9. Na górze róże, dla ciebie fiołki
***
Yuuri nigdy nie aspirował do zostania fizykiem kwantowym, ale jedno musiał stwierdzić z całą stanowczością - czas był bytem podstępnym. Chociaż jeszcze chwilę temu wskazówki wiszącego nad drzwiami zegara pędziły jak zwariowane, po odejściu Viktora rzeczywistość wróciła do bycia typową, powolną sobą i zaczęła się ciągnąć jak przeżuta guma wyciągnięta spod szkolnej ławki. Nie istniało na to żadne lekarstwo, żadne remedium, nic nie potrafiło wygładzić tej delikatnej zmarszczki między ciemnymi brwiami i nie pomagał nawet natłok klientów, którzy ostatnie dwie godziny pracy zmienili w wielkie, bitewne popołudnie, spędzone na walce z tygrysimi liliami, gerberami oraz eustomą (w naprawdę cudacznych konfiguracjach).
Kwiaciarz westchnął, podniósł wzrok znad komputera i spojrzał na odstawione na stelaż cyklameny. Teraz, kiedy wszystko się już uspokoiło, zaczęły go gryźć wyrzuty sumienia, że w ostatecznym rozrachunku odradził je Viktorowi. Było wszak jasne jak rumianek, że do takiego eleganckiego mężczyzny jak on o wiele bardziej pasował smukły, szykowny cyklamen zamiast biednego, niewyróżniającego się fiołka. Zresztą, dlaczego Viktor w ogóle miałby ochotę sam z siebie wybrać tak nudny kwiat? Przecież nic go nie wyróżniało. Był nijaki, niewymagający, zwykły... cichy, nieśmiały... bez żadnego ciekawego hobby, bez żadnych perspektyw na życie... ot, taki przeciętny wypełniacz pustej przestrzeni.
Tak, zupełnie się nie nadawał... Tylko nie wiadomo, kiedy w tych rozważaniach biały fiołek zmienił się w pobladłego Yuuriego.
Odłożona na skraj blatu komórka zawibrowała cicho, wyrywając kwiaciarza z apatii. Zdążył się nieco rozpogodzić, mając nadzieję, że to Viktor jak co dzień przesyłał mu jakieś zdjęcie ze spaceru albo może z obiadu, podczas którego znów zaskoczyło go jakieś nowe, japońskie danie, ale gdy okazało się, że to tylko e-mail z alertem od serwisu pogodowego, Yuuri poczuł ukłucie zawodu. Serio, powiedzieć, że jego sytuacja była kiepska to jak stwierdzić, że rosiczka jest miłym kwiatkiem - nie było to kłamstwo, ale tak naprawdę sprawy wydawały się o wiele, wiele bardziej skomplikowane.
Katsuki jeszcze raz rzucił okiem na smartfon, potem zerknął na przeszklone drzwi, upewniając się, że nikt za nimi nie stał i nie wahał się przed wejściem do sklepu, aż w końcu trącił ekran, wywołując okienko Line'a. No dobrze, czas na środki ostateczne. Dawno nie widział widniejącego tam nicku i uśmiechniętego avatara. Może nawet zbyt dawno, skoro zżerała go taka niepewność.
A konsultant był potrzebny od zaraz.
YuuriK: cześć Phichit
Phichitto: ejooo~
Phichitto: jak się masz, Yuuri?
Phichitto: Viktor na dziś zaliczony? 😁
Phichitto: znaczy, wizyta, wizyta 😅
Phichitto: chociaż jeśli chcesz mi coś powiedzieć...
YuuriK: tak, już był, i nie, nie kontynuuj, proszę
Phichitto: oke, dla ciebie wszystko
Phichitto: ale dobrze wiedzieć, że dalej się z nim spotykasz
Phichitto: to jak?
Phichitto: powiedziałeś mu?
Phichitto: i jak zareagował?
Phichitto: pewnie Mari jest zła, że nie możecie wypędzić go ze sklepu 😉
Phihitto: no ale cóż, niech się przyzwyczaja do przyszłej rodziny
Taj zalał go takim potokiem komentarzy, że Japończyk zaczął się aż zastanawiać, czy posiada kartę pływacką. Nie wiedział, jak ma odpowiedzieć na te oczekiwania, więc odparł zgodnie z prawdą...
YuuriK: ...nie powiedziałem
Phichitto: ...
Phichitto: 😧
Phichitto: Yuuuuuuri!
YuuriK: co?
Phichitto: przecież to już dwa tygodnie, nie?!
Phichitto: mówiłeś, że on mówił, że chyba mowa o "może dwóch tygodniach", nie?!
YuuriK: chyba, nie wiem
Phichitto: Buddo w stanie nirwany, dodaj mi sił, bo nie wytrzymię
Phichitto: Yuuri
Phichitto: zaklinam cię
Phichitto: nie rób tego sobie, a przy okazji mnie
Phichitto: przecież tobie na nim zależy
Phichitto: jemu zależy na tobie
Phichitto: wam zależy na sobie nawzajem
Phichitto: mnie zależy na was obu
Phichitto: a moim chomikom zależy na pokoju na świecie i darmowym słoneczniku dla wszystkich gryzoni
Phichitto: nie możesz walczyć z takim natłokiem uczuć!
No właśnie walczył. Chęć, żeby zaszyć się pod jakimś kocem biła się z ochotą, aby wybiec i szaleć po mieście. Nieuzasadniona niczym euforia nieustannie kotłowała się z przygnębieniem, zawieszając broń tylko wtedy, kiedy musiał wyjątkowo mocno skupić się na pracy. W losowych momentach czuł, jak żołądek wywraca salto za saltem, serce stepuje na żebrach, nogi miękną, a policzki płoną. I gdyby nie walczył, chyba by zwyczajnie zwariował.
YuuriK: Phichit, to nie jest takie proste
YuuriK: ja
Na "ja" wpisywanie wiadomości się jednak skończyło, bowiem ten moment drzwi kwiaciarni wybrały sobie, aby otworzyć się gwałtowniej niż zazwyczaj, a wietrzne dzwoneczki uderzyły o siebie niemal alarmowo, gdy Viktor jak jednoosobowa, rosyjska burza wpadł do kwiaciarni.
Yuuri uniósł brwi i wlepił oczy w niespodziewanego gościa. Nie był w stanie pojąć, czemu ten zawsze opanowany, uśmiechnięty, szykowny mężczyzna, którego jeszcze dziesięć minut temu przyrównywał do stonowanych cyklamenów, teraz wyglądał jak pomieszanie z poplątaniem, a jeśli coś przypominał, to raczej pstrokate lwie paszcze albo trójkolorowe bratki. Szare, dresowe spodnie zupełnie nie pasowały do rozpiętej, granatowej marynarki, której kołnierz tylko z jednej strony był jako-tako wygładzony (bo z drugiej finezyjnie sterczał pod kątem, na oko, trzydziestu stopni), a szara grzywka splątała się chyba nawet bardziej niż wtedy, gdy architekt pędził do Yu-topii, niosąc słodkie precle. A najbardziej Yuuri nie mógł zrozumieć, czemu Viktor w ogóle tu był, chociaż z pewnością pożegnali się koło pierwszej i mieli się zobaczyć ponownie następnego dnia.
...mieli się zobaczyć...
Na to stwierdzenie w głowie Katsukiego pojawiła się tylko jedna myśl. Straszna, nagła i boleśnie prosta. "Przyszedł powiedzieć, że jutro wyjeżdża."
Phichit miał rację. Nie powinien zwlekać. Nie powinien udawać, że mu nie zależy. Bo zależało, zależało aż za bardzo, choć jednocześnie czuł się nieswojo, gdy uświadamiał sobie, jak bardzo nowe było to uczucie. Miłe i gorzkie, delikatne i obezwładniające, dodające otuchy i odbierające siły. I nawet jeśli Yuuri nie wiedział, kim był dla niego ten mężczyzna, rozumiał jedno - że nie rozwikła tej zagadki, gdy ten odejdzie.
Albo właśnie wtedy boleśnie to zrozumie.
- Yuuri, muszę ci coś wyjaśnić... - zaczął Viktor, a Yuuri poczuł, że jeśli nie powie czegoś wcześniej, zanim padnie to ostateczne oznajmienie, to straci swoją szansę i do końca życia będzie tego żałował. A Phichit w ramach kary za nieposłuchanie rad naśle na niego chomiki.
- Ja też - wtrącił więc, zaciskając dłonie na roboczym blacie.
I wtedy obaj mężczyźni otworzyli usta tak szybko, że zanim się spostrzegli, powiedzieli jednocześnie:
- ...te kwiaty, które od ciebie brałem, były tylko dla mnie.
- ...zostań.
Potrzebowali dłuższej chwili, żeby wszystko sobie poukładać i zrozumieć, które słowa były skierowane do kogo, a które wyszły z czyich ust. I pewnie właśnie dlatego, że Viktor miał o wiele prostsze i krótsze zadanie, jako pierwszy wyszedł z szoku. Chociaż może wcale nie wyszedł. Może wpadł w niego głębiej, skoro blade policzki kontrastujące z uroczo zaczerwienionym nosem nagle oblały się szkarłatem.
- ...co? - zdołał tylko powiedzieć, a Yuuri bezradnie zamrugał. Chyba przez przypadek wygrał pojedynek na zaskakujące wyznania. I wstydliwe też.
- Bo chcę... chciałbym... byłoby miło... gdybyś został w Hasetsu... dłużej - wydukał kwiaciarz, składając dłonie na podobieństwo daszku, by ukryć w ich cieniu nos i usta. Sam już nie wiedział, czy zależało mu na wyjaśnieniu kwestii, czy lepiej by było, gdyby Rosjanin nie usłyszał tak żenująco nieskładnej wypowiedzi. Ewentualnie zrozumiał telepatycznie. Jeśli można.
Wyglądało jednak na to, że Viktor coś z tego pojął, a nawet oprzytomniał na tyle, że zajął się wygładzaniem włosów i poprawianiem marynarki. Z wyzierającym spod spodu dresem nic się zrobić nie dało, niestety. Mimo to pierwotne zaaferowanie minęło; teraz wydawało się, że Viktor cieszy się z propozycji kwiaciarza, ale może był to tylko kolejny z miliona dopadających Yuuriego omamów wzrokowych.
- Na... jak długo? - zagadnął ostrożnie i z wyraźną nadzieją architekt.
Tydzień? A może dwa? Bo miesiąc brzmiał trochę... Nie, to odkładanie nieuniknionego. Odpowiedź była w gruncie rzeczy całkiem prosta.
- Jak najdłużej - przyznał cicho Yuuri.
Viktora jakby coś trafiło - ale coś innego niż piorun, który chyba był odpowiedzialny za jego chaotyczny strój. Przypominał bardziej kogoś, kto zaraz oderwie się od podłogi i poszybuje do nieba... lub przynajmniej tak wysoko, na ile pozwalał strop kwiaciarni. A jeśli ludziom nie było dane latać, to kumulującą się w nim energię przeznaczy na coś innego i zaraz ruszy do-
- Konnichiwa! - rozbrzmiało nieoczekiwanie od strony wejścia. Niezależnie od tego, jak bardzo gęsta atmosfera panowała w sklepie, na zewnątrz nie dało się jej odczuć, dlatego życie wciąż biegło swoim torem, a mieszkańcy Hasetsu robili zakupy jak gdyby nigdy nic. I pewnie dlatego do kwiaciarni zajrzał jakiś obcy, około czterdziestoletni mężczyzna i stanął w progu, spoglądając niepewnie to na kwiaciarza, to na obcokrajowca, jakby szacował, czy nie wpycha się w niczyją kolejkę. - Ano ne... Watashi wa akai chūrippu o te ni iremasu ka...?
- Czego chce? - wtrącił się cicho Viktor, na co Yuuri zamrugał niepewnie.
- Cz-czerwone tulipany.
- Ile?
- Dono kurai? - Yuuri zwrócił się do stojącego przy witrynie mężczyzny.
- Jū wa jūbundesu... - odpowiedział z wahaniem starszy Japończyk.
Viktor musiał coś z tego zrozumieć, bo zanim Yuuri zdołał wyjaśnić znaczenie słów lub choćby zająć się klientem, Rosjanin rozejrzał się szybko po kwiaciarni, podszedł do flakonu z czerwonymi tulipanami, wyciągnął kilkanaście sztuk i wrócił do oniemiałego faceta.
- Sumimasen. - Viktor wcisnął kwiaty w ręce mężczyzny, po czym delikatnie, ale stanowczo wypchnął go za drzwi. - I sayonara.
- Viktor! - Gdy tylko drzwi za starszym Japończykiem się zamknęły, a Viktor obrócił się w stronę wnętrza sklepu, Yuuri wreszcie odzyskał głos. Wyszedł zza lady, obrzucając architekta na pół gniewnym, na pół zatrwożonym wzrokiem. - Tak nie wolno!
- Wybacz. Będzie na mój rachunek - rzucił, podchodząc do Katsukiego. - Nie chciałem, żeby nam przeszkadzano. Nie wtedy, kiedy wreszcie mogę z tobą szczerze porozmawiać.
Viktor zatrzymał się dopiero o krok od Yuuriego, a choć różnica we wzroście nie była jakaś ogromna, to kwiaciarz i tak musiał delikatnie unieść głowę, żeby zamiast na usta Rosjanina spojrzeć w jego oczy... I naprawdę niewiele brakowało, a zachłysnąłby się tym widokiem. Nie odnalazł bowiem w błękitnych oczach żadnych wesołych iskierek, nie wydawały się przygaszone jak przy pożegnaniach, nie mrużyły się zabawnie, gdy Viktor opowiadał jakiś dowcip. Zauważył za to drobne zmarszczki poniżej dolin łez i przedziwnie duże źrenice, które utkwione były w nim i tylko w nim. Jakby architekt nie dostrzegał - albo nie chciał dostrzec - niczego poza Katsukim.
- Yuuri, zolotsye - powiedział cicho Viktor, ale zaraz pokręcił głową. - Nie, nie zolotsye. Złoto moje.
Tętno przyspieszyło chyba do dwustu uderzeń na minutę, krew pulsowała w czerwonych policzkach. Opis ważnej dla Viktora osoby z czasu ich pierwszego spotkania oraz tajemnicza, rosyjska fraza, którą regularnie powtarzał przy rozmowach i czatach nagle nabrały sensu. Właściwie to im dłużej o tym rozmawiamy, tym bardziej dochodzę do wniosku, że osoba, o której myślę, jest wspanialsza niż jakiekolwiek bogactwo.
- Yuuri - zaczął znów mężczyzna i westchnął. - Pewnie powinienem to wyjaśnić od razu, ale przyznaję, że nie wszystko poszło tak jak trzeba. Pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna nie wiedziałem co powiedzieć ani co zrobić. Najpierw dlatego, bo pierwszy raz doświadczyłem takiego natłoku uczuć, a potem zacząłem się trochę bać, że jeśli coś zepsuję... że w ogóle mogę coś zepsuć. Nie miałem pojęcia na ile mogę sobie pozwolić. Czy powinienem być jak brat? Jak przyjaciel? Jak dobry znajomy?
- Viktor, nie rozumiem... - Yuuri poczuł, jak delikatnie pieką go oczy. Nie, nie dlatego, że chciało mu się płakać, ale dlatego, że nie mógł choćby mrugnąć, żeby nie okazało się, że to tylko sen.
- No to jest nas dwóch - zażartował Viktor, a potem powoli, powoli uniósł dłoń i w jakimś takim naturalnym odruchu położył ją na głowie kwiaciarza. - Yuuri. To z twojego powodu zostałem w Hasetsu.
Nie mrugaj. Nie mrugaj. Jeśli to zrobisz, to albo się obudzisz, albo... albo zaczniesz się intensywnie pocić przez kanaliki łzowe. Chociaż nie, to by było całkiem proste i bezpieczne. Najpierw należałoby jednak okiełznać rozszalałe serce. Bo zawałowcy nie płakali. Zawałowcy mdleli.
- Więc...
- Więc to oczywiste, że nigdzie się stąd nie ruszam. - Rosjanin kilka razy pogłaskał Japończyka po głowie, delikatnie, jakby go uspokajał. - A co do tych kwiatów, które brałem, to cóż... Nie wręczałem ich nikomu z dość prostego powodu. Bo nikogo nie mam.
Viktor wycofał rękę i lekko zacisnął ją w pięść. Jeśli to możliwe i jeśli tak potrafił... to chyba się denerwował.
- Ale chcę to zmienić. Chcę wręczać komuś kwiaty, szczególnie gdyby miał to być miły, japoński kwiaciarz, który będzie się ze mnie śmiać i mówić, że działam wbrew zdrowemu rozsądkowi. Ale nie szkodzi. Bo jeśli będzie się ze mnie nabijać wystarczająco długo, to chciałbym zasypać go czekoladkami w ramach odwetu. - Viktor wziął głębszy wdech, wypuścił powietrze, rozluźnił ramiona i uśmiechnął się delikatnie. - Czy w takim razie moglibyśmy spróbować nad tym popracować? W sensie... Czy umówiłbyś się ze mną?
- Że... my? - upewnił się Katsuki, dotykając palcem swojej piersi, a ton jego wypowiedzi brzmiał jak coś w rodzaju "to tak można?". Nie był w szoku. Butla z "byciem w szoku" skończyła mu się parę minut temu. Teraz zwyczajnie nie dowierzał. - Ja i ty?
- Tak, Yuuri. Tak to właśnie z gramatyki wynika. - Viktor uśmiechnął się jeszcze trochę szerzej, ujął dłoń kwiaciarza w swoją, po czym wskazał nią na siebie i na Katsukiego. - Ja i ty. My. Razem. Tylko we dwóch. Umówić. Na randkę.
Bak z niedowierzaniem również się wyczerpał. "Na randkę" rozbrzmiało echem w głowie Yuuriego.
- To jak? Zgadzasz się? - dopytał ostrożnie architekt.
Randka.
- W sumie to nie tak, że naciskam na odpowiedź już dziś, bo to może zbyt nagłe...
Randka.
- A jeśli jednak wprawiam cię w zakłopotanie...
Po tej całej szczerej rozmowie, po tych wszystkich wyznaniach i wyjaśnieniach, kiedy Katsuki spodziewał się, że te wszystkie dziwne symptomy ustaną, one jakby na przekór stały się silniejsze. Właściwie nie zdziwiłby się, gdyby Viktor, wciąż trzymający go za rękę, poczuł przez pulsujące naczynia krwionośne, jak bardzo-bardzo-bardzo organizm Yuuriego szalał.
Choć w sumie to zabawne. Wydawało mu się, czy ręka Viktora też leciutko drżała...?
- ...to wcale nie muszę-
- Za dwa dni. - Yuuri zgiął palce i zacieśnił chwyt na ciepłej dłoni Viktora. Faktycznie. Ledwie wyczuwalnie, bo ledwie wyczuwalnie, ale naprawdę czuć było coś podobnego do dreszczy. Czyli dla niego to też było ważne wyznanie. On też czuł podobny niepokój. On też... - Za dwa dni mam wolne. Czy może wtedy...?
- Tak - odpowiedział z szybkością karabinu Viktor, a dopiero potem zamrugał i dla pewności powtórzył: - Jasne, oczywiście. Kiedy tylko zechcesz. Za dwa dni.
- Przyszedłbyś tutaj? - zagadnął Yuuri.
- Tak, przyjdę.
- O, hm... o dziesiątej?
- Świetnie. Wspaniale. Perfecto. - Rosjanin zaczął przypominać maneki-neko, tylko zamiast łapką nieustannie kiwał głową. - Uwielbiam dziesiątą. Z całym szacunkiem dla jedenastej. O dziesiątej w niedzielę, tak? Idealnie.
Yuuri uśmiechnął się, gdy Viktor znów wrócił do bycia sobą. Znaczy, ten poważny Viktor sprzed chwili też był jak najbardziej prawdziwy, ale jakoś tak nieco mu ulżyło, gdy znów zobaczył usta układające się w serduszkowy uśmiech. Kwiaciarz potrzebował jeszcze chwili, aby się przyzwyczaić do nowej sytuacji. Do BARDZO nowej sytuacji. Aby - jak to powiedział Viktor - spróbowali. "Dwa dni wystarczą. Za dwa dni postaram się spełnić jego oczekiwania. I przede wszystkim wypytam Yuuko o to, jak powinienem się ubrać. Phichitowi jakoś tak dziwnie nie ufam..."
- A jeśli mogę jeszcze wrócić do kwiatów, które kupowałeś... - napomknął na sam koniec Yuuri, co trochę zmroziło Viktora.
- Tak?
- Pewnie to będzie zarozumiałe, co powiem, ale... jakoś tak podejrzewałem, że są dla ciebie. Mimo wszystko brałeś tylko doniczkowe albo proste wiązanki do wazonu. To oczywiście nie jest jakaś reguła, ale gdyby chodziło o prezenty dla kogoś, to brałbyś bukiety. Jak z moich niebieskich róż - wyjaśnił ostrożnie Katsuki, starając się nie eksplodować od cisnącego się na twarz rumieńca.
Viktor stał przez chwilę w absolutnym milczeniu, aż wreszcie pochylił się i przycisnął wciąż trzymaną dłoń Yuuriego do swojego czoła.
- Już nigdy nie zwątpię w spryt mojego kwiatuszka - zażartował cicho.
***
Przypisy-chan
No i wreszcie się stało. Chłopcy umówili się na randkę. Ran-dkę. Każdy to usłyszał, prawda? Mamy świadków, którzy nie zawahają się poświadczyć przed sądem, że to jest wszystko przyklepane? To świetnie! W takim razie nie mamy innego wyjścia i za tydzień w kolejnym rozdziale dowiecie się, co przygotuje Viktor i do jakich słodkich sytuacji dojdzie na romantycznym spotkaniu sam na sam. Co wyjdzie z Jureczka, gdy opuści on swoje naturalne, kwiatowe środowisko? Czy obudzi się w nim, hehe, bestia?
Ale, ale! Zanim to nastąpi, jeszcze garść wyjaśnień wszelakich:
- Eustoma, choć nazwa może się wydawać obca, jest dość często wykorzystywanym kwiatem do bukietów (samodzielne lub jako dodatek). Wyglądem dość mocno przypomina róże, a białe są popularne w tworzeniu wiązanek dla panien młodych.
- Line jest bardzo popularnym komunikatorem w Azji (tej okołojapońskiej). Nie jestem może w stanie powiedzieć, czy Facebook z Messengerem nie robi mu solidnej konkurencji, ale na ile wiedza z anime pozwala mi dedukować, to Line jest jednak numerem jeden (np. w anime "ReLIFE" pod zmodyfikowaną nazwą Lime). Jeśli widzieliście też może wirtualne "naklejki" YoI z collabu z Sanrio, to pochodzą one właśnie z Line'a.
- Z rozmówek japońskich
konnichiwa - dzień dobry
Ano ne... Watashi wa akai chūrippu o te ni iremasu ka...? - Czy dostanę czerwone tulipany?
Dono kurai? - Ile?
Jū wa jūbundesu... - Wystarczy dziesięć...
sumimasen - przepraszam
sayonara - żegnam, do widzenia
- Maneki-neko to znane figurki kotków machających łapką. Mają one zapewniać dobrobyt i szczęście. Żarcik z pieskiem z kiwającą główką wydawał mi się na ten moment trochę oklepany, a poza tym Yuuri z pewnością lepiej zna takie kotki.
Dużo dobrych rzeczy się dziś wydarzyło - na chwilę wrócił Phichit, Viktor i Yuuri byli ze sobą szczerzy, związek wszedł na nowy, wyższy level... Och, będę mogła Was ze spokojnym sercem zostawić do końca tygodnia i ruszyć na tę nieszczęsną konferencję. Z tego też powodu piątkowe Archiwum raczej odpadnie, ale zobaczymy, jak się będę czuła, czy w ogóle będę miała jeszcze baterię w laptopie i tak dalej.
Myślę jednak, że dacie sobie radę i kjutność z obecnego rozdziału poniesie Was jak na skrzydłach do kolejnej środy. Ja się więc odmeldowuję i zapraszam ponownie do Kwiaciarni już za tydzień!
Muah!
😚
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top