Dodatek 1 - Zawiązki wspólnej przyszłości
***
Nie wiedzieć czemu w społeczeństwie panowała dość powszechna opinia, że co jak co, ale życie kwiaciarza już z samej tylko językowej zasady powinno być usłane różami. I fakt - to należące do Yuuriego w pewnym stopniu podpadało pod ten paragraf... jednak niekoniecznie chodziło w nim wyłącznie o wzniosłą metaforyczność. Bo chociaż prawdą było to, że róże z naturalnych względów stanowiły główną oś zainteresowań najmłodszego członka rodu Katsukich, a ostatnio również markę, o rozwój której dbał, to sam Yuuri dałby wiele, żeby piękne kwiaty były na tyle miłe i same transportowały się ze szklarni do sklepu. Tymczasem jeśli chciał sobie cokolwiek usłać, to najpierw musiał te róże odpowiednio zabezpieczyć, wsadzić je do drewnianej skrzyni, podźwignąć razem z którymś członkiem rodziny, jęknąć nieszczęśliwie i wreszcie powoli zanieść do celu. Ot, cała tajemnica.
Czasami jednak przychodziły takie dni, kiedy trudno było mówić o jakimkolwiek życiowym szczęściu i tak dalej, tym bardziej jeśli Yuuri zostawał na posterunku całkiem sam. Mama zamykała się w pracowni, pogrążona w twórczym szale, tata jechał dostawczakiem po zamówiony towar do Fukuoki, a Mari przepadała na pół dnia w chłodni, stopniowo sortując zamówienia dla klientów z następnego dnia (szczególnie że tym razem miało ponoć chodzić o jakiś ważny ślub). A róże? Róże znów stały sobie w kącie i patrzyły z milczącym wyrzutem na kręcącego się po szklarni człowieka, aż ten w końcu przypominał sobie o ich istnieniu i stwierdzał, że może czas najwyższy było wyeksponować je za sklepową szybą.
Yuuri sapnął i zacisnął usta, czując, że niesiona skrzynka z każdym kolejnym krokiem zsuwała się coraz niżej i niżej, grożąc jeśli nie całkowitą katastrofą, to przynajmniej poważnym uszczerbkiem na zdrowiu u wszystkich zataczających się w ten sposób istot. Kwiaciarz zawziął się jednak i zamiast odpuścić, co na pewno byłoby o wiele rozsądniejszą decyzją, zatrzymał się na sekundę, zamierzając podeprzeć sobie pakunek o udo albo nawet - o boże sztangistów! - wycisnąć go na klatę. W porządku, zostało jeszcze kilka metrów. Jeszcze tylko kilka metrów i odpocznie sobie przy drzwiach, a wtedy...
Nagle skrzynka wypełniona po brzegi niebieskimi różami stała się lżejsza o jakieś dziesięć kilo, a po obu jej stronach niczym magiczne pnącza wyrosły czyjeś ręce. Duże, jasne, wyraźnie męskie. I bardzo, bardzo pomocne.
- Nie bój się. - Właściciel dłoni uspokoił go ciepłym głosem, po czym złapał pewniej skrzynkę, przejmując na siebie praktycznie cały jej ciężar. - Nie zamierzam wyrywać ci kwiatów ani uciekać z nimi w siną dal. Chcę tylko pomóc.
- No ja myślę, że nie zamierzasz. Kradzież takiego ładunku powinna skończyć się natychmiastową przepukliną jakiejś połowy kręgosłupa. - Yuuri uśmiechnął się do siebie, po czym wyciągnął palec wskazujący, by ostrożnie musnąć nim grzbiet dłoni swojego wybawiciela. - Cześć, Vitya.
- Dzień dobry, kwiatuszku - odpowiedział radośnie Viktor, a Yuuri przysiągłby, że na dźwięk jego głosu co bardziej nieśmiałe pączki róż rozwinęły się odrobinę szerzej. - Jak ci mija dzień?
- Jak widzisz - rzucił i westchnął cicho pod nosem - bo ja akurat nie widzę absolutnie nic.
Opowiedział mu perlisty śmiech oraz rozbawiony komentarz z rodzaju "ale mógłbyś jednak nie powtarzać starych błędów, co?". Tylko że to wcale nie był błąd. To była najwspanialsza rzecz, jaka przydarzyła mu się w życiu i nie miał zupełnie nic przeciwko temu, żeby stać się zapalonym recydywistą, który popełniałby to wykroczenie raz za razem, jeśli tylko mógł sobie zasłużyć na takie niespodzianki jak ta. Chociaż...
- Okej - stwierdził Yuuri, kiedy już zdołali odłożyć skrzynkę bezpośrednio na sklepowy kontuar, po czym otarł czoło z potu i obrzucił narzeczonego przenikliwym spojrzeniem, zupełnie jakby patrzył na ulubioną paprotkę, u której szukał pierwszych oznak aktywności przędziorka. No a sądząc po tym, że widział całkiem sporo srebrnych nitek skumulowanych na samym jej czubku, to coś faktycznie mogło być na rzeczy... - A teraz tłumacz się, dlaczego właściwie nie jesteś w pracy.
- Ależ jestem! Cały czas! - zarzekł się Viktor, co nawet korespondowało z faktem, że Rosjanin wciąż miał na sobie elegancki, ciemnoszary garnitur. - Teraz na ten przykład dbam o dobre relacje z moim przyszłym wspólnikiem, który jako jedyny na świecie jest w stanie zapewnić nowemu oddziałowi Stammi najpiękniejsze kwiaty do wykańczania naszych rewelacyjnych projektów domów.
- Ma pan wyjątkowo dużo zaufania w kwestii możliwości tutejszej kwiaciarni - przyznał Yuuri, zaskakująco łatwo wpasowując się w nastrój okołobiznesowej rozmowy. - Tylko co ja będę z tego miał, jeśli poświęcę panu mój cenny czas zamiast zajmować się przydzielonymi obowiązkami?
- Zyska pan moją przeogromną wdzięczność.
- I...?
- I pomyślałem, że wyciągnę cię dziś na jakąś dobrą kolację.
Yuuri uśmiechnął się, wyraźnie udobruchany. Chociaż może poprawniej byłoby w tej sytuacji powiedzieć "przekupiony"?
- Niech będzie. Najbardziej przekonało mnie w tym wszystkim słowo "dobra" - przyznał żartobliwie kwiaciarz, po czym odstawił pustą skrzynię obok kontuaru, podszedł do architekta i ukrywając ręce za plecami (żeby nie było widać, jak nerwowo kręcił kółka kciukami), zadarł głowę, żeby spojrzeć Viktorowi prosto w jego błękitne, jakby nieco zaskoczone oczy. - W takim razie w ramach małego rewanżu za tę obiecującą propozycję chciałbym pana oficjalnie zaprosić na przyszły tydzień na okoliczność festiwalu Obon. Dodatkowo pragnę zapewnić, że nasze stoisko będzie wtedy pod opieką mamy oraz Mari, a Yurio planuje pomagać Yuuko w robieniu słodyczy, więc istnieje wyjątkowo duża szansa, że mielibyśmy całkiem sporo czasu tylko dla siebie. Więc? Jak to brzmi? Zgodzi się pan na taką transakcję wiązaną?
Tęczówki Rosjanina w znany tylko jemu sposób pojaśniały niczym dwa świeżo wyszlifowane szafiry, a chwilę później Viktor ujął prawą rękę Yuuriego, przyciągnął ją bliżej siebie, ściągnął z dłoni rękawiczkę-wampirkę, nachylił się i wreszcie złożył na grzbiecie delikatny, szarmancki pocałunek.
- Robienie z tobą interesów to sama przyjemność - wyznał i uśmiechnął się tak urokliwie, że Yuuri nie mógł się powstrzymać, żeby nie zacząć już myśleć o nadchodzącym wieczorze. Tylko ile jeszcze godzin pozostało mu do końca zmiany? Pewnie dużo za dużo...
- E. Panie kierowniku kochany - rozbrzmiało w tym samym czasie od strony zaplecza, jednak ani Viktor, ani Yuuri nie potraktowali tego jako wtrącanie się w prywatną rozmowę, ale bardziej jak nieustannie czuwający alarm bezpieczeństwa, który przestrzegał ich, aby nie przesadzali z publicznym okazywaniem sobie uczuć, inaczej mogli tym zaskoczyć jakąś zupełnie nieuświadomioną, zaglądającą do kwiaciarni staruszkę. - Pan się tak tandetnie nie podlizuje, bo od tego całego lukru to nam się na ścianach zacieki robią. No i kto to niby będzie potem malować? Hm?
- Oczywiście, że ja. I nawet mam na to właściwe papiery - odparł Viktor, unosząc rękę na przywitanie z Mari. - Hej. Właśnie miałem dzwonić z kontrolą. Mam nadzieję, że Yurio wam nie dokazuje?
- Co ty, nie ma najmniejszego problemu. Wcześniej pomagał mi przenosić flakony, a teraz siedzi z mamą i próbuje swoich sił w ikebanie. Idzie mu jak krew z nosa, ale nawet słyszeć nie chce o zmianie zajęcia - streściła Japonka, po czym to ona przejęła pałeczkę w temacie inwigilacji i zmrużyła oczy, wpatrując się w Rosjanina niczym kotka w leżący na podłodze kawałek szynki. I to szynki, której zupełnie nie spodziewała się zastać w takim miejscu. - A ty tu skąd?
- A, wiesz... Jakoś tak się złożyło, że udało mi się zgadać przez komórkę z ta... z Toshiyą i przyjechałem razem z nim dostawczakiem - zreferował potulnie Viktor. Właściwie brakowało tylko tego, żeby stanął na baczność i wbijał wzrok gdzieś w sufit, aby nie ryzykować obrazy majestatu samozwańczej pani kapitan. - Ale miał jeszcze podjechać na zakupy, więc wysadził mnie po drodze.
- Uch, cudownie. Czyli zaraz się zacznie. - Mari przewróciła oczami, po czym przeszła przez próg zaplecza, ruszyła przez sklep i przystanęła dopiero przy kontuarze, spoglądając na rozstawione tam donice z niebieskimi różami. - Udam, że niczego nie słyszałam, że ciebie tu nie widziałam i że w ogóle to nie wiem, że staruszek i przyszły zięć są ze sobą w tak dobrej komitywie. Yuuri, błagam, idź na jakąś przerwę czy coś. Chcę być na warcie, kiedy tata będzie szukał ciecia do dźwigania worków.
Yuuri był dość mocno zdezorientowany tak nagłym (choć jednocześnie całkiem pozytywnym) poleceniem, ale Viktor najwyraźniej wyczuł w nim znacznie większą korzyść, bo uśmiechnął się przelotnie do Mari, po czym złapał kwiaciarza za nadgarstek i poprowadził go w stronę głównych drzwi. Katsuki ledwie co zdążył zdjąć fartuch z szyi i odrzucić go za stelaż, zanim wietrzne dzwoneczki oznajmiły, że żegnają się z wychodzącymi ze sklepu ludźmi i oczywiście zapraszają ich do ponownego odwiedzenia Yu-topii.
W zamian parę narzeczonych przywitała pełnia lata oraz gorący początek sierpnia - chociaż może nie tak gorący jak mógłby być, gdyby nie bliska obecność morza - który rozbrzmiewał nieustającymi koncertami cykad i delikatnie pachniał kołyszącymi się na wietrze wrzosami. Oczywiście nie chodziło o to, że wrzosy rosły tu niczym polne maki czy stokrotki, zasilając szeregi przydrożnych kęp zarośli, ale każdy szanujący się ogród musiał mieć przynajmniej jedno honorowe stanowisko, na którym drobne, purpurowe grona zerkały z nieśmiałością w stronę letniego słońca, podobnie zresztą jak nieco mniej wonne, ale za to znacznie bardziej okazałe hortensje. Właśnie dlatego dokądkolwiek by nie poszli, subtelny, trochę ulotny aromat kwiatów niezmordowanie podążał ich śladami. To było takie typowe dla Hasetsu. W dzień to rośliny święciły triumfy i prezentowały się od najlepszej możliwej strony, jednak kiedy nadchodził malowniczy wieczór, a pąki zamykały się i zwieszały na kwintę nieistniejące nosy, okazywało się, że domy niczym kwiaty rozkwitały na niebiesko, fioletowo i pomarańczowo, zmieniając miasto w ogromny ogród, który pachniał rozgrzaną ziemią i nocną bryzą. Oczywiście gdy wyróżniało się każdy element z osobna, raczej nie robił on szczególnego wrażenia: most był tylko mostem, wzgórze wzgórzem, uliczki plątały się trochę bez sensu, tu leżała plaża, tam rzeka... Ale gdy człowiek dawał trzy kroki do tyłu i spoglądał na to wszystko ponownie, tym razem jako na pełen obraz, zmieniający się zależnie od pór roku, wtedy dopiero rozumiał, że nic nie działo się bez przyczyny - nawet istnienie takich małych, z pozoru przestarzałych miasteczek.
Yuuri zerknął w bok i już miał powiedzieć o tym Viktorowi, ale wtedy dostrzegł trochę nieobecny wzrok narzeczonego, który uśmiechał się, przeskakując spojrzeniem między jedną stroną ulicy a drugą.
- Pięknie tu - przyznał wreszcie na głos, jakby czytając Yuuriemu w myślach, po czym westchnął głęboko i musnął pąk dalii, wystający poza ogrodzenie mijanego domostwa. - Strasznie za tym tęskniłem, kiedy byliśmy w Petersburgu... Tej swobody, możliwości, żeby otworzyć okno i poczuć świeże powietrze, żeby wyjść z domu i po prostu pospacerować sobie po okolicy... Ale bez ciebie u boku tęskniłbym chyba sto razy bardziej. W ogóle bez ciebie to nie byłoby to samo.
- Um... rozumiem... - odparł niemrawo Yuuri, trochę dlatego, bo Viktor zabrał mu praktycznie wszystkie co mądrzejsze uwagi, a trochę dlatego, bo nie spodziewał się, że architekt zdoła się aż tak bardzo zżyć z tym miejscem. - Naprawdę lubisz Hasetsu, co?
- Kocham - odparł bez żadnego zastanowienia, a w jego głosie rozbrzmiała tak niezachwiana pewność siebie, na którą nawet Yuuriego, mimo całej jego dumy z ojczyzny i przywiązania do miejsca, w którym się urodził, nie byłoby chyba stać. - Ze wszystkimi jego niedoskonałościami, z brakiem komunikacji miejskiej czy kina z szerokim repertuarem... kocham Hasetsu. Rzecz jasna myślami wciąż często wracam do Petersburga i chcę tam jeździć przynajmniej na święta, ale czuję, że całe moje serce znajduje się właśnie tutaj.
Jednocześnie Viktor wypuścił dłoń Yuuriego, by w zamian wsunąć rękę za jego plecy, objąć narzeczonego w pasie i przyciągnąć go nieco bardziej do siebie. Wyglądało to trochę tak, jakby przez słowo "tutaj" nie rozumiał wyłącznie miasta jako takiego, ale również osobę, która skupiała w sobie najważniejszą część tego świata - czyli dom.
- Więc widzisz. Niby mówią, że starych drzew nie powinno się przesadzać - zauważył architekt, a gdy kwiaciarz na niego spojrzał, w mig rozpoznał specyficzny, błąkający się na ustach uśmiech - ale wychodzi na to, że wciąż mam przed sobą jeszcze długie, owocne życie.
- Jasna sprawa, ojczulku. - Yuuri rozpogodził się i poklepał Viktora po położonej na biodrze dłoni, ni to wspierając go na duchu, ni to odwdzięczając się za żartobliwy komentarz. - Tylko nie zapomnij zażyć dzisiejszej dawki leków. Znaczy się... preparatów odżywczych na porost liści.
- Oczywiście, panie doktorze. Aplikacją witaminy Y zajmę się choćby zaraz.
Katsuki nie pozwolił jednak na żadne nieautoryzowane całusy z zaskoczenia, tym bardziej że nie mieli nawet tyle czasu, żeby znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce i tam obdzielić się czułościami (na przykład zamknąć oczy, wspiąć się na palce, wsunąć dłonie pod klapy marynarki i... i takie tam różne...). Przecież dostał zgodę na krótką przerwę, nie na całą randkę z gratisami, dlatego zanim Viktor zdążył się choćby nachylić, Yuuri sprawnie uniknął ataku i tym razem to on nadał tempo marszu, pociągając architekta za sobą. W ten sposób po pokonaniu kolejnych trzech zakrętów w prawo narzeczeni znów zaczęli zbliżać się do Yu-topii. W końcu czas było wracać do pracy i do czekających na niego róż.
Ale właśnie - praca. Dla niektórych wciąż trwała, dla innych już się skończyła. Tylko co się za tym wszystkim kryło? Co mogło się stać, że Viktor już o trzynastej był z powrotem w Hasestu i ani myślał zająknąć się choćby słówkiem, jak mu szło zakładanie tutejszego oddziału?
- No a tak na serio? - zagadnął w pewnym momencie Yuuri, tym razem nie siląc się na żaden szczególnie żartobliwy ton, tylko decydując się postawić całą kawę na ławę. No, może bardziej gorące latte. Albo jednak spienione cappuccino? - Dlaczego już wróciłeś? Czy nie miałeś przypadkiem zaplanowanego spotkania z deweloperem?
- Ach, no tak...
Viktor musiał zrozumieć, że pogaduchy w Yu-topii nie zaspokoiły absolutnie całej ciekawości Yuuriego, dlatego teraz próbował na szybko przygotować jakąś nową linię obrony. Ale gdyby miało się okazać, że uciekł tak po prostu, dla samej możliwości ucieczki albo gdyby zaczął się usprawiedliwiać tęsknotą za narzeczonym, to groźba anulowania kolacji mogła stać się całkiem realną opcją kary. I o tym Viktor też z pewnością wiedział. Albo przynajmniej lepiej dla niego, żeby wiedział.
- Faktycznie, oglądaliśmy dziś biurowce i... i w sumie jakoś tak to wyszło, że spotkanie skończyło się wcześniej niż zakładaliśmy. Taki pech - wyznał dość niejednoznacznie, co sprawiło, że przez plecy kwiaciarza przebiegł zimny dreszcz, a jego brwi zaczęły się coraz bardziej i bardziej ściągać, aż w końcu między nimi powstała dość znacząca zmarszczka sponsorowana przez zaniepokojenie. - Sądziłem, że zajmie nam to znacznie więcej czasu, właściwie to wiele na to wskazywało, ale ostatecznie... sam rozumiesz, że... uch. Niech to szlag. Przecież ja nie dam rady wytrzymać z tym do wieczora... i... Yuuri. - Viktor potrząsnął grzywką, wziął głębszy wdech i wreszcie spojrzał kwiaciarzowi prosto w oczy, jak wtedy, gdy nie bał się powiedzieć prawdy. - Bo wyszło na to, że już pierwsze miejsce, do którego pojechaliśmy, okazało się idealne, więc... no. Więc podpisaliśmy umowę. Mamy biuro.
Kiedy litania dukania wreszcie się skończyła, a ostatnia fraza opuściła usta zafrasowanego architekta, Yuuri przystanął, wyślizgnął się spod ramienia Viktora i spojrzał na niego jak na jedyną w swoim rodzaju krzyżówkę nawiedzenia ducha z objawieniem Buddy. Więc to o to chodziło! Dlatego nie chciał nic zdradzać i tak nagle wyskoczył z tym całym zaproszeniem na kolację! Żeby świętować!
- Boże, Vitya...! Trzeba tak było mówić od razu...! - Yuuri pokręcił z niedowierzaniem głową, a potem zrobił krok, zrobił także i drugi, otworzył szeroko ramiona i wreszcie przytulił się do Viktora, kompletnie ignorując swój wcześniejszy zakaz odnośnie "dzielenia się czułościami". - Moje gratulacje! Tak bardzo, bardzo się cieszę, że je znaleźliście!
- Przecież to dopiero sam wierzchołek góry lodowej. Nie mów hop, dopóki Titanic nie przeskoczy - zaśmiał się Viktor, choć jednocześnie nie był w stanie się powstrzymać, żeby nie odwzajemnić uścisku Yuuriego. W końcu z barków musiał mu spaść naprawdę spory ciężar noszonego sekretu. - Od teraz biuro projektowe musi jeszcze zadbać o to, żeby dobrze zaprojektować samo siebie.
- Jestem pewien, że stworzycie coś niesamowitego - stwierdził Yuuri.
- No cóż, jeśli ujmujesz to w ten sposób... to chyba nieskromnie przyznam ci rację. Z taką ekipą możemy śmiało podbijać cały świat. - Viktor westchnął i delikatnie poklepał Yuuriego po plecach, wdzięczny za jego pozytywny odzew. - A tak w ogóle to dziękuję za polecenie Morooki. Naprawdę świetny z niego gość. Dość ekspresyjny, ale odpowiedzialny i pracowity. Tego mi było trzeba.
Teraz to Yuuri parsknął cicho pod nosem, choć sądząc po tym, że usta miał przyciśnięte do marynarki Viktora, pewnie zabrzmiało to bardziej jak przytłumiony jęk rannego nosorożca.
- Ekspresyjny, ale pracowity... - powtórzył jakby do samego siebie. - Mam wrażenie, że skądś znam ten rysopis...
- Twój ekskluzywny chłopiec na posyłki zupełnie nie ma pojęcia, kogo możesz mieć na myśli. - Viktor odsunął się nieco od Yuuriego i złowił wzrokiem spojrzenie uśmiechniętego kwiaciarza. - No to co? Zasłużyłem sobie na kolację z tobą, prawda?
- Czy ja wiem? - Yuuri postanowił jeszcze odrobinę podroczyć się z Viktorem, szczególnie że trochę mu się należało za te wcześniejsze mataczenia i całkowicie niepotrzebne ukrywanie prawdy. - Właściwie to wszystko zasługa dewelopera. Może to z nim powinienem się umówić? Tak w ramach podziękowań za niezwykle skuteczną pomoc oraz w nadziei na dalszą owocną współpracę?
- Yuuri! No bez przesady z tą współpracą, no! Przecież jedno biuro projektowe w zupełności nam wystarczy!
Komiczna mina załamanego architekta sprawiła, że kwiaciarz zaśmiał się praktycznie na cały głos, a potem wybuchł jeszcze jednym nieokiełznanym spazmem radości, kiedy okazało się, że obruszony żartem Viktor złożył usta w dziubek, a potem ten sam dziubek złożył w formie całusa na czubku głowy Yuuriego. Co za podstępny drań przypadł mu w roli narzeczonego, że nawet jednego spaceru nie mógł przeżyć bez ukradkowego buziaka! Ale z drugiej strony... no... niech mu już będzie. Lepiej, że zrobił to teraz, w cieniu rosłego klonu, niż gdyby miało mu się o tym przypomnieć nieco później, na przykład w samym sklepie. Przy otwartych drzwiach do zaplecza. Przez które akurat wyjrzałby tata. Yuuri miał praktycznie stuprocentową pewność, że tak to by się właśnie skończyło (bo praktycznie zawsze się kończyło, przynajmniej jeśli chodziło o próby na terenie kwiaciarni - a niechlubnymi rekordzistami w kwestii przerywania umizgów byli Minami oraz Mari), więc ostatecznie mógł sobie pogratulować przytomności umysłu oraz tego, że jedyne motylki, które czuł, to te związane ze szczerym szczęściem.
Ale to by było na tyle jeśli chodziło o przewidywanie przyszłości, bo kiedy Yuuri uznał, że warto by było wreszcie ruszyć dalej, tym bardziej że dwieście metrów dalej widać już było wyraźnie niebieską markizę Yu-topii, Viktor niespodziewanie ujął go za nadgarstek i delikatnie powstrzymał.
- Chociaż skoro już poruszyłeś ten temat... - Architekt przycichł i znów zrobił się dziwnie tajemniczy, chociaż w przeciwieństwie do sprawy z biurem tym razem wyglądał na nieco mniej pewnego siebie. - Trochę się nad tym zastanawiałem i skoro tak dobrze nam się to wszystko układa, to może... moglibyśmy zacząć się rozglądać za jakimś ładnym domkiem? No wiesz, że takim zupełnie naszym. W tej okolicy. Z dużym ogrodem.
Yuuri nie wiedział przez chwilę, co powiedzieć, wahając się między opcjami "Jak to się dzieje, że akurat do takich obietnic masz doskonałą pamięć?" a nieco bardziej ogólnym "Dlaczego...?". Uniesione brwi kwiaciarza musiały jednak spełnić powierzone im zadanie, bo na ich widok Viktor uśmiechnął się łagodnie, uniósł drugą dłoń i ostrożnie przejechał kciukiem po czole, starając się je wygładzić.
- Może tego po sobie nie pokazuję, ale strasznie tęsknię za porankami u twojego boku. Za tym, jak owijasz się w kołdrę, mrużysz zaspane oczy i patrzysz na mnie niczym na podrzędnego kosmitę, który śmiał zaatakować Ziemię o tak dzikiej porze. Jak stopniowo wracasz do żywych, jak spontanicznie głaskasz mnie po dłoni, aż wreszcie jak siadasz i pijesz ze mną kawę w łóżku, bo czemu by nie. Jak uśmiechasz się, widząc, że to wszystko jest prawdziwe. Właśnie o tym marzę. Chcę wracać do domu i wiedzieć, że jest kompletny. Że będzie w nim Makkachin, pan Fikus i ty. - Prawy kącik ust Viktora drgnął delikatnie, jakby trochę rozbawiony faktem, że zrobił im się z tego mały czworokącik, po czym odetchnął głębiej przez nos i wznowił z lekką nieśmiałością: - Oczywiście wiem, że wciąż czeka na mnie jeszcze mnóstwo roboty związanej z urządzaniem biura, ale co byś powiedział na to, żeby spróbować poszukać czegoś tak... za miesiąc?
Viktor stojący na tle promieni, które przezierały przez gęstą koronę klonu, przypominał mu nieco o chwili, kiedy ten sam człowiek trzymający w dłoni złotą obrączkę siedział na parapetowym oknie i był oświetlany przez łagodne, popołudniowe, przebijające się przez zasłony słońce. Atmosfera chwili również wydawała się podobna - podniosła, związana z podjęciem kolejnej ważnej decyzji w ich życiu, ale jednocześnie taka niesamowicie ciepła i oczywista.
I cóż... Nie szkodzi, że jako kwiaciarz Yuuri nie miał szczególnej smykałki do tego, żeby móc usłać własne życie różami. Wystarczył bowiem jeden zdolny architekt, który w miejscu tej frazeologicznej niedoskonałości potrafił wytyczyć w CADzie wspólną ścieżkę biegnącą w kierunku upragnionej przyszłości, a wszystko wydawało się w jak najlepszym porządku.
- Robienie z tobą interesów to sama przyjemność - powtórzył więc Yuuri i pokrzepiająco uścisnął ciepłą dłoń swojego najwspanialszego narzeczonego.
***
Przypisy-chan
Dzieeeń dobry! Witajcie w pierwszym dodatku do "Kwiaciarni dla dwojga"! Czy zdajecie sobie sprawę, że to już mija idealnie rok, odkąd zaczęłam publikację? Ano, machina ruszyła dokładnie w minione Walentynki, w środę właśnie... No i zdaję sobie sprawę z tego, że sporo czasu upłynęło również od samego zakończenia historii, ale mam ogromną nadzieję, że część czytelników mimo wszystko ucieszyła się na widok świeżego powiadomienia i zajrzała do tej - pewnie nieco wyrwanej z kontekstu - opowieści. Dzieje się ona między 43 a 44 rozdziałem, podobnie zresztą jak będzie miało miejsce w przypadku pozostałych dodatków, które mają za zadanie uzupełnić parę ważniejszych luk między powrotem do Japonii a wzięciem ślubu. Właściwie jak się nad tym zastanowić, to tam się jeszcze ze dwa solidne arce by zmieściły, ale...
...nie, nie, nie, Dziab, uspokój się, siad, leżeć, nie wolno... najpierw trzeba skończyć redakcję książki...
Ale właśnie, skoro już przy tym jesteśmy - jestem w połowie prac nad publikacją "Kwiaciarni dla dwojga" w formie książkowej i chciałabym zapowiedzieć dwie rzeczy. Po pierwsze, od pierwszego marca ruszą przedpłaty, kiedy to pokażę okładkę, podam ceny przesyłek i opcje odbioru książki. Na 90% będzie to jednak jeden opasły tom, ale wciąż jeszcze waham się nad ostatecznym rozwiązaniem. Ze względu na to, że książka miałaby około 530 stron, chciałabym ustalić cenę w okolicach 50 zł, nie więcej. Wiem, że to dużo, ale jednocześnie i rozmiar byłby naprawdę solidny. Postaram się też wyjątkowo wydrukować parę egzemplarzy dla spóźnialskich, ale jednak byłabym wdzięczna, gdyby każdy podszedł do zakupu poważnie (i nie na siłę). Po drugie - w książce chciałabym zamieścić jakieś premierowe dodatki, choć walczę jeszcze z ich ilością. Razem z tym obecnym tutaj ("Zawiązki wspólnej przyszłości") chciałabym ich dodać minimum trzy, najlepiej cztery. Niestety, czasu na pisanie jest mało, więc muszę z głową rozdzielić siły na zamiary. Oczywiście po wydaniu książki i odczekaniu paru tygodni dodatki opublikowałabym też na Wattpadzie, jednak chciałabym w chociaż drobny sposób uhonorować osoby, które zdecydują się na zakup.
No a wracając do właściwych treści rozdziałowych oraz rzeczy tu poukrywanych:
- Obecny w tytule termin "zawiązek" jest najczęściej wykorzystywany w botanice i odnosi się do części rośliny we wczesnej fazie rozwoju, z którego w późniejszym etapie rozwinie się określony narząd. Z tego tutejszego zawiązka urodzi się wspólny dom ;)
- Wrzosy i hortensje (szczególnie te drugie) to bardzo popularne kwiaty, z którymi można się zetknąć w Japonii - i to właściwie nie tylko w ogrodach, ale nawet na poboczach czy miejscach publicznych. Warto też wspomnieć, że hortensje mają bardzo ciekawe znaczenie, regularnie wykorzystywane w anime. Różowe oznaczają uczucia płynące z serca, niebieskie - oziębłość. Jeśli ktoś oglądał w poprzednim sezonie "Yagate Kimi ni Naru", to powinien pamiętać scenę, w której było to dość istotne.
- A jeśli o "kwitnące" Hasetsu... niech screen z anime powie sam za siebie:
Obiecuję, że w przyszłym dodatko-rozdziale rozbestwię się nieco bardziej jeśli chodzi o ciekawostki (cholera, tylko jak to ludzie czytający książkę wszystko rozgryzą?!). No chyba że macie jakieś specjalne życzenia albo przewidywania co do tego, o co zahaczy akcja? Hm? Czy już wiecie, do czego dojdzie?
Póki co lecę przygotowywać się dalej - w końcu jutro Walentynkowy Challenge - i dziękuję Wam ogromnie za ponowne odwiedziny w Kwiaciarni.
Do kolejnego przeczytania... kiedyśtam!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top