Dodatek 2 - Chryzantemy malowane na niebie (cz. 1)
***
Wieczór był wyjątkowo pogodny, lecz wciąż jeszcze trochę parny, zupełnie jakby wiszące nad zatoką słońce celowo podgrzewało wodę morską, a wiatr jako ten wierny pomagier wywiewał duszne powietrze i kierował je nad ląd, potęgując wrażenie lejącego się z nieba żaru. Viktor nie dziwił się więc tym sporadycznie mijanym ludziom, którzy leżeli plackiem na werandach i słuchali ożywczego szumu klimatyzatorów bądź - co odważniejsi i bardziej pogodzeni z naturą - dźwięku wietrznych dzwoneczków. Te znów przypominały architektowi o celu całej podróży, gdzie czekało na niego już nie tyle jego własne słońce, co prawdziwie kosmiczne szczęście, które z dużym prawdopodobieństwem szykowało się obecnie do wyjścia na obiecaną, festiwalową randkę.
Bo właśnie - oficjalnie Obon zaczął się już wczoraj, ale to dziś wszyscy w Yu-topii oraz w Ice Castle zwijali się jak w ukropie (dosłownie i całkiem w przenośni), żeby przygotować stoiska na odbywającą się wieczorem imprezę. Do pracy włączył się nawet Yurio, który stwierdził, że z ogromną chęcią udowodni wszystkim „lokalsom" wyższość pirożków nad jakąś-tam-rozmiękczoną-gyozą i dlatego zaangażował się w pomaganie przy stanowisku Ice Castle. Viktor za to każdego wolnego popołudnia wpadał bezpośrednio do kwiaciarni, żeby tradycyjnie już ciąć drut, nosić skrzynie i ukradkiem kraść Yuuriemu całusy. Musiał jednak przyznać, że na samym początku styczności z Obonem był trochę zaskoczony tym, że w Japonii święto zmarłych obchodziło się aż tak hucznie i radośnie, choć co by nie mówić, Rosjanie również mieli w tym względzie pewną fantazję, praktykując jedzenie wielkanocnego ciasta i picie wódki nad grobami przodków. Mimo to dało się odczuć, że zabawa towarzysząca Obonowi była czymś zupełnie innym niż Wiosenny Festiwal, kiedy to przyroda dopiero budziła się z powrotem do życia, a mieszkańcy Hasetsu przypominali sobie o aktywnościach na świeżym powietrzu - obecnie wszystko działo się nieco szybciej i bardziej chaotycznie, zupełnie jakby ludzie spieszyli się łapać ostatnie chwile lata, chcąc stworzyć jak najwięcej magicznych wspomnień, zanim temperatura spadnie, liście się przebarwią, a ze schowków zostaną wyciągnięte rozkosznie puchate koce.
Architekt uśmiechnął się szeroko, łapiąc za klamkę frontowych drzwi Yu-topii. On jednak wcale się tym stanem rzeczy nie przejmował. Ba, nadejście jesieni było dla niego czymś, czego ogromnie oczekiwał, ponieważ to właśnie wtedy puchatym kocem miał zamiar otulać śpiącego na kanapie narzeczonego, liście mogliby grabić na zmianę, o ile tylko upilnowaliby Makkachina, żeby nie dawał susa w świeżo usypane kopce, a na niskie temperatury miałby tylko jeden, ale za to całkiem niezawodny sposób - połączenie kubka gorącej kawy, wygodnej pościeli i ukochanej istoty tuż przy swoim boku. Wszystko zmierzało bowiem do tego, że już jesienią rosyjsko-japońska para wreszcie uwije sobie wspólne gniazdko...
- Dzień dobry! - zawołał od progu Viktor, mimowolnie omiatając spojrzeniem wnętrze kwiaciarni. Pakunki, które jeszcze do wczoraj zagracały dość sporą część podłogi tuż przy witrynie, zdążyły się już stamtąd ewakuować, choć po zawalonym kontuarze widać było, że walka wciąż trwała i nawet wchodziła w decydującą fazę. - Czy dostanę u państwa jakiegoś miłego kwiaciarza na wynos?
- Z zasady nie handlujemy ludźmi, ale jeśli interesuje pana opcja wypożyczenia pracownika na godziny, to owszem, możemy podyskutować... I w ogóle to cześć, draniu. - Mari skinęła głową na powitanie, po czym zlustrowała Viktora, na kilka porządnych sekund zatrzymując się spojrzeniem na torbie z chodakami, która dyndała mu na ramieniu. - A co to? Chcesz się u nas przebrać?
- O ile to nie problem - potwierdził Viktor, zamykając za sobą drzwi. Wiszące u szczytu dzwoneczki jeszcze raz podniosły cichy alarm i wreszcie stopniowo umilkły. - Poprosiłem Yuuriego, żeby odebrał za mnie yukatę, bo mój japoński pozostawia ponoć całkiem dużo do życzenia, ale że udało mu się ją załatwić dopiero na wczoraj, dlatego niczego jeszcze nawet nie-
- Mari? Czy mi się tylko wydaje, czy słyszę Viktora? - dobiegło od strony zaplecza, ale kiedy kobieta nie odpowiedziała, bo była zbyt zajęta przewracaniem oczami i mruczeniem pod nosem ironicznego „czujny jak pies podwójny", głos rozległ się ponownie: - Już idę!
Viktor obejrzał się przez ramię i uśmiechnął się szeroko, oczyma wyobraźni widząc pojawiającego się w progu kwiaciarza oraz jego rozwichrzoną od biegu czuprynę, ale to, co stało się cztery sekundy później i co ostatecznie zobaczył, rozminęło się z jego wizjami na wszystkich możliwych skrzyżowaniach myśli. Właściwie to należało uznać, że doznał ostatecznego objawienia, które swoją niesamowitością mogło konkurować chyba tylko ze świętym zwiastowaniem oraz doniesieniami o spotkaniach z żyjącym Elvisem. W ogóle... na coś takiego nie można się było przygotować. Ta chwila po prostu nadeszła i była idealna.
Bo Yuuri - ten sam słodki, niepozorny, przemiły Yuuri, który w murach Yu-topii praktycznie zawsze nosił schludny fartuch oraz całkiem duże, urocze okulary w niebieskich oprawkach - tym razem nie tylko nie przypominał typowego siebie, ale w ogóle prezentował się tak, jakby był istotą nie z tego świata. Mężczyzna ubrany w granatową yukatę zdobioną drobnymi, złotymi cekinami uchodził bardziej za bóstwo nocnego nieba, które postanowiło zstąpić na ziemię, żeby chociaż ten jeden, jedyny raz w roku zabawić się na festynie razem z gromadą śmiertelników. Ponieważ jednak nie był zbyt dobrze zaznajomiony z ludzkimi strojami, dlatego na ostatnią chwilę pożyczył sobie fragment odległego kosmosu, z którego utkał elegancką szatę, wąską talię przepasał znów szarym, półprzezroczystym, przypominającym księżycowe światło obi, natomiast ramiona obsypał błyszczącymi gwiazdami, najpewniej tymi zebranymi znad półkuli południowej. Na fantastyczny dodatek kwiaciarz postanowił odgarnąć włosy do tyłu i zupełnie zrezygnował dziś z okularów, przez co bursztyny jego oczu przeobraziły się w dwa przygasłe słońca, takie nieco bardziej czerwone niż po prostu łagodnie brązowe. Powiedzieć więc, że Yuuri wyglądał wspaniale, to jak nic nie powiedzieć, choć jednocześnie należało przyznać, że stylizacja wywoływała tak niesamowite i zapierające dech wrażenie, że nie było szans, aby równie zjawiskowy byt mógł się wtopić w tłum.
Przy nim nawet oddychać nie był w stanie...
- Boże moj... - szepnął na końcówce wydechu, oczywiście z pełną świadomością wypowiedzianego zwrotu oraz implikacją, jakoby był on skierowany do stojącego naprzeciwko mężczyzny. W ogóle jak to się stało, że Viktor zasnął i miał taki piękny sen? Przecież powinien iść na Obon razem ze swoim kwiatuszkiem, nie upajać się widokiem czarujących... zniewalających... bóstw miłości... - To może ja tu sobie usiądę i popatrzę tak z godzinkę albo dwie...
- Ej, nie chcę tu nikogo poganiać, ale wy to się chyba mieliście stąd zaraz ulatniać, co nie? Przecież jest już dziewiętnasta i w ogóle - rzuciła zaczepnie Mari, zbliżając się do oniemiałego Viktora, ale kiedy ten zdołał jedynie automatycznie przytaknąć (bo co prawda słyszał z intonacji, że chodziło o pytanie, ale nie rozumiał nawet jednej sylaby z całego ciągu nieskomplikowanej wypowiedzi), rzuciła okiem na brata, pokręciła wymownie głową i szturchnęła Rosjanina łokciem w bok. - A może znów trzeba ci pomóc z zakładaniem yukaty, hm? Bo dla mnie to akurat żaden problem. W końcu trochę się już na tym znam i nawet mogłabym ci-
- Ja się tym zajmę. - Zanim Mari zdążyła choćby pomyśleć o tym, żeby wepchnąć rękę pod ramię Viktora, nie mówiąc już nawet o realizacji tak śmiałej koncepcji, Yuuri podszedł do ich dwójki, chwycił narzeczonego za nadgarstek i obrócił się z powrotem w stronę zaplecza, prowadząc architekta za sobą. - Nie chcemy cię odrywać od obowiązków. Przecież masz jeszcze do przygotowania część stroików do ikebany, prawda? No to powodzenia i w ogóle.
- Ta - rzuciła im na odchodne Mari i uśmiechnęła się triumfalnie, poklepując kieszeń bluzy w poszukiwaniu paczki fajek. - Tak chyba będzie bezpieczniej...
Tylko tyle Viktor zdołał zarejestrować, bo wyjątkowo szybko przemknęli przez wąski korytarz, wkroczyli do części mieszkalnej Yu-topii i ruszyli schodami na piętro, gdzie znajdował się pokój kwiaciarza. Tymczasem czar rzucony przez magiczną yukatę zdołał już nieco osłabnąć, przez co architekt zaczął wyłapywać dość intrygujące szczegóły ich pospiesznego marszu. To, jak ramiona Yuuriego były dziwnie spięte i uniesione. Jak łopatki wystawały odrobinę niczym skrzydła u spłoszonego, podrywającego się do lotu ptaka. Jak kurczowo ściskał jego rękę, chociaż Rosjanin szedł potulnie i bez słowa skargi. Jak kroki były dłuższe niż zwykle, właściwie tak długie, że Viktor nie nadążał nawet, żeby trafiać z odpowiednim rytmem. No i to uparte milczenie. Nawet kiedy dotarli na miejsce, Yuuri wciąż nic nie mówił, tylko po cichu zamknął drzwi, poprowadził Viktora na sam środek pomieszczenia i dopiero tam zdecydował się puścić jego dłoń.
- Yuuri? - Viktor przechylił głowę na bok, jednocześnie przypatrując się plecom Katsukiego, gdy ten podszedł do szafy i zaczął przeglądać jej zawartość, najpewniej chcąc odnaleźć yukatę dla narzeczonego. Na tym jednak jego spostrzeżenia się nie skończyły, bo kiedy architekt wytężył wzrok i zbliżył się do kwiaciarza na dwa kroki, zdołał odkryć, że w drewnianych geta Yuuri dorównywał mu wzrostem. A może nawet nieco przewyższał...? - Czy ty aby przypadkiem nie jesteś... zazdrosny?
- O kogo? O Mari? - Yuuri zwrócił twarz w stronę Viktora i zaśmiał się na głos, chociaż jak go znał, a znał już parę dobrych miesięcy, to śmiech ten podszyty był lekką nerwowością. - Daj spokój, przecież to moja siostra. Naprawdę nie ma powodu, żebym miał się o cokolwiek-
- Nawet o to, że mogła mnie kiedyś widzieć bez ubrań?
Yuuri, który już-już zdołał chwycić odpowiedni wieszak i już-już praktycznie wyciągnął go z szafy, w jednej chwili zdrętwiał, podczas gdy jego krzywy uśmiech zmienił się w krzywy grymas związany z przyłapaniem na gorącym uczynku. Aha. Czyli tu go bolało. Żarcik Mari dotknął go znacznie głębiej, niż chciał się do tego przyznać, a to wszystko dlatego, bo chodziło o tę jedną, konkretną, najważniejszą dla niego osobę.
No naprawdę, no... Śmiać się czy jednak wzruszać...
- Kwiatuszku - westchnął ostatecznie Viktor, a chociaż Yuuri próbował zrobić dobrą minę do złej gry i skupić się na poprawianiu rękawa odnalezionej yukaty, architekt mu na to nie pozwolił, bo zrzucił z ramienia torbę z chodakami, podszedł do samej szafy, objął kwiaciarza w pasie i wreszcie przyciągnął go bliżej siebie. - Jesteś absolutnie, fenomenalnie i całkowicie niemożliwy.
- Dopiero co mówiłeś, że jestem zazdrosny - zauważył cicho Yuuri.
- To też. - Viktor uśmiechnął się i korzystając z nietypowej okazji, że twarz Yuuriego znajdowała się idealnie na wysokości jego własnej (co przy tej perspektywie sprawiało, że rzęsy wyglądały na anormalnie wręcz długie), musnął nosem nos narzeczonego, po czym wlepił wzrok w jego ciemne, lśniące oczy. - Ale kompletnie nie masz się czym przejmować. Mari nic nie widziała. Wydawało mi się, że już ci o tym wspominałem, ale w czasie Golden Weeku ubierał mnie przede wszystkim Minami. Ona jedynie zawiązywała mi obi.
Na to oznajmienie Yuuri otworzył usta niczym złota rybka - jakkolwiek była to bezkonkurencyjnie najpiękniejsza złota rybka, jaką w ogóle można było złowić gołymi rękami - milczał, przez całkiem długą chwilę analizując skomplikowaną informację, aż wreszcie zamrugał parę razy, po czym zagadnął z lekką niepewnością:
- ...mówisz poważnie?
- Śmiertelnie - potwierdził Viktor, siląc się na rzeczowy ton, jednak zaraz uśmiech w kształcie serca wyrwał mu się spod kontroli i samodzielnie wypłynął na rozedrgane usta. - No chyba że nagle uznasz, że to o Minamiego powinieneś być teraz zazdrosny, ale jeśli do tego dojdzie, to wtedy nie mam już nic na swoje usprawiedliwienie. Właściwie to trochę wstyd się do tego przyznać, ale jednak twój kuzyn ma nieco więcej na sumieniu. W końcu widział mnie w samych tylko bokserkach przez okrągłe pięć sekund. Caluśkiego.
- Nie, nie, wcale nie będę o to... zazdrosny - wyznał pospiesznie kwiaciarz, ale kiedy zorientował się, że zaskoczony niespodziewaną zmianą nastawienia Viktor uniósł brew, która zdawała się mówić „a to niby dlaczego, hmm?", Yuuri dodał, rumieniąc się nieznacznie na czubkach uszu: - Powód jest całkiem prosty. Minami od miesiąca ma dziewczynę.
- O! A to ci dopiero zuch chłopak! W takim razie przy najbliższej okazji muszę mu gorąco podziękować za to, że uratował nas wszystkich od uwikłania się w brazylijską telenowelę - pochwalił Viktor, szczerząc się na pełną rozpiętość zębów - inaczej nie bylibyśmy w stanie dojść z tym do ładu i składu przez najbliższe osiemdziesiąt odcinków!
Rozbawiony i rozluźniony Yuuri zaśmiał się cicho pod nosem, kwitując puentę Viktora delikatnym potrząśnięciem głowy, po czym wyswobodził się z objęć i podszedł z powrotem do szafy, chcąc już na serio zabrać się za dopieszczanie kreacji narzeczonego. No tak, przecież po to tu w ogóle byli - i to nawet na osobiste życzenie architekta. Wszystko zaczęło się bowiem od sytuacji, kiedy dosłownie dwa dni po tym, jak wrócili z przyjemne ciepłego Petersburga do znacznie gorętszego Hasetsu, Viktor rzucił swobodnie przy podwieczorku, że w sumie to marzył o tym, żeby sprawić sobie kiedyś własną yukatę. Gdyby takową miał, mógłby codziennie chodzić w niej po domu niczym pan feudalny po swoich samurajskich włościach lub siadać wieczorami na werandzie, słuchając cykad albo uderzeń bambusowej fontanny (której co prawda nie miał jeszcze gdzie postawić, ale jej istnienie było już absolutnie zagwarantowane). Yukata z Wiosennego Festiwalu była znów rzeczą pożyczoną - należącą pierwotnie do dziadka Katsukiego - i właściwie to bał się jej używać, żeby przypadkiem niczego nie sponiewierać. Oczywiście nie chciał wnikać, gdzie i przy jakich okolicznościach ten uszczerbek mógłby nastąpić, ale fakt faktem, swoje było zwyczajnie najlepsze. A chociaż nie miał serca ponownie wykorzystywać Hiroko, która od razu zaoferowała się z pomocą, a na barkach której spoczywała przecież konieczność zajmowania się festiwalowym straganem... że już nie wspominał o tym, że z pułapu „mamy mojego potencjalnego wybranka" awansowała do poziomu „mojej własnej mamy"... to jednak ostatecznie Viktor dał się namówić na to, żeby w zamian pójść do dobrej znajomej pani Katsuki. I to nie kiedyś, za jakiś bliżej nieokreślony czas, ale od razu, korzystając z okazji, że zbliżał się Obon.
Wyszło więc na to, że w zaledwie tydzień od zdjęcia miary polecona krawcowa zdołała przygotować strój tak zjawiskowy, że nawet taki wybredny architekt jak on mógł uznać szatę za coś niepodważalnie pięknego. I mało tego! Viktorowa yukata tak idealnie pasowała do tej Yuuriego, jakby od początku miały stanowić jeden, spójny, uzupełniający się komplet... no chyba że...
Viktor zmrużył oczy, a widoczny na twarzy Yuuriego rumieniec, który zakwitł zaraz po tym, jak kwiaciarz zarzucił mu na ramiona szatę i poprosił o przytrzymanie brzegu tuż przy piersi, zdawał się potwierdzać śmiałą tezę. Zresztą, nie trzeba było mieć licencji detektywa, żeby zauważyć między ich yukatami wyraźne analogie. Na purpurowym materiale - który przy dolnym krańcu oraz krawędzi przy szyi płynnie przechodził w ciemny brąz - również złociły się bardzo drobne gwiazdy cekinów, jednak obsypany nimi był praktycznie cały korpus mężczyzny, od ramion aż po kolana. W przeciwieństwie jednak do przebrania Yuuriego, rękawy u Viktora były zupełnie gładkie, natomiast obi miało barwę ciemnego, głębokiego złota. Ostatecznie strój okazał się co najmniej tak elegancki jak zielona szata z Wiosennego Festiwalu, a może nawet bardziej, bo stonowane kolory dobrze podkreślały północny typ urody architekta, jakkolwiek... to nie na tym zależało mu najbardziej. Viktor chciał po prostu mieć yukatę, która byłaby taka w pełni jego: dzięki której mógłby się poczuć jak pełnoprawny mieszkaniec Hasetsu, w której mógł chodzić na każdy festiwal, jaki tylko przyszedłby im do głowy i za poły której kwiaciarz mógł go bez większych problemów złapać, gdyby przypadkiem zapragnął znienacka pocałować narzeczonego. A że przy tej okazji Yuuri postanowił zrobić mu niespodziankę i zamówił komplet podkreślający to, że mimo różnic i odmiennych osobowości wciąż stanowili uzupełniającą się jedność? No to mógł tylko umierać wewnętrznie ze szczęścia.
- No. I gotowe - uznał z dumą kwiaciarz, gdy architekt wsunął już na stopy drewniane geta i wyprostował się, nadrabiając te ważne siedem centymetrów, które niezmiennie ich dzieliło, a którym to zawdzięczał, że policzek Yuuriego tak idealnie pasował do jego ramienia. - Idziemy?
- Skoro masz być tuż przy mnie - napomknął Viktor, wysuwając dłoń z wnętrza szerokiego rękawa yukaty - to raczej będę leciał na skrzydłach miłości.
Wraz z tym zapewnieniem Viktor chwycił uśmiechającego się Yuuriego za rękę - a może to raczej Yuuri nadstawił dłoń, żeby Viktor mógł za nią złapać? - i para wyszła z Yu-topii tylnymi drzwiami, kierując się w prawo, prosto w stronę nabrzeża Matsuury.
***
Przypisy-chan
Dzień dobry ponownie po dłuższej przerwie w "Kwiaciarni dla dwojga"! :3 Pewnie wiele osób nie spodziewało się jakiegokolwiek rozdziału - a może już zapomniało o istnieniu tego fanfika...? No cóż, trudno się dziwić, sporo od ostatnich odwiedzin minął spory szmat czasu. I tak, to moja wina. Ogromnie pochłonęła mnie praca nad książkową wersją, więc tak to jakoś wyszło... Ale teraz, kiedy sprawa druku jest już zamknięta, a każdy z posiadaczy papierowej "Kwiaciarni" dostał pełen miesiąc na zapoznanie się z dodatkami, czas na resztę stęsknionych czytelników - o ile jeszcze ktoś na tej łajbie pozostał ^^"
Napisałam dwa rozdziały dodatkowe, ale przyznaję się od razu, że są na tyle obszerne same w sobie, że do publikacji postanowiłam je podzielić. No i raczej nie ma co oszukiwać, że dzięki temu, że mam przez to więcej rzeczy do wrzucania, zyskam bezcenny dodatkowy czas do pracy nad bieżącymi projektami (w tym nowe AU - ale o tym pewnie pogadamy w czerwcu, jak zrobię ze cztery rozdziały na zapas). Dlatego z tego miejsca chciałam ogromnie przeprosić na ten niespodziewany cliffhanger i obiecuję, że kolejny, kontynuujący Obon rozdział pojawi się od razu w kolejny poniedziałek, 27 maja. Potem pewnie zrobię z tydzień przerwy na "Co dwa serca, to nie jedno" - gorąco polecam, bo znajdzie się tam naburmuszona koszka - a jeszcze później opublikuję kolejne dwa rozdziały dodatkowe "Kwiaciarni". O. Taki wypas. Mam nadzieję, że poczujecie się choć odrobinkę rozpieszczeni :)
A teraz... ciekawostki tajmu!
- Obon to - jak już pewnie wiecie z wcześniejszych rozdziałów - kilkudniowe ruchome święto poświęcone zmarłym i odbywa się ono zwyczajowo w połowie sierpnia. W trakcie Obonu porządkuje się rodzinne groby, ale również obywają się letnie festiwale (o czym nieco szerzej będzie w kolejnym rozdziale - łącznie z paroma ważniejszymi zwyczajami).
- Yukaty, w które Viktor i Yuuri przebrali się tym razem, są oczywiście wzorowane na oficjalnych grafikach, a tak konkretnie na...
...o, na tym maleństwie. W ten sposób udało mi się przemycić do akcji barwy kostiumów do "Stammi Vicino" oraz "Yuri on ICE" :D
- A jeśli chodzi o zuch-chłopaka-Minamiego, to w oficjalnym guidebooku do YoI zostało napisane, cytuję: "Kenjirou ma wysokie umiejętności w zakresie przyciągania kobiet". Dlatego też uznałam, że i frytce należy się coś od życia - a przy okazji nie będzie tak często przeszkadzał Yuuriemu-senpaiowi w obsługiwaniu najwierniejszego klienta ;)
Cieszę się ogromnie, że mogłam i mogę choć na ten krótki moment wrócić do kwiatuszkowego uniwersum - oby jak najlepiej wpisało się w obecny, mocno wiosenny klimat :3
Trzymajcie się i do kolejnego!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top