40. Przełożonego nie bij nawet kwiatkiem

***

...co nie znaczyło wcale, że Yuuri nie drżał jak osika.

Gorzej - właściwie to drżał jak cały las liściasty, jak dwudziestohektarowe pole kukurydzy czy jak ciągnący się po horyzont łan trawy, który uginał się pod naporem porywistego wiatru. Każdy nerw jego ciała był napięty jak postronki, a każdy włosek na ciele stanął przysłowiowego dęba. I całe szczęście w tym, że tuż obok trwał niewzruszony Viktor, delikatnie trzymający kwiaciarza za rękę, bo inaczej niewiele by brakowało, żeby Japończyk ni z gruszki, ni z pietruszki padł jak długi na ziemię i wyzionął ducha, zasilając w ten sposób ogrodową ściółkę piętrzącej się przed nimi willi... tak przynajmniej sądził, że willi. To chyba była willa, jakkolwiek przez dwadzieścia trzy lata życia raczej nie miał z nimi zbyt wiele do czynienia. Ba, właściwie to żadnej nigdy na oczy nie widział, choć oczywiście wszystkie najważniejsze założenia willowatości znał. No. Coś takiego. Więc cokolwiek Yuuri sądził o wygodnym apartamencie Viktora i nawet jeśli doceniał gustowność skromnej kamienicy, w której mieszkali Nikolaj i Jurij, to jednak nic nie umywało się do domostwa, które zajmował Yakov Feltsman.

A przecież nawet nie weszli na schody...!

Na niewprawne oko Yuuriego siedziba przypominała średniej wielkości dom w takim nieco starszym, amerykańskim stylu. Posiadała dwie kondygnacje oraz niskie, opatrzone oknami poddasze, choć jednocześnie metalowe ogrodzenie na szczycie sugerowało, że płaski dach również należał do części użytkowej budynku. Ściany z zewnątrz były czyste, zadbane, ciepłobrązowe z kremowymi akcentami, natomiast jasny dach gdzieniegdzie pokryty był zielonkawą patyną, która zamiast brzydko postarzyć budynek, dodawała mu tylko jakiejś takiej łagodnej szlachetności. Ponadto od frontu willi rozciągał się ogród - rzecz absolutnie niesłychana w przytłoczonym odcieniami szarości Petersburgu, gdzie poza przepięknymi parkami czy placami dla dzieci ze świecą było szukać prywatnej zieleni. Rosło w nim parę klonów, z lewej urządzono okazałą rabatę z kilkoma przeplatającymi się odmianami róż, a nieopodal wielkiego okna, prawdopodobnie salonowego lub czegoś w tym rodzaju, znajdowała się całkiem bujna, choć pozbawiona kwiatów magnolia. Wszystko to razem było tym bardziej zaskakujące, bo Yuuri zdążył się już przyzwyczaić do geometrycznego charakteru miasta oraz nieskończenie długich ulic, na których budynki wydawały się jakby wymierzone od linijki i ucięte nożem. Jeśli więc kogoś było stać na podobny luksus (no a kogo, jeśli nie szefa najlepszej firmy projektującej wnętrza?), to naprawdę nie można było mieć Katsukiemu za złe, że miał ochotę ukryć się w najbliższej rabacie i przezimować tam nadchodzące spotkanie.

Tymczasem Viktor zbliżył się już do drzwi wejściowych i bez wahania przyłożył palec do dzwonka, na co gdzieś wewnątrz domu zabrzmiało niskie, odległe brzęczenie. Niedługo potem rozległo się też ciężkie szuranie kapci, przytłumiony zgrzyt zasuwy, cichy jęk zawiasów - jakby specjalnie dopasowany do stylistyki całego miejsca - i wreszcie w wejściu pojawił się sam gospodarz.

- Hm. Więc jesteście - powiedział starszy, mocno już łysiejący mężczyzna, przypominający aparycją znerwicowanego, ogrodowego krasnala. Yuuri wolał jednak nie wchodzić w szczegóły wyobrażeń, w jak dużym stopniu podobna ilość zmarszczek była winą sprawianych przez Viktora kłopotów, ale sądząc po spojrzeniu, jakim gospodarz obrzucił ich na samym wstępie... w naprawdę sporej. - Proszę, wejdźcie.

Mężczyzna przesunął się, roztaczając ręką szeroki gest w kierunku wnętrza domostwa.

I pomijając już nawet zachowanie sędziwego Rosjanina (o którym powiedzieć, że sprawiał wrażenie niedostępnego, to jak uznać rosiczkę za dość nietypową roślinkę), wszystko, na co padł wzrok Yuuriego sprawiało, że czuł się coraz mniej pewnie. Pierwszym, przebijającym się ponad wszystko inne uczuciem było to, że atmosfera tego miejsca do złudzenia przypominała muzealną, i to znacznie bardziej niż w jakimkolwiek prawdziwym, jakie do tej pory odwiedził. Korytarz, podobnie jak zewnętrzne mury, były utrzymane w bardzo jasnych, delikatnie kremowych barwach, choć jednocześnie ściany zostały wyłożone ciemną, angielską boazerią. Tuż przy wejściu stał niewielki, trochę jakby zabytkowy stolik, służący najpewniej do kładzenia listów czy kluczy, oraz smukły, elegancki wieszak, który był absolutnym przeciwieństwem tego zabawnego z mieszkania Viktora. Można było wręcz pomyśleć, że za chwilę w tym domu zaczną kręcić jakiś film historyczny albo kostiumowy.

Wreszcie Viktor i Yuuri dotarli do szerokich, dwuczęściowych drzwi i przeszli do obszernego jadalnio-salonu, jakby żywcem wyjętego z seriali o brytyjskiej arystokracji. Wszystko było tu albo białe, albo jasnobrązowe, a nawet najmniejsza drobnostka jak wazon czy świeczniki zostały zdobione wywijastymi wzorkami lub motywami liściastymi. O Boże, i mieli tu nawet kominek! Yuuri kompletnie nie był na to przygotowany. Miał się spotkać z szefem firmy projektowej, a nie rosyjskim hrabią czy... czy co to tam za tytuły przyznawali w Rosji.

- No, to skoro już nie stoimy w wejściu... - Viktor uśmiechnął się promiennie i zwrócił oczy w stronę zamykającego drzwi gospodarza. - Yakov, pozwól, że ci przedstawię. To Yuuri Katsuki. Razem z rodziną prowadzi w Japonii kwiaciarnię o nazwie Yu-topia, a w ramach hobby zajmuje się uprawą i krzyżowaniem nowych odmian róż - zaprezentował w bezpiecznym skrócie, po czym skierował uwagę z powrotem na kwiaciarza. - Yuuri, poznaj proszę Yakova Feltsmana. Jest wiceprezesem oraz dyrektorem finansowym "Stammi", jak również wieloletnim przyjacielem mojej rodziny.

- Dziękuję za przybycie - rzucił Feltsman, co brzmiało znacznie bardziej jak pozdrowienie przy okazji spotkania biznesowego niż lekkie, towarzyskie powitanie podczas nieformalnej wizyty, po czym uścisnął Yuuriemu rękę.

- Bardzo mi miło - odpowiedział pół tonu ciszej kwiaciarz, starając się nie jąkać i nie spoglądać gdzieś na boki, choć niewielkie, bystre oczy Yakova odruchowo wzbudziły w nim chęć wyznania wszystkich aktualnych grzeszków, jakie miał na sumieniu. No ale to, że wczoraj wieczorem pacnął Viktora poduszką w twarz, chyba nie kwalifikowało się jako czyn szczególnie zbrodniczy...

Na sam koniec kurtuazyjnej prezentacji Yakov zmierzył Yuuriego wzrokiem, jednak nic nie powiedział pod jego adresem, tylko skinął głową w kierunku krzeseł.

- Usiądźmy - zarządził.

Na stole czekała już na nich taca z kilkoma białymi filiżankami oraz dziwnym, metalowym, ozdobnym pucharem zwieńczonym dopasowaną pokrywką. To ostatnie naczynie było wykonane z mosiądzu lub czegoś takiego, a na jego bokach ktoś namalował - najwyraźniej ręcznie, bo Yuuri widział nieznaczne nierówności i ślady pędzla - srebrzyste kwiaty na czerwonym tle. Ach, właśnie, zaraz... Przecież już natknął się na coś takiego na blogu Viktora, tylko że tamte były w nieco innych kolorach, a to tutaj to...

- To samowar - wyjaśnił Yakov, zerkając na zastanawiającego się Yuuriego, po czym przysunął filiżankę pod niewielki, wystający z pucharu kranik i odkręcił go, pozwalając, by herbata zaczęła płynąć cienką, bursztynową strużką. - Wiesz, co to jest?

Yuuri przytaknął.

- Pierwszy raz widzę taki na żywo - przyznał jednocześnie, przyjmując wręczoną przez Yakova filiżankę. - Jest naprawdę piękny.

- Tutejszy, z Petersburga. Ma ponad czterdzieści lat. Dziś już takich nie robią - wtrącił zadowolony Viktor, po czym wskazał dumnie na swoją pierś i dodał: - To prezent ode mnie na zeszłe urodziny.

- Faktycznie, jest się czym chwalić. W końcu to jedyna sensowna rzecz, na jaką wpadłeś przez te dwadzieścia siedem lat - skwitował Yakov.

Po obsłużeniu Viktora gospodarz zasiadł na swoim miejscu i chwilowo skupił się na solidnej, porcelanowej cukiernicy (wyglądającej na świeżo wyciągnięta z zabytkowej gabloty, a jakże), z której wybrał kostkę cukru, by z powściągliwą satysfakcją wrzucić ją do filiżanki. Zaraz potem w ruch poszła srebrna łyżeczka; nie robiła wielkiego hałasu, ale od czasu do czasu delikatnie trącała krawędź, rozbrzmiewając jak cichy dzwoneczek. Jak przypominajka, że milczenie przeciągało się i przeciągało... Yuuri nerwowo potarł knykcie, po czym sięgnął po własną filiżankę, aby oczyścić wysuszone stresem gardło. Nie znał się zbyt dobrze na savoir-vivre, więc nie miał pewności, która ze stron powinna pierwsza zacząć pogawędkę, ale dla świętego spokoju wolał milczeć, wierząc, że prędzej czy później znajdzie się i odpowiedni temat do rozmowy. Bo jakiś musiał, prawda? Przecież nie mogło być tak, że pan Feltsman nie miał żadnych, męczących go pytań?

- ...więc to z nim chcesz się związać?

Kwiaciarz o mało co nie zakrztusił się herbatą. No i cały savoir-vivre szlag trafił... Jednocześnie Yuuri zerknął ukradkiem na Viktora, bojąc się jego reakcji, lecz i w tym punkcie się przeliczył - narzeczony nie tylko nie wydawał się szczególnie poruszony takim obrotem spraw, ale nawet uśmiechał się delikatnie, jakby był małym, psotnym dzieckiem przyłapanym przez rodzica na stłuczeniu jakiegoś talerza. Wiekowego na dodatek, mając w pamięci tutejszy wystrój.

- Jak się domyśliłeś? - zagaił wreszcie Viktor.

- Może i jestem starej daty, ale nie jestem głupi - skontrował Yakov, marszcząc czoło, gdy w tym samym czasie upijał łyk herbaty. - Tylko ktoś kompletnie pozbawiony wzroku mógłby nie zauważyć waszych obrączek.

Yuuri wciągnął ręce pod stół i spuścił wzrok, nie wiedząc, jaką postawę powinien przyjąć. Chris czy Jurij należeli do zbliżonego pokolenia, więc można było chociaż optymistycznie założyć, że pod pewnymi względami wydawali się o wiele bardziej wyrozumiali, ale co na to wszystko mógł powiedzieć siedemdziesięcioletni Yakov Feltsman?

Nagle rozbrzmiało stuknięcie filiżanki o spodek, a potem cisza. Wszystko przemawiało za opcją, że spotkanie zakończy się jeszcze szybciej, niż się zaczęło.

- Nie znaczy to jednak, że jestem w jakikolwiek sposób uprzedzony - dopowiedział po chwili Yakov, na co Yuuri ostrożnie uniósł głowę. - Zresztą, Vitya już tyle razy dał mi do wiwatu, że dobrze wiem, kogo i czemu mam obwiniać za jego szaleństwa - wyznał, łypiąc na młodszego Rosjanina spod byka.

- Oj tam, oj tam... Przecież to przywilej młodości.

- I niby kto to mówi? Taki stary koń jak ty? - Yakov prychnął. - Zresztą! Jeśli młodością nazywasz to, co wyrabiasz w tej chwili, to możesz ją sobie wsadzić głęboko w-

Naraz rozległo się szybkie pukanie, a potem drzwi - te inne, znajdujące się po przeciwnej stronie od której weszli - otworzyły się, by ukazać sylwetkę wyprostowanej kobiety, niosącej na tacy stosik upudrowanych kulek oraz kilka mniejszych talerzyków deserowych.

- O, Lilia. - Viktor na widok kobiety mocno się rozpromienił i podniósł się, a za nim poderwał się również Yuuri. - Nie wiedziałem, że tu jesteś.

- Jestem - przyznała tajemniczo, po czym pani Lilia zestawiła na stół przyniesiony podwieczorek i praktycznie od razu wycofała się z pokoju razem z pustą tacą. - W porządku, nie zwracajcie na mnie uwagi. Nie przeszkadzałabym wam, gdyby Yakov nie zapomniał przynieść poczęstunku - wydała chłodny wyrok.

Wtedy Yuuri przeniósł spojrzenie na starszego mężczyznę i uniósł brwi, widząc delikatny rumieniec speszenia na twarzy skrzywionego Feltsmana.

- No co? Co się tak gapicie? Częstujcie się - rzucił do siadających gości, gdy kobieta już całkiem zniknęła za drzwiami. - Lilka sama je upiekła.

Yuuri nie mógł zdecydować, czy większą obrazą mogła się okazać zbytnia zuchwałość przy jedzeniu, czy może raczej zignorowanie oczywistego rozkazu, dlatego potulnie poszedł za przykładem narzeczonego i przełożył na talerzyk najmniejsze ciastko (więc to były ciastka!), jakie dojrzał. Chwilę potem otrząsnął je delikatnie z nadmiaru cukru pudru, odgryzł niewielki kawałek i...

- Mm...! Jakie to dobre! - powiedział Yuuri, przełykając kęs słodkiej masy, po czym zwrócił się cicho do architekta. - Co to takiego?

Ale zanim Viktor zdołał się odezwać, do rozmowy natychmiast włączył się Yakov.

- Ciastka migdałowe. Moje ulubione- wyznał jakby mimochodem, na dowód biorąc ze stożka jedną z nieco większych kuleczek. - Są idealne do mocnej, czarnej herbaty.

- Spodobałyby się Yuuko - westchnął Yuuri, ale zaraz się zreflektował i dopowiedział nieco bardziej na głos: - Yuuko to moja przyjaciółka, która prowadzi własną kawiarnię. Specjalizuje się w wypiekach i bardzo lubi poznawać nowe słodycze.

- W takim razie przekaż jej, że jeszcze lepiej smakują z konfiturą jabłkową i... A zresztą. Czekaj. Wydawało mi się, że w spiżarni...

Yakov nie dokończył, tylko uniósł się z miejsca i z niespotykanym entuzjazmem poszedł tam, gdzie przed kilkoma minutami zniknęła pani Lilia. Na miejscu wciąż pozostali jednak oszołomiony kwiaciarz, zadowolony architekt oraz niepilnowana przez nikogo taca ze słodkościami.

- Jestem z ciebie dumny - wyznał półszeptem Viktor, sięgając w międzyczasie po kolejne migdałowe kulki. Jedna, druga, trzecia... piąta... no potwór jakiś, no. A w domu i tak jak gdyby nigdy nic będzie mieć apetyt na kolację.

- Dlaczego "dumny"? - zagadnął Yuuri, odrywając spojrzenie od dłoni narzeczonego.

- Bo Yakov cię polubił.

Kwiaciarz uniósł brwi i delikatnie rozchylił usta, co miało oznaczać coś w rodzaju "Ale jak to? Przecież zamieniliśmy ze sobą może ze trzydzieści słów! I wszystkie dotyczyły herbaty i ciastek!", jednak słowa nigdy nie miało okazji nabrać formy, bo pan Feltsman zdążył już wrócić. Z pietyzmem niósł w garści odkręcony słoik z lśniącą, żółtawą (prawie że złotą?) konfiturą, którą zaraz postawił na stole i wymownie podsunął w stronę wciąż nieco skołowanego Yuuriego.

- Mamy jeszcze cztery słoiki, więc nie krępuj się i nakładaj - zachęcił Yakov, po czym obrócił głowę i spiorunował wzrokiem wyciągającą się w kierunku łyżki rękę. - Nie, Vitya, ty nie. Wara mnie od tego.

- Ale Yakov...! - jęknął, a Yuuri odgadł po triumfalnym uśmiechu pana Feltsmana, że to chyba była pierwsza dotkliwa kara, jaka zadziałała na nieposłusznego Viktora.

Katsuki nie próbował jednak wstawiać się za narzeczonym (bo pewnie troszkę sobie na to wszystko zasłużył), a zamiast tego nałożył niewielką porcję konfitury na nadgryzioną kulkę i dopiero wtedy zdecydował się na kolejny kęs. I faktycznie - całość wprost rozpływała się w ustach, a przeciwstawne wrażenia doskonale uwydatniły siebie nawzajem. Ciastko było teraz słodkie i lekko kwaskowate, chrupiące i półpłynne, wyjęte z piekarnika i zabrane z lodówki...

- Vkusno... - wyrwało się Yuuriemu, lecz zanim zdążył zorientować się, że przecież nie był w mieszkaniu Viktora, tylko w gościach, więc to raczej nie było odpowiednie miejsce na jego słabe popisy językowe, i zanim zdążył przeprosić za wymowę, bo pewnie w popisowy sposób pokaleczył każdą możliwą głoskę, stała się rzecz zupełnie niespodziewana.

Bo oto Yakov Feltsman uśmiechnął się z niebywałą dumą, a jego czoło wygładziło się tak bardzo, że odjęło mu to dobre dwadzieścia lat życia. I gdyby już ten widok nie był zbyt kuriozalny, to Yuuri uznałby jeszcze, że wokół starszego Rosjanina rozkwitły kwiaty, coś na podobieństwo teł w mangach shoujo, w których Mari strasznie się kiedyś zaczytywała. Japończyk przełknął ślinę. Cóż... Zestawianie pana Feltsmana z romansowymi komiksami dla młodych dziewcząt było samo w sobie tak niepoprawnym założeniem, że kwiaciarz nie zdziwiłby się, gdyby już sama myśl o tym była karalna.

- No, i dobrze. Lilka na pewno się ucieszy, jak jej to później powiem. W takim razie o czym my to właściwie...? - Yakov już miał sięgnąć po kolejne ciastko, ale w połowie drogi zawahał się, przełożył jedną z kulek na mniejszy talerzyk i odchrząknął poważnie. - A. Uhm. Ten. Więc ty i Viktor. Tak. Faktycznie.

Ach, czyli wrócili do tego mroźnego, nieprzystępnego klimatu z początku wizyty... Yuuri za przykładem Yakova zapobiegawczo odłożył resztę podskubywanego ciastka na bok, żeby nic nie stanęło mu nagle w gardle, jakkolwiek Viktor zdawał się tym wszystkim nie przejmować i tylko patrzył wnikliwie na stół, najpewniej rozmyślając nad tym, w którym momencie mógłby przechwycić łyżeczkę z konfiturą.

- Więc? To z nim chcesz się związać? - Pan Feltsman powtórzył pytanie, zwracając małe oczy na zawstydzonego Yuuriego. - Wiesz w ogóle, jaki on jest?

Yuuri zamrugał. Ale że...?

- Tak, do ciebie mówię. Czy jesteś pewien, w co się pakujesz, chcąc spędzić resztę życia z takim nieokrzesanym chłystkiem i gamoniem nieuczesanym jak Vitya? - Yakov wypuścił powietrze nosem, po czym odchylił się na krześle i założył ręce na piersi. - Co dwa dni będzie mu się zmieniała koncepcja na życie. Nie miną trzy miesiące jak znów zacznie latać po świecie jak kot z chorym pęcherzem. Jak dobrze pójdzie, to za kilka lat na dobre porzuci "Stammi" i zacznie zajmować się skręcaniem długopisów, bo czemu by nie. To jest właśnie tego typu człowiek. Myśli o tym, co jest teraz, a nie co będzie jutro - streścił starszy mężczyzna. - Nadal uważasz, że to dobry pomysł?

- Może to dziwnie zabrzmi - zaczął powoli Yuuri, starając się nie patrzeć bezpośrednio w oczy Yakova, tylko raczej gdzieś około wydatnej zmarszczki między jego brwiami - ale właśnie dlatego chciałbym przy nim być. Zanim go poznałem, w moim życiu nie było nic niepoważnego, szalonego czy nagłego. Było miło, spokojnie... jednostajnie... i całkiem nudno. Dlatego nie mam nic przeciwko temu, żeby to Viktor robił coś dziwnego. To znacznie łatwiejsze niż opanowywanie własnej nieracjonalności. Natomiast w kwestii pracy... Czytałem jego bloga od bardzo, bardzo dawna i odniosłem raczej wrażenie, że Viktor to odpowiedzialny, zaangażowany w projektowanie człowiek, który daje z siebie wszystko szczególnie wtedy, kiedy się do czegoś zapali. Dlatego wiem, że nigdy nie porzuci firmy, jeśli tylko będzie czuł z tego satysfakcję. A ja nie porzucę jego.

- Czyli że mu ufasz? - podsumował Yakov.

- To... może... hm, może za dużo powiedziane - przyznał ostrożnie kwiaciarz. - Raczej jest dla mnie na tyle ważny i tak często bywa nierozsądny, że pragnę go przypilnować.

Przez dłuższą chwilę pan Feltsman nic nie mówił, tylko przewiercał duszę Katsukiego na wylot, a wióry, które z tego wiercenia powstały, przerzucał niczym zeschły nawóz w kompostowniku. Jaki był jednak wynik tego całego badania, nie dało się jednoznacznie stwierdzić, tym bardziej że zaraz potem Yakov przeniósł uwagę na Viktora i zadał mu równie lakoniczne pytanie:

- Konsultowałeś się z nim? - Feltsman zmierzył podwładnego wzrokiem, na co ten po raz pierwszy od początku całej wizyty spojrzał na szefa z nieudawaną powagą.

- Nie - odparł, po czym nieznacznie się rozpogodził. - I jestem tym tak samo poruszony jak ty.

Starszy mężczyzna prychnął.

- Uch, to ponad moje siły... Mam już dość tych waszych słownych gierek... - Yakov ze złego krasnala przeobraził się w lorda wkurzonych krasnali i z nową energią pochylił się w stronę słoika z konfiturą, by obficie nałożyć ją na dwa kolejne ciastka. - Róbcie co chcecie, tylko za rok chcę widzieć tego efekty i pełen raport na biurku, zrozumiano? Koniec dyskusji.

- Yakov... - Viktor na kilka sekund kompletnie zamarł, a potem podniósł się, dwoma susami zbliżył się do Yakova i ucałował go serdecznie w oba policzki. - Spasiba, staruszku.

- Spasiba twoja mać. Zacznij może mniej czarować, a więcej planować, co? - rzucił groźnie, wymachując łyżeczką przed twarzą Nikiforova niczym miniaturową szablą. - I zejdź mi z celownika! Chcę zjeść w spokoju podwieczorek, a nie się z tobą obmacywać!

Rozległ się szczery, przypominający dzwoneczki śmiech i jeden gniewny pomruk zmęczonej dezaprobaty. Cokolwiek jednak miała oznaczać reakcja pana Feltsmana oraz jego niejednoznaczna, ni to zadowolona, ni to zmęczona mina (szczególnie ta, kiedy Viktor grzecznie się odsunął, sprawiając wrażenie dziecka czekającego na nadejście Mikołaja), wyglądało jednak na to, że zaliczyli ostatni test. Yuuri odetchnął, spojrzał ukradkiem na dwóch przekomarzających się Rosjan i upił łyk mocnej, letniej herbaty. Faktycznie, napar idealnie pasował do migdałowych ciastek. Dzięki takiemu gorzkiemu, racjonalnemu posmakowi człowiekowi znacznie bardziej smakowało to, co było słodkie i przyjemne, a nieco kontrastu pozwalało dłużej cieszyć się różnorodnością wrażeń. No i cóż... Trochę szorstkiego traktowania chyba faktycznie nie było takie złe.

Szczególnie wtedy, gdy pod warstwą zgryźliwości kryło się serce prawie-ojca martwiącego się o przyszłość prawie-syna.


***

Przypisy-chan

Mamy to! Mamy czterdziesty rozdział! Ufff, jak dobrze... Przepraszam Was za kolejny poślizg, ale ogromnie walczyłam dziś z obowiązkami oraz zwykłą, ludzką sennością. Dodatkowo przyjemne klimaty słodkiego podwieczorku wcale nie pomagały mi w skupieniu i tylko robiły smaka na jakieś ciasteczka. Oj, dla takich migdałowych to sama chętnie stawiłabym czoła (haha) Yakovowi. Zresztą... wcale nie było tak źle na tym spotkaniu, prawda? A przez żołądek można trafić do każdego serca.

Ciekawostek kilka:

- Dom Yakova jest wzorowany na budynku, który znalazłam w Google Maps pod adresem 22 Konstantinovskiy Prospekt (uwielbiam przechadzać się po wirtualnym Petersburgu i dowiadywać się o nim nowych rzeczy <3). Na potrzeby fanfika "willa" Yakova jest trochę większa metrażem niż to, co można znaleźć w rzeczywistości, jak również ma ładniejszy ogród, żeby Yuuri był bardziej pod wrażeniem. Wciąż jednak muszę przyznać, że nie było tak łatwo znaleźć w Petersburgu jakiś dom jednorodzinny zlokalizowany jakoś sensownie w centrum i żeby miał trochę zieleni wokół siebie. Ale po kilku spacerkach mi się udało. Yakov, doceń!

- Samowar jest popularnym w Rosji urządzeniem do przygotowywania herbaty (takim połączeniem czajnika oraz zaparzacza). Petersburg był (oraz jest) jednym z ważniejszych miejsc, gdzie znajdują się wytwórnie samowarów. Współczesne zaopatrzone są w elektryczne grzałki zamiast mini-piecyki na węgiel.

- Kulinarnych podróży Yuuriego Katsukiego to ciąg dalszy i dziś na warsztat wzięliśmy tradycyjne, rosyjskie ciasteczka migdałowe. Prezentują się one o tak:

Przepis na te cuda znajdziecie w linku zewnętrznym. To, co znajduje się w naczyniu z boku to właśnie konfitura jabłkowa. Mogę tylko zgadywać, jak całość jest smaczna (ale prawdopodobnie jest coś jak małe pączki, tylko z aromatem i kawałkami migdałów) <3


Yakov dał chłopakom swoje "błogosławieństwo", więc czas już najwyższy postawić Viktora pod ścianą i zaserwować mu kabe-dona... znaczy, poprosić go o wyjaśnienia, co też się roi w jego kochanym móżdżku. Jakie raporty Yakov chce widzieć w przyszłości? Co z tą całą prezesurą? Co ze "Stammi"? Obiecuję, że odpowiedzi poznacie w kolejnym rozdziale. To już jest pewne. Kawa (a może herbatka z samowaru?) zostanie wystawiona na ławę.

Póki co trzymajcie się ciepło i nie dajcie się zmorzyć senności...! Ja za to chyba utnę sobie drzemkę...

Muah!

😚

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top