwójce mężczyzn odejście klientki, Viktor pozbył się maski niewinnej uprzejmości, którą zakładał na wypadek obecności innych ludzi, by w zamian podejść do kontuaru, przechylić się ponad blatem, złowić usta ukochanego, aż w końcu pocałować go krótko, acz serdecznie.

- Dobra robota - pogratulował, na co kwiaciarz wymownie przewrócił oczami.

- Dziękuję, ale nie odwracaj teraz kota ogonem. No bo co to miało być to przed chwilą? I to zamiast „dzień dobry"? Serio, Vitya... Masz paskudny nawyk rozpoczynania rozmowy już trzysta metrów wcześniej... - wytknął bez pardonu Yuuri, choć w duchu musiał przyznać, że był dość mocno udobruchany tym ostatnim buziakiem z gatunku narzeczeńskich przywitań. Najważniejsze jednak było to, że Viktor nie zdążył powiedzieć na głos niczego kompromitującego, inaczej musiałby chyba pomodlić się o interwencję do samego Tenjina, prosząc go, aby klientka ostro wagarowała podczas odpowiednich lekcji angielskiego. - Albo ja przez to ogłuchnę, albo ty ochrypniesz.

- Oj tam, oj tam. Będziemy się tym martwić na starość, kiedy nie zostanie nam już nic innego do roboty jak tylko porozumiewać się ze sobą telepatycznie. Zresztą! - Viktor uśmiechnął się szelmowsko i przysunął się tak, że przytknął swoje czoło do czoła Yuuriego. - Nawet teraz potrafię odebrać od ciebie całkiem silny sygnał, który mówi mi, że... że mnie bardzo... ale to bardzo... hmm... kochasz?

Yuuri pokręcił nieznacznie głową, przez co kraniec grzywki narzeczonego kilkukrotnie musnął go w prawy policzek. Nie mógł zrozumieć fenomenu Viktora - przecież obaj byli całkowicie świadomi bolesnej prostoty i niemałej kiczowatości jego tekstów na podryw, tym bardziej że ze względu na wykonywany zawód kwiaciarz zdołał się ich już mimowolnie osłuchać, jednak kiedy adresatem takich umizgów stawał się sam Yuuri, to niezmiennie powodowały, że japońskie serce zalewała fala niesamowitego ciepła. Takiego złożonego z zawstydzenia i naiwnej radości, że on też zasłużył na uwagę.

- Ledwie podziwiam. I to głównie za zdolności krasomówcze - skłamał jednak dla świętego spokoju oraz zachowania właściwej higieny pracy, po czym wycofał się, żeby zacząć sprzątać z blatu roboczego standardowy bałagan składający się ze ścinek wstążki oraz nadprogramowych, niewykorzystanych kwiatów. - No? To o co chodzi z tą niecierpiącą zwłoki sprawą, przez którą nie dałeś nawet rady wytrzymać tych dziesięciu minut do końca zmiany?

- Ach, właśnie! Yuuri! Bo przecież ja mam taką świetną wiadomość! - przypomniał sobie Viktor i z opanowanego romantyka znów przeobraził się w natchnionego lekkoducha z delikatnymi objawami ADHD, który pierwsze, co zrobił, to oparł się łokciami o ladę i oznajmił z olbrzymim uśmiechem: - Znalazłem dom na sprzedaż. Kilometr stąd.

Yuuri otworzył szerzej oczy i powoli zwrócił twarz w stronę Viktora. Takich wieści rzeczywiście się nie spodziewał. Znaczy - no dobra, spodziewał się, w końcu rozmawiali o tym na Obonie i w Petersburgu nawet trochę też, więc to nie tak, że sprawa narodziła się zupełnie znikąd, ale jednak nie przypuszczał, że ten dzień nadejdzie szybciej, niż mógłby na to liczyć. A liczył. Po cichu, w głębi serca i w tajemnicy przed Viktorem, żeby nie wywierać na nim dodatkowej presji przy jego obecnych obowiązkach...

- Gdzie? - dopytał jednak odruchowo, zamierając z trzymaną w dłoni gerberą.

Viktor okręcił się na pięcie, zerknął z uwagą na drzwi wejściowe, znów się obrócił i patrząc na Yuuriego, wskazał dłonią w stronę, gdzie znajdowało się podwórze oraz stojąca obok szklarnia.

- Idealnie wzdłuż tej ulicy, na lewo. Niedaleko knajpki o nazwie Kolagenowy Wiking - wyjaśnił w skrócie.

Teraz do kompletu Yuuri uniósł jeszcze brwi. Och. Faktycznie. Kojarzył ten zakątek. Może nie był to stały punkt ich pieszych wycieczek, bo dalej leżały głównie peryferia Hasetsu, ale regularnie przechodzili tamtędy, kiedy spacerowali razem z Makkachinem wokół Kagamiyamy. I chociaż wszystko wskazywało na to, że gęsty las i dość wyraźna krzywizna wzgórza odstręczą mieszkańców miasta od zagospodarowywania okolicznego terenu, to jednak całkiem spora garstka ludzi zdecydowała się pobudować na obrzeżach swoje domki jednorodzinne, skuszona bliskością natury oraz malowniczymi widokami. Już z samego założenia takie lokum brzmiało więc jak idealna opcja dla pary z dużym psem i potrzebą założenia wielkiego ogrodu, dlatego Yuuri zaczął powoli rozumieć, czemu Viktor wydawał się tym znaleziskiem aż tak rozentuzjazmowany.

(Jakkolwiek nadal nie mógł wyjść z podziwu, że ktoś postanowił nazwać swoją restaurację per Kolagenowy Wiking...)

- Ale co z ceną? I z warunkami? Czy to aby na pewno nie jest jakaś rudera? A może nie ma tam prądu? Albo bieżącej wody? - egzaminował dalej Yuuri, nie będąc w stanie w pełni uwierzyć w to, że takie miejsce faktycznie istniało i że znajdowało się rzut beretem od Yu-topii. No bo przecież to brzmiało zbyt pięknie, żeby mogło być prawdziwe. Na pewno w tym wszystkim ukryty był jakiś haczyk. Musiał być. W końcu na tym polegało życie. - Jest parterowy? Piętrowy? Znajdzie się tam wystarczająco dużo miejsca dla Makkachina? No i dla ciebie? Bo jeśli miałbyś z czegoś dla mnie rezygnować, to-

- Kochanie, spokojnie. Nie tak szybko. Przecież sam dopiero co o nim usłyszałem. Póki co wiem tylko tyle, że ten dom stoi i nawet ma własny dach - wyjaśnił naprędce Viktor, kładąc palec wskazujący na ustach Yuuriego, co powstrzymało kolejnych dwadzieścia pytań przed ujrzeniem światła dziennego. - Ale powiedz... cały najbliższy czwartek nadal masz wolny, prawda?

- No tak - przyznał kwiaciarz, delikatnie odsuwając dłoń Viktora na bok. - W sobotę jest ślub córki burmistrza, więc przez cały weekend będziemy nieźle zajęci przystrajaniem sali weselnej i tak dalej, ale za to w czwartek mamy duże luzy. A co?

Rosjanin uśmiechnął się tak szeroko, jakby to co najmniej chodziło o jego własny ślub.

- To się świetnie składa - stwierdził, jednocześnie wskazując nosem na zegar za ladą, którego staroświeckie wskazówki ułożyły się właśnie w równo osiemnastą. Nadszedł czas, kiedy Yuuri przestawał być tylko kwiaciarzem, a zaczynał zmianę jako pełnoprawny narzeczony. - Bałem się, że okazja może nam przepaść, dlatego od razu umówiłem się na jedenastą na oglądanie.

- Umówi...? - Yuuri sam nie wiedział, czy bardziej chciał skarcić Viktora za to, iloma rzeczami zajmował się na własną rękę, czy może jednak wypadało go pochwalić za przezorność i wyjątkową przytomność umysłu, jednak ostatecznie kwiaciarz westchnął tylko ciężko i powiedział uniwersalne, zawsze pasujące do kontekstu: - Viktor...

- No co? Przecież chodzi wyłącznie o oglądanie. Ostateczną decyzję podejmiemy wspólnie - podkreślił architekt, po czym mrugnął porozumiewawczo, uznając temat za tymczasowo zakończony. - A teraz wyskakuj z fartucha i chodź ze mną. Zabieram cię na ramen, który całkowicie zmieni twoje podejście do życia.

***

Dwa dni później, w umówione, czwartkowe przedpołudnie Viktor stawił się przed Yu-topią, by uśmiechnąć się szeroko do wychodzącego z domu Yuuriego, ująć go pod ramię i wspólnie z nim ruszyć pieszo w stronę „przedmieść" Hasetsu czy jak to tam z braku laku można było nazwać ten kierunek świata, który był przeciwny do ścisłego centrum miasta. Pogoda - tak samo zresztą jak i przez ostatnie dwa tygodnie - mocno dopisywała lokalnym spacerowiczom, dlatego można było potraktować tę przechadzkę jako dodatkowy sprawdzian ewentualnej drogi do i z pracy, a mijane widoki wpisać w poczet niewielkich, ale zawsze przyjemnych plusów. A chociaż kalendarz zdawał się powoli przygotowywać ludzi do nastania astronomicznej jesieni, to jednak ani w samej kwiaciarni nie widać było spadku zainteresowania roślinami, ani krajobraz nie pozostawiał nawet najmniejszych złudzeń, że przyroda wciąż miała jeszcze całkiem dużo do powiedzenia w kwestii panującego klimatu. I tak co bardziej wytrwałe hortensje wciąż zaskakiwały pięknem gasnącego błękitu, kuliste dalie ścigały się między sobą o miano najbardziej symetrycznych pąków, natomiast gdzieniegdzie w przydomowych ogródkach dało się dojrzeć także splątane chaszcze różowych i żółtych kosmosów, pnące powojniki o purpurowych kielichach, jak również dumne, wielobarwne mieczyki. Matka Natura nie była więc w ciemię bita i doskonale wiedziała, że zamiast zagrywać wszystkimi dostępnymi kartami wiosną, należało rozłożyć siły na cały sezon, dlatego tę skomplikowaną walkę o ludzką i owadzią uwagę flora zdołała wygrać bezapelacyjnie.

Tym razem jednak to nie na roślinach skupiony był wzrok kwiaciarza, lecz na rzeczy zupełnie nieożywionej i stworzonej dzięki pracy rąk ludzkich. A było co podziwiać. Piętnaście minut spaceru później oraz jedno przejście dla pieszych dalej oczom Viktora i Yuuriego ukazał się beżowo-biały dom jednorodzinny wzmocniony typowym, drewnianym ożebrowaniem i zwieńczony ciemnobrązowym dachem. Był to zarazem dość dziwny i uroczy twór, bo nie składał się wyłącznie z jednej, logicznej bryły, ale jakby z kilku mniejszych, możliwe nawet, że dorobionych w zupełnie innym czasie. Do szerokiego parteru przylegał pod kątem prostym dość spory fragment przybudówki, który mógł sugerować, że chodziło o jakiś garaż albo coś w rodzaju magazynka, natomiast piętro było złożone z dwóch stykających się ze sobą segmentów, wyższego z prawej strony i nieco niższego bardziej po lewej. Mimo takiego rozplanowania dom sprawiał dość estetyczne wrażenie, tym bardziej że każda jego kondygnacja została pomalowana według spójnej, choć nieco złożonej koncepcji, miał duże, wychodzące na wszystkie strony świata okna i w ogóle wyglądał na względnie zadbany. Szkoda tylko, że większość widoku zasłaniały gęsto pleniące się chwasty, świadczące o tym, że ktokolwiek mieszkał tu wcześniej, najprawdopodobniej wyprowadził się jeszcze przed początkiem lata. A chociaż można było uznać, że sama konstrukcja domu pasowała do stwierdzenia „architekt płakał, jak projektował" (lub może nawet „nie za bardzo kontaktował z rzeczywistością, jak podpisywał zgodę na budowę"), to jednak uśmiechający się Viktor wydawał się tym chaotycznym stanem rzeczy... cóż... po prostu zachwycony.

Lecz mimo drobnych uwag i mimo pewnych wątpliwości, które jakoś tak same cisnęły mu się na usta, Yuuri pod jednym względem musiał przyznać narzeczonemu całkowitą rację - a mianowicie w tym, że była to naprawdę dobra lokalizacja. Potencjalne gniazdko znajdowało się bowiem na tyle niedaleko Yu-topii, że przeprowadzka nie zaburzyłaby w jakimkolwiek stopniu cyklu dnia kwiaciarza, jednak wciąż był na tyle odseparowany od rodzinnego domu, że narzeczeni nie mieliby przytłaczającego wrażenia życia na garnuszku rodziców. No i oczywiście nadal mogli wpadać do mamy na jakiś dobry katsudon albo sobę, ale w grę wchodziły raczej niedzielne obiady, nie każda sytuacja, kiedy w lodówce poza żarówką zaczęłyby świecić pustki. Gorzej, że wobec takiego położenia na mapie Viktor miałby do najbliższej stacji kolejowej blisko półtora kilometra, ale architekt już sam od jakiegoś czasu zapowiadał, że wzorem Takeshiego chciał sobie sprawić skuter, więc według jego słów „nie mieli tak naprawdę czym w tej kwestii wybrzydzać". Yuuri zerknął na narzeczonego z mieszaniną współczucia i nieznacznego roztkliwienia. No i w sumie to nie był wcale taki zły pomysł, tylko że trochę martwił się o jego bezpieczeństwo na drodze, szczególnie w kontekście wiecznie zasłaniającej oko grzywki...

Nagle za plecami narzeczonych dało się słyszeć charakterystyczny chrzęst drobnego żwiru, dlatego Yuuri obrócił głowę i zauważył, że na posesję wjechała właśnie mała, biała Toyota, która zatrzymała się praktycznie na samym skraju podjazdu i tam ostatecznie zaparkowała.

- O, jest i pan Matsuda! - Viktor jako pierwszy ożywił się na widok wychodzącego z auta pośrednika nieruchomości, po czym uniósł rękę i pomachał nią wesoło, dając starszemu Japończykowi znać, że byli już na miejscu. - Dzień dobry!

- Dzień dobry, dzień dobry... Przepraszam, że musieli panowie na mnie czekać... - Deweloper, ubrany w szykowny, granatowy garnitur, podszedł do pary i skłonił się przed nimi, szczególną uwagę skupiając na nigdy niewidzianym kwiaciarzu. - Matsuda Satoshi, biuro nieruchomości Kinkihomu. Miło mi pana poznać - przedstawił się.

- Katsuki Yuuri - odpowiedział, uśmiechając się bezwiednie. - Ogromnie dziękuję za pomoc przy szukaniu domu.

- Ach, właśnie, bo ty jeszcze niczego nie wiesz. Siedziba biura pana Matsudy znajduje się w Fukuoce i to właśnie on pomagał nam wcześniej znaleźć miejsce na nowy oddział Stammi - dopowiedział kurtuazyjnie Viktor.

- Naprawdę? - Yuuri zwrócił oczy z powrotem na pośrednika nieruchomości. - W takim razie jestem panu podwójnie wdzięczny...

- W porządku, to żaden problem. W końcu na tym polega nasza praca - zapewnił uprzejmie pan Matsuda, po czym łagodnym gestem wskazał na tył domu. - To co? Zapraszam panów do obejrzenia wnętrza.

Wtedy też okazało się, że tył domu był tak naprawdę jego frontem i że znajdowało się tam nie tylko wejście jako takie, ale również malowniczy, drewniany, otwarty na ogród taras w typowo japońskim stylu. Yuuri nie musiał nawet zerkać na swojego osobistego architekta, żeby odgadnąć jego reakcję. Zwyczajnie wiedział, że co jak co, ale Viktor musiał przyglądać się temu znalezisku z prawdziwymi iskierkami w oczach, podczas gdy w jego wyobraźni zaczęły się tworzyć wyjątkowo barwne scenariusze, które miały szansę na realizację wyłącznie w takim domu jak ten - że mógłby wołać Yuuriego na podwieczorki, gdyby kwiaciarz zbyt mocno zaangażował się w zgrabianie zeschłych liści; że pewnego poranka wyszliby wspólnie na palcach, żeby popatrzeć, jak z nieba zacząłby lecieć pierwszy w danym roku śnieg; że gnaliby przez deszcz, gdyby nagła, wiosenna ulewa zaskoczyła ich w samym środku leniwego spaceru, po czym wpadliby ze śmiechem pod daszek, zupełnie przemoczeni, ale za to bezpieczni; i że siedzieliby wieczorami do późna, oczywiście obowiązkowo opierając się o siebie nawzajem, do reszty zatraceni w cichej melodii letniego koncertu cykad. Viktor z pewnością widział potencjał tego miejsca, a Yuuri widział Viktora, który ten potencjał mógłby w pełni wykorzystać. I chyba nawet nie miał nic przeciwko temu...

- Czy mogę zadać mało dyskretne pytanie? - zagadnął w pewnej chwili Viktor, rozglądając się po rozległym pokoju, do którego wchodziło się po minięciu niewielkiego przedsionka. - Co się stało, że poprzedni właściciele postanowili sprzedać ten dom?

- Trzecie dziecko w drodze - wyjaśnił pokrótce pan Matsuda. - Dla rodziny z jedną pociechą to miejsce jest niezwykle wygodne, ale przy tak licznej gromadce i w takiej odległości od szkoły... raczej nie trzeba tłumaczyć. Za to jeśli chodzi o kiepską kondycję ogrodu, bo to na pewno zwróciło panów uwagę, to wiąże się to z tym, że właściciele przez blisko rok liczyli na to, że zamieszka tu ich dalsza rodzina. Ostatecznie jednak nic z tego planu nie wyszło i dlatego dopiero teraz mogliśmy dodać ten dom do naszej oferty.

- Niby to lepiej dla nas... ale tak. Dobrze rozumiem taką sytuację - wtrącił Yuuri, odrywając wzrok od okna, za którym rozciągał się widok na wspomniane wcześniej zarośla. - Moim przyjaciołom od razu urodziły się trojaczki i gdyby nie to, że chwilę wcześniej dostali w spadku po dziadkach dom połączony z kawiarnią, to mówili, że z chęcią przenieśliby się na stadion.

Zaraz po tych słowach Yuuri przeniósł spojrzenie na Viktora, odruchowo szukając u niego poparcia, ale jedyne, co napotkał, to niewielki, ale wymowny uśmiech. „To się bardzo dobrze składa" zdawała się mówić jego zadowolona mina. „My akurat mamy tylko jedną pociechę, ale ona umie o siebie świetnie zadbać na wypadek kilkugodzinnej nieobecności opiekunów. Nazywa się Makkachin, ma cztery łapy i do szczęścia wystarczą mu dwie pełne miski".

- Tylko od razu muszę zaznaczyć, że w domu nie ma centralnego ogrzewania - napomknął jeszcze pan Matsuda, sprawdzając zapiski w dzierżonym pliku dokumentów. - W Japonii to całkiem normalna rzecz, ale przypuszczam, że dla pana Nikiforova może to stanowić dość sporą niedogodność.

- Nie aż tak. Pochodzę z Rosji, więc zimno czy obfite opady śniegu nie są mi szczególnie straszne. Właściwie to znacznie bardziej obawiałbym się o komfort tutejszych istot... - zażartował Viktor, po czym puścił oko do Yuuriego, wyraźnie pijąc do jego słabości do grubych koców i brania długich, ciepłych kąpieli. - ...w sensie że kwiatów doniczkowych. Oczywiście, że kwiatów. W swoim obecnym mieszkaniu mam ich na stanie już całkiem dużo i byłoby miło, gdyby w nowym lokum też czuły się odpowiednio komfortowo.

- Rozumiem. W takim razie może od razu zaproponuję coś nieco bliżej ścisłego-

- Nie, nie, nie trzeba, naprawdę. Ewentualne założenie ogrzewania na własny koszt nie będzie żadnym wielkim problemem. Po prostu tak sobie głośno myślę - zapewnił pogodnie architekt.

Yuuri za to delikatnie przygryzł wargę, starając się nie wyrywać z niepotrzebnymi uwagami. Ogrzewanie w Japonii było jednak autentycznie drogie i rodzice nieraz zachodzili w głowę, jak to możliwe, że zimą utrzymanie przyzwoitej temperatury w kwiaciarni pochłaniało więcej pieniędzy niż cała reszta rachunków związanych czysto z domem razem wzięta. No ale cóż. Ludzi jakoś dało się przekonać, żeby spędzili wieczór pod jednym kotatsu lub żeby założyli na siebie dodatkową warstwę swetra (albo trzy). Rośliny - już niekoniecznie. Z drugiej jednak strony skoro Viktor zamierzał z czasem tworzyć projekty w domowym zaciszu, a pewnie i hodować tu kupione w Yu-topii kwiaty, to jakiś lepszy system ogrzewania faktycznie by się przydał. A jeśli mieli sobie pozwolić na odrobinę luksusu, to zdecydowanie wolał takie rozwiązanie niż na przykład sprawianie sobie zasłon z aksamitu czy kupowanie łóżka rozmiarów pontonu ratunkowego na dziesięć osób. Zresztą, może wcale nie będzie tak źle z tymi temperaturami? W końcu zimy w Hasetsu bywały całkiem łagodne, nawet jeśli w ich trakcie potrafiło porządnie sypnąć śniegiem.

- Wygląda to naprawdę przyjemnie - przyznał wreszcie Viktor, zataczając wzrokiem pełen okrąg, po czym uniósł dłoń i wskazał palcem na centralną część obszernego pomieszczenia, zajmującego praktycznie pół parteru. - Tutaj moglibyśmy zrobić pokój dzienny z kanapą...

- No... skoro zaraz obok znajduje się aneks kuchenny, to raczej nie ma innej opcji - zauważył przytomnie Yuuri, ale Viktor kompletnie się tym nie przejął. Wydawało się nawet, że niczego nie usłyszał, bo jego umysł przeniósł się już do zupełnie innego wymiaru, gdzie siatka z projektem w CADzie nakładała się na rzeczywisty obraz i podpowiadała architektowi, jak powinien prezentować się jego wymarzony dom. Problem w tym, że to przecież miał być ICH dom, a jedna koncepcja na aranżację nie zawsze musiała zgadzać się z inną.

- ...telewizor pasowałby z tej strony, a przy tej ścianie z prawej można by było postawić regał na książki... - mruczał dalej Viktor.

- Chyba raczej dwa regały. Przecież ja też mam całkiem solidną biblioteczkę, a trzeba jeszcze myśleć na przyszłość.

- ...no a tutaj powinniśmy dać wiszącą półkę z wazonem na cięte kwiaty...

- O nie. Nie zgadzam się. Wazony lepiej stawiać w zasięgu ręki, żeby zawsze można było łatwo wymieniać w nich wodę. Tu pasowałby znacznie bardziej. Na normalnym stoliku. - Yuuri spojrzał w lewo, na róg pokoju. - Poza tym każdy, kto by tu wchodził, od razu widziałby kwiaty.

- Nie, nie, nie - zaprzeczył jednak wyrwany z rozmyślań Viktor. - To miejsce byłoby dla pana Fikusa. Wazon powinien stać wyżej, żeby zapach kwiatów mógł owiewać cały salon.

- Tylko że to tak nie działa. Jeśli zapomnisz wymienić wodę to gwarantuję, że jedyne, czym będzie ci pachnieć dookoła, to zatęchłym glonem.

- No to wtedy już poczuję, że trzeba coś z tym zrobić.

- Wolałbym, żebyś w ogóle nie czekał na pojawienie się takiego problemu.

- A może ewentualnie...

I tak dalej, i tak dalej. Zdążyli obejść praktycznie wszystkie pomieszczenia i nawet przenieśli się na piętro, podziwiając ulokowaną tam sypialnię, która rozmiarem praktycznie nie ustępowała tej z Petersburga, jednak przerzucanie się uwagami odnośnie detali wystroju zupełnie nie przybliżyło ich do jednoznacznego ustalenia, czy i czemu należało się pakować w zakup tego konkretnego domu. Marzycielski Rosjanin widział jedno, pragmatyczny Japończyk sugerował drugie, a że mogli tak dyskutować całymi godzinami, dlatego już po dziesięciu minutach Yuuri zrozumiał, że jeśli nie zdusi tej rozmowy w zarodku, to zastanie ich tu ciemna noc.

- Panie Matsuda? - Katsuki zwrócił się do stojącego na uboczu agenta nieruchomości, którego prezencja wtapiała się w tło niczym u prawdziwego ninji. - Czy moglibyśmy się tu jeszcze trochę rozejrzeć i na spokojnie zastanowić, na czym nam najbardziej zależy? Strasznie mi głupio, że musi pan słuchać naszych niezręcznych negocjacji, tym bardziej że ma pan pewnie jeszcze dużo pracy, a my się tylko targujemy o wyższość zasłon nad roletami...

- Chciałeś raczej powiedzieć „o wyższość rolet nad zasłonami" - wtrącił znacząco Viktor, na co pan Matsuda dobrotliwie się uśmiechnął.

- W porządku, nic nie szkodzi. Mnie to zupełnie nie przeszkadza. Właściwie to dzięki takim rozmowom mogę lepiej zrozumieć potrzeby ludzi, którzy szukają u nas mieszkań - wyjaśnił, po czym skłonił się nieznacznie i zwrócił się w stronę wyjścia na korytarz. - Ale oczywiście, proszę się nie spieszyć i porozmawiać chwilę na osobności. Gdyby czegoś panowie potrzebowali, to będę na dole. Ja tymczasem podzwonię do umówionych na jutro interesantów i upewnię się, że spotkania dalej są aktualne...

Zgodnie z zapowiedzią pośrednik wycofał się, po czym dyskretnie przymknął drzwi, zostawiając narzeczonych samych sobie. I oczywiście to nie tak, że pan Matsuda wywierał na nich jakąkolwiek presję czy cokolwiek w tym rodzaju, ale jednak kiedy zniknął z radaru, kwiaciarz oblizał spierzchnięte usta, nieśmiało przysunął się do architekta i zagadnął cichym, nieco drżącym głosem:

- Viktor, ja...

- Wiem, kwiatuszku. - Rosjanin wszedł mu w słowo, a kiedy obrócił ku Yuuriemu twarz i uśmiechnął się, w niebieskich oczach zajaśniał delikatny, znajomy, pełen ufności blask. - Jest idealnie.

- Idealnie to może za dużo powiedziane, bo jednak przydałoby się tu trochę odmalować... no i trzeba by było pozbyć się tych wszystkich krzaków z frontu, a potem na porządnie przekopać ogródek... ale... - Yuuri aż zaczerpnął głębiej tchu, tak bardzo nie mógł utrzymać na wodzy kotłujących się w nim emocji. Tego szczęścia, ekscytacji i ogromu nadziei, bo oto w ich życiu nadchodził kolejny, niezwykle przełomowy etap. - Viktor. Ja to widzę. Widzę nas tutaj. Za rok, za dwa, za pięć... za trzydzieści...

- Ja też. - Viktor wyciągnął rękę, by ostrożnie objąć Yuuriego w pasie. Ten jeden gest wystarczył w zupełności, aby wszystkie dotychczasowe niesnaski odnośnie werand, wazonów, półek, fikusów, zasłon czy nawet rolet zepchnąć na dalszy plan wydarzeń, tym bardziej że główną rolę w spektaklu rzeczywistości zaczęła grać jednogłośna decyzja oraz wizja dwójki kochających się ludzi, którzy uśmiechali się na progu swojego nowego, przytulnego gniazdka. - I wprost nie mogę się tego doczekać.


***

Przypisy-chan

Dzień dobry i dzień ponowny w kolejnym dodatku do "Kwiaciarni dla dwojga"! Publikacja wypada dość nietypowo w niedzielę (i to na dodatek wieczorem), ale kryje się za tym pewien niekoniecznie uroczy powód - normalnie chciałam wrzucić jakiś rozdział "Serduszek" już w tygodniu, ale od czwartku choruję na anginę i nie miałam w sobie wystarczająco siły, aby dać radę z jakąkolwiek betą. Na szczęście dodatki "Kwiaciarni" były przygotowane już z zawczasu i wydają się maksymalnie dopieszczone (taką mam przynajmniej nadzieję), dlatego wystarczyło, żeby postarać się o jakieś mniej-więcej mądre przypisy i powinna wyjść z tego całkiem miła niespodzianka prosto na pogodny początek wakacji. Podobnie jak i w przypadku Obonu, tak i tu postanowiłam podzielić historię na dwa nieco mniejsze rozdziały, ale możecie być pewni, że wątek kupna domu się jeszcze nie zakończył i już wkrótce poznacie ciąg dalszy romantycznego urządzania lokum we dwójkę (plus pies) ;)

A póki co - zobaczmy, co za ciekawostki ukryły się w fabule tej części:

- Gerbery znajdujące się w bukiecie z samego początku rozdział oznaczają szacunek, wdzięczność, natomiast tysiąc sto jenów, które należało za niego uiścić, to około trzydziestu siedmiu złotych.

- Tenjin to w mitologii japońskiej bóg nauki, poezji i kaligrafii. Mogliście go poznać przy okazji mangi/anime "Noragami" :3

- Knajpka Kolagenowy Wiking naprawdę istnieje w Karatsu... a przynajmniej istniała w momencie, kiedy tworzyłam rozdział. Teraz, niestety, nie mogę znaleźć jej szyldu ani nawet wskazania, gdzie dokładnie leżała. Cóż, restauracja nie miała zbyt wysokich ocen na  Google Maps, więc podejrzewam, że zwyczajnie mogła przestać istnieć, tym bardziej że...

- ...dom dla Viktuuri, na którym wzorowałam (ale tylko wzorowałam) opisy istnieje pod adresem, który zawarłam w odnośniku zewnętrznym. I on też wygląda ciut inaczej niż z momentu, kiedy o nim pisałam, ale jest to zmiana na plus, ponieważ ktoś wreszcie ogarnął tamtejsze krzaki i odgruzował dróżkę dojazdową ^^"

- Biuro nieruchomości Kinkihomu (lub Kinkihome, jeśli zachowywać angielską pisownię) istnieje naprawdę i jest zlokalizowane w Fukuoce. Nie przyznaję się natomiast do zatrudnienia tam jakiegokolwiek Satoshiego Matsudy, choć gdyby jednak coś było na rzeczy, to wiecie - zbieżność imion i nazwisk jest całkowicie przypadkowa ;)

- Ogrzewanie w Japonii to śliski temat. O dziwo w większości domów mieszkalnych zupełnie nie istnieje (łącznie z izolacją ścian) i nawet nie ma co marzyć o przyjemnym kaloryferze, do którego można się przytulić zimą. Jeśli już gdzieś jest, to głównie w biurach. Wszystko dlatego, że budowane domy mają zupełnie inną konstrukcję (ściany są cienkie i lekkie, ponieważ lata są dłuższe, a zimy lżejsze), a dodatkowo koszty utrzymania ewentualnego systemu są o wiele wyższe niż chociażby w Europie (używana jest tam energia elektryczna zamiast ogrzewania wody piecami). Stąd też popularność kotatsu, czyli stolików okrytych kocem, pod spodem których montowane są piecyki. W ten sposób ciepło kumulowane jest tylko w tym miejscu, w którym akurat przebywają ludzie.


U chłopaków wakacje teoretycznie już się skończyły i przyszedł długo oczekiwany wrzesień, ale nie ma się czym martwić. W końcu oznacza to, że mogą poważnie myśleć o kupnie, a potem o wprowadzeniu się do własnego, przytulnego domu. I to marzenie zdaje się ziszczać na tyle, że o kontynuacji wątku dowiecie się już z kolejnego, a zarazem oficjalnie ostatniego rozdziału "Kwiaciarni". Mam nadzieję, że sprawi Wam dużo kwiatuszkowej przyjemności i że będzie to godne - choć niechronologiczne! - zamknięcie cyklu.

Trzymajcie się i wszystkiego najzdrowszego!

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top